Sługa Boży ojciec Augustyn Maria od Najświętszego Sakramentu
(Herman Cohen)
1820 – 1871




Herman Cohen, utalentowany kompozytor, uczeń Franciszka Liszta, urodził się 10 listopada 1820 roku w Hamburgu, w żydowskiej rodzinie. 28 sierpnia 1847 roku przyjął sakrament Chrztu. Dwa lata później wstąpił do karmelitów bosych, gdzie 6 października 1849 roku, podczas obłóczyn, obrał imię Augustyn Maria od Najświętszego Sakramentu.

Jego życie duchowe cechowały nabożeństwo do Matki Bożej oraz cześć dla tajemnicy Najświętszego Sakramentu. 24 listopada 1870 roku wyjechał do podberlińskiego Spandau, by opiekować się francuskimi więźniami. Zmarł tam 20 stycznia 1871 roku. Jego proces beatyfikacyjny rozpoczęto 27 maja 1993 roku w Kurii Arcybiskupa Bordeaux.

Na czym polega szczęście? Tylko sam Bóg może ukoić tęsknotę ludzkiego serca. Maryja ofiarowała mi tajemnicę Eucharystii. I poznałem: Eucharystia jest życiem, jest szczęściem! Nie mam już żadnej innej matki niż Matka Pięknej Miłości, Matka Eucharystii. To Ona podarowała mi Eucharystię - i Ona skradła mi serce. Wiecie, dlaczego zostaje się mnichem? Żeby oddać tę zapoznaną miłość!

Pianista, który został karmelitą - Herman Cohen (1821-1871)

Karmelitanka bosa ze Szwecji
Z języka szwedzkiego przełożyła Justyna Iwaszkiewicz

Rozpieszczone cudowne dziecko

Pociąg zbliżał się do Paryża. Był lipiec 1834 roku, ciepły i nieprzyjemny. W jednym z przedziałów w towarzystwie swojej matki i dwojga rodzeństwa siedział 12 letni Herman Cohen. Wielokrotnie pytał: "Czy już niedługo będziemy na miejscu? Czy widać już Paryż?" Kiedy usłyszał wołanie konduktora: "Paryż, następna stacja – Paryż!" ożywił się. "Na te słowa poczułem się jak zelektryzowany, nie wiedziałem jak mam wyrazić moją radość", opowiadał wiele lat później.

Kim byli, skąd przybywali i w jakim celu zmierzali do Paryża? Przybyli z północnoniemckiego hanzeatyckiego miasta Hamburga nad rzeką Elbą. Ojciec Hermana, Dawid Abraham Cohen był zamożnym bankierem i prawdopodobnie również kupcem. Matka, Rozalia Benjamin, kobieta "bardzo inteligentna i wytworna" troszczyła się o czwórkę dzieci: Alberta, Louisa, Hermana i Henriettę. Spośród nich tylko Herman miał stać się sławny daleko poza granicami Niemiec.

Bardzo wcześnie odkryto jego uzdolnienia muzyczne. Jako czterolatek zaczął pobierać lekcje gry na fortepianie i swymi umiejętnościami bardzo szybko przewyższył starszego brata Alberta. Mając sześć lat potrafił zagrać wszystkie sztuki operowe będące wówczas w modzie i naturalnie stał się obiektem zachwytów i podziwu.

W protestanckiej szkole, najznakomitszej w Hamburgu, szykanowano Alberta i Hermana za to, że byli Żydami. Herman rekompensował to sobie ucząc się pilnie i osiągając olśniewające rezultaty. Miał poza tym ujmujący sposób bycia, dzięki czemu szykany wobec niego ustały. W innych dziedzinach nie czynił tak wielkich postępów, w każdym razie tak sam to oceniał, spoglądając już jako dorosły na własne dzieciństwo. "We wszystkim byłem najlepszy. Podobnie jak drugi Jakub zagarnąłem dla siebie pierworództwo i skonfiskowałem wszelkie nagrody i przywileje. Okazywałem swoją wyższość w tak demonstracyjny sposób, że mój biedny brat bardzo wiele wycierpiał z mego powodu".

Rodzina wyznawała reformowany judaizm. Jej wiara opierała się jednak bardziej na konwencjach i uczuciach niż na autentycznych przekonaniach i praktykach. W języku hebrajskim "Cohen" znaczy "kapłan" i określa pochodzenie od kapłana Aarona z rodu Lwiego. Herman przypomina sobie jak będąc małym chłopcem widział mężczyzn ze swojej rodziny stojących na schodach synagogi i błogosławiących lud, przywilej, jaki mogli sobie przypisywać "cohenowie". "Kiedy widziałem rabina wchodzącego po stopniach świątyni, zdzierającego zasłonę i otwierającego jej drzwi, trwałem w pełnym napięcia oczekiwaniu", pisał w swoich wspomnieniach (Confessiones). Zwykł też zapraszać Henriettę do wspólnej modlitwy. Jednak z czasem dziecięca pobożność ulotniła się i nigdy nie zdołała dojrzeć. Jak mało zobowiązującym okazało się być jego nazwisko można wyczytać z następującego opisu: "Nasz dom podobny był do mrowiska, do którego się wciąż wchodziło i wychodziło: wszędzie rzeczy, wszędzie ludzie, którzy tylko liczyli pieniądze. Jedyne, co odróżniało od siebie tych ludzi zajętych handlem, była mniejsza lub większa fortuna, z racji której należał im się respekt" (Confessiones).

Z uwagi na talent Herman już jako dziewięciolatek mógł uczęszczać do klasy dla piętnastolatków, ale lekarz odradził podjęcia takiego kroku ze względu na kruchą kondycję fizyczną chłopca. Pobierał więc prywatne lekcje m.in. z łaciny i greki, ale widać było, że jego uzdolnień muzycznych nie sposób pominąć. Jego profesor muzyki uchodził za geniusza, lecz mało znane było jego ekscentryczne zachowanie, rozwiązły tryb życia i chimeryczne nastroje. "Jednak ponieważ jego sympatycy zawsze mieli wobec niego szeroko otwarte portfele, myślałem sobie, że nie ma szczęśliwszego bytowania na ziemi nad bycie artystą".

Muzyczny rozwój Hermana Cohena wróżył co najmniej dobrze, a profesor był z niego dumny. Pozwolił mu nawet na występ w związku z własnym koncertem we Frankfurcie. Był to pomyślny debiut dla Hermana. Prawdziwym przełomem w życiu młodziutkiego pianisty okazał jednak się niebawem występ w Teatrze Wielkim w Hamburgu. Miał wówczas jedenaście lat, a sukces, jaki odniósł był niesłychany. W dzień później w mieście prawie o niczym innym nie mówiono; wszyscy chcieli zobaczyć i usłyszeć cudownego Hermana Cohena, a gazety rozpisywały się na jego temat. W tych okolicznościach nie podobna było myśleć o innej drodze dla Hermana jak studia muzyczne – najchętniej urzeczywistnione w konserwatorium w Paryżu.

Dawid Abraham Cohen, który długo był przeciwny takiej przyszłości dla syna, z powodu rewolucji 1830 roku i innych okoliczności znalazł się w trudnej sytuacji materialnej i groziła mu plajta. Dlatego ugiął się i po skompletowaniu rekomendacji od wielu wpływowych osób pozwolił Hermanowi na wyjazd. Matka Rozalia, starszy brat Louis oraz Henrietta pojechali razem z nim. Dawid Abraham postanowił zostać w Hamburgu i ratować ze swego majątku to, co jeszcze się dało. Albert także pozostał w domu.

Ulubiony uczeń Franciszka Liszta

Po przybyciu do Paryża, znalezieniu mieszkania i zaaklimatyzowaniu się w nowych warunkach, powstało najistotniejsze pytanie: kto ma zostać nauczycielem Hermana? W konserwatorium działali czołowi muzycy tamtej epoki tacy jak Chopin, Zimmermann, Mendelsson, Paganini, Wagner i Liszt. Herman najbardziej pragnął mieć za nauczyciela tego ostatniego. Jednak Franciszek Liszt był bardzo zajęty i nieprzychylnie nastawiony, nie chciał dołączać już więcej uczniów do swojej grupy. Jednak promotorzy Hermana nalegali, aby zechciał choć posłuchać możliwości, jakie kryją się w chłopcu. Liszt uległ namowom. Nie tylko talent Hermana, niecodzienny w jego wieku, ale i sama jego osoba, przekonały Liszta. Sprawa była załatwiona.

Liszt nie tylko udzielał lekcji Hermanowi, ale też swemu utalentowanemu uczniowi otworzył drzwi paryskich salonów. Niebawem nie można było znaleźć towarzystwa czy salonu, w którym nie wiedziano by kim jest Herman Cohen. W barwnym towarzystwie muzyków, artystów i pisarzy, jakimi otaczał się Liszt – Mendelsson, Victor Hugo, Alfred de Musset i inni – była też pisarka George Sand (1804-1876). Jej powieści, zarówno prowokujące i pociągające, ukazywały się w wielkich nakładach. Herman nie bardzo wiedział na czym polega jej sława, nigdy nie czytał żadnej jej książki. Jedynie sam fakt, że była znana, wystarczył mu, aby ją często odwiedzać, a był czas kiedy bywał u niej nawet dzień w dzień. Podczas gdy ona pisała, skręcał jej papierosy, przygrywał na pianinie, aby ją lepiej nastroić. Kiedy matka Rozalia żywiła obiekcje, co do jego wizyt u tej pani, Herman lekceważył to zupełnie. Hasła George Sand o "wolności" i "niezależności" znakomicie mu odpowiadały.

Sam nazywał siebie "rodzinnym tyranem". Często po nocnych imprezach pozostawał w łóżku aż do obiadu. "Kiedy grałem na fortepianie trzeba było chodzić na palcach, bo przecież to ‘Herman studiuje’! Kiedy komponowałem wymagania były jeszcze większe: ‘Herman komponuje’! Kiedy miałem wyjść i pokazać się w jakimś towarzystwie, moja tyrania sięgała szczytu, wtedy już mama i siostra musiały być zajęte wyłącznie mną. Brat natomiast musiał wyjść na ulicę w strugach ulewnego deszczu, aby złapać dla mnie taksówkę" (Confessiones).

Melancholijny "Puzzi"

Liszt nazywał Hermana pieszczotliwie "Puzzi" (zabawny), z czasem zaczęto go nazywać "melancholijnym" Puzzi. W dzień po jednym z swoich wielkich koncertów Liszt powiedział: "No, Puzzi, teraz ty będziesz miał wielki koncert!" Ogromne afisze w mieście obwieszczały, że uczeń Liszta, dwunastoletni Herman z Hamburga, słynny Puzzi, wystąpi z koncertem. W rzeczywistości Herman miał lat czternaście, ale mógł uchodzić za dwa lata młodszego, co oczywiście miało na celu wywołać jeszcze większą sensację. Podobnie jak poprzednim razem w Hamburgu, kiedy zawładnął Teatrem Wielkim, tak i tutaj zgromadził samą elitę, tym razem śmietankę paryską. Znów odniósł wielki sukces!

Herman był bardzo zależny i przywiązany do swego o dziesięć lat od siebie starszego nauczyciela i przyjaciela. Kiedy pewnego dnia Franciszek Liszt poinformował go, że myśli opuścić Paryż i wyjechać do nowo utworzonego konserwatorium w Genewie, Herman wstrząśnięty nalegał, by mógł jechać razem z nim: "Gdybym nawet miał iść pieszo i żebrać po drodze o chleb, jestem gotów ci towarzyszyć." W końcu Liszt zgodził się na to, by za kilka miesięcy Herman przyjechał do niego do Genewy. Dla Rozalii Cohen było nie do pomyślenia, zostawić syna, dlatego wraz z Henriettą towarzyszyły mu, gdy nadszedł już dzień odjazdu.

Burmistrz Genewy prosił Liszta, aby otworzył tam wyższą szkołę muzyczną. Herman, mimo młodego wieku, otrzymał w niej główne stanowisko i szybko został jedynym profesorem uczelni. Jakaż odpowiedzialność dla piętnastolatka! Zachowała się fotografia Hermana z tamtych czasów – harmonijna piękna twarz o delikatnie semickich rysach. Włosy zakręcone na końcach sięgają ramion. Duże rozmarzone oczy, biały koronkowy kołnierz przykrywający górną część garnituru, a mimo to nie oglądamy na niej żadnego zniewieściałego młodzieńca. Jednak nazywanie go "melancholijnym" było trafne. Dlaczego jest taki smutny? Nie zyskał wszystkiego, czego od wielu lat tak pragnie: sławy, zadowolenia... choć teraz jako profesor muzyki i pianista koncertowy zarabia więcej pieniędzy niż kiedykolwiek. Autor książki The Story of Hermann Cohen, karmelita Tadgh Tierney, pisze: "Było może nieodpowiedzialnością ze strony Liszta i matki Hermana pozwolić chłopcu dysponować tak wielkimi pieniędzmi."

W salonach Genewy Herman, tak jak w Paryżu, spotykał się z artystami, poetami i muzykami. Podobne prowadzono na nich dyskusje. Często wybuchały zajadłe napaści i kalumnie pod adresem religii i jej wyznawców. Tutaj też znajduje literaturę wszelkiego rodzaju, oddając się jej lekturze. Rousseau i Voltaire są "na topie". Sięga jednak również po lekturę duchową, O naśladowaniu Chrystusa i Pismo Święte. Herman zwierza się Lisztowi, że nie jest z nim dobrze i że jest niezadowolony z bezmyślnego życia, jakie wiedzie. Liszt, który za młodu uchodził za pobożnego i pokornego, ale który zszedł na obrzeża Kościoła i wiary, zaraz podsunął mu Biblię z dedykacją: "Błogosławieni czystego serca." Wdzięczny Herman przyjmuje dar i mówi, że bardzo by chciał zostać chrześcijaninem. Myśl niełatwa i nie dająca się tak od razu zrealizować.

Zgubna gra

Do złych nawyków, jakich Herman nauczył się w Genewie, zaliczyć trzeba gry hazardowe jako najgorsze i najbardziej szkodliwe dla niego. Po koncercie dobroczynnym, na którym akompaniował księciu Emile Belgiojoso, dobremu śpiewakowi solowemu, książę zaprosił wszystkich arystokratów na wspaniałe przyjęcie, które przeciągnęło się do późnego wieczora. Kilku z gości oddało się grom hazardowym. "Wydaje mi się, że po raz pierwszy zobaczyłem tego rodzaju grę – opowiadał wiele lat później. Wielkie ilości złota i srebra wygrywano i przegrywano. I ja poprosiłem, bym mógł coś postawić. To był początek cierpienia, które rzuciło w przepaść udręczenia i błędów moje najlepsze młodzieńcze lata, nie dając mi ani chwili spokoju."

Oczywiście były też w życiu Hermana Cohena chwile, godziny i dnie radosne. Kiedyś, będąc jeszcze w Genewie, wraz z Lisztem i przyjaciółmi wybrali się na wycieczkę do Fryburga. Zwiedzili katedrę, gdzie właśnie zainstalowano słynne organy Moozera. Herman wspomina kilka lat później: "Liszt grał (Mozarta Dies irea) na wielkich organach, tej ogromnej harfie dawidowej, której majestatyczne tony dawały przeczucie Twojej wielkości, mój Boże..." We wczesnej młodości sam próbował grać na organach, ale to nadwrażliwe dziecko tak silnie reagowało na swoją grę na tym instrumencie, albo nawet gdy inni na nim grali, że zabroniono mu siadania przy organach. Tego dnia we Fryburgu nie było to ze szkodą dla jego duszy, przeciwnie – sam pisze: "O Jezu, stałeś u bramy mojego serca, a ja Ci nie otworzyłem".

Pobyt w Szwajcarii trwał niespełna rok. Został przerwany kiedy Liszt dowiedział się, że genialny Thalberg przebywa w Paryżu i zagraża tam jego pozycji. Wyjechał! Pani Cohen, która bardzo dobrze czuła się w Genewie, musiała wypowiedzieć mieszkanie, zabrać córkę i podążyć za dwoma muzykami - nie było innego wyjścia. Wystarczyło, aby Franciszek Liszt pokazał się tylko w Paryżu, a jego sława zajaśniała na nowo.

Tutaj Herman poznaje bliżej księżną i księcia Belgiojoso. Księżna Krystyna była serdeczna i mądra. Zrozumiała, że kilkunastoletni Herman sam z trudem sobie umie poradzić, że jest bezradny i szuka czasem nieodpowiedniego towarzystwa w świecie artystów. Przedstawia go innym ludziom, stojącym o wiele wyżej. Herman napisze o tym później: "W salonach otwartych przez Księżną w Paryżu spotkałem kilku najznamienitszych pisarzy i muzyków: Rossiniego, Meyerbeera, Belliniego. W środy był dzień koncertowy i Emile Belgiojoso, małżonek księżnej, przyczynił się do ich sukcesu godnym uwagi pięknym śpiewaczym głosem". Herman rzeczywiście doświadczał społecznej rehabilitacji w tym towarzystwie.

Z początku relacja Cohen-Belgiojoso była dobra. Zresztą zarówno para książęca jak i siostra księżnej byli wielbicielami i przyjaciółmi Liszta. Choć zdolności przystosowawcze nie zawodziły Hermana, to na dłuższą metę towarzystwo zdawało się mu być zbyt ciasne. Nie lubił wciąż pozostawać na usługach, być kelnerem i paziem księżnej. Pewnego dnia, zanim się zastanowił, powiedział wprost: uważa, że ona go wykorzystuje. Księżna poczuła się głęboko zraniona. Herman poza tym zaszokował ją swoim odejściem i miłością do pewnej francuskiej pianistki, znacznie starszej od niego. Choć nic więcej się nie stało poza ludzkimi plotkami to i tak było to wystarczająco przykre.

Herman dalej wiódł nocne życie i uprawiał hazard. Czasem ledwo wystarczyło mu na zakup potrzebnych ubrań. Był czas kiedy mieszkał samotnie ze swym fortepianem, którego wcale nie dotykał. Chciał, jak to później drastycznie określił, "być wolnym, by móc robić wszystko co złe, by zarobić pieniądze, ale jedynie po to, aby móc wydawać się na pastwę przyjemności".

Nie wszystkie jego koncerty kończyły się sukcesem. Jeden z nich okazał się szczególnie nieudany, a za pieniądze, które ktoś litościwy spontanicznie mu wręczył, sfrustrowany i rozczarowany wyjechał do Hamburga, by spotkać się z ojcem. Dawid Abraham nie chciał zresztą z nim rozmawiać, lecz wskazał mu drzwi. Herman pozostał w Niemczech, gdzie był ceniony i gdzie chętnie go słuchano. Zrobił dość udane turneé koncertowe po swojej dawnej ojczyźnie.

Kryzys relacji

Księżna zatroskana o Hermana, by ulżyć swemu strapieniu napisała do Liszta: "Jeśli chodzi o Hermana, to myślę, że to dobry chłopiec i nie mam nic przeciwko niemu. Jest jednak jeszcze wciąż dzieckiem, ale uczynił coś, co stoi na przeszkodzie temu, bym mogła mu pomóc tak, jakbym tego chciała. Tak oto się stało. W dobrej woli wyobrażałam sobie, że mu pomogłam, ale jego zdaniem okazałam się wobec niego niesprawiedliwa".

Kilka miesięcy później (1839) księżna napisała po raz drugi. Tym razem chodziło o śpiewaczkę Candidy, której "Herman nie tylko akompaniuje na fortepianie, ale towarzyszy do ‘Kulis’" (restauracji o tej nazwie). Zdaniem księżnej nie podobna spędzać czas w ‘Kulisach’ nie trwoniąc przy tym i samego czasu i pieniędzy. I dodaje: "Hermanowi potrzebna jest ochrona moralna i dobry przykład. Nie mam możliwości odpowiadać za niego. Pan powinien to uczynić. Herman Pana szanuje i wyrządziłby mu Pan przez to wielką przysługę".

Jednak Franciszek Liszt nie był odpowiednią osobą do moralnego prowadzenia i chronienia Hermana. Sam był tego świadomy, więc odmówił. Jednak chciał uczynić choć tyle, na co go było stać. Planował właśnie turneé koncertowe po Europie z Hermanem jako organizatorem. Było to udane przedsięwzięcie, również finansowo. Liszt pisał do Franciszka Schuberta: "Jeden z moich uczniów, Monsieéur Herman, przyrzekł zorganizować mi koncerty. Był mi wielce pomocny". Jednak kiedy później odkrył brak kilku tysięcy franków, pomyślał, że Herman go oszukał. "Nie chcę o nim słyszeć", pisał w liście.

Prawda o zaginionych pieniądzach nigdy nie została odkryta. To, że Herman miałby okraść Liszta, wydaje się nie do wiary albo mówiąc właściwiej - wydaje się być nielogiczne. Oczywiście wiemy, że często potrzebował pieniędzy z powodu nałogowego hazardu, ale w liście do swego zaufanego, ojca Alfonsa Ratisbonne, napisał wiele lat później, już po swej konwersji, że był narażony na "złośliwą konspirację", która spowodowała jego odseparowanie się od Liszta. Czy to możliwe, żeby Herman Cohen, który z natury był otwartym, ufnym i prawym człowiekiem, w tak poważnej sprawie miał oszukiwać ojca Ratisbonne? Jeden z biografów Cohena zapytuje, czy aby to wielki Liszt nie był czasem dobrym kasjerem?

Przybity zerwaniem z Lisztem Herman szuka ucieczki w hazardzie i innych rozrywkach. Zresztą nie zauważał, że było z nim tak źle. W jednym z listów do ojca Ratisbonne, wiele lat później pisał: "Kiedy mówię, że wszyscy młodzi ludzie, których znałem, żyli podobnie jak ja, to nie przesadzam. Szukali zadowolenia gdzie tylko można było je znaleźć; podobnie jak ja zabiegali o bogactwa, by zaspokajać wszystkie swoje potrzeby. Nigdy nie myśleli o Bogu, ale tylko o sobie i starczało im jeszcze choć tyle morale, aby trzymać się w granicach prawa".

Szczególne zaufanie Hermana Cohena do ojca Alfonsa Ratisbonne łatwo można zrozumieć: on też był Żydem. Nie mając najmniejszej wiary w Boga ani żadnych wiadomości o żydowskiej wierze, nagle w roku 1842, kiedy Ratisbonne przypadkowo odwiedził pewien kościół w Rzymie, miał wizję i "zrozumiał wszystko". To Dziewica Maryja "nie wypowiadając najmniejszego słowa" nauczyła go całego Objawienia zarówno Starego jak Nowego Testamentu w czasie tej krótkiej chwili, jaką trwała wizja. Potem Ratisbonne przyjął chrzest i w końcu został kapłanem.

W 1843 roku Herman próbował pojednać się z Lisztem, ale na próżno, Liszt nie zmienił swego zdania. Mówiono o pani Cohen, że miała tylko jedną wadę - za bardzo kochała syna. Być może, ale wierna matka w chwili próby zawsze spieszy dziecku z pomocą. Tak było i tym razem. Herman miał radość, by wraz z nią i siostrą Henriettą odwiedzić Wenecję, gdzie spędzili wspaniały czas i wydawało się, że jest to najlepszy balsam na jego rany. Mógł nawet skomponować kilka mniejszych utworów i stał się znaną i popularną osobą w mieście. U progu wiosny wyjechali do Paryża, potem Londynu i znów do Wenecji. Herman rzeczywiście uciekał od samego siebie. Po latach stwierdził: "Przemierzyłem świat, zobaczyłem świat, kochałam świat... Tylko jednego w świecie się nauczyłem: że w nim nie znajdzie się szczęścia!..."

Rok przed przełomem było z Hermanem coraz gorzej. Udawało mu się zachowywać pozory, choć diabeł nadal go atakował i niekiedy nakłaniał, by skończył ze sobą. Wiosną 1847 roku pewnego wieczoru zaproszono Hermana na paryskie "soireé". Była tam obecna dziewczyna o nazwisku Celeste Magador, znana artystka cyrkowa: "Zawołano, by zagrano. Młody człowiek zasiadł do fortepianu. Zaraz jak tylko zaczął, rozpoznałam w nim znawcę. Był blondynem o niebieskich oczach, nieco pucołowatej twarzy i białych zębach. Jego dłonie poruszały się po klawiaturze z wielką lekkością i bardzo szybko. Nie było to podobne do muzyki, ale miłodźwięku, który wędrował wprost do serca", zapisała w swoim pamiętniku. I dalej: "Pewnego dnia zobaczyłam go w kościele św. Magdaleny, gdzie zatrzymał się na dwie godziny. Wyglądał na zdeprymowanego, a niedługo potem otrzymałam od niego list, w którym napisał, że jego życie już więcej do niego nie należy, że swą ufność złożył w Bogu, który pocieszył go we wszystkich jego troskach. Kiedy zapytałam, czy moglibyśmy się spotkać, odpowiedział, że nie."

Nawrócony przez Sakrament

Nawrócenie Hermana Cohena nie dokonało się w oka mgnieniu. W rzeczywistości promień światła powoli już wcześniej torował sobie w nim drogę: "Już znałem Jezusa Chrystusa, widziałem Go, czułem Go, czułem Jego poruszenia na każdej przeczytanej stronie, w każdym hymnie, jaki śpiewałem, na każdej mszy św., w której uczestniczyłem. Zrozumiałem, że muszę zerwać więzy, które mnie trzymają w niewoli i wyjść Mu na spotkanie, ale byłem niezdolny to uczynić. Nad ranem robiłem postanowienie, które znikało wieczorem".

To był piątek, w maju 1847 roku, Herman szedł do kościoła św. Walerego, dokąd poproszono go, aby zastąpił dyrygenta. Był miesiąc maryjny z uroczystą celebrą i oczywiście muzyką, która przyciągała wielu. Niebywały w kościele Herman Cohen opowiadał, że z początku msza święta nie robiła na nim wielkiego wrażenia i nawet nie czuł się zachęcony do uklęknięcia w jej szczytowym punkcie podczas konsekracji. Ale właśnie w tym momencie coś nieoczekiwanego i przenikliwego dokonało się we wnętrzu Hermana. To było tak, jakby, podobnie jak syn marnotrawny, nagle odnalazł siebie. Spontanicznie spuścił głowę, a równocześnie, jak potem napisał do ojca Ratisbonne "doświadczył czegoś na podobieństwo wyrzutów sumienia, że oto uczestniczy w błogosławieństwie, do którego nie miał prawa się przyłączyć". Po zakończeniu liturgii oszołomiony podążył do domu.

Tydzień później Herman przeżył to samo podczas kolejnych odwiedzin tegoż kościoła, a po kilku dniach pociągnęła go sama msza. Skontaktował się z hrabiną Rauzen (która później została jego matką chrzestną) i powiedział, że chce się spotkać z kapłanem. Ponieważ hrabina się pochorowała upłynęło jeszcze kilka dni, zanim spełniło się jego życzenie. Spotkał ojca Legranda. "Powiedział, że mam liczyć na to, że Opatrzność Boża mnie oświeci odnośnie tego, co powinienem robić. Na koniec wręczył mi książkę Lhomonda l’Expose de la doctrine chretienne. Oceniłem go jako człowieka Kościoła bardzo dobrego i przyjaznego i to on niewątpliwie zmienił mój stosunek do księży, jaki wyrobiłem sobie tylko na podstawie powieści, w których nieustannie księża straszyli tylko groźbami o ekskomunice i ogniu piekielnym".

Kilka miesięcy później, w sierpniu, Herman wyjechał z koncertem do Ems w Niemczech. W pierwszą niedzielę po przyjeździe poszedł na mszę do starego małego kościoła, który polecił mu ojciec Legrand: "Wszystko mnie poruszało - hymny, modlitwy i niewidzialna obecność Boga. Byłem bardzo wzruszony... Kiedy kapłan wzniósł Hostię łzy zaczęły mi spływać po twarzy. Pamiętam, że płakałem jak dziecko, ale z całą pewnością nigdy wcześniej nie doświadczyłem takich łez jak tamte. Ogarnął mnie głęboki smutek na myśl o moim minionym życiu. Najbardziej pragnąłem wyznać moje grzechy Panu, wszystkie grzechy mego życia. W jakiejś boskiej wizji stanęły mi one wszystkie przed oczami... odrażające, zasługujące na Twoją Boską złość. A jednak czułem nieznaną błogość, jak balsam zstępującą na moją duszę. Kiedy opuszczałem kościół w Ems czułem już, że jestem chrześcijaninem, to znaczy na tyle, na ile tylko można nim być przed chrztem".

Nie spotykając się z koterią miasta, jak to zwykł czynić po każdym koncercie, Herman czym prędzej powrócił do Paryża, by odszukać ojca Legranda i opowiedzieć mu, co stało się w Ems. Zaczął teraz uczęszczać na katechezę, dużo się modlił i ćwiczył w wyrzeczeniach: "Nic nie wydawało mi się trudne". Swoje nawrócenie uznawał za szczególną łaskę, jakiej doznał za pośrednictwem Dziewicy. Rozpoczęła się w Jej uroczystość w kościele św. Walerego, to Ona wskazała mu Jezusa Chrystusa obecnego w Najświętszym Sakramencie. Oczywiście nie umiał wyjaśnić, jak rozeznał tę relację, on o tym tylko po prostu wiedział.

W okresie oczekiwania na chrzest czytał mistyków: Teresę od Jezusa i Jana od Krzyża. Przemówiły do niego szczególnie Żywy płomień miłości i Pieśń duchowa św. Jana od Krzyża: może to poeta i muzyk znajdował się na tych samych falach co on? Pewne jest, że gorący płomień, jaki w pełni płonął w Janie od Krzyża teraz zaczął ogarniać Hermana Cohena. Niedługo miał zostać oczyszczony łaską sakramentu i licznymi próbami, które czekały go w przyszłości.

Kilka tygodni przed swoim chrztem Herman był obecny podczas chrztu czterech Żydów w kaplicy klasztornej Naszej Pani Syjońskiej. Ceremonia była dla niego tak silnym przeżyciem, że prawie nie mógł ustać na swoim miejscu i najchętniej wyskoczyłby przed ołtarz i poprosił o chrzest również dla siebie.

Wielu przyjaciół i znajomych Cohena mogło wyraźnie zauważyć, jak radykalne nawrócenie stało się jego udziałem, że coś prawdziwie istotnego się z w nim dokonało. Wszystko mówiło o tym. Jego nauczyciel hiszpańskiego, Chavalier Asnarez kilka miesięcy wcześniej zauważył, w jak prosty sposób urządzony był jego pokój: żelazne łóżko, fortepian, krucyfiks, mała figurka Maryi i dwa święte obrazki: Teresy od Jezusa i Augustyna.

Na chrzest Hermana Cohena ustalono datę 28 sierpnia (1847), wspomnienie św. Augustyna, biskupa i Doktora Kościoła.

Chrzest powtórnych narodzin

Po źle przespanej nocy, pełnej pokus dotyczących nadchodzącego chrztu, Herman Cohen w sobotę o godzinie trzeciej po południu, 28 sierpnia 1847 roku znalazł się w kaplicy Naszej Pani Syjońskiej. Uroczyście przystrojona była pełna ludzi, wewnątrz panowała atmosfera wielkiego oczekiwania. Ojciec Legrand przekazał uprzednio Hermanowi do medytacji oficjum ku czci Matki Bożej. Wszystko wyglądało jak zaplanowane przez samo niebo.

"Ojciec Legrand i ojciec Ratisbonne weszli do kościoła i podążyli w kierunku ołtarza. Zdążałem tuż za nimi, drżący a równocześnie wstrząśnięty, wraz z moim ojcem chrzestnym, dr Gouraud po prawej stronie i matką chrzestną, hrabiną Rauzan po lewej... Nigdy żadne dziecko nie przyszło na świat otoczone takim ciepłem ze strony braci i sióstr jak ja, kiedy to jako prosty katechumen zbliżałem się do ołtarza. Niech Bóg będzie błogosławiony na wieki".

Oto właśnie ojciec Teodor Ratisbonne, brat ojca Alfonsa, celebrował liturgię. Był pochodzenia żydowskiego, znanym inicjatorem rozrastającego się ruchu ochrzczonych żydowskich dziewcząt, które gromadziły się wokół Instytutu Naszej Pani Syjońskiej. Zresztą to o.Legrand wcześniej przedstawił mu nowego kandydata do chrztu. Teraz Herman był intensywnie skoncentrowany na tym, co miało się wydarzyć: "- Czy chcesz przyjąć chrzest? – Tak, chcę. (Tak, Ty wiesz Panie, jak bardzo tego chcę i jak bardzo tęsknię za tym, aby należeć do Ciebie.)" Tak Cohen rozpoczyna swój długi opis chrztu, jaki przesłał swojemu zaufanemu, o. Alfonsowi, drugiemu z Ratisbonne. Opowiada, że kiedy woda chrzcielna spływała po jego głowie, zamknął oczy, a równocześnie w duszy ujrzał jakby przebłysk radości nieba. Nowe imię jakie przyjął na chrzcie brzmiało: Augustyn-Maria Henryk, jednak dla świata jeszcze na długie lata pozostawał Hermanem.

Jego pragnienie oddania się Bogu w życiu zakonnym nie mogło spełnić się od razu. Najpierw musiał pozbyć się długu wysokości trzydzieści tysięcy franków, jaki zaciągnął z powodu uprawiania gier hazardowych. Przez dwa lata miał prawo dawać koncerty i uczyć gry na fortepianie, aby móc oddać pieniądze swoim wierzycielom.

W uroczystość Narodzenia Matki Bożej 8 września Herman Cohen mógł nareszcie przystąpić do swojej pierwszej Komunii Świętej. Lecz jeszcze dużo wcześniej Pan Jezus jakby sam chciał wyjść naprzeciw tęsknocie jego serca. W swoim dzienniku w zakrytych słowach Herman dał do zrozumienia, że w czasie tego oczekiwania niekiedy w tajemniczy sposób smakował słodkości Sakramentu, łaski, której nigdy nie zapomni. "O, Jezu, uwielbienia godny – czytamy we wstępie do hymnów, które napisał na cześć Najświętszego Sakramentu – chcę zjednoczyć moje pieśni z hymnami miasta Paryża. W tym wielkim mieście jakby pod eucharystyczną zasłoną objawiłeś odwieczne prawdy".

Wielu spotykających go teraz na ulicy zaskakiwał zmieniony wygląd słynnego pianisty. Preferował bowiem proste, prawie biedne ubrania: długi najzwyczajniejszy fason marynarki, filcowy kapelusz i nieeleganckie buty. Czasem, kiedy był zapraszany do jakiegoś wytwornego domu było to nawet bolesne. Niektórzy zdawali się uniknąć wypowiadania swojej opinii na temat tej zmiany, a Herman tak to komentował: "Damy użalają się, że przez moją pobożność zostałem stracony dla świata!..." Byli i tacy, którzy odwracali się od niego plecami, tak jak jego dawny dobry przyjaciel Wojciech de Beaumont, który zaatakował "dziwactwa" Hermana i chciał zredukować jego nawrócenie do ataku szaleństwa. Gdy kuzyn Wojciecha, baron de Saint-Vigor, też znów zaczął chodzić na msze święte, zapewne pod wpływem świadectwa ze strony Hermana, dla de Beaumont miarka się przebrała i zerwanie stosunków stało się faktem. Nie lepiej było z Goeorge Sand. Gdy kiedyś znów się spotkali, może w związku z jakimś wieczorem muzycznym, Herman usiadł obok niej przy fortepianie, zagrał kilka akordów i spróbował zamienić z nią po cichu kilka słów, nawiązując do wcześniejszej znajomości. Słuchała przez moment, ale jej poirytowanie i chód wzmagały się i w końcu wyrzuciła z siebie: "Odejdź, ty wstrętny mnichu!"

Brat Hermana, Louis nie wiedział właściwie jak się zachować. Raz prosił Hermana o modlitwę, raz znowu powiedział mu: "nie bądź taki egzaltowany!" Henrietta, która w międzyczasie została panią Raunheim, była bardzo zlękniona, że matka może się dowiedzieć, że Herman został katolikiem. Sama była bardzo poruszona jego posunięciem, ale ze względu na męża nie miała odwagi okazać zainteresowania.

Każdego tygodnia Herman odwiedzał matkę, czasami z całą rodziną jadł obiad i zabawiał wszystkich muzykowaniem i rozmową. Przemiana, jaka w nim nastąpiła, nie mogła zostać niezauważona. Choć pani Cohen długo nie miała pojęcia o tym, co się stało, to kiedy baronowa de Saint-Vigor w przelocie wspomniała o konwersji Hermana, ona nie wzięła tego poważnie lecz myślała, że chodzi zapewne o jego zwyczajne stare wymysły. Może, nieświadomie, nie chciała rozumieć.

Nocne czuwania

Eucharystia nadal stanowiła ogromną siłę przyciągania dla nowego konwertyty, który chętnie odwiedzał paryskie kościoły, aby modlić się w nich przed Najświętszym Sakramentem. Pewnego listopadowego popołudnia 1848 roku przybył do kaplicy sióstr karmelitanek przy Rue d’Enfer, gdzie właśnie odbywało się wystawienie, w którym uczestniczyła też pewna grupa kobiet. Herman włączył się w ich wspólną modlitwę i tak w niej zatopił, że jesienne mroki niepostrzeżenie zaczęły nastawać za oknem. W końcu pojawiła się siostra zewnętrzna i dała do zrozumienia, że chce zamknąć kaplicę na noc, więc wszyscy goście z zewnątrz muszą wyjść. Kobiety nadal spokojnie i w oczywisty sposób kontynuowały swoją modlitwę, Herman więc zrobił siostrze wyrzut, że przecież Najświętszy Sakrament jest wystawiony i nie ma zamiaru wychodzić wcześniej od innych. Wówczas usłyszał, że kobiety będą się modlić przez całą noc. Następnie pozwolono mu uścisnąć piękną dłoń na pożegnanie, jednak takie odprawienie go, było dla Hermana szokiem, więc natychmiast, z duszą w gardle, znalazł się u swego ojca duchowego, o. de la Bouillerie, wikariusza generalnego diecezji paryskiej, gdzie wzburzony wykrzyknął: "Zostałem wyrzucony z kaplicy, w której kobiety modlą się całą noc przed wystawionym Najświętszym Sakramentem!" Tego, że wikariusz znał te młode pobożne kobiety, Herman nie mógł przypuszczać. Jedna z nich, Théodelinde Dubouché, czuła się powołana do Karmelu i przy wsparciu klasztoru przy l’Enfer zebrała wokół siebie grupę podobnie usposobionych panien, by wspólnie wieść życie modlitwy wynagradzającej i adoracji eucharystycznej, co wydawało się najistotniejsze w okresie panujących politycznych niepokojów. Teraz o. de la Bouillerie powiedział o tym swemu duchowemu synowi, lecz ten nie widział powodu, dla którego nocna adoracja w Paryżu miałaby być ograniczona do grupy kobiet panny Théodelinde Dubouché, która z czasem miała się przekształcić w regularne zgromadzenie zakonne: "Jeżeli tylko znajdziesz mężczyzn, to załatwię ci pozwolenie, abyście jak te kobiety, którym zazdrościsz, mogli trwać u stóp Mistrza". Wydarzenie to stało się początkiem ruchu, który z czasem miał się rozprzestrzenić po całej Francji i poza jej granicami.

W mieszkaniu Cohena przy Rue de l’Université, 22. listopada 1448 roku zebrało się dwudziestu zainteresowanych mężczyzn, którzy poza nielicznymi wyjątkami, m.in. dawnym dyplomatą Chevalierem Asnarez (Hermana byłym nauczycielem języka hiszpańskiego), wywodzili się z niższych warstw społecznych. Jednak nie pochodzenie społeczne, ale wspólne umiłowanie Eucharystii czyniło z nich braci. Po raz pierwszy zgromadzili się na nocne czuwanie 6. grudnia 1848 roku w kościele Notre-Dame des Victories – tam, gdzie Louis Martin kilkadziesiąt lat później zamawiał mszę świętą za małą Teresę, obecnie świętą karmelitankę, w intencji jej uzdrowienia. Ta noc czuwania przed Najświętszym Sakramentem pociągnęła za sobą dalsze, wszystkie pod przewodnictwem kapłana. Te noce modlitwy miały ogromny wpływ na Hermana, który skomponował zbiór motetów na cześć Eucharystii: "Jeżeli Dawid tańczył przed Arką, która była Twoim obrazem, o moje prawdziwe Przymierze, to w jakich hymnach ja miałbym uczcić Ciebie?" Niebawem, za aprobatą późniejszego świętego, Pierre-Julien Eymard (1811-1868), założyciela wspólnoty zakonnej marystów, (skupionej na szczególnej czci dla Eucharystii), prowincjała zakonu, rozpoczęły się nocne czuwania w ich kaplicy, którą Herman wraz ze swoimi duchowymi przyjaciółmi mógł wynajmować w tym celu.

Karol de Foucauld (1858-1916) znał dobrze motety ku czci Najświętszego Sakramentu Hermana Cohena i chętnie je nucił. W czasie, kiedy mieszkał w Ziemi Świętej napisał tekst jednej ze strof "Unum petii a Domino". Tych dwóch mężczyzn, poza miłością do obecnego w Najświętszym Sakramencie Chrystusa, łączyło jeszcze jedno: obaj przed nawróceniem, które w obu przypadkach było radykalne i miało miejsce w kościele w Paryżu, wiedli dość, delikatnie mówiąc, niezwykłe życie.

Powszechnie uważa się, że Herman Cohen i Pierre-Julien Eymard należeli do osób, które utorowały drogę do oficjalnej zachęty, jaką papież Pius X wystosował do wiernych, aby częściej przyjmowali komunię św., zwyczaj, do którego często prowadziły niecne czuwania. Adoracja Chrystusa sakramentalnego, od lat 1870-tych w Paryżu łączyła się przede wszystkim z bazyliką Najświętszego Serca na Montmartre. Już trzydzieści lat wcześniej Harman Cohen należał do prekursorów męskiego ruchu nocnych czuwań przed Najświętszym Sakramentem i jak się wydaje był jego pionierem we Francji.

W nowym ołtarzu kościoła Notre-Dame des Victories oprócz św. Teresy od Dzieciątka Jezus, można zobaczyć wizerunek Hermana Cohena. Przedstawiony jest z kielichem i hostią w rękach, a w tle prześwitują organy, wskazujące na jego muzyczną działalność. Jako zakonnik często zasiadał przy organach.

Od siostry Marie-Pauline, wizytki z klasztoru położonego również przy rue d’Enfer, napłynęła prośba, aby Herman napisał muzykę do zbiorku jej poezji na cześć Maryi Dziewicy. Za zgodą przełożonych pragnęła, aby ze sprzedaży tych pieśni uzyskać środki na pomoc dla pewnej rodziny, znajdującej się w trudnej sytuacji materialnej. Pomimo licznych zobowiązań Herman przystał na jej prośbę i w maju 1849 roku powstał zbiór "Glorie á Marie". Zjednoczeni w tym samym duchowym głębokim ideale, s. Marie-Pauline i Herman stali się bliskimi przyjaciółmi.

Śluby, jakie Herman odnowił w swoje urodziny 10. listopada 1847 roku, "aby w stanie kapłańskim oddać się na służbę Panu, zaraz jak tylko spłaci długi" mogły już niedługo się wypełnić. Konto zadłużenia znacznie się zmniejszyło i nastał czas na pożegnalny koncert.

Sala koncertowa wypełniła się pełną oczekiwań publicznością, a entuzjazm, z jakim przywitano go na wejście świadczył, jak bardzo zatęskniono za jego grą. Jednego tylko nie wiedziano, że jest to jego ostatni publiczny występ. Czy dał z siebie najwięcej ile potrafił, czy może jako muzyk dojrzał w rytmie swego ducha spowodowanym jego nawróceniem? W każdym razie owacji nie było końca... Kiedy jego przyjaciel, marysta Reculon, po koncercie znalazł go w jednym z salonów za kulisami, w odpowiedzi na gratulacje usłyszał: ‘"Teraz na zawsze skończyłem ze światem. Z jaką radością wypowiedziałem moje pożegnanie intonując ostatni ton".

Nowicjusz

W ciągu całego chrześcijańskiego życia Hermana ważnym elementem było przyciąganie, jakie czuł do Karmelu. Postanowienie, aby samemu zostać karmelitą, dojrzewało w nim już od dawna. Dopiero w roku 1840 nastąpił nowy okres istnienia we Francji klasztorów karmelitów bosych. W 1849 roku nowennę przed zesłaniem Ducha Świętego Herman odprawiał podczas rekolekcji w intencji światła odnośnie własnego powołania, a pogłębiona lektura dzieł św. Jana od Krzyża, jakiej się wówczas oddał, miała chyba decydujące znaczenie. Był pewien, że jest wolą Boga, aby i on przyłączył się do zakonu Braci Bosych Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel, a niespodziewane spotkanie na paryskiej ulicy z karmelitą z Agen, stało się potwierdzeniem ze strony Opatrzności dokonanego przez niego wyboru. 15. lipca ostrożnie oznajmił rodzinie, że myśli o wyjeździe do Agen, a już dzień później rodzina odprowadziła go ona na dworzec kolejowy, gdzie nastąpiło pożegnanie. Pani Cohen zapewne czuła, że coś ważnego dzieje się z jej ukochanym synem, ale nie pytała o nic, płakała tylko. Czas między 16. a 20. lipca, uroczystości Matki Bożej z Góry Karmel i Proroka Eliasza, Herman spędził w podróży, która miała go zaprowadzić do utęsknionego celu - miał zostać karmelitą bosym.

Klasztor w południowo-francuskim mieście Agen był pięknie położony na wzgórzu w północnej części miasta, która mogła poszczycić się słynnymi prześladowaniami chrześcijan. Kiedyś popłynęła tutaj krew męczenników, a w okolicznych grotach skalnych przez setki lat wielu eremitów spędzało swoje życie na trwaniu przed obliczem Pańskim. Po spustoszeniach wywołanych rewolucją francuską, przybycie w roku 1846 karmelitów stanowiło okres ich rozkwitu i pod kierunkiem urodzonego w Hiszpanii ojca Dominika od św. Józefa, klasztor stał się domem studentatu w młodej prowincji. Sam nowicjat otwarto pod Bordeaux, w małym Le Broussey, dokąd kierowano wszystkich postulantów, aby po odbyciu przez nich formacji powrócili do Agen na studia filozoficzne i teologiczne prowadzące do święceń kapłańskich.

Swój krótki postulat w Agen w dużej mierze Herman Cohen spędził na rekolekcjach prowadzonych przez o. Dominika. On właśnie został upoważniony do zakomunikowania swemu pilnemu adeptowi, że jego pragnienie, by zostać obleczonym w habit w drugą rocznicę swego chrztu, nie może być spełnione. Przyjęcie do nowicjatu Żyda tak krótko po chrzcie wymagało specjalnej dyspensy od władz zakonnych w Rzymie. Ojciec Dominik, któremu Herman bardzo przypadł do serca, obiecał swoją pomoc. Okres oczekiwania mógł spędzić w Le Broussey i choć nieformalnie, w nowicjackiej atmosferze modlitwy i milczenia zaczerpnąć ducha Reguły, poznać historię Karmelu i sposób życia karmelitów bosych. 3. września nadeszła wiadomość z Rzymu, że jego prośba nie została przyjęta. Dla Hermana było to jak uderzenie głową o mur. Do Paryża wrócić nie mógł, po tym, jak z mocnym postanowieniem, które zapewne ucieszyłoby św. Teresę z Avili, odwrócił się od "świata" i pożegnał swoich. Udał się więc drogą morską do Włoch, aby osobiście spotkać się z najwyższymi władzami zakonnymi w Rzymie i jeszcze raz błagać o dyspensę. Swoją prostotą i głęboką powagą ujął samego generała zakonu, a zrządzeniem Opatrzności zebrała się właśnie kapituła generalna i 14. września uzyskał dyspensę i mógł wrócić do Francji. 6. października 1849 roku przyjął brązowy strój karmelitański i został bratem Augustynem-Marią od Najświętszego Sakramentu.

Herman z dużą wyrozumiałością i delikatnością poinformował rodzinę i swoim wstąpieniu do zakonu, jednak jego list spotkał się z konsternacją i smutkiem. Wzburzonych uczuć nie potrafił zahamować fakt, że zakon karmelitański ma swoje korzenie w Ziemi Świętej, a zgodnie z tradycją prorok Eliasz jest uznawany za jego ojca i założyciela. Również życie zakonne i celibat było czymś niepojętym i obcym dla żydowskiej mentalności. W oczach rodziny niczemu gorszemu oddać się nie mógł.

Życie w nowicjacie z jego wymagającym rozkładem zajęć, wieloma godzinami modlitw, surowymi postami, oficjum nocnym i jednym mistrzem nowicjuszy, który nie szczędził upomnień i upokorzeń bardzo kontrastowało z tym życiem, jakie wiódł niegdyś "Puzzi". Jednak Herman był szczęśliwy. W liście pisanym wiosną 1850 roku czytamy: "Nie potrafię wyrazić szczęścia, jakie odczuwam po moich obłóczynach. Potrzeba by tutaj pióra anioła, aby opisać radości życia wewnętrznego, jakich doznaję w nowicjacie. Bycie zawsze blisko Najświętszego Sakramentu i wolnym od wszelkich zajęć, które mogłyby przeszkadzać i odciągać duszę od całkowitego oddania się obowiązkom życia zakonnego sprawia, że zapomina się o ziemi i żyje razem z serafinami i cherubinami, które bezustannie kłaniają się Barankowi. To wieczna komunia!"

Nowicjat jednak, jak powiedzieliśmy, to nie tylko błoga adoracja i doświadczanie obecności Bożej, nawet dla Hermana Cohena. To również szkoła zaparcia się własnej woli, swego małego "ego", tak w sprawach wielkich jak małych. Bez wiernych starań w tym względzie, trudno podporządkować się rozkładowi dnia, podporządkować się mistrzowi nowicjatu czy przeorowi i na ile to możliwe żyć w pokoju ze swymi współbraćmi. Nowicjacka szkoła nie okazała się taka łatwa dla Hermana z jego silnym, dominującym charakterem, jego porywczością i wrażliwością. Musiał też wyzwolić się z pewnych przyzwyczajeń wcześniej nabytych, jak palenie tytoniu, wąchanie tabaki, picie kawy, co zgodnie ze świadectwem przełożonych było jedną z najdotkliwszych dla niego ofiar. Poinformowano go również, że w okresie nowicjatu nie ma prawa zajmować się muzyką. Kiedy jego dobra przyjaciółka z Paryża, s. Maria-Paulina przysłała mu pierwsze teksty pieśni do nowego zbiorku, prosząc o podkład muzyczny, odpisał jej: "Jezus nie życzy sobie, abym skomponował muzykę do pieśni, które mi Siostra przesłała. Jednak kiedy wczoraj po raz drugi je czytałem, to zdawało mi się, że słyszę w sobie melodię... i myślę, że gdybym jeszcze raz je przeczytał, to mógłbym od razu zapisać nuty". Oparł się pokusie, ale w liście pisze dalej: "Trzeba złożyć ofiarę, a jeśli ofiara uczyniona dla Jezusa boli, to znaczy, że właśnie nią jest".

Podczas pobytu w Broussey Hermana odwiedziła matka, która chciała uczynić wszystko, aby skłonić go do opuszczenia klasztoru. Kiedy ujrzała, prawdopodobnie dość wychudzonego syna, w zakonnym habicie i z wygoloną głową, był to tak wielki szok dla pani Cohen, tak że dosłownie zemdlała. Zgotować swej ukochanej matce strapienie, idąc za Bożym powołaniem wiele kosztowało Hermana, ale był nieugięty. Matka mogła wracać nieco uspokojona, ponieważ, jak powiedziała "widziałam, że to biedne dziecko nie wyglądało na tak nieszczęśliwe, jak myślałam".

W liście pisanym w grudniu 1849 roku Herman opowiadał, jak pozytywnie przeżywał w nowicjacie święta Bożego Narodzenia, z ich pobożnymi dziecięcymi zwyczajami, które pielęgnowano w Zakonie od czasów Teresy i Jana od Krzyża. Do matki Marii-Teresy, tej, którą poznał najpierw jako Théodelinde Dubouché, inicjatorki nocnych czuwań w klasztorze karmelitańskim w Paryżu, pisał później: "W czasie mego życia artystycznego w świecie nigdy nie miałem okazji być dzieckiem, bo już jako dwunastolatka wprowadzono mnie w salony". Teraz w nowicjacie Bóg zrekompensował mu ten brak. Herman pisze dalej: "Korzystam ze wszystkich radości duchowego dziecięctwa... i niczego innego nie pragnę, jak tylko spełnienia się woli Bożej we mnie i wszystkich".

Brat Augustyn-Maria złożył swoje śluby 7. października 1850 roku i kilka miesięcy potem powrócił do Agen. Już na Wielkanoc, 19. kwietnia 1851 nazwisko rodowe Hermana stało się w nim konkretną rzeczywistością: przyjął święcenia kapłańskie. W dzień po odprawieniu swojej pierwszej mszy świętej pisał do s. Marii-Pauliny: "Mam nadzieję, że później będę miał czas, by opowiedzieć o nadludzkich zdarzeniach, jakie stały się moim udziałem w ostatnich dniach. Jeszcze się z nich nie otrząsnąłem i wcale tego nie chcę..." Pierwszą homilię, nic w tym dziwnego, wygłosił na temat Eucharystii i mówił o swoim pragnieniu, by często ją przyjmować. Nowo wyświęcony kapłan, który przez ostatnie miesiące nadwerężył swoje siły do granic możliwości, po krótkim czasie przewlekle się rozchorował. Lekarz zalecił mu w miarę aktywny tryb życia, ale były okresy, kiedy nie wolno mu było nawet odmawiać brewiarza. Było to wielkim wyrzeczeniem dla Hermana, który na każdej stronicy świętych pism swoich przodków, a przede wszystkim w psalmach, spotykał teraz Jezusa Chrystusa. Można śmiało przypuszczać, że okres słodyczy duchowej też miał za sobą. W liście z 1853 roku czytamy: "Wcześniej zawsze byłem na Taborze i opływałem w pociechy. Ale czegoś mi brakowało, gorzki kielich Jezusa nie doszedł jeszcze go mych ust i pragnąłem go... pragnąłem w miłości cierpieć z Jezusem. Natomiast przez ostatnie dwa lata nie było dnia, w którym nie kosztowałbym tej boskiej goryczy i kocham ją namiętnie!"

Po święceniach kontynuował dalsze studia teologiczne w Agen, ale dla o. Augustyna-Marii nadszedł też czas, aby na drodze czynnego apostolatu być pośrednikiem miłosiernej miłości Boga do ludzi. W okresie wakacyjnym we wrześniu o. Dominik zabrał go do Bordeaux, do nowo otwartego domu zakonnego. Poproszono Hermana o celebrację mszy świętych oraz roztoczenie opieki duszpasterskiej wśród zaangażowanych w wiele dzieł miłosierdzia osób w mieście. Tam coraz bardziej ujawniał się jego charyzmat przemawiania do ludzkich serc, nawet tych najbardziej zamkniętych.

We Francji męska gałąź Karmelu była w pełnym rozkwicie, powstawało wiele nowych fundacji. W czasie rewolucji francuskiej bracia musieli opuścić swój stary klasztor w Carcassone, ale na początku 1851 roku można było znów go przejąć wraz z kościołem. Kościół służył za stajnię i trzeba było włożyć sporo pracy w przywróceniu go do dawnego stanu. Powrót karmelitów uczczono niewielką uroczystością , a przełożony Hermana zabrał go ze sobą jako organistę. W liście do s. Marii-Pauliny opowiada o tym zdarzeniu: "Wszędzie spotykaliśmy spojrzenia utkwione w naszych świętych habitach, nie wiemy jeszcze co Opatrzność zamierza wobec naszego Zakonu. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby za kilka lat cała południowa Francja pokryła się pnączem, które wzrasta na winnym krzewie św. Teresy". Poświecenie klasztoru w Carcassonne miało miejsce dopiero w październiku 1851 roku, a homilię miał wygłosić o. Augustyn-Maria. Przełożeni już dawno odkryli jego kaznodziejskie zdolności, swymi słowami przyciągał uwagę słuchaczy i głęboko ich one dotykały. Kazania Hermana, podobnie jak jego dzieła muzyczne, naznaczone są romantyzmem epoki, ale znaleźć w nich można pozbawioną sztuczności prostotę, wysoko cenioną również i dzisiaj. Zawsze był dobrze przygotowany, choć z pewnością jego posłuszeństwo Duchowi Świętemu przyczyniało się do owocności jego apostolatu kaznodziejskiego. W czerwcu 1852 roku przeniósł się do Carcassonne, gdzie o. Dominik wykładał teraz teologię.

Od czasu konwersji i chrztu Herman Cohen miał wielkie głębokie pragnienie, by przywieźć swój własny naród, Żydów, do Chrystusa. Fakt, że większość członków jego rodziny nie chciała o tym słyszeć potwierdza tylko, jak trudno jest być prorokiem we własnym domu. Jakże więc wielka była jego radość, kiedy jego rodzona siostra Henrietta, po ludzku tak bardzo mu bliska, coraz bardziej zbliżała się do Kościoła. S. Maria-Paulina, która zaangażowała Henriettę w lekcje muzyki – Henrietta była dobrą pianistką – zapewne miała też w tym swój udział. Przed przyjęciem chrztu powstrzymywała ją obawa, że jeśli zostanie chrześcijanką to odbiorą jej syna Jerzego. W czerwcu 1852 Henrietta powiadomiła swego brata o swojej wizycie u niego w Agen, a on zintensyfikował swoje modlitwy w jej intencji. Cała młoda rodzina Raunheim przybyła tuż przed niedzielną uroczystością Trójcy Świętej, a swoją homilią na temat tej głównej tajemnicy chrześcijańskiej chciał przede wszystkim poruszyć i przekonać serce siostry. I rzeczywiście, przyjęła chrzest 19. czerwca, w uroczystość Serca Jezusowego, prosiła jednak, aby się to stało bez wiedzy jej męża. Przedtem Jerzy, który nie ukończył jeszcze ośmiu lat, był niezwykle poruszony procesją w uroczystość Bożego Ciała i naprzykrzał się, by samemu móc też sypać kwiatki przed Najświętszym Sakramentem. Potem przybiegł do ojca, Żyda i zawołał: "Wiesz co, tato? Rzucałem Bogu kwiaty!" Ojciec nie wziął tego zdarzenia poważnie, ale od tego dnia najgłębszym pragnieniem Jerzego było przyjąć chrzest.

Podróżujący karmelita

W pewnym sensie nowe życie Hermana Cohena jako karmelity było podobne do życia podróżnika, jakie wiódł w przeszłości, tak że nie miał możliwości prowadzenia życia ukrytego, jakie zamyślał i o jakim marzył. Jednak bez wątpienia jego charyzmatem była gorliwość o zbawienie ludzi, która szczególnie charakteryzuje Karmel terezjański. Żartobliwie nazywał siebie "wędrownym Żydem", a kiedy pewnego razu ktoś dziwił się, gdzie on właściwie mieszka, odparł z niedwuznacznym śmiechem "w wagonie kolejowym", do czego od dawna już się przyzwyczaił.

Głosił kazania prawie we wszystkich miejscowościach południowej Francji, czego świadectwa można znaleźć w gazetach z tamtych lat. Oto charakterystyczne wypowiedzi: "Samo spojrzenie na niego wystarczy, by poruszył dusze, a swoimi słowami nawraca grzeszników". W związku z akcją dobroczynną w Lyonie ojca Augustyna-Marii słuchało trzy tysiące osób, które potem zebrały rekordową składkę na ubogich w mieście. Przy okazji liturgii w Marsylii, gdzie poproszono go o wygłoszenie kazania spotkał biskupa i założyciela zgromadzenia misyjnego księży oblatów, niedawno kanonizowanego Eugeniusza Mazenod (1782-1861), którego duchowość była również na wskroś eucharystyczna i który bardzo sobie cenił Hermana. (...) Herman otrzymał też zaproszenie do głoszenia homilii w Genewie w maryjnym miesiącu maju 1853 roku: "Obym tylko mógł zadośćuczynić za ten skandal, jaki kiedyś tam wywołałem!" W ostatnim momencie przed wyjazdem jego stan zdrowia uległ takiemu pogorszeniu, że podróż okazała się niemożliwa. W drodze powrotnej do Carcassonne w Grenoble spotkał Maksymiliana, jedno z dzieci, któremu w La Salette w 1846 roku objawiła się płacząca Maryja. Zresztą nie po raz pierwszy będzie mu dane spotkać tak szczególnie przez Maryję obłaskawione dziecko.

Za grzechy swej młodości Herman Cohen odprawił w Paryżu mszę świętą w Saint-Sulpice w drugim dniu świąt Wielkanocnych 1854 roku: "Bóg mi przebaczył, Maryja mi wybaczyła, czy wy, moi bracia i siostry, również mi przebaczycie?" Po długiej i przejmującej homilii błogosławieństwa udzielił sam arcybiskup Paryża, a mszę zakończyła gra Hermana na wielkich organach, o co nie trzeba było go wcale prosić.

Rozkwit wiosny w Karmelu

W 1853 roku Herman Cohen, wraz z jednym z braci, zostaje odesłany na czas odpoczynku do Bagners-de-Biggore. Przeorysza tamtejszego Karmelu, Matka Maria od Aniołów od dawna pragnęła przybycia karmelity w Pireneje i miała listowny kontakt z Hermanem. Teraz można było podjąć tę sprawę bardziej bezpośrednio. Tamtejsza ludność od początku była zachwycona obecnością tych dwóch braci i chętnie widziałaby w tym miejscu klasztor. Entuzjazm przeoryszy okazał się równie zaraźliwy i Herman zaczął myśleć o znalezieniu odpowiedniego miejsca na nowy klasztor. Kiedy to zostało zrealizowane napisał do Prowincjała, swego starego przyjaciela o. Dominique, prosząc aby sam przyjechał i zobaczył. Wcześniej o. Dominique z bardzo dużą rezerwą odniósł się do tego projektu, w końcu jednak dał na nie swoje błogosławieństwo. Herman otrzymał zadanie zgromadzenia potrzebnych środków na realizację planów związanych z kościołem, który wraz z klasztorem był gotowy w 1856 roku. Zawiązała się tam już niewielka wspólnota.

W liście z 1854 roku Herman snuje rozważania wokół ekspansji, jaka miała miejsce we francuskiej prowincji w ciągu tylko tych pięciu lat jego pobytu u karmelitów. Kiedy wstępował było tam tylko pięciu francuskich braci karmelitów, a obecnie jest ich ponad czterdziestu, liczba, która urosła do setki, kiedy wliczy się karmelitów hiszpańskich, którzy musieli uciekać do Francji. Przemilcza jednak swoją rolę jaką odegrał w tej ekspansji: zainteresowanie, jakie wzbudziła jego konwersja, wyraźne błogosławieństwo Boże dla jego apostolstwa, wkład, jaki włożył w powstanie nowych wspólnot, a przede wszystkim jego przykładne życie w radosnym wyrzeczeniu i nieustannej modlitwie.

W 1855 roku Herman głosił homilie adwentowe w Lyonie, kiedy to otrzymał bolesną wiadomość o śmierci matki Rozalii Cohen. Najchętniej udałby się do Paryża, by pocieszyć resztę rodziny, ale sam niepokoił się o duszę swojej matki. Z tym ciężarem na sercu udał się do Ars, by powierzyć troskę świętemu proboszczowi, Janowi Marii Vianney (1786-1859). Ten nie tylko pocieszył go, ale wypowiedział też proroctwo: "Miej nadzieję, miej nadal nadzieję! W piękny dzień, w Uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP, otrzymasz list, który będzie dla ciebie wielką pociechą". Dokładnie 8. grudnia 1861 roku pewien jezuita przekazuje Hermanowi list zawierający objawienie, które 18. października tegoż roku otrzymała mistyczka Leonia Guillemant. W chwili śmierci Rosalii Cohen Matka Boża prosiła swego Syna za nią i zawierzyła Mu gorliwe modlitwy Hermana. Wówczas wyszło światło od Chrystusa i rozjaśniło duszę kobiety, która natychmiast otworzyła się przed Panem w miłosnym zawierzeniu. Herman mógł również mieć dobre nadzieje co do swego ojca Dawida Abrahama w Niemczech, do którego łoża śmierci został wezwany w sierpniu 1859 roku. Ojciec miał powiedzieć: "Wybaczam ci trzy wielkie błędy, jakie popełniłeś w swoim życiu: to, że zostałeś katolikiem, że sprawiłeś, że twoja siostra została katoliczką i że ochrzciłeś swojego siostrzeńca". Jesienią 1856 roku siostrzeniec Hermana Jerzy skończył dwanaście lat i jego matka nie chciała już dłużej zwlekać z jego chrztem, który Herman z radością celebrował 14. października.

Tarasteix i Lourdes

Podczas swej wizyty w Lyonie w 1855 roku o.Augustyn-Maria przyjął wielką dotację na rzecz klasztoru w tym mieście i w następnych latach był zaangażowany w ten projekt. W maju 1860 został wybrany przeorem nowej wspólnoty, służbę tą pełnił z miłością i bardzo gorliwie. Równocześnie prowadził owocny apostolat w mieście, będąc narzędziem Boga dla wielu nawróceń. Jako jedyny kapłan miał prawo odwiedzić pierwszego skrzypka teatru w Lyonie, który był bliski śmierci: "Niech przyjdzie, mówił skrzypek, zawsze możemy przecież porozmawiać o muzyce". Porozmawiali i o tym, ale skrzypek nie umarł zanim nie przyjął sakramentów i z radością nie spojrzał w niebo ku Bogu: "Jakież Te Deum będziemy śpiewać tam w górze!"

To i inne nawrócenia przyczyniają się do tego, że sława Hermana rośnie. Kiedy idzie przez miasto ludzie go zatrzymują, padają na kolana i proszą o błogosławieństwo.

Od początku nowicjatu ideał Karmelu, samotność z Bogiem, do której Herman czuł się głęboko powołany, istnienie klasztorów eremickich w łonie reformy terezjanskiej, cieszyły go i pociągały. W 1856 roku, kiedy zawiązywał się klasztor w Bagneres, w pobliskim Tarasteix znalazł idealne miejsce na tego rodzaju fundację i pomimo trudności finansowych uzyskał od przełożonych błogosławieństwo na to przedsięwzięcie. Tym, który najbardziej je wspierał był znów o, Dominique od św. Józefa, wybrany w 1865 na generała zakonu, urząd, którego najchętniej by się zrzekł i razem z umiłowanym Hermanem zamieszkał w eremickim klasztorze!

Tarasteix leży tylko dwie mile od Lourdes, gdzie w 1858 roku Bernadetta Soubirous (1844-1879) miała objawienia Matki Bożej. Herman już wcześniej zapoznał się z nimi, najpierw prawdopodobnie za pośrednictwem Antonietty Tardhival, która była jej duchową córką od 1853 roku, kiedy to chciała wstąpić do Karmelu w Bagneres. Antonietta, która powoli stała się prywatną nauczycielką Bernadetty, miała możliwość osobiście być obecną podczas objawień i rozmawiać z widzącą. Była w bliskim kontakcie z Hermanem i zapewne opowiadała mu o tych zdarzeniach. Jednak mimo, że Maryja zajmowała tak szczególne miejsce w jego karmelitańskim sercu, trzymał się z dala od Lourdes jeszcze przez dwa miesiące po ostatnim objawieniu, prawdopodobnie z uwagi na pełne rezerwy stanowisko władz kościelnych. Dopiero we wrześniu 1858 roku o. Augustyn-Maria w towarzystwie proboszcza z Tarasteix , ojca Rozičs, udał się do Lourdes, gdzie przyjmował ich sam o. Peyramale, słynny proboszcz Bernadetty. Odwiedzanie groty było jeszcze wówczas otoczone surowymi restrykcjami i goszczący tutaj kapłani musieli mieć specjalne pozwolenie burmistrza na to, by udać się tam następnego dnia o świcie. O. Rozičs opowiadal, że Herman przy tej okazji zatopił swój brewiarz w źródle, kiedy chciał się z niego napić. Pewna kobieta pospieszyła, by go stamtąd wydostać, a Herman zaraz sprawdzał, na ile kartki się zamoczyły. Jakież było jego zdziwienie, kiedy zobaczył, że szczególnie umiłowany przez niego kolorowy obrazek Matki Bożej nie tylko, że był nienaruszony, ale że idealne jego odbicie znalazło się na pustej stronie, gdzie był włożony. Zamiast jednego pięknego obrazka miał teraz dwa!

Następnego dnia Herman chciał powrócić do groty, choć zezwolenie burmistrza dotyczyło tylko jednej wizyty. Ojcu Peyramale tak uzasadniał swoje pragnienie: "Oczywiście nie widziałem Maryi, ale w grocie miałem to samo uczucie jak przy moim nawróceniu". Władze miały też swoje oko na nim i w raporcie komisarza Jacomtes z dnia 21. września możemy przeczytać: "Wczoraj wczesnym rankiem panował wielki niepokój w grocie, bezsprzecznie spowodowany przez ojca Hermana i dr Dozours, którzy, po tym jak razem opuścili miasto, udali się do groty, gdzie o. Herman, pośrodku rzeczy ludzi, których pociągnęła tam obecność karmelity, na całe gardło śpiewał Magnificat i jeszcze inny psalm, tak głośno, że głos jego można było usłyszeć daleko na drodze do Pau".

Tego samego dnia Herman długo rozmawiał z Bernadettą. Nie była zbyt zachwycona rozmowami z księżmi, ponieważ ostatnio nazbyt często ją przesłuchiwano. Jednak Herman był pierwszym karmelitą, jakiego spotkała i od czasu objawienia w święto Matki Bożej z Góry Karmel 16 lipca, Karmel zaczął mieć dla niej duże znaczenie. Możliwe też, że Antonietta Tardhival opowiadała Bernadecie o swym ojcu duchownym. Łączyła ich wspólna miłość do Maryi i Najświętszej Eucharystii. Nie wiemy o czym ze sobą rozmawiali, ale siedem lat później Bernadetta pisała do pani Douville Saint-Alire dziękując za portret Hermana: "Nie potrafię powiedzieć jak bardzo ucieszyłam się widząc portret Hermana. Musiała Pani być pod natchnieniem, bardzo bym chciała mieć jeden taki portret".

W czerwcu 1862 roku Herman przebywał w Rzymie na kanonizacji japońskich męczenników z XVI wieku. Równocześnie przybył tam Liszt. Dawni przyjaciele nie widzieli się od czasu rozstania w 1843. Po wyświęceniu Hermana korespondowali ze sobą, ale nigdy nie doszło już między nimi do spotkania. Ileż to w międzyczasie się wydarzyło! Liszt wrócił na łono Kościoła, a "melancholijny Puzzi" stał się dojrzałym mężczyzną i kapłanem. Wielka była ich radość, ich wzajemna relacja została uzdrowiona i odnowiona.

Dla Hermana ta wizyta w Rzymie stała się nowym rozdziałem w jego zmiennych kolejach życia. W Rzymie przebywał też z tej okazji angielski kardynał Wiseman, który wyraził życzenie, aby Herman przybył do Anglii i przywrócił do życia Karmel w tym regionie. Generał zakonu nie był zbyt chętny po temu, ale przychylność okazał papież Pius IX, który bardzo dbał o ducha i dobro Anglii. Sprawa więc była przesądzona.

Pius IX (ogłoszony błogosławionym w 2000 roku między innymi razem z papieżem Janem XXIII) udzielił ojcu Augustynowi-Marii swego błogosławieństwa przed wyjazdem z Rzymu: "Błogosławię Cię, mój Synu i posyłam dla nawrócenia Anglii, tak jak w szesnastym wieku mój poprzednik błogosławił i posyłał tam Augustyna, pierwszego apostoła tych ziem". Po krótkim pobycie we Francji Herman Cohen opuścił Paryż, mając w kieszeni tylko 180 franków, a 6. sierpnia, w uroczystość Przemienienia Pańskiego, był już w stolicy Anglii.

Karmel zapuszcza nowe korzenie w Londynie

Już nie elegancki artysta z 1843 roku przybył tym razem do Londynu, ale ubogi brat zakonny. Choć otrzymał skromny pokoik u sióstr assumpcjonistek przy Kensington Square i nie brakowało mu niczego do życia, czuł się obco i samotnie bez wsparcia współbraci i przyjaciół. Pisał: "Nie ukrywam, że to wielka dla mnie ofiara opuszczać Francję, gdzie jako zakonnik i kapłan zyskałem tyle pociech. Tutaj nie mogę nawet opuścić domu nie zmieniając mego stroju na czarny garnitur i sztywny biały kołnierzyk... A ten okropny kołnierzyk trzyma w swoim uścisku szyję, głowę, myśli i serce jak na uwięzi i jestem na pół żywy!"

Utrapienie Hermana nieco zmalało, kiedy przybyło z Francji kilku jego współbraci, między innymi ojciec Joseph-Louis mianowany mistrzem nowicjatu. Siostry pozwoliły im dysponować dalej swoim domem. Było ciasno i ubogo, tak, na tyle ubogo, że w pierwszym okresie nakrywali do stołu miseczki do kwiatów zamiast porcelany. W samą uroczystość św. Teresy od Jezusa zakon karmelitów bosych już istniał w Londynie. Tego dnia Herman wyśpiewał uroczystą mszę w małej kaplicy domowej, a wieczorem przybył arcybiskup Westminsteru, kardynał Wiseman, aby osobiście powitać karmelitów. Wiele oczekiwał po ich powrocie do Anglii i nie skrywał radości. Kilka miesięcy wcześniej Herman pisał: "Maryja Niepokalana podarowała Szkaplerz święty Szymonowi Stockowi w miejscu niedaleko Londynu (Aylesford). Odtąd wzięła Anglię w swoje posiadanie w bardzo realny sposób". Święty Szymon Stock żył w XIII wieku i jak mówi tradycja, miał widzenie Dziewicy Maryi, która dała mu brązowy szkaplerz Karmelu. Nowa fundacja powstała pod jego patronatem.

Ponieważ Herman był jedynym z braci, który znał angielski, więc był obciążony największą pracą. Spowiadał, głosił kazania w różnych językach i nawiązywał kontakty z mieszkańcami. Jego angielski nie był perfekcyjny i dlatego poświęcał sporo czasu na przygotowanie kazań. Kardynał Wiseman zlecił mu też prowadzenie rekolekcji dla księży i krzewienie kultu eucharystycznego, obie sprawy leżały im bardzo na sercu. Zorganizowane adoracje nocne wprowadzono w Londynie 6. sierpnia 1863 roku.

Dzięki swemu urokowi osobistemu i umiejętności zjednywania sobie innych, udało się Hermanowi na koszt zakonu wykupić idealną posiadłość w sąsiedztwie od początkowo bardzo wrogiego zakonowi protestanckiego dżentelmena. Ciekawe, ale może i bardzo charakterystyczne, ale decyzję o sprzedaży powziął, kiedy Herman pojawił się po ataku, jaki miał miejsce na łamach The Times. Herman z entuzjazmem pisał do przyjaciół: "Teraz musimy zbudować w ogrodzie kościół. Szepnij na ucho słowo św. Józefowi. Dlaczego nie? Już wiele zbudował". 16. lipca 1866 roku kościół stał gotowy do poświęcenia. Herman osobiście pojechał do Bordeaux i przywiózł drogocenne relikwie świętego Szymona Stocka, aby wprowadzić je na miejsce, do którego należały, do kościoła karmelitów przy Vicarage Place nr 5 w Londynie. O poświeceniu pisał do swej siostry: "Poświecenie było wspaniałe, pocieszające i odbyło się przy udziale licznych gości. Mamy piękny kościół i wspaniałe organy Cavaillego i mnóstwo długów! Ale to już sprawa św. Józefa".

W międzyczasie Herman Cohen wcale nie zarzucił swej pracy apostolskiej. Można się tylko dziwić jak ten wcale nie tęgi mężczyzna temu wszystkiemu podołał. Między innymi to z jego inicjatywy karmelitanki z Lyonu otworzyły swój klasztor w Londynie, a w kraju zaczął działać świecki zakon karmelitański. Kiedy w 1865 roku zwolniono go z piastowania urzędu przeora wspólnoty londyńskiej, to wdzięczny był mogąc teraz głosić kazania za granicą. O swej wizycie w Irlandii pisał w jednym z listów, że w Waterford miał 9 tysięcy słuchaczy i nigdy jeszcze nie widział tak wielkiej wiary wśród ludu. W Berlinie, gdzie był dobrze znany, uczestniczył w jakimś jubileuszu, kiedy do komunii św. przystąpiło 7 tysięcy wiernych.

W Adwencie 1867 roku Herman spędził dwa tygodnie w Broussey, gdzie odbywał kiedyś nowicjat. Rok wielkiej działalności zewnętrznej i popularności jako kaznodziei tylko umocniły jego w gruncie rzeczy kontemplacyjne powołanie. Tęsknił bardzo za samotnością pustelni i ciszą! Kiedy wiosną 1868 roku głosił kazania w Berlinie nadszedł wreszcie telegram pozwalający mu na powrót do francuskiej prowincji i do Tarasteix. Zadanie powierzone mu przez papieża Piusa IX w Anglii zostało spełnione.

Tarasteix - przedsionek nieba

Już 21. kwietnia ojciec Herman mógł ogłosić swemu siostrzeńcowi radosną wieść: "Mój kochany Jerzy, dziś chcę powiedzieć do widzenia do następnego Wielkiego Postu, ponieważ Pan nasz wzywa mnie na samotność... Tam nie pisze się listów ani nie przyjmuje wizyt, nawet od bliskich krewnych czy przyjaciół. Patrzę na ten czas jako na przedsionek nieba..."

Było to na początku maryjnego miesiąca maja, przyroda budziła się do życia, kiedy Herman wyruszał w drogę na samotność razem z Samotnym, dla niego Jedynym. Gdy zbliżał się do Tarasteix posłyszał dźwięk dzwonu i podczas skromnej ceremonii w kaplicy pobłogosławiono nowego eremitę i czas jego pobytu w klasztorze. Zgodnie z rytuałem przeor zapytał, dlaczego przybył na "pustynię"? Ojciec Herman odparł: "Czcigodny Ojcze i Bracia moi! Szukam Jezusa. Od czasu mego nawrócenia szukam i pragnę tylko Jego. Szukałem Go zarówno pośród małych jak i wielkich tego świata i wszędzie chciałem, by był znany i kochany. I nie znalazłem Go nigdzie. Udało mi się tylko niewielu ludziom dać poznać Go i pokochać, niewielu przynajmniej w stosunku do tego, czego pragnąłem. To dlatego widzicie mnie dzisiaj tutaj z moim wielkim pragnieniem, by być jednym z Was. Mam nadzieję, że pomożecie mi Waszymi modlitwami i świętym przykładem znaleźć nareszcie Tego, którego tak miłuje moja dusza".

Uzdrowiony w Lourdes

Ku swemu zdziwieniu Jerzy już w październiku 1868 roku otrzymuje list od swego wujka z Tarasteix. Wspomina w nim, że bardzo pogorszył mu się wzrok, ale poza tym wszystko jest dobrze. Od pewnego czasu nie może już odmawiać brewiarza i musi szukać jakiegoś dobrego okulisty w Bordeaux. Ten stwierdził jaskrę i powiedział, że jedyna nadzieja w operacji nową metodą, dopiero wchodzącą w życie. W jednym z późniejszych listów do przyjaciół napisał: "Kiedy opuszczałem Bordeaux musiałem nosić przyćmione okulary... Każde światło było dla mnie nie do zniesienia, nawet płomień świecy. Przeczytanie czegokolwiek było strasznie bolesne. To skłoniło mnie do rozpoczęcia nowenny do Matki Bożej z Lourdes, która uleczyła już wielu ślepców. Przemawiało to do mnie tym bardziej, że perspektywa ewentualnej operacji była co najmniej niepewna".

W święto Rafała Archanioła przypadające wówczas 24 października, Herman Cohen rozpoczął odmawiać nowennę do Matki Bożej z Lourdes. Zresztą w odpowiednim dniu, Rafał uzdrowił przecież Tobiasza z jego ślepoty (por. Tob 3,16 nn). "Codziennie przemywałem swoje oczy wodą z groty z Lourdes... Siódmego dnia udałem się pieszo z naszego klasztoru w Bagnčres do Lourdes... Każdego dnia w czasie odmawiania nowenny zauważałem poprawę, którą potwierdzał mój lekarz. W końcu w dzień ostatni, to była Uroczystość Wszystkich Świętych, udałem się do groty blisko źródła. Wszystkie symptomy mojej choroby znikły. Od tego dnia mogłem czytać i pisać ile tylko chciałem bez okularów... Mogę patrzeć na światło słońca, płomień gazowy i palące się światło bez najmniejszego trudu... i tak spełniło się moje największe pragnienie, by kontynuować moje eremickie życie. Byłem w pełni uzdrowiony". Tyle sam Herman o swoim uzdrowieniu w Lourdes, gdzie kilka tygodni później odprawił mszę św. dziękczynną. Relacja o jego cudownym uzdrowieniu należy do jednych z pierwszych opublikowanych w annałach Lourdes.

Wojna i zniszczenie

Na początku 1870 roku, mając zaledwie 49 lat, Herman Cohen miał przeczucie co do swej przedwczesnej śmierci. W czasie spaceru z jednym z braci powiedział: "Czuję, że Bóg wezwał mnie na pustynię, aby mnie przygotować na śmierć. Gdybyś wiedział, jak bardzo od pewnego czasu Bóg wyzwala mnie ze wszystkiego". Do tego wyzwolenia przynależała też i obecna decyzja przełożonych, aby odwołać go z pustelni. W maju został powołany na pierwszego definitora, jednego z doradców prowincjała, i na mistrza nowicjatu w Broussey. Wszystko jednak potoczyło się w nieprzewidziany sposób.

Ojciec Augustyn-Maria ledwo zdołał zaaklimatyzować się w swoim nowym klasztorze, kiedy wybuchła wojna francusko-niemiecka. Francuski opór doprowadził do politycznych niepokojów, które dotknęły także francuski kościół. Grupy rewolucjonistów podniosły szturm na klasztory i wypędzały lub więziły ich mieszkańców. Zajęto klasztor karmelitański w Agen, a po splądrowaniu klasztoru w Lyonie braci brutalnie wypędzono. W tej sytuacji Herman Cohen nie miał innego wyjścia, jak zrzec się swoich funkcji. Jako urodzony Niemiec stanowił zagrożenie dla swoich współbraci pozostając we Francji.

Powrócił najpierw do Tarasteix na krótki czas skupienia zanim musiał opuścić nie tylko swoich braci i ukochaną pustelnię, ale i ten kraj, który nazywał "ojczyzną mego serca". Z Tarasteix pisał: "Ofiaruję się Jezusowi ze wszystkim, co tylko mogę Mu dać, byle skończyły się tylko wszystkie te nieszczęścia". Zamierzał udać się do Szwajcarii. W Grenoble, gdzie wygłaszał kazanie rzeszom pobożnych wiernych, spotkał się z grupą rozgniewanych ludzi, która chciała go zlinczować, uważając że jest prusakiem i szpiegiem. Ojciec Herman uszedł, przedostał się do Genewy, gdzie biskup Mermillod przyjął go z radością.

W Montreux po rewolucji 4. sierpnia, schroniło się wielu uchodźców, którzy uciekli przed Niemcami i przed rewolucjonistami. Biskup prosił Hermana, aby zajął się opieką duszpasterską nad nimi. W pobliżu nie było żadnych kościołów, więc jak tylko tam przybył zorganizował prowizoryczną kaplicę. Miał listowny kontakt z siostrą i siostrzeńcem Jerzym. Dla tego ostatniego był troskliwym i wiernym ojcem duchownym, a Jerzy zawsze bardzo wdzięczny swemu wujowi.

Krótko po wybuchu wojny na ulicach Paryża wznoszono okrzyki: "Do Berlina! Do Berlina!" I rzeczywiście do Berlina przybyły setki tysięcy Francuzów – jako jeńców wojennych. Z Montreaux Herman pisał do Henrietty: "Kochana Siostro w Jezusie! Będę odprawiał mszę św. za Jerzego 24. listopada, w uroczystość naszego św. Ojca Jana od Krzyża. Tego dnia udaję się w drogę, by pomagać i pocieszać francuskich jeńców wojennych internowanych w Niemczech. Francuskim księżom, którzy chcieli przybyć na pomoc, odmówiono paszportów. Czuję, że nie mogę odmówić podjęcia się tego zadania, gdy Jezus powie przecież do odrzuconych: "Byłem w więzieniu, a nie odwiedziliście mnie!"

Kapelan w Spandau

Obóz jeniecki znajdował się w Spandau, 14 kilometrów na zachód od Berlina. Ojciec Augustyn-Maria pisał do siostry: "Jestem w Spandau, gdzie przyjmowałaś komunię w zakrystii. Bywam w tej zakrystii codziennie, bo sprawuję mszę i głoszę kazania dla jeńców francuskich. Zostałem wyznaczony na kapelana dla 5.300 jeńców wojennych. Około pięciuset z nich choruje na tyfus i dyzenterię. Około czterystu przychodzi codziennie na mszę..." 22. grudnia pisał do szwagierki: "Jeńcy zajmują mnie od ósmej nad ranem do późnego wieczora. Oddałem się im, a oni w pełni korzystają z mojej posługi. Muszę przyznać, że okazują mi wiele miłości". Zima była sroga w Berlinie. W lodowatej kaplicy w Spandau kapelan odprawiał codziennie rano mszę św. i wygłaszał krótkie kazanie. Potem słuchał po pięćdziesiąt spowiedzi. Internowani Francuzi marzną i Herman jeździ do miasta, by zorganizować dla nich odzienie. Równocześnie odwiedza brata Ludwika (w Paryżu nazywany Louis), mieszkającego w Berlinie. Od czasu wstąpienia Hermana do karmelitów nie mieli ze sobą wiele kontaktów, ale relacja była dobra.

Poprzez katolickiego komendanta Herman uzyskał wstęp do lazaretu, gdzie znajdowali się jeńcy zarażeni ospą. Sam był przepracowany i bez odporności. Kapucyn, który spotkał go 8. stycznia 1871 roku opowiadał: "Przebywałem z nim dłużej tego dnia... wydaje mi się, że wyglądał staro i był zmęczony i bardzo blady..."

9. stycznia dwóm osobom chorym na ospę udzielił sakramentu namaszczenia chorych. Szpachelki, jakiej się używa do namaszczenia na szczęście nie było pod ręką, ale Herman nie zawahał się namaszczać chorych rękoma, choć sam miał już rany na jednym z palców. Kilka dni później było już jasne, że sam był zarażony ospą i musiał położyć się do łóżka. Jego bracia Albert i Louis zostali zawezwani kiedy stan się pogorszył, a 15 stycznia sam o. Augustyn-Maria przyjął sakrament namaszczenia chorych, uprzednio odnawiając swoje śluby karmelity bosego, aby umrzeć "jako brat Maryi Dziewicy". Jego radość i pokój wywołały wielkie wrażenie na obecnych. Pomimo swoich wielkich udręk mógł powoli wyśpiewać Te Deum, Salve Regina i De profundis. Potem po raz ostatni spotkał się ze swymi braćmi i prosił ich o załatwienie wszystkiego, co konieczne by został pochowany w krypcie katedry św. Hedwig w Berlinie.

W piątek 20. stycznia koniec był bliski. Około godziny dziesiątej rano ojciec Herman zapytał siostrę miłosierdzia, która nim się opiekowała, czy może zaśpiewać Te Deum. "Nie", podła odpowiedź. "A Salve Regina? – Dobrze, to zaśpiewajmy razem... A Jezusa, błogosławiony owoc żywota Twojego po tym wygnaniu nam okaż..." Siostra sama skończyła hymn. Maryja wysłuchała modlitwy swego brata karmelity.

Nawrócenie Hermana Cohena
Katarzyna Czarnecka

Oto historia nawrócenia Hermana Cohena, wybitnego pianisty pochodzenia żydowskiego, żyjącego w latach 1820-1871. Herman Cohen należał do paryskiej śmietanki towarzyskiej okresu romantyzmu, był podziwianym wirtuozem i przez kilka lat korzystał ze swej pozycji, hulając i pozwalając sobie na każdy kaprys. Przyjaźnił się z Franciszkiem Lisztem, spotykał się z George Sand. 28 sierpnia 1847 roku przyjął chrzest, przybierając imiona: Maria Augustyn Henryk. Od tego dnia rozpoczął nowe życie...

Boże dotknięcie

Był maj 1847 roku. Paryż, jak zawsze, wydawał się miastem magicznym - już sama jego nazwa była dla niektórych obietnicą szczęścia. Tysiące ludzi spodziewało się znaleźć tu bogactwo, przyjemności, beztroskie chwile, a może sukces. W salonach gromadzili się politycy i artyści, arystokraci, wolnomyśliciele, poszukiwacze sławy. Pewnego piątkowego wieczoru książę Moskowa szukał dyrygenta, który zechciałby poprowadzić chór w kościele pod wezwaniem św. Walerii. Propozycję przyjął uzdolniony pianista, pochodzący z Niemiec syn bankiera - Herman Cohen.

Wywodzący się z zamożnej żydowskiej rodziny Herman Cohen nie zastanawiał się długo nad możliwością koncertowania w katolickiej świątyni. Interesowała go muzyka - dobrze przygotowani śpiewacy, a także przychylność księcia. Chór miał uświetnić piątkowe nabożeństwo ku czci Matki Bożej. Herman spokojnie obserwował zgromadzonych wiernych. Pociągało go ich skupienie. Gdy obrzędy zdawały się zbliżać do końca, muzyk dostrzegł coś niezrozumiałego. Oto na przybranym kwiatami i świecami ołtarzu kapłan z namaszczeniem postawił złocisty przedmiot, a potem ukląkł przed nim z widoczną czcią. Po chwili, powstawszy, ksiądz podniósł ową drogocenną rzecz i nakreślił nią krzyż ponad głowami ludzi... Cohen nie rozumiał jeszcze gestu błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem. Doświadczył jednak wewnętrznego poruszenia, porównywalnego do delikatnego przymusu. Uczucie to trwało mimo upływu dni. W kolejny piątek ponownie zaszedł do tego samego kościoła. Scena błogosławieństwa powtórzyła się. Głęboko wzruszony Herman zapłakał. Patrząc na Hostię, doświadczył obecności kochającego Boga.

Cudowne dziecko

Herman Cohen, urodzony w Hamburgu 10 listopada 1820 roku, wychowywany był początkowo w tradycji religii żydowskiej. Jako mały chłopiec odczuwał tęsknotę do tajemnicy - lubił modlitwy w synagodze. Posłany przez ojca do dobrego protestanckiego kolegium, zdobył życzliwość rówieśników miłym obejściem i bezkonfliktowością. Był świetnym uczniem i zdawał sobie sprawę z własnych zdolności. Gdy miał zaledwie cztery i pół roku, wymógł na rodzicach zgodę na pobieranie lekcji fortepianu - dzięki szybkim postępom z satysfakcją prześcignął starszego brata. Ze względu na kłopoty zdrowotne przez pewien czas kształcił się w domu. Skierowano go na lekcje muzyki u znanego profesora - ten lubił polowania, konie i hazard, słowem: światowe życie, i tym zaczął imponować chłopcu. Jakakolwiek formacja religijna odeszła w cień.

Otoczenie fascynowało się muzykalnością Hermana, którego uznano za małego geniusza. Obsypywany pochwałami dziesięciolatek nie znosił sprzeciwu, świetnie umiał wymuszać na rodzinie spełnianie swoich kaprysów. W przekonaniu o własnej nieprzeciętności utwierdziła go podróż do Frankfurtu, gdzie był entuzjastycznie przyjmowany na dworach książęcych. Marzył jednak o Paryżu. Uzyskawszy wreszcie odpowiednie poparcie, wyjechał do Francji. Miał wtedy 12 lat.

Pod okiem mistrza

Na początku lat trzydziestych XIX wieku w Paryżu działali znakomici artyści. Jednym z nich był dwudziestodwuletni wówczas Franciszek Liszt, cieszący się opinią dobrego, cnotliwego człowieka. Początkowo wzbraniał się przed przyjęciem nowego ucznia, lecz po przesłuchaniu zmienił zdanie. Herman został jego ulubieńcem, pociągał go swym talentem i miłą powierzchownością, towarzyszył mu w salonach, akompaniował. Już wkrótce zyskał sławę - jego nazwisko pojawiało się w gazetach. Szczycił się znajomością z George Sand, która wspominała o nim w swych publikacjach. Paryż przeżywał nową sensację, cieszył się wirtuozerią Cohena. Te sukcesy wywierały jednak nie najlepszy wpływ na osobowość Hermana: tyranizował matkę i brata, oddawał się wszelkim przyjemnościom, nie myśląc o ich ocenie. Dumny, wręcz pyszny, nawet zepsuty, wiele czasu spędzał w złym towarzystwie. Jego duchową pustkę zdradzała trudna do ukrycia melancholia, którą pogłębił jeszcze wyjazd Liszta. Po kilku miesiącach Cohen mógł wreszcie dołączyć do mistrza. Znalazł się w Genewie, gdzie wpadł w nałóg gier hazardowych. Przez następne lata wiódł niespokojne życie, podróżując po Europie. Trafił do Anglii i Włoch, wreszcie powrócił do Francji.

Czas przemiany

Propozycja zaopiekowania się paryskim chórem kościelnym okazała się przełomem w życiu Hermana Cohena. Spotkanie z Chrystusem obecnym w Najświętszym Sakramencie zadecydowało o losach muzyka. Pianista wielokrotnie wracał do kościoła przy ulicy Bourgogne. Pewnego wieczora ukląkł, nie wiedząc jeszcze, przed kim. Uczestniczył, niczym zafascynowany obserwator, we Mszy św. Po jakimś czasie poprosił pewną księżną o pomoc - chciał spotkać się z kapłanem, zrozumieć tajemnicę. Przedstawiony mu ksiądz okazał się mądrym, doświadczonym człowiekiem, jakże odmiennym od postaci duchownych opisywanych w modnych wówczas paszkwilach. Wkrótce Herman wyjechał do Niemiec - tam również mógł się spotykać z poleconym mu kapłanem. Pod wpływem tych rozmów zdecydował się na uporządkowanie swego życia. Wspominając skruchę, która ogarnęła go pewnego dnia podczas Mszy św., napisał później: "Gdy opuszczałem kościół w Ems, byłem chrześcijaninem, jeżeli tak można nazwać osobę, która nie przyjęła dotąd chrztu". Doświadczenie to porównywał do generalnej spowiedzi odbytej przed samym Bogiem. Coraz bardziej tęsknił do spotkania z Jezusem w Komunii św. - przemianę życia jednoznacznie przypisywał Chrystusowi w Eucharystii. Kolejnym silnym przeżyciem było dlań uczestnictwo w nabożeństwie, podczas którego ochrzczono kilka kobiet, wyznających dotąd judaizm. Herman odczytał bardzo osobiście słowa śpiewanej wówczas pieśni: "Jezusie z Nazaretu, Królu żydowski, zmiłuj się nad dziećmi Izraela! Jezusie, boski Mesjaszu, którego oczekiwali Żydzi, zmiłuj się nad dziećmi Izraela! Jezusie, wytęskniony przez narody, Ty, który leczyłeś głuchych, niewidomych i niemych, miej miłosierdzie nad dziećmi Izraela!".

Nowe życie

Nadszedł upragniony moment. Po odbyciu w milczeniu i samotności dziewięciodniowych rekolekcji 28 sierpnia 1847 roku "drżący, a jednak zdecydowany" Herman przyjął chrzest, przybierając imiona: Maria Augustyn Henryk. Wybierając patronów, pragnął w szczególny sposób uczcić Matkę Bożą - to przecież Jej święto wymagało oprawy muzycznej, to dlatego swego czasu Herman trafił do katolickiej świątyni. Równie starannie zaplanowano datę chrztu - dzień, w którym Kościół wspomina świętego Augustyna, wielkiego nawróconego.

Otoczenie natychmiast dostrzegło wyraźną przemianę w życiu dotychczasowego lekkoducha. Nie było już hulaki, bawidamka, utracjusza brylującego w towarzystwie, podziwianego wirtuoza, który może sobie pozwalać na każdy kaprys. Herman najchętniej uciekłby od świata, wycofał się do klasztoru. Nie było to jednak możliwe chociażby ze względu na jego kolosalne długi. Przez dwa lata koncertował, zapracowując w ten sposób na spłatę dawnych zobowiązań. Jednocześnie pogłębiał nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny, zaczął też rozumieć potrzebę pracy apostolskiej. Coraz częściej zarzucano mu, że zbyt wiele mówi o sprawach religijnych: "Damy ubolewały, że z powodu mojej pobożności jestem stracony dla świata. Kpiono z mojej świętości!". Niewtajemniczoną rodzinę nękano anonimami; ktoś przypuszczał, że Herman przeszedł na katolicyzm po to tylko, by uzyskać intratną posadę nauczyciela muzyki w katolickiej szkole. Powoli przygotowywał się do kolejnych wielkich spotkań z Bogiem - przyjął I Komunię św., następnie bierzmowanie. Często modlił się przed Panem Jezusem w Najświętszym Sakramencie.

Z praktyką tą wiąże się istotny epizod: pewnego wieczoru Herman poczuł się skrzywdzony, gdy poproszono go, jako mężczyznę, o opuszczenie kaplicy adoracji, w której na nocną modlitwę miały pozostać kobiety. Po pewnym czasie założył więc krąg mężczyzn pragnących oddawać się czuwaniu przed Bogiem w Eucharystii, wyjednawszy u władz kościelnych niezbędną aprobatę. Szedł coraz dalej. Przed ołtarzem Matki Bożej złożył ślub - pragnął poświęcić się służbie kapłańskiej, a konkretnie: zostać karmelitą.

Bramy Karmelu

"Święta Teresa będzie moją matką, szkaplerz moją szatą, moim światem będzie cela szeroka na 8 stóp" - pisał Herman. Realizacja tak odczytanego powołania nie była łatwa, gdyż niedawno nawrócony muzyk musiał starać się o specjalne pozwolenia. Pomimo tych przeszkód w roku 1848 mógł już napisać do matki i rodzeństwa: "Jestem w nowicjacie zakonu Matki Bożej z góry Karmel, słynącego w historii ze swej surowości, pokuty i miłości Boga". 6 października 1849 roku, podczas obłóczyn, obrał imię "Augustyn Maria od Najświętszego Sakramentu". 19 kwietnia 1851 roku został wyświęcony na kapłana. Rozpoczął bardzo aktywną działalność apostolską. Bardzo troszczył się o nawrócenie swych bliskich; po kilku latach mógł się cieszyć chrztem własnej siostry. Wkrótce na katolicyzm przeszedł też, ku wściekłości ojca, jedenastoletni siostrzeniec o. Augustyna - i on został pociągnięty przez Jezusa w Hostii, ujrzanego podczas procesji Bożego Ciała. Mały Georg zdołał później nawrócić kolejną osobę.

Zasadnicza przemiana życia Hermana, obecnie już zakonnika, odbiła się głośnym echem w Paryżu. Przykład nawróconego stanowił pomoc dla wahających się, z drugiej jednak strony sława bywała uciążliwa. Ojciec Augustyn Maria chętnie przyjmował więc zadania, wiążące się z dalszymi podróżami. Posługiwał jako kaznodzieja, zakładał klasztory we Francji, otaczał opieką powstałe wcześniej Stowarzyszenie Najświętszego Sakramentu. Wielką wagę przykładał do posłannictwa świeckich: "W naszym stuleciu świeccy mają na serca ludzi większy wpływ niż księża. Znam wiele przykładów nawrócenia spowodowanego przez świeckich". Niektórzy dawni znajomi chętnie słuchali głoszonego przez karmelitę słowa Bożego (m.in. Liszt), inni zaś poprzestawali na kpinach. Wkrótce, zaopatrzony w błogosławieństwo papieża Piusa IX, o. Augustyn wyjechał z misją do Anglii.

Cud w Lourdes, cud przebaczenia

Wieloletnia intensywna praca uniemożliwiała zakonnikowi spełnienie jego wielkiej tęsknoty - życia w pustelni. Kolejną trudnością stała dlań się pogłębiająca choroba oczu - o. Augustyn zapadł bowiem na jaskrę, uniemożliwiającą mu nie tylko czytanie. W dniu archanioła Rafała, który - jak uczy Pismo św. - doprowadził do uzdrowienia ślepego Tobiasza, rozpoczął więc nowennę do Matki Bożej z Lourdes, zakończoną pielgrzymką do cudownego źródła. Powolna poprawa zakończyła się ustąpieniem choroby. Uzdrowiony karmelita miał też możliwość spotkania się ze swoją siostrą Bernadettą; cieszył się później jej wstąpieniem do klasztoru, sądząc, że ta decyzja uchroni młodą dziewczynę od złych skutków sławy.

Wielką łaską było dla niego także spotkanie z umierającym ojcem, którego Cohen nie widział od momentu wstąpienia do zakonu. Rodzic, który wcześniej wyklął i wydziedziczył Hermana - odstępcę, pragnął go teraz ujrzeć. Na łożu śmierci powiedział do swego syna: "Przebaczam ci trzy wielkie błędy twojego życia: że zostałeś katolikiem, że nawróciłeś na katolicyzm twoją siostrę i że ochrzciłeś siostrzeńca".

Eucharystia jest szczęściem

Ojciec Augustyn Maria pełnił funkcję mistrza nowicjatu, zastępował także prowincjała; potem na krótko wycofał się do pustelni. Początek lat siedemdziesiątych XIX wieku przyniósł Recepta na życie wieczne

polityczną zawieruchę. W obliczu wojny między Francją a Prusami o. Augustyn znalazł się w niezręcznej sytuacji - jako Żyd niemieckiego pochodzenia, nie był mile widziany przez Francuzów. Zdecydował się zatem na wyjazd do Szwajcarii i w Genewie podjął się opieki duszpasterskiej nad uciekinierami.

W połowie grudnia 1870 roku ojciec Augustyn Maria został wezwany do biskupa. Okazało się bowiem, że w Prusach przebywa wielu jeńców francuskich, władze państwowe jednak nie wyraziły zgody na wjazd francuskich kapłanów, którzy mogliby tam posługiwać. Pojawiła się szansa na to, że pozwolenie takie otrzyma zakonnik urodzony w niemieckiej rodzinie. Cohen przyjął to zadanie. Wyjeżdżając, 24 listopada 1870 roku, oświadczył: "Niemcy będą moim grobem".

Praca kapelana polowego w podberlińskim Spandau obejmowała troskę o potrzeby duchowe i materialne kilku tysięcy jeńców. Panowała tam wówczas sroga zima, a trzeba było się starać o środki do życia; ponadto całymi godzinami trwały spowiedzi w zimnych pomieszczeniach lazaretu. Herman Cohen - ofiarny karmelita - podupadał na zdrowiu. Świadom ciężkiej choroby, powiedział: "Niech się dzieje wola Boża. Jeśli wyzdrowieję, zobaczę wiele smutnych wydarzeń. Ale chętnie pracowałbym jeszcze, by ratować dusze".

Odszedł do Pana w piątek, 20 stycznia 1871 roku. W pismach, które zostawił, znajduje się wspaniały fragment mówiący o jego poszukiwaniu szczęścia:

"Przebiegiem ten świat, zobaczyłem świat, widziałem świat! I tylko jednego nauczyłem się w świecie: nie można w nim znaleźć szczęścia. Szczęście! Aby je znaleźć, przebyłem miasta i królestwa (...). Szukałem w bogactwie, w podnieceniu grą, w pomysłach literatury romantycznej, w przygodach życia, w zaspokojeniu nieumiarkowanej ambicji. Szukałem szczęścia w sławie artysty, w towarzystwie znanych ludzi, we wszelkich przyjemnościach zmysłów i ducha. Wreszcie szukałem w wierności przyjaciół - mój Boże, gdzież ja nie szukałem! (...) Posłuchajcie! Znalazłem to szczęście! Posiadłem je. Z mojego serca przelewa się radość. Na czym polega szczęście? Tylko sam Bóg może ukoić tęsknotę ludzkiego serca. Maryja ofiarowała mi tajemnicę Eucharystii. I poznałem: Eucharystia jest życiem, jest szczęściem! Nie mam już żadnej innej matki niż Matka Pięknej Miłości, Matka Eucharystii. To Ona podarowała mi Eucharystię - i Ona skradła mi serce. Wiecie, dlaczego zostaje się mnichem? Żeby oddać tę zapoznaną miłość!".


Miłujcie się, nr 5(2002) Na podstawie książki: Maria Baptista od Ducha Świętego OCD, Künstler und Karmelit, Wiesbaden 2002.