Rozmowa z Jadwigą Skupnik-Kurowską, aktorką Teatru Polskiego i pedagogiem Wyższej Szkoły Teatralnej we Wrocławiu.
Zapytam wprost czy istnieje aktorska droga do świętości – inaczej mówiąc, czy bycie aktorką pomaga w dążeniu do doskonałości?
Aktor to człowiek, który powinien pracować na granicy realności i nadrealności i dlatego korzysta, tak jak poeta, muzyk z pomocy wyobraźni. Jednak ta wyobraźnia nie może być skoncentrowana tylko na tym, co naskórkowe, ziemskie, bo wtedy nie będzie możliwe przebicie się do sfer duchowych. Jeżeli się to uda aktorowi czy innemu artyście, to odkrywa sposób na kontakt ze sferą Bożą i wchodzi na drogę dążenia do świętości. W moim mniemaniu takie spojrzenie na bycie aktorką wymodlił mi któryś z moich przodków, gdyż przyglądając się linii genealogicznej mojej rodziny, odnalazłam tam kilku karmelitów bosych.
Są oni potomkami Hieronima oraz Kacpra Pinoccich, którzy w XVII wieku przybyli ze Sieny do Krakowa, a potem ich potomkowie zamieszkali też na Górnym Śląsku. Wywodzę się z tej śląskiej linii rodu. Jako dziecko otoczona byłam ludźmi mówiącymi gwarą, ale zawsze tęskniłam za jakimś innym językiem. W szkole podstawowej usłyszałam prawdziwą polszczyznę i się nią zachwyciłam. Jej barwą, melodyką. I stąd od fascynacji językiem polskim wiodła prosta droga do aktorstwa.
Czy w Pani repertuarze miała Pani rolę, która jakoś szczególnie zbliżyła Panią do Pana Boga?
Moja pierwsza rola sceniczna to pobożna dziewica we francuskiej sztuce opowiadającej historię Abelarda i Heloizy. Dziewica ta nawoływała do potępienia niemoralnego prowadzenia się Abelarda. Moja pierwsza rola telewizyjna zaś to postać Joanny d’Arc. Cały czas wierzyłam, ze to Opatrzność czuwa nade mną i daje mi do zrealizowania takie zadania. Pokazywałam później w swoich rolach przeróżną gamę charakterów, uważając, że nigdy aktor nie może się utożsamić do końca z odgrywaną postacią, gdyż jego zadaniem jest bycie jedynie lustrem, w którym widz może ujrzeć siebie, swój charakter i swoje problemy. Po 30 latach pracy w teatrze doświadczyłam czegoś, co bardzo mocno odcisnęło się na moim życiu duchowym. Znajoma, która wróciła z beatyfikacji Edyty Stein, podarowała mi książkę Światłość w ciemności – autobiografię nowej błogosławionej. Powiedziała mi, że powinnam zrobić z tego monodram. Wcześniej zetknęłam się z tą pozycją podczas rekolekcji w Bardzie Śląskim i w czasie lektury doświadczyłam niesamowitej zbieżności tego, o czym czytałam, z tym, co sama przeżywałam i co było dla mnie ważne.
Gdy zaczęłam zastanawiać się nad tekstem monodramu, zrozumiałam, że łączy mnie z Edytą i data urodzenia – ona urodziła się 12 X, ja 15 X w dzień św. Teresy od Jezusa, oraz imiona otrzymane na chrzcie – ona przyjęła imiona Teresa Jadwiga, ja otrzymałam imiona Jadwiga Teresa. Ponieważ w życiu nie ma przypadków, zrozumiałam, że powinnam zrealizować pomysł monodramu, czułam bowiem głęboką łączność z Edytą Stein.
W jaki sposób praca nad monodramem o Edycie Stein i potem jego prezentowanie wpłynęło na Pani myślenie o chrześcijaństwie?
Często się tak zdarza, że wierzymy w Chrystusa, który uzdrawia, jest nam przyjazny, boimy się Go zobaczyć cierpiącego, a już jeśli w ogóle my mamy cierpieć wraz z Nim, to uciekamy od tego. Sama taka byłam. Ale Edyta Stein mi pokazała, poprzez przyjęcie w zakonie wezwania “od Krzyża”, że od tajemnicy Golgoty nie można w życiu uciec. Urodziłam się pod ogromnym Krzyżem, poza tym w każdym innym pokoju mojego rodzinnego domu był również Krzyż. Zastanawiałam się, dlaczego tak jest. Potem po latach ten mój urodzinowy Krzyż powędrował do mojego wrocławskiego mieszkania. Czuję się więc też naznaczona mądrością Krzyża, a Edyta pozwoliła mi to zrozumieć, również poprzez trudne doświadczenia osobiste. Wierzę mocno, że jeśli trzymamy się mocno ręki Jezusa Cierpiącego, to On pozwala nam w najtrudniejszych momentach trwać. To jest moja droga do świętości.
W jakich środowiskach prezentowała Pani monodram?
Na początku wydawało mi się, że będę go pokazywać tylko w kręgach katolickich. Moje “prymicje” odbyły się w kościele Matki Bożej Częstochowskiej we Wrocławiu. Już wtedy wiedziałam, ze na tej premierze obecni byli nie tylko katolicy, znaleźli się tam także wrocławscy Żydzi z tutejszej gminy mojżeszowej. Zaczęłam następnie docierać ze swoją prezentacją do szkół. Odbywało się to jeszcze w czasach PRL-u. Licea przyjmowały mnie bardzo dobrze, natomiast w innych szkołach bywało różnie. To co przeżyłam kiedyś w technikum ekonomicznym, przeszło moje wyobrażenie. Zawsze na początku modlę się: “Edyto, mów za mnie” i wtedy w czasie tego trudnego występu czułam, że Ona rzeczywiście jest ze mną. Wtedy nie występowałam jeszcze w habicie, to się zaczęło od czasu kanonizacji (1998 r.) Wcześniej miałam na sobie czarną szatę. W tej szkole, gdy się przygotowywałam, wszedł z pretensją starszy profesor – nie chciał kaplicy w szkole – jak się wyraził. Zobaczyłam prowokacyjną młodzież, a w momencie, gdy padło zdanie “Bóg jest prawdą”, profesor wybiegł z sali i włączył sataniczną muzykę. Modlę się: “Edyto błagam, abym nie przerwała”. Zaczyna się ogólny rwetes i szum. Część młodzieży wychodzi, ale znaczna pozostaje. Nie przerwałam, choć ta muzyka była bardzo głośna. Część młodzieży płakała. Po zakończeniu spontanicznie mi dziękowali. Wiedziałam, że było to wydarzenie niesamowite. Poczułam bowiem, że ktoś mnie trzymał, abym nie powiedziała: “przepraszam – wychodzę”.
Umocniłam się w przeświadczeniu, że ta prezentacja jest ważna, skoro budzi taką złość nieprzyjaciół Krzyża. Traktowałam ją, i dalej tak czynię, jako formę ewangelizacji. Honoraria za występ, jeśli są, przeznaczam na cele charytatywne. Natomiast ja osobiście czuję, że po każdym występie jestem jakby oczyszczona, odnowiona wewnętrznie i to jest najwspanialsza dla mnie zaplata za mój trud.
Święta Teresa Benedykta od Krzyża – Edyta Stein – jest współpatronką naszego kontynentu. jak Pani uważa – co ma Ona nam ważnego do powiedzenia, co może dać Europejczykom?
Przede wszystkim poczucie wewnętrznej wolności, która pozwala odkryć, że prawdą poszukiwaną przez większość ludzi jest Bóg. Warto czytać jej pisma, niekoniecznie te ściśle filozoficzne, aby móc zobaczyć horyzonty nieskończoności. Ona może nam, katolikom, powiedzieć, że Krzyż jest w centrum. Wszyscy boimy się cierpienia, niemniej życie nasze jest na cierpieniu oparte i trzeba to uznać i przyjąć, a Edyta nas tego uczy. Jej słowem dla Europy jest Wiedza Krzyża.
Rozmawiał Bartłomiej Kucharski OCD
Głos Karmelu, 4/2005
fot. wroclaw.pl