Życie i czasy

Minister wojny w rządzie powstańczym na Litwie



W Królestwie Polskim i w Polonii petersburskiej działało Towarzystwo Patriotyczne, w samej zaś Rosji wciąż żywe były tradycje dekabrystów. Liberalna polityka Aleksandra II sprzyjała rozwojowi tajnych związków politycznych, szczególnie wśród młodzieży studenckiej. Ruchy wolnościowe objęły także Litwę i Białoruś. Dom Baltazara Kalinowskiego w Wilnie gromadził patriotów wywodzących się przede wszystkim z inteligencji, rzadziej z innych warstw społecznych. Zachodził tam również Józef Kalinowski. (Baltazar nie jest jego krewnym, a zbieżność nazwisk przyczyni się niebawem do aresztowania Józefa). Tematem zebrań była potrzeba reform społecznych i konieczność oparcia się także na chłopach, gdyby wybuchło powstanie. Rozprawiano o odzyskaniu politycznej wolności.

Józef Kalinowski w swoich wspomnieniach odnosi się do tych debat jak do marzeń, jednakże konspiracja coraz bardziej go wciągała. Jej centrum było w Warszawie. W poszukiwaniu nowej pracy, ale zapewne także bardziej realnej konspiracji, przeniósł się do stolicy, gdzie wciągnął go wir aktywności politycznej. Uświadomił sobie wówczas, że wojskowy mundur armii rosyjskiej nie przystaje już dłużej do jego patriotyzmu, ani nie budzi zaufania uczestników zebrań konspiracyjnych.

Tymczasem Litwę objęły nastroje powstańcze, a jego rodzony brat Karol rzucił studia, by zaciągnąć się w powstańcze szeregi. Józef ostrzegał go przed pochopną i przedwczesną decyzją. Powstanie jednak wybuchło w styczniu 1863 roku. Już w lutym brat został wraz ze swoim oddziałem pobity i zesłany w głąb Rosji. On sam – w wojskowym mundurze rosyjskim – mógł być łatwo wysłany do walki z powstańcami. Poprosił więc o dymisję z wojska i uzyskał ją. Wtedy otrzymał od rządu powstańczego nominację na ministra wojny na Litwie. Nie widział szans powodzenia powstania. Powiadomił centralę w Warszawie o złej organizacji podziemia powstańczego, o słabej dyscyplinie oddziałów, o braku ich łączności z władzami centralnymi w Wilnie, o braku broni. Ten raport z Litwy, pochodzący od zawodowego żołnierza, mógłby oszczędzić wiele krwi, gdyby go wzięto pod uwagę. Ale płomienia powstania nie sposób już było ugasić. Józefowi od początku świadomemu sytuacji, przyświecała jedna idea: dopomóc powstańcom w sprawach ściśle wojskowych bez prowadzenia propagandy rewolucyjnej.

W tym czasie pełnomocnym komisarzem Rządu Narodowego na Litwie został Konstanty Kalinowski. Józef wspomina: “Nie mogłem podzielać zasad, niekiedy krańcowych, tego niezmordowanego pracownika; podziwiałem jego bohaterską odwagę i obrotność, widząc go w co chwilowym niebezpieczeństwie… Błagałem Konstantego, aby miarkował swą gorliwość: przewidywać mogłem z całego łańcucha poprzednich wydarzeń zgubne stąd następstwa i własną jego zgubę. Usłuchać nie chciał” (1).

Wysłany przez Konstantego do guberni mohylowskiej z ważnymi papierami, student uniwersytetu petersburskiego, Witold Parafianowicz, został ujęty i w czasie śledztwa zdradził władzom rosyjskim komisarza i innych czołowych przedstawicieli wileńskich sił powstańczych. Konstantego stracono 22 marca 1864 roku. Generalny gubernator Litwy, Murawiew zwany “Wieszatielem” szalał. Mnożyły się wyroki śmierci, zsyłki. Zaczęto poszukiwać Józefa. Wspomina: “Na zgliszczach pozostałem tylko sam. Kiedy naglono mnie o nie ustawanie w działaniu (…) samo sumienie zabraniało trwać jeszcze dalej. Wkrótce potem doszedł do rąk naszych manifest naczelnika Rządu, Traugutta. Ogłaszał zwinięcie powstania” (2).

Józefa indaguje policja, ale został wypuszczony. Aresztowano go w nocy z 24/25 marca w domu rodziców w Wilnie i umieszczono w klasztorze podominikańskim naprzeciwko Instytutu Szlacheckiego, w którym uczył się jako dziecko. Siedział samotnie w małej, ale ogrzanej celi, głodu nie cierpiał. Przyznaje, że aresztowanie przyjął w spokoju ducha. Bojąc się go utracić, narzucił sobie surowy regulamin dzienny z praktykami religijnymi i pracą umysłową włącznie.

Wstawał o 5 rano, odprawiał rozmyślanie, uczestniczył we Mszy św. przy otwartym oknie celi wychodzącym na kościół Świętego Ducha, mieszczący się w kompleksie zabudowań więziennych. Odkąd oficer żandarmerii dostarczył mu książkę do nabożeństwa przekazaną przez rodziców, pogrążył się całkowicie w ćwiczeniach ascetycznych. W więzieniu odprawił też spowiedź wielkanocną.

Zwykły spokój opuścił go dopiero, gdy został nagle wezwany przed Specjalną Komisję Śledczą. Podczas pierwszego przesłuchania do niczego się nie przyznał; twierdził, że w powstaniu udziału nie brał i nikogo spośród poszukiwanych przez Komisję osób nie zna. Nawet pod okrutną presją psychiczną, żadnych informacji z niego nie wydobyto. Z czasem jednak zaczął się obawiać, czy jego milczenie o swej działalności powstańczej nie spowoduje aresztowania osób, z którymi pozostawał w kontakcie. Nie chciał ratować się “za wszelką cenę”, ale za “wszelką cenę” zagwarantować wolność innych. “Postanowiłem siebie stanowczo oskarżyć żeby nic nie mieli do badania więcej o mnie, okoliczności zaś wyjaśniać tak, aby nikt inny poszkodowany nie był i wykonałem, com przedsięwziął. W istocie naraziłem siebie na straszne zawikłania. Czym wyszedł z nich bez skazy? Ręczyć nie śmiem (…)” (3).

Od spowiedzi w sierpniu 1863 roku myślał kategoriami religijnymi, często paradoksalnie. Ale nawet jego pozorne potknięcia obracały się na dobre. Wydawał się działać pod jakimś impulsem. I tak, właśnie w więzieniu “nawracał” strasznego Wieszatiela. W liście tłumaczył Murawiewowi chybiony cel stosowanego przez niego ucisku oraz swój pogląd na rozwój powstania. Podobno pismo to wywarło na gubernatorze duże wrażenie. Przyjęte z rąk porucznika Mikołaja Jugana, członka Komisji Śledczej, zostało pilnie przestudiowane, a więźnia poproszono, by napisał więcej. Odpowiedź Kalinowskiego zaskakuje po raz wtóry. Wewnętrznie wolny, nie drżący przed śmiercią mógł powiedzieć: “Com napisał, pisałem nieprzymuszony, a Murawiewa rozkazu słuchać nie myślę”.

W maju 1864 roku Kalinowski stanął przed sądem wojennym “za pełnienie obowiązków kierownika spraw sił zbrojnych na Litwie i redagowanie rozporządzeń, co do kierowania partiami powstańczymi”. Drugiego czerwca 1864 r. zapadł wyrok. Zaliczono go do pierwszej kategorii przestępców i skazano na karę śmierci przez rozstrzelanie. Wiadomość przyjął spokojnie, choć takiego wyroku nie oczekiwał. Rodzina wykorzystywała wszystkie możliwe wpływy, by karę śmierci złagodzić. Komendant Wilna, generał Aleksander Wiatkin, podjął się interweniować u Murawiewa. Wysunął niebagatelny atut: Kalinowski żył w opinii świętości i jego męczeńska śmierć przyniesie tylko korzyść Polakom. Murawiew zarządził złagodzenie kary.

W lipcu Tymczasowy Audytoriat Polowy zaklasyfikował przestępczą działalność powstańczą skazanego do kategorii drugiej, co oznaczało pozbawienie rang, szlachectwa, praw stanu oraz zesłanie na katorgę do twierdz Syberii na lat dziesięć. Nie musiał więc Kalinowski umierać mając dwadzieścia osiem lat. Znowu paradoks: nie bał się śmierci, a uległ trwodze na myśl o dziesięciu latach robót fortecznych. Co one oznaczają, wiedział po doświadczeniach dozoru ze skazańcami w twierdzy brzeskiej.

W więziennym stroju, ostrzyżony i ogolony, szedł wraz z innymi przez ulice miasta do dworca kolei żelaznej, skąd zesłańcy mieli być etapami przerzucani na daleki wschód. Był to – jak wspomina “prawdziwy kondukt pogrzebowy”. “Skazanych liczba była olbrzymia (…) obywatele ziemscy, lekarze, przedsiębiorcy, rzemieślnicy, także z ludu wiejskiego, niewiasty zamężne i stanu panieńskiego” (4).

“W położeniu naszym, kiedyśmy byli uważani jako rzecz, którą można było według upodobania pomiatać, trzeba było uważać siebie jakby bez życia i starać się, aby zachować choć tę iskierkę, która życie utrzymywała” (5).

Doświadcza Bożej pomocy i opieki w praktycznym towarzyszu Brunonie Korzonie, który jechał z nim aż do Irkucka, gdzie ich rozdzielono. Tak oto Józef Kalinowski wszedł w swoją duchową noc trwającą z przerwami dziesięć lat. Przeżycie ogrójcowej agonii zaczęło się na dworcu, za miastem, w czerwcowy, świąteczny dzień.

“Chwila opuszczenia Ostroga była chwilą, w której się rozstawało ze wszystkim, co zasila duszę. Straszna była myśl rozstawać się z pomocą kościelną. Co nas czeka, dokąd nas obrócą, Bogu tylko jednemu było wiadomo. Żegnając się z ks. Felicjanem, niejednemu stać się mogłem zgorszeniem; utulić się w płaczu nie mogłem” (6).

Usprawiedliwia się przed ojcem: “Trudno mi było zdobyć się na list do Ciebie, dużo miałem moralnych cierpień do przebycia; teraz jużem od pierwszych wzruszeń ochłonął i jużem urządził się wewnętrznie. Jestem spokojny i całą ufność pokładam w Bogu, że nam wszystkim da męstwo potrzebne do zniesienia wszelkiego doczesnego nieszczęścia” (7).

Ciemności, rozdarcia i niemoce nie naruszały pokoju jego serca. Wyznaje, że czuł w sobie moc Bożą. Ta moc była darem Ducha Świętego. Znał jej źródło i do niego się uciekał: “Jedna tylko wiara w łaskę Bożą, która sama przychodzi w potrzebie, utrzymać może w spokoju ducha” (8).

Jego początkowo zbyt skrajna prostolinijność i asceza nabierają teraz cech zawierzenia Bogu, powierzenia się Jego kierownictwu, ubiegania się o błogosławieństwo przyrzeczone ubogim w duchu: “Jeżeli bym wszystko, a wszystko na ziemi utracił i stał się istotnym nędzarzem – dziwna, że na myśl o tym nic we mnie nie zadrga. Świat wszystkiego mnie może pozbawić, ale zostanie zawsze jedna kryjówka dla niego niedostępna: modlitwa; w niej się da streścić przeszłość, teraźniejszość i przyszłość w postaci nadziei. – Boże, jakim skarbem obdarzasz tych, co w Tobie ufność pokładają!” (9).


(1) Wspomnienia, s. 78.
(2) Tamże, s. 80.
(3) Tamże, s. 84.
(4) Tamże, s. 90.
(5) Tamże, s. 92 n.
(6) Tamże, s. 93.
(7) List 46, s. 111 n.
(8) List 58, s. 134.
(9) List 60, s. 138.