Rozmowa z o. Marianem Zawadą, karmelitą bosym, pisarzem i wykładowcą z zakresu życia duchowego i duchowości karmelitańskiej.
1 maja b.r. przybywają do Krakowa relikwie św. Teresy z Lisieux, karmelitanki bosej, która została ogłoszona Doktorem Kościoła. Kim jest dla współczesnego świata ta niepozorna zakonnica, która, wydawałoby się, nie uczyniła nic nadzwyczajnego w swoim krótkim życiu, skoro Ojciec Święty wyniósł ją do godności, przysługującej tym, o których mówi się, że są “Gigantami” Kościoła, bo w diametralny sposób przeobrażają jego oblicze?
Teresa z Lisieux jest bez wątpienia najbardziej kochaną świętą na świecie. Dzieje się to poprzez jej świeżą i delikatną dziewczęcość, przyjaźń z Bogiem (czego niektórzy się lękają), poetycką duszę, oraz – co istotne – intuicję na miarę Krzysztofa Kolumba. Ona tak samo, jak ten niezwykły odkrywca, wyczuwa istnienie drogi do nowego świata. Zostaje Doktorem Kościoła za swój wpływ na świat (przez wielu niezauważalny, ale skuteczny), odkrywając tajemnicę słabości człowieka i ufności w miłość Boga.
Papież Pius XI powiedział, że Teresa z Lisieux jest “słowem Boga dla współczesnego świata”. Jak święta, która żyła 100 lat temu może mieć związek z współczesnością?
Tajemnicą świętości jest przedarcie się przez ograniczenie czasu. Można mówić o jej ponadwiekowej aktualności. Święci na dobrą sprawę się nie starzeją, gdyż zaprawili swe życie kwasem dobrej nowiny. Ich życie czyta się jak Ewangelie: zapis wydarzeń, słów, pospolitość i niepospolitość zachowań podobne są do nasion – rzucone w czyjeś serce pękają i owocują sensem nieba, czyli łaską. Życie świętych jest słowem Boga w tym znaczeniu, że pozwalają oni najpierw wpisać się Bogu we własne życia, a później tryskając tą samą miłością do człowieka, co Chrystus, wciągają serca innych w zasięg łaski. Teresa – mała, sprytna zdobywczyni, chciała z tego uczynić swe niebo: “moim niebem” – mówiła – “będzie czynić dobrze na ziemi”.
Co może fascynować w życiu Tereski? Niektórym zapisała się w pamięci jako święta otoczona płatkami róż, ze słodkim uśmiechem, rozsyłanym z obrazków, które zapamiętaliśmy z naszego dzieciństwa. Niewielu pamięta, że była, kobietą obdarzoną niezwykłym charakterem i wielką mocą ducha. Zapominają, że spośród tych róż wyłania się krzyż, który ta młoda dziewczyna trzyma pewnie w swych dłoniach…
Słodycz Teresy jest “produktem” przyzwyczajonych do “szablonów” jej sióstr z Lisieux. To one przez wiele lat po śmierci dbały, by Teresa spełniała wszelkie normy kościelnej “sztancy”. Modelowano jej uśmiech, jej słowa, usuwając wszelkie oznaki słabości, pieczołowicie zacierając ślady śmiałych wypowiedzi. Wiele trudu kosztowało “oczyszczenie” Teresy z pobożnościowego “kroju”. Dowodem może być fakt, że Teresa ma dostęp do najtrudniejszych doświadczeń człowieka, zwłaszcza meandrów ateizmu i duchowych ciemności. Już w wieku piętnastu lat przeżywa dramat głębokiej nocy samotnego konania.
Wspomina: czułam się samotna jak Jezus w ogrodzie konania, pozbawiona pociechy zarówno z ziemi, jak i z Nieba; zdawało się, że Dobry Bóg mnie opuścił!!! To opuszczenie, choć krótkie, było realne, przerażające dla, jak by nie było, nastolatki.
Drugie, o wiele trudniejsze, dopada ją na półtora roku przed śmiercią. Wyniszczona gruźlicą, zasiada – jak to nazywa – “za stołem grzeszników”, by spożywać gorzki chleb niewiary. Bóg ją osadza duchowo w doświadczeniu ateizmu, życiu bez Boga. Poznaje je od wewnątrz. Ciemności, które zawładnęły jej sercem, szydzą z niej: ciesz się na śmierć, która ci da nie to, czego oczekujesz, ale noc jeszcze głębszą, noc nicości. Noc nicości to upiorny koszmar współczesności. Jakże wielu z nas, wypłukanych, upokorzonych swym wewnętrznym ubóstwem, wyczerpanych, nie ma już odwagi konfrontować się z życiem. Wtedy można złożyć broń, poddać się, zrezygnować z życia, zabarykadować w goryczy czy rozpaczy. Ale wtedy jest czas dla takich ludzi, jak Teresa. To oni tworzą solidarność ducha, ponieważ przeszli przez najgorsze doświadczenia ludzkości. Znają nas od wewnątrz i nie rezygnują z nas, można by rzec – kochają – mimo, że wiedzą o nas wszystko…
Jakie jest przesłanie Teresy dla współczesnego człowieka, który buduje swoje życie na pieczołowicie obmyślonej strategii sukcesu?
Pomimo mitów o sukcesie w rodzaju american way (od czyścibuta do milionera) o wiele częściej niż osobistych i społecznych bonifikat doświadczamy naszej bezradności, porażek, nienadążania za zwariowanym tempem życia. I tu w samym zgiełku naszych roszczeń i oczekiwań niespodziewanie pojawia się Teresa. Mówi nam coś, co może być dla wielu niezrozumiałego: “najpierw pokochaj swą słabość”. Instynktownie wyczuwamy jakąś pułapkę. Jak to! Odsłonić się, ukazać swą bezsilność, gdy tylu chce mnie podeptać w szalonym biegu? Przecież to samobójstwo! No właśnie. Pokochać swą słabość i małość znaczy dla Teresy świętowanie wolności. Mówi ona, żeby nie tylko pogodzić się, zaakceptować, ale ją pokochać. To rzeczywiście droga pod prąd, bo przecież na torze wyścigowym po sukces przede wszystkim słabość jest czymś do ukrycia. Teresa odsłania nam prawa, którymi rządzi się duch, a nie doczesność: to dlatego, że jesteś słaby, masz szczególne prawo do bliskości Boga i do przebaczenia. Kiedy w takim świetle to wszystko zobaczymy, to najpierw odzyskamy pokój ducha. Poznanie i pokochanie swej ciemnej strony, tego, co wszyscy chcą zazwyczaj ukryć, a więc tego, co nas upokarza, poniża we własnych oczach, jest wstępem do wolności synów Bożych. Po drugie – to zwykłe zdrowie – nie musimy już tracić czasu na maskowanie własnych zachowań, przedsięwzięć, zazdrośnie strzec siebie. Wtedy też doświadczenie wewnętrznej kruchości, wewnętrznej pustki staje się wielkim wołaniem o Boga (głębia słabości przywołuje głębię łaski – jak możemy zinterpretować werset psalmu 42,8). Wtedy pustkę wypełnia Bóg, a to jest prawdziwy sukces. Czasem nie zdajemy sobie sprawy, że poczucie bezsensu i pustki jest wielką religijną szansą, a nie pobojowiskiem i pustkowiem, jak to skłonni jesteśmy interpretować.
Jak mamy odnosić swoje życie do Boga idąc za radami św. Tereski, skoro jej dzień codzienny tak różnił się od naszego. Była przecież zakonnicą klauzurową i życie swoje spędziła w zakonie kontemplacyjnym. Co jest bliskie naszej codzienności w jej prawdzie o życiu duchowym?
Codzienność człowieka jest w istocie taka sama: obowiązki, posiłki, codzienne krzątanie się, sen, modlitwa… tylko miejsca i sposoby się różnią. Teresa jest mistrzynią codzienności. Jest tak dlatego, że właśnie z tych prostych rzeczy czyni drogę do Boga. Można przecież dobrze się wyspać na chwałę Bożą i umyć garnki na Jego uwielbienie. Czasem jest to zaskakująco proste. Jak to robić? Z miłością… Nawet proste spojrzenie, pozdrowienie, posprzątanie może być wydarzeniem duchowym i religijnym, jeśli tylko tak to potraktujemy.
Jeszcze jedno w tym zakresie ofiaruje nam nasza mała siostra. Pozostawiła słowa: “Zasługa polega nie na tym, by wiele dla Boga uczynić, lecz na tym, by wiele od Niego przyjąć”. Jest to zarazem duchowy, kontemplacyjny sposób rozumienia swego życia. Bo czyż nasze pomysły i działalność nie są aż nazbyt często zwykłą realizacją potrzeby działania i prostym “zagłuszaniem” głosu Bożego. Ważne jest, by brać życie jako dar Boga, a wtedy uruchamia się wdzięczność jako spontaniczna postawa. Zamknąć życie w dziękczynieniu – oto jest klauzura godna naśladowania…
Na co wskazuje niegasnąca popularność tej najbardziej znanej karmelitanki – obdadrowanej głębokim życiem mistycznym. Czy fascynacja jej niezwykłą sferą życia duchowego, podobnie jak w przypadku św. Faustyny i wielu innych Mistyków Kościoła, przekonuje nas, że scjentyczny wiek XX rzeczywiście mamy już za sobą a wiek XXI będzie( jak stwierdził André Malraux) – albo mistyczny, albo nie będzie go wcale? Co św. Teresa mistyczka wnosi w nasze zwyczajne, szare życie?
Rzeczywiście, nasz współczesny chłodny umysł, skłonny jest banalizować każdą tajemnicę i dowodzić bez umiaru, że wszystko da się wytłumaczyć. Fenomenem chrześcijaństwa jest jednak to, że człowiek ze zdziwieniem odkrywa co dnia “wielkie rzeczy”, małe cuda, widzi, jak Wieczysty dotyka czasu. Nie dostrzegać tych rzeczy to rodzaj ślepoty, dumnej ślepoty. Do tego zostaliśmy zaproszeni – na początku obecnego tysiąclecia, przez nieodżałowanej pamięci Jana Pawła II – do kontemplacji Oblicza Chrystusa w sakramentach, tajemnicach wiary, historii, w bliźnim, samym sobie. Widzimy, że można dostrzegać świat zupełnie negatywnie, przerażająco, obezwładniająco, ale w takim świecie nie da się żyć. Dobro, jeżeli ma istnieć i się rozszerzać, ma być dostarczane z głębi serca. Jeden z mistyków mówił: “Jeżeli nie znajdujesz miłości, połóż miłość, a miłość znajdziesz”. To proste i wymagające: zostawić świat, w którym żyję, odrobinę lepszy. Ale dobro jako takie, nie wystarcza. Bliskość duchów: Boskiego i ludzkiego, ich zjednoczenie, jest istotą i celem chrześcijaństwa. Posmak tej jedności może być przeżywany już tutaj, na ziemi. I to jest właśnie mistyka: smakowanie, doświadczenie jedności z Bogiem. Nie chodzi tu o jakieś nieokreślone rozszerzenia świadomości, czy wiecznego, nieskończonego świata, jakieś liche przebłyski czy odblaski… Ale istota mistyki nie ogranicza się do doświadczenia. Jej esencją jest płomienna miłość Boga, tak żarliwa, że niejako trawi naturę i przemienia w wieczysty, niegasnący płomień, który sięga w historię i ją przemienia, jak to obecnie widzimy w związku z Janem Pawłem Wielkim. Tajemnicą mistyków jest żarzące się serce. Sama Teresa nie posiada wielkiego katalogu udokumentowanych doświadczeń, zaledwie dwa lub trzy świadectwa tego typu przeżyć… Co innego siostra Faustyna, to mistyczka wysokiej klasy. Ale Teresę można nazwać mistyczką codzienności. Ona ją rozpłomienia. Głębia mistyki sięga w głębię codzienności. Odkryć zwyczajność, jako misterium Boga przychodzącego do człowieka, to wielka sztuka. Ale dzięki temu możemy żyć w Bożym świecie – świecie, który do nas mówi jak Logos. Codzienność wtedy staje się zwiastunem, zaproszeniem do głębi, do bezpośredniości, to znaczy do mistyki!
Dlaczego relikwie św. Teresy przybywają do Sanktuarium Miłosierdzia a hasło tej peregrynacji brzmi: “z ufnością i miłością”. Co sprawia, że Teresa jest dla współczesnego świata mistrzynią Miłości Miłosiernej, tak bliską św. Faustynie?
Sanktuarium Miłosierdzia w Łagiewnikach to część programu, ale i odwiedziny duchowych sióstr. Faustyna i Teresa zgadzają się w jednym: Bóg oczekuje na człowieka i z miłością wpatruje się w jego życie, nawet gdyby on sobie z tego nie zdawał sprawy. Teresa mówi: Bóg stwarza dziecko, które nic nie wie i potrafi tylko słabo kwilić; On stworzył biednego dzikiego człowieka, kierującego się wyłącznie prawem natury, i do ich serc raczy się zniżać; to są właśnie owe polne kwiaty, których prostota zachwyca Go… Coś niezwykłego: Bóg zachwycony człowiekiem, jego światem, poczynaniami! Bóg wypatrujący swego stworzenia! Bóg rozmiłowany w nim zostaje przez miłość przynaglony do złączenia się z tym, co kocha. Zniżenie się Boga we Wcieleniu, przyjęcie postaci dziecka objawia nam, że Bóg jest słabością. Ukrycie w dziecku prawdziwego Boga łamie wszelkie wyobrażenia o nieskończoności, wszechmocy, niesprowadzalności Stwórcy do stworzenia. Co więcej, Bóg zdolny jest do niewyobrażalnego miłosierdzia, przekraczającego każdą miarę i każdą wyobrażalną nawet winę. Teresa nawet mówi: … chociażbym miała na sumieniu wszystkie grzechy, jakie tylko mogą być popełnione, rzuciłabym się z sercem skruszonym żalem w ramiona Jezusa… Jest to cudowna wieść płynąca z Normandii do Małopolski. Pomost miłosierdzia rzucony przez Europę!
W tej peregrynacji siostry mogą sobie podać ręce i razem wyśpiewać niewyczerpaną pieśń. Pieśń ta wplata się w historię i wydobywa ją w odmętów nienawiści i grzechu. Mistrzynie miłosierdzia potrafią swymi ramionami trzymać niebo otwarte, nawet w czas potężnych wstrząsów. A wiemy, że potrafi pójść potężna fala jak tsunami…
Dlaczego w epoce “eksplozji” poczucia wolności i przekonania o prawie do subiektywnego postrzegania świata otrzymujemy szczególne przesłanie od św. Teresy z Lisieux, w którym mówi ona, że potrzeba nam się stawać “dzieckiem duchowym”?
To ciekawe pytanie. Gdy przeanalizujemy postawy współczesnych ludzi, możemy zauważyć, że mamy do czynienia z kompleksem dorosłości. Przejawia się to tylko w stosowaniu gestów i oznak dorosłości, ale i kompetencji, doświadczenia życiowego itd. Można zauważyć, że nikt nie chciałby być dzieckiem. Stawanie się “dzieckiem duchowym” sytuuje w tym miejscu, gdzie potwierdzone zostaje Ojcostwo Boga. Dlatego jest to istotne. Bóg dzięki temu może być niejako bardziej Ojcem. Bycie dzieckiem nie oznacza jakiegoś infantylnego uzależnienia. Dziecko Boga jest domownikiem domu Bożego, uczestnikiem Boskiego dziedzictwa, słowem, dorośleje szybciej jako dziedzic. Idzie drogą miłości Ojca, drogą Jego wolności. Odnajdując Boga, odnajduje siebie we wspólnocie wolności. To niezwykłe doświadczenie duchowe. Odkrywa się je na zupełnie innej drodze niż subiektywna, czy zwyrodniała wola, skupiona wokół siebie i broniąca niezależności swego świata. Miłosna wola jest wspólnotą dobra, wspólnotą życia. Tego uczą święci. Teresa uczy: Nie chcę być świętą połowicznie, nie lękam się cierpieć dla Ciebie, obawiam się jedynie zachowania własnej woli, zabierz mi ją, bo “wybieram wszystko, czego Ty chcesz!”… Taka jest terezjańska mądrość wybierania, mądrość wolności.
Z czym “przybywa” do nas – świeckich – św. Teresa?
Teresa przybywa z zaproszeniem do tajemnicy człowieka, zwłaszcza do jego pragnień. Sama żyje nieskończonymi pragnieniami. Za to dostało się jej od spowiednika – nieskończone pragnienia ma tylko Bóg. No właśnie! potwierdza przekornie Teresa. Ktoś powiedział, że otrzymała doktorat w Kościele za marzenia. Bóg rzeczywiście hojnie wypełnia jej nienasycone serce. Chciała być apostołem, doktorem, kapłanem…
Teresa przybywa z przykładem, że trzeba być wiernym sobie, przedzierać się własną drogą…
Wskazuje, że mamy u Boga otwarty rachunek miłosierdzia. Mało tego! Jest ono niezmierzone – uwierz miłości! Nie zadowalaj się fragmentarycznością! Teresa już od lat dziecinnych mówi zdecydowanie: biorę wszystko!
Czym jest jej “mała droga”?
Mała droga opiera się na prawdzie o sobie, o naszej nadprzyrodzonej nieudolności, indolencji, partactwie i na ufności, która stanowi klucz do serca Bożego. Pierwszy krok, to uznać, że tak naprawdę ja sam niewiele mogę, natomiast realną moc posiada Bóg. Ufność, że Bóg może wszystko, jest po prostu zrobieniem Mu miejsca.
Ale tajemnica ufności sięga dalej: objawia ona bezbronność Boga. Jeżeli ktoś ufa, Bóg mu nie może odmówić. Należy to odróżnić oczywiście od handlowego i ekonomicznego typu religii, w obrębie której uważa się, że Bóg to dobry Wujek, od którego można to i tamto wyciągnąć.
Św. Tereska sama doświadczyła w swym krótkim życiu wiele cierpień. Czego mogą się od niej uczyć wszyscy ci, którzy cierpią z powodu chorób, bezrobocia, samotności i biedy, uważając, że Bóg się od nich odwrócił?
Ależ Bóg się nie odwraca! Tylko czasami mocniej z miłości przyciska, a ramiona ma silne… Wtedy jednak człowiek zazwyczaj traci orientację, nie rozumie, co się z nim dzieje. Podejrzewamy, że Bóg się na nas gniewa. Czyż nie znamy tych słów z Listu do Hebrajczyków: Bo kogo miłuje Pan, tego karze, chłoszcze zaś każdego, którego za syna przyjmuje (Hbr 12,6). To duchowe nieszczęście aż tak mylić miłość z gniewem.
Teresa żyje nie tylko prostą nadzieją, że późniejsze niebo opromieni Bogiem wszelkie jej ofiary i trudy życia, ale ona nie chce zmarnować żadnego cierpienia i wiąże je z Jezusem. Pisze w Manuskrypcie: Cierpienie pociągało mnie, zachwycało mnie swoim urokiem, choć dobrze go jeszcze nie poznałam. Dotąd, jeśli cierpiałam, to cierpienia samego nie kochałam; od tego dnia zaś poczułam dlań prawdziwą miłość. Odczuwałam również pragnienie, by kochać wyłącznie Pana Boga i jedynie w Nim szukać radości. Pewnie zaraz doszukujemy się w tym jakichś skłonności masochistycznych. Ale za tym kryje się wielki duchowy format: cierpieć, nie dając się mu pochłonąć. Co więcej, stoi za tym umiejętność pozytywnego wpisania go w swą historię. Niektórzy po większych dawkach cierpienia żyją w zupełnym rozbiciu. Teresa zmaga się o pozytywne wpisanie go do swego życia. Co więcej, widzi w nim szansę, by wesprzeć innych. Nie szuka zatem cierpienia i go nie zadaje, ale traktuje jako dar do wykorzystania – wiąże je z cierpieniem Chrystusa, czyni je skutecznie zbawczym. To wielka rzecz – umieć gospodarować po Bożemu małymi i wielkimi krzyżykami.
Jakie były owoce podobnych peregrynacji w innych krajach, czy wnosiły coś nowego w życie religijne współczesnego Kościoła? Czy zetknięcie z relikwiami może zmienić nasze życie wewnętrzne?
Proszę Pani, Teresa nie pielgrzymuje – ona prowadzi swe batalie i jest w tym o wiele lepsza od Napoleona. Ona nie przychodzi potulnie. Podbija, bierze historię w swe ręce. W tych peregrynacjach można skupić tysiące przemian i ostrych wiraży życiowych, przecieranie oczu do nowego patrzenia i rozumienia. Teresa jest młodością Kościoła w każdym calu…
Na początku XX wieku zdobywa krainę Eskimosów kanadyjskich, co stało się początkiem jej drogi do tytułu patronki misji. To dziwne, ktoś, kto nie miał kontaktu z misjonarzami, zamknięty za klauzurą, kontemplatyk, patronuje dziełom apostolskim. Ale taka jest miłość – nie można jej powstrzymać. Najpierw podbija swą Francję. Szarżowała przez plac de la Concorde w Paryżu, tam, gdzie od Rewolucji nie wolno urządzać żadnych pochodów… Na doktorat 19 października 1997 roku przywożą ją do Rzymu.
Od lutego do maja 1999 roku zdobywa Rosję. Wpatrywałem się ze wzruszeniem, jak “ruskie sałdaty”, żołnierze sławnej Armii Czerwonej, w wielkich czapach i pełnej gali, z przejęciem i w skupieniu, nieśli na swych ramionach relikwiarz po Moskwie. To było oszałamiające, wyprowadziła w pole KGB i ujarzmiła tę bestię. Wtajemniczeni mówią, że pracowała nad tym od 1927 roku…
Albo Irlandia – postawiła na nogi całą wyspę. Skupiła wokół siebie 3,5 z czterech milionów Irlandczyków. Jak ją znam, planuje zapewne podbój Chin. Chociaż w pewnym sensie już prowadzi oblężenie. W kwietniu 2000 roku “zajęła” Tajwan, a zaraz potem Hong Kong. Trochę wstyd, że w Polsce pojawia się dopiero teraz… w 35 kraju z kolei.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Bogusława Stanowska-Cichoń
Część wywiadu ukazała się w Dzienniku Polskim, 1.05.2005.