Ostatnie godziny
Która godzina? Pierwsza po południu. “Pytam o to, ponieważ, chwała Bogu, tej nocy pójdę zaśpiewać jutrznię w niebie”. Zanurzony w głębokiej, kontemplacyjnej ciszy otwiera od czasu do czasu oczy i spogląda na mały krzyżyk, który ściska w dłoniach.
O piątej dzwoni dzwon na nieszpory. “Jestem szczęśliwy, Panie, ponieważ bez żadnej mojej zasługi chcesz, żebym tej nocy zobaczył Cię w niebie”. Prosi o ostatnie namaszczenie, które przyjmuje z wielką pobożnością i radością. Odpowiada na modlitwy kapłana i prosi wszystkich o przebaczenie. Obecni zarówno zakonnicy, jak i świeccy, proszą go o błogosławieństwo. Będąc posłuszny ojcu prowincjałowi pouczył wszystkich “słowami poruszającymi i pełnymi miłości, żeby miłowali się wzajemnie, byli posłuszni przełożonym, przestrzegali praw zakonnych, wszystko zaś po to, aby naśladując życie apostołów budowali Kościół Boży”.
Godzina ósma. “Jeszcze czas. Mam jeszcze dużo czasu do pozostania na tym ś wiecie!” Dzięki ogromnemu pragnieniu zobaczenia Boga wydawało mu się, że godziny wloką się niemiłosiernie. Ojciec Augustyn, prosząc go o błogosławieństwo, mówi: “Wkrótce, Ojcze, Pan wynagrodzi to, co dla Niego wycierpiałeś”. Chory odpowiada mu na to: “Nie mów mi takich rzeczy, ojcze. Cóż takiego zrobiłem dla Boga? Zapewniam was, że nie uczyniłem niczego w moim życiu, czego bym sobie teraz nie wyrzucał”.
Wybija dziesiąta. “Jeszcze tylko trzy godziny!” O dziesiątej u zakonnic z klasztoru Matki Bożej odezwał się dzwon na jutrznię. “Ja także, za miłosierdziem Bożym, mam odmówić ją w niebie z Najświętszą Panną”, i wzruszony począł z Nią rozmawiać.
Dochodziła jedenasta. Wielu zakonników weszło do celi chorego przed pójściem na jutrznię. Po zawieszeniu swych latarni na ścianach pytają ojca Jana, jak się czuje? Bardziej niż słowami, odpowiada on gestami wyrażającymi słodycz i radość. Chwytając się sznura zwisającego z sufitu siada na łóżku i mówi: “Chwała Bogu, taki jestem lekki” Zwraca się następnie do przybyłych dopiero zakonników oraz do tych, którzy cały czas z nim byli i mówi: “Odmówmy psalmy na chwałę Bożą. Jeśli chcecie, odmówimy De profundis, ponieważ czuję się bardzo silny”. Wszyscy przystają na to chętnie.
Która godzina? Słysząc odpowiedź ojciec Jan dodaje: “Zbliża się już godzina jutrzni, którą odmówimy w niebie”. Zanim jednak odejdzie z tego świata, pozostanie, aby uczynić jeszcze coś ważnego. Prosi przełożonego, aby przyniósł Najświętszy Sakrament, chcąc go adorować. W jego obecności daje upust swej pobożności wzruszając, a zarazem budując obecnych. Żegnając się mówi: “Teraz, Panie, nie zobaczę Cię więcej moimi śmiertelnymi oczami”.
W pół do dwunastej. “Nadchodzi moja godzina, zawiadomcie zakonników”. Zebrali się wszyscy, którzy byli w pobliżu i rozpoczęli odmawianie Polecenia duszy, według rytuału. W pewnym momencie Jan przerywa przeorowi: “Przeczytaj mi, ojcze, Pieśń nad pieśniami, tamto niepotrzebne”. Słuchając słów Pieśni powtarza: “Jakie drogocenne perły!” Rozsmakowując się w tych frazach, które przypominają mu, jak nigdy, miłość Bożą.
Zegar kościoła San Salvador rozpoczyna wybijać dwanaście uderzeń. “Braciszku Diego, każ dzwonić na jutrznię, już czas”, mówi chory. Franciszek García, zaledwie usłyszał pierwsze uderzenie z kościoła San Salvador, wychodzi bić w dzwony. Co to słychać? Pyta Jan. Jutrznia. Otwiera słodko oczy i “wodząc nimi z miłością po wszystkich obecnych, jakby żegnając się wesołym i radosnym głosem powiedział: Idę odmówić ją w niebie”.
Jego ostatnie słowa były słowami Chrystusa. Całując krzyżyk, który ściska nieustannie w rękach, modli się: “W ręce Twe, Panie, powierzam ducha mego”.
W ten sposób ojciec Jan od Krzyża kończy swoje życie w pierwszej minucie 14 grudnia 1591 roku, w sobotę poświęconą czci Matki Bożej, idąc do nieba, aby odmówić tam jutrznię.
Dzwon klasztoru dzwoni nieprzerwanie, tym razem za świętego ojca Jana od Krzyża, zmarłego w 49 roku życia, z których 23 przeżył w Reformie karmelitańskiej i 6 w Karmelu dawnej obserwancji.