Anastazy Albert Ballestrero, późniejszy karmelita bosy, o. Anastazy od Różańca św., urodził się 3 października 1913 r. w Genui. Już w wieku chłopięcym zdobywał wiedzę w niższym seminarium karmelitów bosych i 12 października 1928 r. oblókł habit zakonny, by 6 czerwca 1936 r. przyjąć święcenia kapłańskie. Był najpierw wykładowcą teologii, potem przeorem klasztoru w Genui, a w latach 1948-1954 prowincjałem liguryjskiej (genueńskiej) prowincji karmelitów bosych. W 1955 r. wybrano go generałem zakonu i posługę tę pełnił przez dwie sześcioletnie kadencje. Z tego tytułu brał m.in. udział w pracach Soboru Watykańskiego II. Wybrano go nadto przewodniczącym Unii Przełożonych Generalnych.
Papież Paweł VI w 1973 r. mianował go arcybiskupem Bari, a w 1977 r. arcybiskupem Turynu. Jan Paweł II w 1979 r. podniósł go do godności kardynalskiej. Przez dwie kadencje, w latach 1979-1985 był też przewodniczącym Konferencji Episkopatu Italii.
Jako ceniony kaznodzieja i mąż wielkiego ducha wygłosił liczne serie rekolekcji, zwłaszcza dla osób konsekrowanych i kapłanów. Po przejściu w 1989 r. na emeryturę, zamieszkał przy klasztorze karmelitów bosych w Bocca di Magra, nieopodal miasta La Spezia, gdzie zmarł w opinii świętości 21 czerwca 1998. W 2014 r., otwarto w Turynie jego proces beatyfikacyjny.
Być pasterzem znaczy być ciągle dyspozycyjnym, żyć życiem nieprzewidzialnym, życiem oddanym prawom zbawienia, według logiki miłosierdzia, życiem otwartym na niespodzianki, jakie niesie potęga Boża; znaczy uczynić się niezmordowanym dawcą przebaczenia, prawdy, miłości, aby owczarnia trwała w jedności i wierze, a także w serdecznej wspólnocie ducha i braterstwie we wzajemnych, konkretnych odniesieniach.
Giuseppe Caviglia OCD
Kardynał Anastasio Alberto Ballestrero, karmelita bosy (1903-1998)
Biuro Postulatorskie Krakowskiej Prowincji Karmelitów Bosych Wydawnictwo Karmelitów Bosych - Kraków 2010
- Przedmowa
- Słowo
- Wstęp
- „Wcześnie mnie wezwał”
- Zrozumiałem, że muszę Mu powiedzieć tak
- Kapłan, karmelita bosy
- Kaznodzieja i konferencjonista
- Przełożony prowincjalny
- Przełożony generalny całego zakonu
- Biskup i kardynał
- Przewodniczący Konferencji Episkopatu Italii
- W Bocca di Magra, 1989-1998
- Przypisy
Przedmowa do polskiego wydania
Gdy 21 czerwca 1998 r. w klasztorze karmelitów bosych w Bocca di Magra koło Genui zmarł w 84. roku życia kard. Anastasio Alberto Ballestrero OCD, rozpowszechniono w Karmelu Terezjańskim jego duchowy testament, w którym objawiała się cała karmelitańska dusza zmarłego: „Odnawiam moją profesję zakonną jako karmelita bosy Zakonu Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel, któremu wszystko zawdzięczam, a przede wszystkim niezgłębione żywe odkrycie, że Bóg jest miłością, a modlitwa niezgłębionym doświadczeniem Boga miłości”.
Były arcybiskup Bari i Turynu, przewodniczący Konferencji Episkopatu Italii, stając oko w oko ze śmiercią, podkreślał przede wszystkim swoją tożsamość zakonną i karmelitańską. Skądinąd – jak sam często mawiał – już od jedenastego roku życia, kiedy to, osierocony wcześniej prze matkę, rozpoczął naukę w niższym seminarium karmelitów bosych, aż do śmierci karmił się duchowością Karmelu i znajdował w niej siłę, by owocnie posługiwać ludowi Bożemu, jako wyższy przełożony zakonny, biskup i kardynał.
W Polsce kardynał Ballestrereo nie jest całkowicie nieznanym. Odwiedził on nasza ojczyznę jako przełożony generalny zakonu jeszcze w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, a potem – już jako arcybiskup i kardynał – bywał w Polsce z racji podróży apostolskich Sługi Bożego Jana Pawła II. W czerwcu 1983 r., jako karmelitański kardynał koncelebrował na krakowskich Błoniach podczas beatyfikacji św. Rafała Kalinowskiego, odnowiciela zakonu karmelitów bosych w Polsce i poświęcił w Czernej kaplicę z jego relikwiami. We wstępie do „Księgi pamiątkowej” o tym wybitnym polskim karmelicie bosym napisał, że jego „pojawienie się w warunkach współczesnej Europy i współczesnego Kościoła jest niebieskim znakiem nadziei, zapalonym przez Opatrzność Bożą, dla oświecenia wiarą i rozpalenia miłością serc wierzących i wszystkich ludzi dobrej woli”. Niektóre polskie wydawnictwa katolickie, a zwłaszcza Wydawnictwo Karmelitów Bosych z Krakowa, wydały wybrane konferencje i teksty ascetyczne kardynała, które w oryginale włoskim ukazały się, jako przelane na papier z taśmy magnetofonowej jego refleksje i nauki rekolekcyjne, głoszone dla różnych środowisk eklezjalnych, głównie dla osób konsekrowanych. Nigdy jednak nie ukazała się jeszcze po polsku całościowa biografia tego świątobliwego Męża Kościoła i Karmelu. Dlatego też Biuro Postulatorskie Krakowskiej Prowincji Karmelitów Bosych pragnie zaoferować takową (wprawdzie nie naukową, ale popularną) polskiemu Czytelnikowi, zwłaszcza Osobom związanym z Karmelem. Biografia ta jest o tyle wymowna, że jest ona specyficznym świadectwem. Jej autorem jest bowiem długoletni osobisty sekretarz i współbrat zakonny bohatera – o. Giuseppe Caviglia OCD.
Dziękuję bardzo s. s. M. Magdalenie od Jezusa Zmartwychwstałego OCD z Tarnowa za przetłumaczenie książki, a Wydawnictwu Karmelitów Bosych w Krakowie za jej opublikowanie.
Gdy kiedyś zapytałem sędziwego już kardynała Ballestrero o to, co myśli o Polsce, odpowiedział mi, że my Polacy, mamy dwa skarby: jednym z nich jest skarb całego Kościoła i narodu, a jest nim Jasna Góra w Częstochowie; drugim zaś jest skarb polskiego Karmelu, tj. Czerna pod Krakowem.
Ta wspaniała intuicja ojca Anastazego – tak bowiem nazwaliśmy go nie tylko w Karmelu, ale tak, jako do „Padre Anastasio” zwracali się do niego także jego diecezjanie – to odkrycie przez niego maryjnej duszy naszego narodu, jest chyba najlepszą zachętą do wczytania się w jego biografię i do przekonania się, jak duchowość Karmelu może stanowić siłę do podejmowania wszechstronnej posługi eklezjalnej na chwałę Bożą i dla dobra ludu Bożego.
Szczepan T. Praśkiewicz OCD Postulator Krakowskiej Prowincji Karmelitów Bosych
Słowo o. Giustino Zoppi, prowincjała karmelitów bosych w Ligurii
W dziesiątą rocznicę powrotu kardynała Anastazego Ballestrero do Domu Ojca, jest czymś bardzo stosownym ukazanie się tego prostego profilu, jaki jego wieloletni sekretarz, o. Giuseppe Caviglia, ofiaruje wszystkim, którzy kochali kardynała, a także wiernym, którzy czytając książkę będą mogli choć trochę wniknąć w głębię doświadczenia jego osobistej relacji z Bogiem, z jakiej wypływała jego wielka mądrość, którą głosił oraz jego żywotność, która przejawiała się w kierowniczej posłudze w zakonie karmelitów bosych i w pasterzowaniu ludowi Bożemu w diecezjach Bari i Turynu.
Jest to świadectwo wiarygodne i oczekiwane. Tym bardziej wiarygodne i pożądane, że oparte nie na bazie poszukiwań archiwalnych czy wypływające ze współpracy na wysokich stanowiskach, ale płynące z najbardziej podstawowego doświadczenia, jakim jest długoletnia wspólnota życia, codzienne i konkretne dzielenie egzystencji, gdzie nie sposób ukryć czegokolwiek z własnego „ja”, ze swojej osobowości, ale gdzie także możliwe jest jakoś pojąć coś z tajników życia wewnętrznego, niedostrzeganego przez ludzi, a znanego tylko Bogu.
Tego rodzaju świadectwa są tym bardziej cenne, im godniejsza jest osoba, z którą dzieliło się życie. Albowiem im bardziej działalność tej osoby była publiczna i znana, obraz, jaki ludzie o niej mają, zwykle wyidealizowany i nie biorący pod uwagę pokornej rzeczywistości codzienności, powinien być skonfrontowany ze wspomnieniami tych, którzy żyli z nią na co dzień.
Książka o. Giuseppe stanowi według mnie pierwsze usiłowanie zmierzające do przedstawienia osobowości kardynała, kiedy nikt już z pewnością nie wątpi w bogactwo i głębię jego życiowego przesłania. Książka stanowi nie tylko przywoływanie dat zapisanych w kronikach, czy też żywych wspomnień sekretarza kardynała, ale próbuje dostrzec głębię jego doświadczenia duchowego i ukazać nić przewodnią jego myśli i jego działań, jego odważnych intuicji, a wszystko to po to, by w sposób jednolity dokonać próby syntezy bogactwa jego osobowości i jego drogi do świętości.
Niech więc wysiłek o. Giuseppe zostanie przyjęty z wdzięcznością i nadzieją, że wkrótce pojawią się podobne refleksje innych osób, które znały kardynała, a przyczynić się do ujawnienia w sposób co raz bardziej ewidentny jego osobistej świętości i ofiarnej służby Kościołowi. Nie możemy bowiem pozwolić, by łaska Boża się marnowała, a ojciec kardynał Ballestrero był prawdziwie łaską dla nas wszystkich; dla nas karmelitów liguryjskich, dla całego zakonu karmelitańskiego, dla ludu Bożego diecezji Bari i Turynu, ale także dla całego Kościoła Włoskiego.
Oby Pan wysłuchał tych naszych pragnień, doprowadzając do końca dzieło świętości, które tak owocnie rozpoczął w ziemskiej pielgrzymce swojego wiernego sługi, ojca kardynała Anastasio Alberto Ballestrero.
Wprowadzenie
Nakreślenie szkicu biograficznego kard. Anastazego Ballestrero nie jest trudne, ponieważ postać jego jest dosyć dobrze znana, przynajmniej w środowiskach kościelnych. Jednak wniknięcie w bogactwo i głębię jego drogi duchowej to zupełnie inna sprawa: jego życie było świadectwem Boga żywego i dlatego tak trudno opisać rzeczywistość tego życia w odpowiedni sposób.
Ubogacony przez Boga tyloma darami natury i łaski, umiał wykorzystać je na Jego służbę. Dary pochodzą od Boga, ale ich rozwój zależy od współpracy między Bogiem, który je ofiaruje, a człowiekiem, który odpowiada na dar. I w przypadku kardynała zrealizowało się to, jak mi się zdaje, bez niepowodzeń, bez odejść i powrotów, w momentach, kiedy Bóg dawał mu odczuć swoje mocne wymagania. Kiedy kardynał opowiadał wydarzenia lub szczegóły ze swego życia, ograniczał się do opisu faktów zewnętrznych, do pewnych swoich wrażeń, do jakichś ocen, ale nigdy nie wyrażał otwarcie swoich duchowych przeżyć: zwykle pozostawiał dyskusję w zawieszeniu, albo kierował ją na inne tory i kończył słowami „sprawy przebiegały jak przebiegały”, „to sprawa trudna”, lub podobnymi sformułowaniami.
W swoich niezliczonych pismach, które prawie wszystkie są spisanymi z taśmy magnetofonowej jego konferencjami, pojawiają się słowa i myśli, które wytryskują z głębi jego duszy. Pozwalają nam dojrzeć coś z jego świetlanej wiary i bezwarunkowego daru z siebie uczynionego Bogu. Powiedział mi, że kiedy głosił konferencje, to było to jakby „rozmyślanie czynione na głos”. Ta wypowiedź pozwala zrozumieć jak całe jego jestestwo było przeniknięte Obecnością Bożą.
Wielu oczarowanych nim słuchaczy wyznawało, że gdy przemawiał zdawało się, że rozmawia sam na sam z Bogiem! Nigdy jednak, jak zapamiętałem, nie czynił aluzji do swojego odniesienia do Pana Boga, nie przywoływał łask, jakie otrzymał, ani odpowiedzi, jakie dawał Panu Bogu.
Obdarzony silną wolą, nie tylko potrafił panować w sposób wybitny nad sobą, nad sferą fizyczną, ale myślę, że w intymnym odniesieniu do Boga, umiał także ukierunkowywać sfery najbardziej trudne swojego temperamentu ku całkowitemu oddaniu się w miłości, opisanemu w pismach jego wielkich duchowych mistrzów: św. Jana od Krzyża i św. Teresy od Jezusa.
Z uwagi na charakter i ograniczenia tej książeczki postaram się podać zasadnicze elementy, które miały wpływ na formację osobowości kardynała, na podłożu których zbudował swe życie, i które inspirowały jego posługę i nauczanie.
„Wcześnie mnie wezwał”
Albert urodził się w Genui 3 października 1913 roku jako pierwszy spośród pięciorga dzieci. Szybko objawił się jego bardzo żywiołowy temperament. Bóg, jak to Albert wiele razy doświadczy w swoim życiu, dawał usilnie o sobie znać od najmłodszych lat, że On jest jego Panem. „Najsłodsza mamusia”, bardzo młoda, ciężko zachorowała. Najstarszego syna wraz z jego rodzeństwem posłano do kolegium (Instytutu Bellimbau) w Genui. Ojciec często przychodził odwiedzać dzieci. Pewnego dnia Albert wpatrując się w twarz taty zrozumiał, zanim ten zaczął mówić, że mama umarła. Miał wówczas dziewięć i pół roku.
Wiemy dobrze, co znaczy dla dziecka taka przedwczesna i bolesna strata: zwykle zaostrza się wrażliwość, której konsekwencją są częste wybuchy płaczu albo zamknięcie się w sobie. Nie tak było z Albertem. Nie przez jakąś powierzchowność. Zachował się jeden bardzo znaczący, jakkolwiek późniejszy list wyrażający jego postawę (1). Mianowicie 3 grudnia 1928 roku, w wieku piętnastu lat, gdy zmarła jego babcia, napisał do taty, że „rozumie jego ból, bo sam doświadczył tego, gdy stracił mamę”. I dalej wskazuje ojcu to, co stanowiło dla niego samego pociechę, a była nią „myśl o Bogu, który w takich wypadkach życiowych jest jedynym balsamem kojącym i jedynym naszym wiernym Przyjacielem”. Stwierdza nadto, że pociechę znalazł wówczas „w Najdroższym Sercu Jezusa”.
Tato, człowiek silny i surowy, ale o wyjątkowej prawości i wielkoduszności, pozostał młodym wdowcem z trójką dzieci (dwójka już odeszła do Ojczyzny Niebieskiej) i przez wierność żonie i miłość do dzieci nie ożenił się powtórnie. Był dla pociech i ojcem i matką. Gdy Albert wstąpi do seminarium karmelitów bosych, ojciec będzie podejmował niesłychane ofiary, by tylko utrzymać jedność rodziny i śledzić z bliska postępy w nauce swego syna. Postać ojca wpisała się mocno do serca Alberta, który później, będąc już karmelitą, wyzna: „odwaga, ofiara mojego ojca są wspomnieniami niewyczerpanymi, a jego przykład był czynnikiem determinującym w mojej formacji. Ukazał mi coś z ojcostwa Boga, stał się motywem refleksji na temat wartości rodzinnych, na temat miłości”.
Zdaje mi się, że od ojca, którego przypominał bardzo swoim temperamentem, żywiołowością i inteligencją, Albert nauczył się tego sposobu miłowania, jemu właściwego: miłowania bardziej przez fakty niż przez słowa, wydawania się bez miary aż do granic swoich sił, podczas gdy bogactwo uczuć było ukryte pod płaszczem szorstkości, która znikała coraz bardziej wobec wyzwań ojcostwa, doświadczenia pastoralnego, cierpliwości i wyrozumiałości.
W ostatnim roku szkolnym, jeszcze przed śmiercią matki, Albert, jak powiedziano, przebywał w kolegium Bellimbau, gdzie kapelanem był kapłan „szczęśliwy z tego, że jest kapłanem” – jak mawiał o. Anastasio. Pewnego dnia tenże kapelan podarował mu obrazek przedstawiający wówczas czcigodną służebnicę Bożą, a dziś św. Teresę Małgorzatę od Najśw. Serca, na którym widniał napis: „Deus Caritas est”. Albert poprosił kapłana o wyjaśnienie i nie zapomniał nigdy jego słów. Kilka razy powtarzał ten epizod opowiadając o nim, jako o pierwszym kontakcie z Karmelem. Można sądzić wnosić, że ta Święta florencka karmelitanka bosa miała niemały wpływ na jego powołanie i spotkanie z Bogiem – Miłością. A ziarno powolutku kiełkowało; kiedy przedstawił temu kapłanowi pragnienia rodzące się w jego duszy, ten zrozumiał go od razu i opowiedział także o Karmelu, co zakończyło się wstąpieniem Alberta do seminarium karmelitów bosych.
„Zrozumiałem niewiele, ale zrozumiałem, że muszę Mu powiedzieć tak”
Co do powołania Alberta, był o nim dogłębnie przekonany i często powtarzał: „Pan zabrał mnie wcześnie, bo byłem niezłym oryginałem!”; „Zrozumiałem niewiele, ale zrozumiałem, że muszę Mu powiedzieć tak”.
Osobiste doświadczenie kardynała sprawiło, że stał on na stanowisku, iż zalążki powołania należy odkrywać już w sercach młodych chłopców, dając im potem możliwość rozwoju i wzrastania w powołaniu.. „Być chrześcijaninem i iść drogą powołania to nie tyle realizować je według własnego pomysłu, ile raczej doświadczyć jak Pan poszerza nasze serce i jak może zdziałać w nas, biedaczynach, rzeczy piękne na swój sposób. Musimy zachowywać świadomość darmowości i nieprzewidywalności powołań. Dziś czynimy zbyt wiele kalkulacji i planów, i tak pozwalamy na to, by natchnienia Pana wpadały w próżnię”.
Z pragnienia wstąpienia na drogę życia zakonnego Albert zwierzył się swemu tacie, który wyraził zgodę, by oddać Bogu swojego najstarszego synka. Osobiście odprowadził Alberta do ojca przeora dla przeprowadzenia egzaminu. A później z czułością śledził dalsze jego kroki służąc radą i pomocą. W wieku 11 lat Albert rozpoczął swoją drogę realizowania swego powołania. Był jeszcze dzieckiem, ale wybór był jasny i zdecydowany; pomimo trudności znamionujących ten wiek, nie doświadczył wątpliwości czy chęci wycofania się. Powracając myślą do tych chwil kardynał stwierdzał: „To, co nadało mojemu życiu sensu i uczyniło go szczęśliwym to zawierzenie Panu, powiedzenie Mu „tak” z zamkniętymi oczami i podążanie za Nim jak uczeń, który nie wie gdzie idzie, ale wie, że trzyma się za rękę Kogoś, kto go zna wszystko najlepiej... Trzeba mieć odwagę na podjęcie takiego ryzyka, trzeba mieć cierpliwość na takie oczekiwanie. W końcu trzeba zawsze mówić, że Pan jest wielki, a my mali, ale właśnie dlatego, że jesteśmy mali, dajemy Mu najcenniejsze świadectwo Jego wierności”(2).
Dnia 2 października 1924 roku Albert przyjechał do Deserto di Varazze, gdzie wówczas znajdowało się niższe seminarium karmelitów bosych prowincji genueńskiej. Powierzając syna ojcom odpowiedzialnym za formację, tato polecił, by jego syna wychowywali po spartańsku, i znalazł w zakonnikach dobrych sprzymierzeńców!
Życie w seminarium było bardzo wymagające, surowe, ale rodzinne. W konwencie niedawno przywróconym zakonowi, warunki były trudne, a niewygody liczne. Poza tym Albert odczuwał oddzielenie od rodziny i od „swojego” morza. Pokonawszy pierwsze zderzenie z nowym środowiskiem, z radością stawił czoła wszystkiemu, odkrywając coraz bardziej bogactwo nowego stylu życia, które napełniało go radością i pogodą ducha. Nigdy nie zapomni przykładu, jaki dawali zakonnicy. Inteligentny, obdarzony wielką intuicją i zmysłem obserwacyjnym, chłonął wszelkie dobro, jakie mu ofiarowywano, mimo że był nadal żywiołowy, nierozważny, potrzebujący często upomnienia i hamulców w ujarzmieniu swojej żywiołowości. W swoim sercu będzie zawsze nosił przekonanie, że surowe zasady nauczających i wychowawców pochodziły z miłości: „My, chłopcy odczuwaliśmy, że nas kochano”.
W tym czasie został wprowadzony w życie modlitwy. Wiele razy mówił mi o codziennych rozmyślaniach, które często w godzinach nocnych drogi rektor, ojciec Marcellino, słabego zdrowia, ale niezmordowany i wielkoduszny w prowadzeniu swoich chłopców, pisał właśnie dla nich: „Były piękne i skuteczne”.
Ze wspomnień tego okresu wyrósł szacunek, wdzięczność dla ofiar, jakie zakonnicy składali starając się dać im przykład we wszystkim, zwłaszcza w modlitwie i pracy; dla zdolności, jaką mieli, by dodać entuzjazmu powierzonym im młodzieńcom; oraz dla pracy nad kształtowaniem ich charakterów. Sądzę, że przykład ich i następujących po nich wychowawców miał wielki wkład na formację jego osobowości przyszłego kardynała, który wspominał także niektóre ograniczenia: „Był to człowiek takiego właśnie pokroju” – mówił o kimś, przywołując niektóre negatywne anegdotki, doceniając równocześnie u każdego jego ducha zakonnego i szczerość w podejmowanym dziele nauczania. Z listów do taty widać, jak dojrzewał: w tym żywiołowym chłopcu wzrastało poczucie odpowiedzialności, uznanie dla ofiarności zakonników, zaangażowanie w nauce, która go bardzo interesowała i w której zawsze będzie osiągał wspaniałe rezultaty.
W wieku 15 lat Albert został przyjęty do nowicjatu, jednak nie bez wahań ze strony wychowawców. Przejawiał on swoje gorące pragnienie i zdecydowanie, by dalej podążać podjętą drogą, jednak jego niesamowita żywiołowość wzbudzała wątpliwości wychowawców: czy aby podoła? Dyscyplina nowicjacka była bowiem bardzo surowa... Ktoś powiedział: „przyjmijmy go, tak bardzo pragnie! Z pewnością nie wytrzyma i odejdzie po piętnastu dniach”.
Pojechał więc do klasztoru w Loano. Było to 2 października 1928 roku. Po rekolekcjach przygotowawczych, 12 dnia tego samego miesiąca, otrzymał habit zakonny – szatę Najświętszej Maryi Panny. Zmieniono mu także imię: z Alberta Balletrero na Anastaego od Świętego Różańca. Z zapałem, na jaki go było stać, rozpoczął swój nowy etap drogi. Wkrótce pokazał znaczącą zmianę w swoim zachowaniu zewnętrznym, cechującą się nową powagą i szczerością.
Zanim jednak przekroczył próg nowicjatu, ojciec magister, to jest wychowawca nowicjuszy, wskazał im napis jaki znajdował się na drzwiach: „Aut tace, aut dic meliora silentio” (zachowuj milczenie, albo mów rzeczy, które będą lepsze od milczenia). Zgłębił ich wagę i piękno, i powtarzał przez całe życie. Wiele lat później, gdy zakończyła się pierwsza sesja Soboru Watykańskiego II, na pytanie, czy zabrał głos w dyskusji, odpowiedział cytując właśnie to motto: „Byłem tam po to, by słuchać jak dzielny chłopak. Nie udało mi się znaleźć jakiejkolwiek rzeczy, która byłaby lepsza niż milczenie”. To wcale nie przeszkadzało, aby w następnych sesjach zabierał głos, a jego wypowiedzi miały znaczące oddziaływanie.
Mówiąc o metodach wychowania tego czasu, kardynał zauważał: „Konkretnie zachęcać młodego człowieka, pomagać mu w poznawaniu i udoskonalaniu siebie, to owoc stylu żywego monastycyzmu współbrzmiącego z wymaganiami reguły zakonnej, a to wszystko nie po to, by kogokolwiek dręczyć, ale by go zachęcać. Nie czyniło nas to smutnymi, ani nie wzbudzało w nas niezadowolenia, nie powodowało problemów; wręcz przeciwnie!”.
Reguła Karmelu i Instrukcje, napisane kilka wieków wcześniej przez czcigodnego o. Jana od Jezusa Maryi ukazały mu prawdziwego ducha Karmelu, w którym znalazł to, czego pragnął. Ojciec magister podawał wspaniałe wytyczne komentujące Regułę i wielki nacisk kładł na praktykowanie pamięci o obecności Bożej. Brat Anastazy z zapałem miłości ćwiczenie to podejmował. „Pewnie – powiedział jako kardynał – umieć żyć w obecności Bożej to najwyższa mądrość dla duszy karmelitańskiej. Być ze swoim Panem, umieć interpretować wszystko jako gest Boga, jako manifestację Jego obecności! Do tego trzeba zaangażować serce, trzeba zaangażować umysł, trzeba zaangażować pamięć, a także uczuciowość. Tak więc całe stworzenie skierowane jest ku Bogu, do którego należy” (3).
I Bóg napełniał to serce otwarte i wielkoduszne: „Byłem młody – wspominał kardynał okres nowicjatu – miałem 15 lat! Ale miałem pewność, jasność, szczęście mojego powołania”. Z okazji 50 rocznicy kapłaństwa powiedział: „Jaki tajemniczy jest ten Pan! Jak penetruje wnętrze serc i jak je uwodzi!”. I przywołując apostoła Pawła, kontynuował: „On, wezwany, który zaryzykował całe swoje życie, bo Chrystus stał się jego skarbem, stał się jego wyborem, stał się jego miłością, stał się jego ideałem, stał się jego błogosławieństwem i jego chwałą – był dla mnie wzorem. Powołanie, które pochodzi od Chrystusa, powinno być właśnie przeżyte w teki sposób...” (4). Miał już wówczas bardzo jasny obraz swojego powołania, choć był jeszcze chłopcem o wielkiej żywiołowości.
Uderza zdanie, które umieszczone zostało na obrazku upamiętniającym jego pierwszą
profesję: „Nihil mihi et mundo, omnia Deo, quem ex omnibus mihi elegi” (Świat jest dla mnie niczym, Bo – wszystkim, On, który mnie powołał – Św. Bernard): prymat Boga, Bóg, który powojuje, jest na pierwszym miejscu.
W 1932 roku opuścił Loano i wyjechał do klasztoru św. Anny w Genui, gdzie kontynuował swoje studia przygotowując się do kapłaństwa. W tym okresie miało również miejsce jego przygotowanie liturgiczne w szkole ks. prał. Giacomo Moglia. Zmysł liturgiczny był zawsze w życiu kardynała złączony z duchem kontemplacyjnym. Umiał on interpretować w sposób głęboki odnowę liturgiczną zalecaną przez Sobór Watykański II i wprowadzał ją w swoim posługiwaniu pasterskim, począwszy od zakonu karmelitańskiego, poprzez diecezje w Bari i w Turynie.
Obdarzony żywą inteligencją i otwarty na wszystkie sprawy, nie zaniedbał nauki, ucząc się wszystkiego, co mogło być przydatne w jego formacji kulturalnej, zakonnej i duchowej. Miał bardzo dobrą pamięć. Przede wszystkim jednak w tych latach formacji czerpał wprost – czego tak bardzo pragnął – z ducha reformy karmelitańskiej u samych jej źródeł, tj. z pism św. Teresy od Jezusa i św. Jana od Krzyża. Miał zaledwie 13 lat, kiedy św. Jan od Krzyża został ogłoszony Doktorem Kościoła, a teraz, czytając jego pisma, doświadczał w tym głębokiej radości. Później, na jednym spotkaniu akademickim, ojca Gabriela od św. Marii Magdaleny, wybitnego teologa duchowości obecnego wśród słuchaczy, uderzyło to, co późniejszy kardynał powiedział jako młody student na temat św. Jana od Krzyża. Tenże o Gabriel, chcąc upewnić się, czy słowa studenta były po prostu owocem studiów, czy efektem głębokich życiowych przekonań, zapytał go: „Czy tak naprawdę wierzysz w to, co przed chwilą powiedziałeś?”. „Tak, wierzę w to!”.
Sądzę, że kardynał duchowość Karmelu przyjmował i przeżywał przez całe swoje życie i żadne wydarzenie nie było w stanie oderwać go, ani osłabić w nim intensywnego życia wewnętrznego i komunii z Bogiem, co przejął od Świętych Karmelu.
W wieku 19 lat poważne wydarzenie pokazało do jakiej odwagi był zdolny ten młodzieniec, jak panował nad sobą i jak dalece pochwycony został on przez swoje ideały. Otóż poważnie zachorował. Niewinne zakażenie, które pochodziło od paznokcia stopy, tak się rozrosło, że objęło nie tylko całą stopę, ale i nogę, i żadne nacięcia i inne stosowane środki nie pomagały. Profesor medycyny, który go leczył, nazwał go „żołnierzem” ze względu na moc ducha, z jaką znosił cierpienia. Pewnego dnia musiał swojemu pacjentowi zakomunikować, że według jego zdania, aby ocalić życie pozostała tylko jedna możliwość: amputacja nogi. Brat Anastazy poprosił o jeden dzień zwłoki, by mógł wszystko przemyśleć. Nazajutrz, nie zgodził się na przedłożoną propozycję wyjaśniając, że: „albo ksiądz, albo śmierć”. W tamtych czasach rzeczywiście podobny defekt fizyczny nie pozwalał na przyjęcie sakramentu kapłaństwa. Nikt nie mógł przekonać zdeterminowanego kleryka, nawet możliwość odwołania się z prośbą o dyspensę do Stolicy Świętej. Walczył dalej ze śmiercią i bolesnym leczeniem, zżerany coraz bardziej przez gorączkę. Równocześnie, ze swoją żelazną wolą był w stanie uczyć się i powtarzać utracone lekcje.
Wyznawał później, ze pewien starszy ojciec, jego profesor, ofiarował życie za niego. I Pan
przyjął tę ofiarę. „Żołnierz” powracał powoli do zdrowia. Do końca życia miał jednak pewną trudność w chodzeniu. Pan przygotowywał go, także poprzez tę próbę, na swojego kapłana.
Kapłan, karmelita bosy
Nadszedł upragniony dzień 16 czerwca 1936 roku. Brat Anastazy przyjął święcenia kapłańskie z rąk kard. Dalmazio Minoretti, arcybiskupa Genui. Sześć miesięcy później objął funkcję kapelana kliniki Bertani w Genui, którą pełnił aż do zakończenia wojny. To doświadczenie duszpasterskie, niezmiernie mocne, dało mu możność kontaktu z różnymi ludźmi i różnymi, trudnymi sytuacjami. Służbie tej poświęcił się z intuicją kapłańską i wielkim zrozumieniem wobec cierpiących i chorych. W ciągu tych ośmiu lat nikt nie umarł nie będąc zaopatrzony sakramentami świętymi. Codziennie odwiedzał chorych i zaprzyjaźnił się także z lekarzami. Jedną z pierwszych wizyt, jaką przyjmowali chorzy, była wizytą kapelana. Pewnego razu – wspominał – pewien bogaty kupiec widząc, że wchodzi do pokoju, napluł mu w twarz. Następnego ranka młody kapelan znów podjął swój obowiązek. Wszystko zakończyło się spowiedzią tego człowieka.
W tym samym czasie w klasztorze św. Anny w Genui uczył teologii dogmatycznej studentów karmelitańskich. Po kilku latach będzie także odpowiedzialny za ich formację. Jako młody wykładowca dalej pogłębiał swoje studia teologiczne i filozoficzne. Wyznaje: „Jako chłopiec nie uczyłem się, wystarczało mi być na lekcjach i słuchać nauczycieli, by otrzymać dobrą ocenę. Później jednak uczyłem się, uczyłem się wiele...”.
W tamtych latach uczestniczył kilkakrotnie w zjazdach, jakie odbywały się w Paryżu, w kręgach Maritaina. Tak o nich mówił: „ Na wieczorach literackich spotykało się Bergsona, Bernanosa, Van der Meera, Gertrude Von le Fort. Wykładowcami byli Leon Bloy i Péguy, postacie o wyjątkowej osobowości i niezwykłych walorach ludzkich i kulturowych. Dyskusje prowadzone były wokół ważnego pisma Etudes Carmelitains, wówczas bardzo znanego. Każdego roku odbywały się zjazdy, mające oddźwięk światowy. Były to lata wspaniałe, bogate, pełne entuzjazmu, planów, perspektyw, których myśl odcisnęła się na przyszłości. Ważne było wzajemne odniesienie teologii z filozofią. Uczył się tam człowiek nie tyle wiedzy podręcznikowej, ile raczej zwracał uwagę na osobiste refleksje poszczególnych myślicieli, którzy poruszali żywotną tematykę nurtujących ludzkość problemów. Była to niejako prowokacja do powrotu do scholastyki, do Sumy Teologicznej, do tomizmu odnowionego przez Maritaina, co było dla mnie autentycznym odkryciem, przeżywanym z wielkim entuzjazmem. Później była La Simbolica Möhlera i teksty Scheebena, klasyków, którzy przecierali tyle dróg w teologii. Wszystko to, co wydarzało się na polu teologii, informatyki, poszukiwań i studiów niezwykle mnie pasjonowało” (5).
Już jako młody kapłan został mianowany spowiednikiem zwyczajnym dużej wspólnoty sióstr w Rapallo, niedaleko Genui. Udawał się do sióstr z posługą spowiednika raz na tydzień. Podczas wojny, gdy czasem nie można było znaleźć środka transportu, chodził do nich pieszo, 27 km: wychodził z Genui o 12.30, docierał do celu o 18.30, często przemoczony z powodu deszczu, spowiadał 40 sióstr, aż do 23.00. A dnia następnego, po Mszy św., wracał do Genui. Zdarzało się, że bywał zatrzymywany przez Niemców lub partyzantów. Jego spokojne zachowanie pomagało dawać sobie radę w tych sytuacjach. Charakterystyczne dla niego było podążanie zawsze tam, gdzie wzywała go posługa kapłańska; nie zważał na trudności i niebezpieczeństwo. W Bari i w Turynie odmawiał jako arcybiskup eskorty w latach niesprzyjających Kościołowi, w których działały „czerwone brygady”. Uciekał się jedynie do pomocy modlitwy.
Nie istniały dla niego niedostępne przestrzenie, czasy „nijakie” w ciągu dnia, ponieważ wypełniał je modlitwą, także podczas podróży czy w chwilach oczekiwania. To był czas cichej rozmowy ze swoim Panem, lub gorących wezwań, tak bardzo zakorzenionych w tradycji monastycznej, lub czas różańca odmawianego w duchu kontemplacyjnym. Imię, jakie otrzymał w chwili przyjęcia habitu, „od św. różańca”, zawierało cenne odniesienie do Maryi Dziewicy zjednoczonej ze swym Synem, co zgłębiał przez całe swoje życie. „Anastazy od Świętego Różańca! – powiedział mu kiedyś Jan XXIII na audiencji prywatnej. I zapytał: „A czy odmawiasz różaniec?”. „Oczywiście, Wasza Świątobliwość, wszystkie piętnaście tajemnic każdego dnia”. „To dobrze, dobrze” – odpowiedział Ojciec Święty z miłym uśmiechem. I dodał: „ja też odmawiam codziennie cały różaniec”.
Nieco później odkryje coś więcej ze swojej modlitwy, kiedy powie o różańcu: „Czcimy Maryję nie odrywając myśli i serca od tajemnicy Słowa Wcielonego. Przeżywamy całą cudowną historię radości, boleści i chwały. Dziesiątka po dziesiątce. Tajemnica Wcielenia Słowa, przeżywana w odniesieniu do macierzyństwa Maryi, zapuszcza w nas korzenie i rozkwita w naszych sercach. Rytm modlitwy nie nuży; co więcej, nasz duch powoli uspokaja się i pojawia się w nas nowe światło, pokój pośród milczenia, który nas oświeca i nas karmi. Traci się rachubę Zdrowasiek; i zanurzamy się w tajemnicę Jezusa i Jego Matki. Musimy umieć uchwycić się tego. W tylu trudnych momentach, w których nasza mądrość jest ociężała, nasze ludzkie rozumowania i zabezpieczenia się chwieją, nasze programy są zaćmione, chwila z różańcem powoduje, że wraca siła, chęć i zdolność do podążania dalej do przodu. Towarzyszy nam Maryja, która podążała za Jezusem, za którym dziś idziemy my, jako Jego uczniowie. Nigdy nie jesteśmy dziećmi straconymi i zapomnianymi, nie jesteśmy przechodniami, którzy zgubili drogę i światło; jesteśmy zawsze ludźmi prowadzonymi do Pana poprzez Jego Matkę”(6).
Z nowym 1937 rokiem, rozpoczął apostolat głoszenia konferencji przy klinice Bertani w Genui. Publiczne przemawianie sprawiało mu wielką trudność, i jeśli by to zależało od niego, nigdy nie podjąłby się podobnego zobowiązania. Ale posłuszeństwo czyni cuda! Intuicja przeora była wspaniała: nie tylko polecił mu głoszenie konferencji, ale pomógł mu być posłusznym chodząc na nie, by posłuchać swego podwładnego... Ojciec Anastazy zobaczył go już podczas pierwszej konferencji, jak stał wśród słuchaczy w głębi kaplicy. Szczególne, troskliwe ojcostwo, które przymusiło język do przemawiania. I od wtedy w głoszeniu słowa Bożego już nie spoczął!
Kaznodzieja i konferencjonista
Apostolat słowa: homilie, konferencje, kursy, ćwiczenia duchowne i dni skupienia, wykłady i spotkania dla wszelkiego rodzaju grup ludzi w różnych częściach Włoch, któż je zliczy? Gdy w 1975 roku, jako Arcybiskup Bari, będzie głosił rekolekcje dla Kurii Rzymskiej, Paweł VI na zakończenie powie mu, że prawdziwie Pan dał mu dar słowa: słowa brzemiennego wiarą, które otwiera horyzonty na prawdziwą rzeczywistość, na życie wieczne; słowa, które pozwala interpretować rzeczy w świetle Bożym, ofiarując człowiekowi, spragnionemu prawdy i miłości, tajemnicę Boga Prawdy i Boga Miłości.
Rzeczywiście, słowo o. Anastazego przenikało do głębi serca, nie pozwalało być obojętnym. W sposobie mówienia przelewało się całe jego życie wewnętrzne. Kto go słuchał, nie był rozproszony, ale zostawał naznaczony głoszonym słowem; gdy po jakimś czasie ponownie czyta się jego pisma (pisma będące transkrypcją słów wygłaszanych przez niego), łaska Boża dalej działa. Jego wikariusz generalny w Turynie, ks. prał. Franco Peradotto, wspominając homilie kardynała pisze: „Ponownie odczytywaliśmy je, jak byśmy słyszeli je po raz pierwszy, przebiegając w myśli doznane wrażenia, słysząc załamania jego głosu, drżenie, pauzy, które powoli doprowadzały naszego ducha na spotkanie z Tym, który przemawia także poprzez głos swoich szafarzy” (7).
Wielu kapłanów przygnębionych problemami i trudnościami odradzało się podczas rekolekcji głoszonych przez o. Anastazego, odkrywając na nowo żywy kontakt z Chrystusem. Jego słowo było zawsze przesiąknięte Słowem Bożym i przybliżało tajemnicę Jezusa – Zbawiciela z pełną żaru bezpośredniością tego, kto Nim żyje. Z tą samą bezpośredniością mówił o ojcostwie Boga, o obecności Ducha, o tajemnicy Kościoła, o Dziewicy Maryi.
Promieniowała w jego kaznodziejstwie duchowość karmelitańska, choć nie czynił do niej jawnych odniesień i uciekał od wszelkiej egzaltacji „lokalnego patriotyzmu”. W centrum jego słowa i jego życia była zawsze tajemnica Chrystusa, którą wciąż zgłębiał poprzez wspaniałe intuicje Świętych Karmelu. Mówiąc o nich, nie mógł nie ujawniać siebie. Przybliżał, przez to, co mówił, przesłanie św. Jana od Krzyża: dynamizm wiary czystej, która widzi Boga we wszystkim i wszystko w świetle Boga; dynamizm nadziei, która wyraża się w prostocie, oddaniu i pogodzie ducha; dynamizm miłości, z której wytryska niewyczerpana wielkoduszność, która umie przyjmować także najtwardsze próby, jako dar Boga - Miłości.
Można dostrzec, jak poprzez doświadczenie kontemplacyjne Świętych Karmelu mówił o relacji między czasem a wiecznością. Święta Teresa – podkreślał – „miała poczucie względności rzeczy: wszystko przemija... Ale dla niej bieg czasu nie jest nieszczęściem, przemijanie czasu wyznacza nadejście Boga; jest czymś, co stanowi przyczynę jej chrześcijańskiego optymizmu, dlatego jest przyczyną nadziei, która karmi jej życie, aby postępowanie w kontakcie z rzeczami ziemskimi było zawsze owocem promiennej wspaniałomyślności. Jest osobą zdecydowaną; nie przywiązuje się do rzeczy, bo one przemijają; niczego się nie lęka, nie doznaje zawodu, ponieważ Bóg przychodzi!”. Także św. Jan od Krzyża „znajduje się wewnątrz rzeczywistości świata jako doskonały chrześcijanin, to znaczy człowiek, który nie poddaje się czasowi, ale nad nim panuje; który nie poddaje się materii, ale ją przetwarza; który nie poddaje się ograniczeniom i banalności rzeczy tymczasowych, ale czyni z nich skrzydła, by wzlecieć ku wieczności”.
Ojciec Anastazy w ciągu tylu lat życia karmelitańskiego, także jako biskup, miał wiele okazji by mówić o św. Teresie od Jezusa i o św. Janie od Krzyża. Niezapomniane są jego wystąpienia przede wszystkim z okazji czterechsetlecia Reformy Terezjańskiej (24 sierpień 1562 -1962), z okazji nadania tytułu doktora Kościoła św. Teresie od Jezusa (27 wrzesień 1970), z okazji czterechsetlecia śmierci św. Teresy od Jezusa (4 październik 1582-1982) i czterechsetlecia urodzin św. Jana od Krzyża (1542-1942) oraz czterechsetlecia jego śmierci (14 grudnia 1591-1991) (8). Był również promotorem doktoratu św. Teresy od Jezusa. Rozmawiał o tym z Janem XXIII, który będąc pełen podziwu dla Świętej, szybko podjął tę inicjatywę. Paweł VI początkowo nie widział sposobności na urzeczywistnienie tego zamiaru, ale na jednej z audiencji sam nawiązał do tej sprawy: powiedział, że chce ogłosić doktorem Kościoła św. Teresę od Jezusa wraz z inną kobietą. Propozycję podsunął o. Anastazy: wybrano św. Katarzynę ze Sieny.
W dniu 27 września 1970 roku, data uroczystego ogłoszenia św. Teresy od Jezusa doktorem Kościoła, o. Anastazy nie był już przełożonym generalnym zakonu. Przybył bardzo wcześnie do bazyliki św. Piotra i pozostając w cieniu, radował się uroczystością swojej Świętej Matki. Wieczorem 28 września w sali św. Teresy przy Corso d’Italia, odbyła się konferencja, na której mówił o doktrynie terezjańskiej i świętował swój triumf. „Doktryna św. Teresy, jak całe jej życie – stwierdzał – jest doświadczeniem Boga. Św. Teresa daje świadectwo tego, jak Bóg potrafi włączać się jako Istota żywa w życie ludzi, i czyni to On, jako Ktoś, kto spotyka ludzi, kto zna ludzi i wchodzi w ich życie z przepastną głębią... (9). „Chrystus dotknął ją do głębi i poprzez tę intymność z Chrystusem, św. Teresa wiedziała, że On jest Przyjacielem, że Bóg jest Ojcem... Obecność Boga Trójjedynego była w jej życiu doświadczeniem rzeczywistym. Dla niej nie ma faktu bardziej prawdziwego, wydarzenia historycznego bardziej żywego, jak doświadczenie posiadania Boga. Zna Chrystusa; i zna Go nie tylko z kart Ewangelii, którymi karmi swą wiarę, ale Nim żyje także w doświadczeniu wewnętrznej przyjaźni, zażyłości, miłości w najpełniejszym znaczeniu tego słowa. Gdy mówi ona o doświadczeniu boskości, ma to charakter takiej bezpośredniości, że kto czyta czy słucha, zostaje wciągnięty w doświadczenie, o którym właśnie opowiada... Uczy ona modlitwy, zapraszając nas do swego doświadczenia. A doświadczenie to przemienia człowieka, czego Teresa doświadczyła w pełni jako pierwsza. Niewiasta bardzo niespokojna, dzięki modlitwie, tj. dzięki rozmowie z Bogiem, z Tym, o którym wiemy, że nas kocha, osiągnęła wewnętrzny pokój, cudowną harmonię i stała się osobą pełną światła i prawdy... Pozostała do końca osobą bardzo aktywną i zaangażowaną, ale sekret jest jeden: umieć rozmawiać z Bogiem, o wszystkim”.
Ducha kontemplacyjnego o. Anastazy podkreśla także u św. Jana od Krzyża. „Od wczesnego dzieciństwa był półsierotą – i tu jego odwołanie do autobiografii jest bardziej niż jawne – przedwczesne doświadczenie niestabilności rzeczy ludzkich, otwarło mu duszę, a całą jego młodość znamionowały pragnienia o wielkiej głębi. Został karmelitą bosym, w którym pragnienie kontemplacyjne Boga nie znało spoczynku. Reguła, którą przyjął, była dla niego szczególnie drogą w dwóch punktach: żyć w służbie Jezusowi i rozważać dniem i nocą prawo Pańskie. One to stały się fundamentalne dla jego niewyczerpanych natchnień życiowych, którymi były: radość bycia z Bogiem, odpoczynek w oddaniu się Panu, szczęście kontemplowania Go w najwznioślejszych Jego tajemnicach i nieskończoności Jego miłości. Nowa gałąź Karmelu, wyrosła z jego serca i z serca św. Teresy od Jezusa, otrzymała w dziedzictwie doktrynę o modlitwie i tęsknotę za kontemplacją Boga, która po dziś pozostaje w świecie i w Kościele jako ogromne wyzwanie”.
- Anastazy stawia Reformatorów Karmelu jako wzór charyzmatu kontemplacyjno-eklezjalnego dla całego Kościoła. Rys kontemplacyjny i eklezjalny nie znają tu rozdźwięku. Św. Teresa, „zakochana w Chrystusie doświadczyła w swoich czasach dramatu rozpadu Kościoła i jego trudności. Żyła tajemnicą Kościoła i tajemnicą Jezusa, jako jedną i tą samą tajemnicą, z mocną i stanowczą wolą dzielenia męki Kościoła. I to stało się przyczyną jej wielkoduszności kontemplacyjnej i jej intuicji miłości, ponieważ tajemnica Kościoła jest po to, by nią żyć...”. „Nie można być doskonałymi kontemplatykami pozostając obojętnymi na potrzeby Kościoła i świata. Wzniosłość kontemplacji bardziej uwrażliwia i sprawia, że żyje się rytmem serca Boga, by przyszło Jego Królestwo - powie św. Jan od Krzyża, który „nigdy nie przestaje kontemplować swojego Pana: pozwala, by miłość Chrystusa go przyciągała i dzieli z Nim zbawczą misję. Jego wylanie apostolskie znajdzie wyraz w niewyczerpanym oddaniu się duszom na polu wiedzy i służby kapłańskiej, na polu doktryny i przykładu życia”.
Według myśli i planów ludzkich o. Anastazy powinien pozostać wykładowcą i konferencjonistą przez całe swoje życie, jednak zamiary Boże były inne.
Przełożony prowincjalny
W latach 1945-1967 o. Anastazy jest w zakonie przełożonym: przeorem klasztoru św. Anny w Genui (1945-1948; 1954-1955); prowincjałem karmelitów bosych prowincji liguryjskiej (1948-1954), i w końcu przełożonym generalnym karmelitów bosych (1955-1967). Także w odniesieniu do tych nowych zadań, nie wydaje mi się nadużyciem stwierdzić, inspirację dla Ojca Anastazego jako przełożonego stanowił przykład św. Jana od Krzyża. Mówiąc o nim stwierdzał: „Był wychowawcą, przełożonym, założycielem klasztorów, kierownikiem dusz. Wszystkie jego dary naturalne znalazły wyraz w zobowiązaniach, jakie podejmował z odpowiedzialnością i objawiały go jako człowieka, który będąc zafascynowany najwyższym i przemieniającym doświadczeniem Boga, umiał chodzić po ziemi, z sercem otwartym dla wszystkich, którzy się do niego zbliżali, z ojcowską wielkodusznością i w duchu niezrównanego braterstwa. Gdy pojawiały się nieuchronne trudności, wszystko rozwiązywało się zgodnie z planem Opatrzności”.
„Pobudzał ludzi do działania, on, prawie zawsze najmłodszy, i czynił to z mądrością, z pogodą, z cierpliwością, która jest owocem harmonii, jedności z Chrystusem Panem zaczerpniętej przede wszystkim na modlitwie. Aktywność zewnętrzna, zawsze u niego bardzo intensywna, zamiast wciągać go w zabieganie około rzeczy, czyniła go jeszcze bardziej człowiekiem o wielkiej głębi przez doświadczenie miłości Boga, ujawniającej się w komunii ze swoim Panem oraz w niewyczerpanej wielkoduszności wobec braci”.
Nie trzeba dużo mówić, jak bardzo o. Anastazy ukochał swój zakon, swoją prowincję i swoich braci. Miłość jego była zakorzeniona na głębi miłości ewangelicznej; więc jak miłość Boga, przyjmowała ona różne odcienie: od delikatności ojca i brata, aż do ojcowskiego napomnienia czy mocnego wymagania danego na mocy posłuszeństwa.
W czasie, gdy był przełożonym, potem biskupem, dawał jako pierwszy przykład posłuszeństwa; posłuszeństwa szybkiego i pełnego uległości wobec woli Bożej, także wtedy, gdy ta wola wykorzeniała, cięła, przenosiła z miejsca na miejsce. Doświadczył pewnego narastającego wciąż w jego życiu prymatu Boga, władzy Boga nad jego życiem. Był zawsze zafascynowany ową władzą Boga i Jego chwałą. I umiał także nieść ją w swoim własnym życiu, starając się zawsze z nią współbrzmieć.
Lata jego pierwszego przeoratu przypadły na okres tuż po zakończeniu wojny (1945-1948) i są naznaczone problemami tego czasu: odbudową klasztoru zniszczonego po bombardowaniu i potrzebą odnowy życia duchowego w kontekście nowych sytuacji społecznych. Gdy został wybrany na urząd prowincjała, jego posługiwanie znacznie się rozszerzyło, jego ojcostwo przybrało szersze oddziaływanie. Najbardziej znaczące dzieła, jakie dokonały się podczas jego prowincjalstwa to: budowa nowego niższego seminarium dla aspirantów do Karmelu przy Sanktuarium Praskiego Dzieciątka Jezus w Arenzano (inauguracji seminarium dokonał kard. Adeodato Piazza OCD w 1951 roku); obchody siedemsetlecia szkaplerza karmelitańskiego, zakończone w Loano udziałem arcybiskupa Turynu, kard. Maurilio Fossati (1951); podjęcie opieki nad Sanktuarium „Regina Pacis” na Górze Beigua; otwarcie klasztoru w Bocca di Magra: „Potrzebna była jego dalekowzroczność i odwaga – pisze o. Valentino Macca OCD, by pozyskać w 1954 roku ten wielki zamek zdewastowany przez naloty bombowe i ów wspaniały park”(10), który dziś stał się centrum duchowości karmelitańskiej, oazą ducha. Podejmował szerokie plany i znajdował sposoby na ich realizację przede wszystkim, gdy chodziło o sprawy formacji i możliwość na lepsze i bardziej przejrzyste wyrażenie charyzmatu terezjańskiego.
Przełożony generalny całego zakonu
Na kapitule generalnej karmelitów bosych w Rzymie, obradującej od 27 kwietnia do 2 maja 1955 roku, o. Anastazy, w wieku 42 lat, został wybrany na urząd przełożonego generalnego zakonu. Zadanie to dało możliwość wykorzystania wszystkich darów natury i łaski, inteligencji, intuicji, realizmu, równowagi, konkretyzmu, zdolności do syntezy, rozsądku, zdolności rozeznawania, życia wewnętrznego.
Jego program przełożonego – teraz jako generała, a wcześniej jako przeora i prowincjała – odpowiadał wiernie duchowi Karmelu: Bóg na pierwszym miejscu zawsze i we wszystkim, a wszystko inne dalej. Z wielkim zaangażowaniem służył karmelitom bosym i karmelitankom bosym w podejmowaniu życia zgodnego z ideałem Świętych Karmelu, sam ucząc tego swoim przykładem.
Dokądkolwiek wezwał go Pan, starał się zawsze dać maksimum z siebie, Bogu i ludziom.
Wzrok utkwiony w Boga nie pozwalał myśleć mu o sobie. Sekretem jego naprawdę niewyczerpanego oddania było życie intensywnej modlitwy i posłuszeństwo woli Bożej: „Panu mówi się zawsze „tak”, i to „szybko”.
Jako człowiek Boży czynił wysiłki, by wszystko widzieć okiem Bożym. Solidność w wierze dawała także znamię solidności i trwałości wszystkim jego czynom i decyzjom; dawała dalekowzroczność jego spojrzeniu, odwagę i śmiałość jego intuicjom i projektom. Wiedział, że wszystkie jego inicjatywy leżą w dłoniach Ojca wszechmogącego i przewidującego, dla którego przecież służy, planuje i działa. Ta prostota spojrzenia dawała mu odwagę, dawała mu siłę, aby wymagał autentyzmu życia od swoich podwładnych. Ale dała mu przede wszystkim miłość, która nie cofała się przed trudnościami i różnicami, i która pozwoliła mu obejmować wszystkich sercem Chrystusa; która dała mu cierpliwość, często nakazującą czekać, gdy się widziało, że dla kogoś nie nadeszła jeszcze godzina Boża; dawała mu wyrozumiałość, która umiała wyczuć co dzieje się w duszy, poza widocznymi, często mylącymi zachowaniami.
Jego motto jako biskupa będzie brzmiało: „In omni bonitate et veritate”. O. Anastazy mówił zawsze, że za każdy dar Boży płaci się cenę, to znaczy niesie się jego ciężar”. Prawdopodobnie mówił to z doświadczenia. Jego prawość i jego czujne, wymagające ojcostwo niejednokrotnie było powodem niezrozumienia i nieakceptacji. Cierpiał z tego powodu. Ale dalej kochał i dalej wychodził naprzeciw jako pierwszy. Podczas pierwszego sześciolecia swej posługi przełożonego generalnego, jego oświecające słowo mogło dotrzeć do wszystkich klasztorów i konwentów zakonu, z wyjątkiem tych, które znajdowały się na terenie Węgier i w krajach znajdujących się pod rządami komunistycznymi. Po raz pierwszy generał zakonu zdołał zwizytować wszystkie klasztory karmelitańskie na całym świecie. Było ich ponad 900. I pomyślmy, że uczynił to za pomocą środków transportu sprzed 50 laty, stawiając czoła różnym wydarzeniom, łącznie z wypadkami samochodowymi. Mógł w ten sposób dobrze poznać ludzi, rzeczy, sytuacje, i nabył szerokiego, wnikliwego doświadczenia.
Jeździł, potwierdzając i ukazując całą swoją osobą absolutny prymat modlitwy kontemplacyjnej i specyficznego apostolstwa karmelitańskiego: nie jakoby działalność apostolska była przeciwstawna życiu kontemplacyjnemu, ale by wypływała ona z komunii z Bogiem, która wypływa z życia nieustanną modlitwą, podtrzymywaną odważną i promienną ascezą zgodnie z duchem Reformatorów Karmelu. Podejmował niezliczone inicjatywy, wszystkie mające na celu pogłębienie życia duchowego zgodnie z potrzebami tamtych czasów.
Bardzo go zawsze interesował kulturowy aspekt duchowości. Dlatego podejmował szczególne prace w Kolegium Międzynarodowym „Teresianum” w Rzymie, by uczynić je centrum formacyjnym karmelitańsko-terezjańskim i ośrodkiem edukacyjnym dla pogłębienia wiedzy w zakresie teologii, zwłaszcza duchowości, dla studentów karmelitańskich pochodzących z różnych części świata. Odwiedzał „Teresianum” bardzo często i czujnie śledził jego rozwój; w swoich spotkaniach ze studentami objawiał zainteresowanie ich życiem i zapalał młodych entuzjazmem rozmiłowania ideałem Karmelu.
W dniu 16 października 1957 roku zainaugurował na „Teresianum” Instytut Duchowości, dając tym początek Papieskiemu Wydziałowi Teologicznemu, otwartemu nie tylko dla karmelitów bosych, ale i dla innych studentów. Inicjatywa odniosła sukces i znalazła szeroki oddźwięk, do tego stopnia, że Stolica Apostolska zasugerowała otwarcie przy wydziale teologicznym także Papieskiego Instytutu Duchowości, dostępnego dla wszystkich, którzy byliby zainteresowani podjęciem studiów z teologii duchowości, z możliwością uzyskiwania tytułów naukowych, włącznie z doktoratem. Uczelnia funkcjonuje do dziś i przygotowuje specjalistów z duchowości.
W tamtym czasie rozwinęła się i zwielokrotniła działalność o. Anastazego także poza zakonem, w służbie całego Kościoła. Można tu wymienić: nauczanie teologii życia konsekrowanego na kursach dla wyższych przełożonych i mistrzyń nowicjatu, począwszy od 1951 roku, co w 1957 roku zaowocowało erygowaniem w Rzymie Szkoły „Mater Divinae Gratie”, z przeznaczeniem dla przyszłych formatorek w zakonach. O. Anastazy został jej dyrektorem w 1970 roku.
Zgodnie z podjętą linią działania, zmierzającą do powrotu do źródeł zakonu, by stamtąd zaczerpnąć pokarmu ożywiającego życie zakonne, z inicjatywy o. Anastazego w 1958 i 1961 roku zostały przeprowadzone badania archeologiczne w Wadi es Siah na Górze Karmel, gdzie „u źródła Eliasza” żyli pierwsi eremici, którzy w XII wieku dali początek zakonowi braci Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel”.
Na kapitule generalnej odbywającej się w dniach 19-29 kwietnia 1961 roku, generałem zakonu wybrano ponownie o. Anastazego od św. Różańca. Podczas tej kolejnej, sześcioletniej jego posługi generalskiej, miała miejsce fundacja eremu karmelitów bosych w Campiglioni koło Florencji, w którym zakonnicy, którzy tego pragnęli, mogli w pewien sposób żyć życiem pierwszych eremitów karmelitańskich, oddając się całkowicie modlitwie, w milczeniu, pokucie i pracy ręcznej dla dobra całego Kościoła. W ten sposób o. Anastazy zamierzał spowodować wzrost i pogłębienie życia kontemplacyjnego pośród karmelitów bosych.
Druga kadencja była pełna trudów. Zbiegło się ono z obradami Soboru Watykańskiego II, w których uczestniczył Ojciec Soborowy, czynnie współpracując w przygotowywaniu sesji, a potem w ich przebiegu i w redagowaniu końcowych dokumentów, jako doradca albo członek Komisji Teologicznej. Obowiązki, jakie nakładała na niego Stolica Apostolska stawały się coraz liczniejsze i by podołać wszystkiemu dokonywał niezmiernego wysiłku, który głęboko odcisnął w nim swoje znamię, także na jego zdrowiu, choć zmiany, jakie się dokonały, nawet te w sferze fizycznej, nie były przez nikogo zauważone. W tym kontekście, zanim jeszcze otwarto prace soborowe, celebrował czterystulecie fundacji klasztoru św. Józefa w Avila (24 sierpień 1562-1962), troszcząc się o wszystkie szczegóły, by wydarzenie mogło pozostawić głęboki ślad w duszy córek i synów św. Teresy od Jezusa. Przypominając początki Reformy Terezjańskiej zauważył, że św. Teresa właśnie „dzięki swojej intymnej komunii z Bogiem żyła czasem Kościoła. Zanim decyzje Soboru Trydenckiego ukazały się w formie dekretów, ona, jakby antycypując czasy, które mają nadejść, wzięła do swego serca i wzbudziła w sercach tych, którzy nazywali ją matką, ferment nieustannej świeżości Ewangelii, której wewnętrzna odnowa i ustawiczne ożywianie jej w świecie, stanowi misję Kościoła”. I tłumaczył, że celebrowanie jubileuszu Reformy, to zatrzymanie się, by rozważyć i przemedytować historię, „ma na celu zaangażowanie się w teraźniejszość i przyszłość, jako świadectwo i wierność wypływająca z miłości i wdzięczności; ma również za cel dawanie świadectwa. Reformy zewnętrzne i wszelkie dostosowania strukturalne – jak mówił w klasztorach, które wizytował – powinna poprzedzać odnowa wewnętrzna, odnowa ducha”. Tę zasadę podkreślił w historii Świętej Teresy i Reformy i będzie ona dla niego punktem stałym odnowy. Wyraził to także w auli soborowej, 11 listopada 1964 roku, i uczynił to kluczem interpretacji i wcielania w życie zarządzeń zawartych w dekretach soborowych. Powtarzał to karmelitankom i karmelitom bosym, przełożonym i członkom instytutów zakonnych: „Nie możemy wlewać młodego wina do starych bukłaków. Ryzykujemy wówczas, że interpretacja dokumentów Soboru dokonana zostanie według starego sposobu myślenia, nawet formalistycznego czy drobnomieszczańskiego... Musimy najpierw modlić się, błagać Pana o światło, rozważać teksty i pozwolić kształtować się przez wielkie zasady będące inspiracjami Soboru”.
Jako generał zakonu, swoimi naukami i listami okólnymi starał się wprowadzić w Karmelu reformy zalecane przez Sobór, począwszy od reformy liturgicznej. Pierwszego lipca 1967 roku, pod koniec sprawowanego urzędu, skierował do zakonu instrukcję na temat odnowy życia karmelitańskiego według wskazań soborowych. „Wierność Kościołowi, nieustanne powracanie do ducha założycieli, modlitwa, asceza, ubóstwo i surowość zgodnie z wyborem naśladowania Chrystusa (sequela Christi), przeżywanym w duchu ewangelicznych błogosławieństw, wielkoduszny apostolat z preferencjami odpowiadającymi szczególnemu charyzmatowi Zakonu” – to podstawy, na których reforma posoborowa w Karmelu powinna się oprzeć, jak to ujął syntetycznie, analizując nauczanie o. Anastazego, o. Valentino Macca, jego wierny sekretarz i archiwista generalny zakonu.
Należałoby również wspomnieć o posłudze o. Anastazego świadczonej siostrom karmelitankom bosym, które tak bardzo doświadczyły jego ojcowskiej troski. Z woli przełożonych obejmował je swoją opieką już od pierwszych lat swojej służby kapłańskiej, nabywając w ciągu długich lat niezwykłej znajomości ich życia: ich słabości, ich trudności, ich wielkodusznej służby Bogu, wymagań, jakie stawiał im Bóg, tj. absolutnego oddania się Jemu, kształtowania ich życia według ideału nakreślonego przez Świętą Teresę i tego, co może im w tym pomóc lub może opóźnić realizację tego ideału. Kierownictwo, jakie podejmował wobec karmelitanek bosych było szczere i pełne oddania, ale i wymagające; zdolne do wezwania z całą siłą do radykalizmu i zarazem do zastosowania go zgodnie z realnymi możliwościami osobowymi. Napominał i dodawał odwagi; obserwował, przewidywał sytuacje, sugerował, rozwiązywał problemy, udzielał bezcennych rad odnośnie do życia modlitwy. Podczas swoich wizyt w klasztorach sióstr zatrzymywał się długo, by móc porozmawiać po ojcowsku z całą wspólnotą. Zanim dawał odpowiedzi na pytania, badał, milczał co nieco, a potem szeroko odpowiadał. Dawał formację żywą i głęboką w duchu terezjańskim. Umiał prowadzić mniszki na głębię przez ukazywanie szerokich horyzontów z zaznaczeniem tego, co istotne, a to pomagało wyprowadzać z tak łatwo przychodzącego formalizmu i strzec przed ryzykiem popadnięcia w kazuistykę. W kilku zwięzłych słowach naświetlał sytuację Kościoła i świata, zachęcając mniszki do przeżywania eklezjalnego wymiaru ich powołania poprzez modlitwę i ewangeliczne wyrzeczenie. Dawał poczucie jedności zakonu nawiązując braterski kontakt z siostrami. Rozumiejąc uwarunkowania związane ze środowiskiem, kulturą, pomagał siostrom żyć zgodnie z duchem Karmelu. I pozostawiał wszędzie zmysł żywej wiary, nadziei i entuzjazmu.
Biskup i kardynał
Po dwunastu latach posługi w zakonie karmelitańskim jako jego generał, o. Anastazy podjął apostolat najbardziej mu odpowiadający: głoszenie konferencji i prowadzenie rekolekcji. Znany i ceniony nieomal w całych Włoszech, otrzymywał niezliczone prośby o podjęcie różnorakich ćwiczeń duchowych. W samym 1973 roku przeprowadził ich aż 43! Jako biegły w kwestiach teologii życia zakonnego dalej udzielał pomocy zakonnicom i zakonnikom w procesie wdrażania w życie postanowień Soboru. Dalej również podejmował zadania nałożone mu przez Stolicę Świętą, wśród których zaznacza się jego aktywność jako członka Komisji dokonującej rewizji Kodeksu Prawa Kanonicznego.
Dnia 21 grudnia 1973 roku L’Osservatore Romano opublikowało wiadomość, że Paweł VI wyniósł o. Anastazego od Świętego Różańca, karmelitę bosego, do godności arcybiskupa Bari. Jako karmelita bosych, zawsze ukazywał on swym życiem miłość do Boga i do Kościoła. Teraz Pan zażądał od niego nowego oderwania: to próba czy miłość do Kościoła rodzi w nim postawę konkretną, postawę posłusznego syna, gotowego do poświęcenia własnych projektów życiowych. Nie da się opowiedzieć ile kosztowało go opuszczenie działalności i życia w zakonie. Nie było w jego stylu wyjawianie własnych przeżyć czy cierpień. Ale w domu generalnym zakonu, gdzie nadal mieszkał, jego współbracia stali się milczącymi i współczującymi świadkami jego łez, które ukradkiem ocierał wierzchem dłoni.
Rozpoczął się dla o. Anastazego nowy sposób życia, a w pewnym wieku nie jest to łatwe; zaangażował się on jednak w nowe zobowiązania z pełnym entuzjazmem, także fizycznie. To, co pozostało w nim niewzruszone i niepodważalne, to absolutne panowanie Boga w jego życiu.
Jego konsekracja biskupia odbyła się 2 lutego 1974 roku w bazylice św. Teresy w Rzymie. Konsekratorem był kard. Sebastian Baggio, a współkonsekratorami biskup Enrico Compagnone, karmelita bosy i biskup Michele Mincuzzi, wikariusz kapitulny archidiecezji w Bari (11).
Pośród ówczesnego chaosu idei, naprędce tworzonych programów i podejmowanych w okresie posoborowym projektów, u początków posługi biskupiej o. Anastazego nieustannie dojrzewała pod działaniem Ducha Świętego, odnowicielska łaska Soboru. Miał za sobą przywilej uczestniczenia w jego obradach od pierwszego do ostatniego dnia; przeżył trud soborowych decyzji, uczestniczył w jego odkryciach i zdobyczach. Mógł bardziej niż inni rozumieć odnowicielskiego ducha tego wydarzenia eklezjalnego. Wielką pomocą było też dla niego doświadczenie związane z wcześniejszymi podróżami po całym nieomal świecie, które w planach Bożych były z pewnością dalekim przygotowaniem do misji pasterskiej. Również jako biskup usiłował przede wszystkim promować odnowę wewnętrzną, odnowę serc i ducha, dlatego prowadził comiesięczne dni skupienia dla kapłanów i zakonników swojej diecezji oraz wygłaszał regularnie konferencje i homilie dla wiernych świeckich. Cała jego działalność pasterska była zainspirowana gorliwością, „Perché il Concilio diventi vita” – by postanowienia Soboru stały się życiem (to tytuł książki, która zawiera serię jego lekcji związanych z Soborem, opublikowanej w „Teresianum” w Rzymie w 1977 roku). Najlepszy przykład jak Sobór powinien odnowić życie Kościoła, jak jego postanowienia winny być przyjmowane i wdrażane, by był on postrzegany jako żywy, zdolny do stawienia czoła wyzwaniom świata, a więc, by mógł nieść zbawienie wszystkim ludziom, dawał swoim świadectwem życia i zaangażowania.
Otrzymawszy pełnię kapłaństwa, o. Anastazy nie zmienił stylu życia duchowego. Później powiedział, że „mądrość”, jaką otrzymał w zakonie, pomagała mu nie dać się zwyciężyć wymiarowi biurokratycznemu w jego posługiwaniu pasterskim. I przypominając tradycję Wschodu, zgodnie z którą biskupi wybierani są spośród mnichów, uznał swoje doświadczenie życia zakonnego za „bogate źródło zarówno w zakresie edukacji ascetycznej i w odniesieniu do samodyscypliny, jak i przede wszystkim w odniesieniu do podtrzymywania transcendentnego sposobu pojmowania rzeczywistości, co jest sprawą zasadniczą dla biskupa”. Nieustanny kontakt z Bogiem sprawił, że wszystko oceniał w świetle Bożej miłości i promieniował pokojem, pomimo różnych życiowych niespodzianek i doświadczeń. Wiedział, że to nie ludzie są twórcami historii, nawet wtedy, gdy otwarcie działają przeciw Bogu, ale że jej twórcą jest Ojciec w Niebie, który kocha i prowadzi swoje dzieci do zbawienia.
Arcybiskup Bari
W Bari czekało o. Anastazego nowe doświadczenie. Szybko ujawniły się jego linie programowe, aby prowadzić lud, który został powierzony jego pasterskiej pieczy, do Boga: nie było to jego osobiste spojrzenie i interpretowanie rzeczywistości, ale przekład prawd wiary na praktykę życia. Wszyscy byli postrzegani jako dzieci jednego Ojca, który jest w Niebie i jako współpracujący z Bogiem we wspólnocie eklezjalnej, jakkolwiek pośród różnic, które nie mogły powodować kontrastów, ale jeszcze bardziej cementować jedność. Rzeczywiście – tłumaczył arcybiskup – „nikt nie może wystarczać sam sobie, ale wszyscy jesteśmy sobie potrzebni i poprzez dar i wierność każdego, przychodzi odpowiedź na plan Boga. W świecie rozdzieranym egoizmem i niezgodą, Kościół objawia ludziom blask komunii, która pochodzi od Boga i uaktualnia się na ziemi”. Wszystkie problemy o. Ananstazy – jak nadal wszyscy zwracają się do arcybiskupa – widzi i rozwiązuje w świetle wiary, tej jedynej najważniejszej sprawy dla każdego ochrzczonego. Zmieniają się osoby, zmieniają się sytuacje, ale wiara nie ustaje i nie zmienia się.
W swoim życiu, w niezliczonych obowiązkach, nowy arcybiskup Bari jawił się zawsze nie tylko jako człowiek decyzji, ale także, i co więcej, jako kierownik duchowy, mądry i doświadczony. Ożywiany bezwarunkową miłością do Kościoła, przeżywał jego radości i cierpienia, trudności i plany na przyszłość. Jego roztropność, która mogła być czasem postrzegana jako blokowanie niektórych inicjatyw, pozwalała wszystkim iść do przodu krok w krok z Bogiem, co nie tylko nie przeszkadzało mu, ale wręcz przeciwnie – wspomagało w podejmowaniu nowatorskich inicjatyw.
Nie chciał nigdy iść na kompromis z mentalnością tego świata. Jego wybory były zawsze ewangeliczne: niósł słowo Boże, które jest ciągle aktualne i pozostaje najpewniejszym nośnikiem łaski przemieniającej serca i całą ludzką rzeczywistość. Nie wszyscy go słuchali, nie wszyscy odpowiedzieli pozytywnie. Ale miłość i wierność, którą swojemu biskupowi okazali kapłani i wierni Bari, pozwala sądzić, że ziarno padło na dobrą ziemię i wydało wspaniały owoc.
Arcybiskup Turynu
Kiedy o. Anastazy zaczynał już poznawać do głębi swoich kapłanów i wiernych archidiecezji Bari, Bóg stawił przed nim nowe wyzwanie, zażądał kolejnego „oderwania”. Paweł VI powołał go bowiem na stolicę arcybiskupią w Turynie, jako następcę kard. Michele Pellegrino. Pan wiedział, że może nim swobodnie dysponować.
W dniu 25 sierpnia 1977 roku abp Ballestrero odbył uroczysty ingres do swojej nowej katedry. W nowej archidiecezji czekały na niego problemy poważniejsze niż w Bari. On jednak nie zraził się: swą siłę, moc, pokój i pogodę ducha czerpał od Boga, w którym był całkowicie zakorzeniony. Wkrótce obwieścił, że przybył do Turynu, by głosić pokój Chrystusa. Wzniósł się tym samym ponad wszelkie różnice ludzkie, ponad smutny terroryzm panujący w tych latach w tym uprzemysłowionym mieście. Zabrał się od razu do pracy, i w swoim stylu poznawał ludzi, środowiska, sytuacje, problemy. Bacznie obserwując i oceniając, rozważał wszystko podczas swoich długich godzin modlitwy przed Bogiem, który i teraz był dla niego podporą i siłą. Nie brakowało anonimowych ataków i gróźb telefonicznych. On jednak ufał tylko Bogu i nigdy nie zawiadamiał o niczym policji.
Kierował się przykładem św. Jana od Krzyża, o którym powiedział: „Jeśli zdamy sobie sprawę, że w swym życiu był kimś bardzo aktywnym, zaangażowanym, i jeśli porównamy ten zewnętrzny wymiar jego życia z jego wewnętrznym pokojem i pogodnym rozwojem jego drogi duchowej, nie możemy nie być zadziwieni; objawia się w nim ekspansja i panowanie darów Ducha; mamy przed oczyma człowieka, od którego emanuje głębia zażyłości z Bogiem; jego słowa, także wtenczas, kiedy są nieustępliwe i bezkompromisowe jak prawda, są przepojone miłością; jego czyny nie są czynami kogoś, kto dominuje, kto dręczy, ale czynami przyjaciela, ojca. Ta nie do pokonania pogoda Świętego, ta zdolność do panowania nad każdą, choćby najtrudniejszą sytuacją, nad wszelkimi przeciwnościami, i to panowania w skupieniu, z cierpliwością, na modlitwie – pozostanie zawsze najlepszym przykładem. Św. Jan od Krzyża nie jest jakimś gigantem, nie jest herosem: jest po prostu człowiekiem będącym w posiadaniu Boga, ogarniętym i opanowanym przez Ducha, człowiekiem, w którym działa przemożnie moc Boża”.
Arcybiskup Turynu, inspirując się przykładem św. Jana, swego duchowego Ojca w Karmelu, nadawał w świetle wiary nowy kształt napotykanym sytuacjom i problemom. Wobec swoich kapłanów – którzy powoli poznawali ojcowskie serce swojego biskupa – potrafił promieniować pokojem oraz spokojnym i miłym humorem. Jednemu z nich, pragnąc mu pomóc w kształtowaniu postawy prostoty, powiedział: „Masz mnóstwo problemów? O biedaku! Ja nie mam ich wcale!”. Nie było to jakieś dowcipne powiedzonko, ale słowa te wyrażały rzeczywistą głębię jego ducha, zjednoczonego z Bogiem, wolnego, prostego, ponieważ „żyjąc zawsze z Bogiem, stajemy się prości; zatem i rzeczy zostają sprowadzone do właściwych proporcji i patrzy się ze słusznym dystansem”.
Od 26 sierpnia do 10 października 1978 roku miało miejsce w Turynie wydarzenie o znaczeniu światowym: wystawienie Świętego Całunu z okazji czterystulecia przeniesienia tej niezwykłej relikwii do Turynu. Było to wydarzenie religijne mające na celu rozbudzenie i pogłębienie wiary oraz pobudzenie wszystkich do kontemplacji tego obrazu cierpiącego Chrystusa, naszego Zbawiciela. O. Anastazy nie miał tej radości, aby gościć wtenczas w Turynie Ojca Świętego, albowiem 6 sierpnia Paweł VI powrócił do Ojca w Niebie. Wystawienie Całunu zbiegło się z wyborem Jana Pawła I, ale i on nie mógł przybyć do Turynu. Arcybiskup Anastazy miał jednak tę radość, by gościć przez jeden dzień kard. Karola Wojtyłę, arcybiskupa krakowskiego, zaledwie na kilka tygodni przed jego wyborem na Stolicę Piotrową.
Jest czymś niemożliwym ogarnięcie całej działalności, niezwykle intensywnej, podczas turyńskich lat posługi o. Anastazego, choćby tylko chciało się przywołać najważniejsze wydarzenia, nie mówiąc już o innych szczegółach.
Przewodniczący Konferencji Episkopatu Italii
W 1979 roku Ojciec Święty mianował o. Anastazego przewodniczącym Konferencji Episkopatu Włoch. W ten sposób do jego ogromnej pracy w archidiecezji doszedł obowiązek posługi w skali całego Kościoła Włoskiego, która przyniesie mu ze strony braci w biskupstwie wspomnienie pełne najżywszych uczuć i szacunku. Nadto w tym samym 1979 roku, na odbywającym się w czerwcu konsystorzu, Jan Paweł II wyniósł go do godności kardynała, nadając jako kościół tytularny w Rzymie, bazylikę „Santa Maria sopra Minerva”.
Jako przewodniczący episkopatu uczestniczył w Zwyczajnych Synodach Biskupów w 1977, 1980 i 1983 roku i w Synodzie Nadzwyczajnym w 1985 roku, który odbył się z okazji dwudziestej rocznicy zakończenia Soboru Watykańskiego II.
W kwietniu 1980 roku zrealizowało się marzenie o. Anastazego: gościł w Turynie Następcę św. Piotra – Jana Pawła II. Dla miasta i dla archidiecezji była to chwila łaski, pośród nocy, jaka ogarniała miasto wskutek nasilających się ataków terroryzmu. Ojciec Święty powrócił jeszcze do Turynu we wrześniu 1988 roku. I była to wizyta jeszcze uroczystsza, bo zorganizowana z okazji stulecia śmierci św. Jana Bosko.
W 1981 roku jako kardynał reprezentował Ojca Świętego w Hiszpanii, podczas uroczystości inauguracji roku terezjańskiego, z okazji czterystulecia śmierci św. Teresy od Jezusa. Przeżył wtedy głęboką i niewypowiedzianą radość, a jego słowo wówczas wygłoszone było, jak zwykle, inspirujące i pełne żaru. Również przemówienia, jakie wygłosił tego samego roku w Asyżu, z okazji osiemsetlecia urodzin św. Franciszka były znaczące i pełne wskazań duszpasterskich.
Jego Listy Pasterskie jak i dwa Synody Diecezjalne („Ewangelizacja i promocja ludzka”; „Na drodze pojednania”), oraz dwie wizyty duszpasterskie w poszczególnych regionach archidiecezji, znaczyły jego posługę w życiu tej cząstki Kościoła w Italii, która pod jego kierunkiem nabrała głębokiego oddechu.
„Nie tylko rozwiązania drobnych problemów – zauważał kardynał – są tym, co zmienia życie, ale zmienia je przede wszystkim wiara wdrażana w każdą sytuację; to ona przemienia ludzi i wydarzenia”.
Lata, w których pełnił funkcję przewodniczącego episkopatu obejmują takie wydarzenia jak zamach na Ojca Świętego, referendum w sprawie prawa do aborcji, zjawisko odejść kapłanów i zakonników, spadek powołań, nowy konkordat między Stolicą Świętą i Rządem Włoskim, pracowita i wywołująca sprzeciw procedura w sprawie drugiego wydania Mszału Rzymskiego w języku włoskim, rewizja katechizmu. Na niego również, jako na przewodniczącego konferencji biskupów, spadła odpowiedzialność za zorganizowanie w kwietniu 1985 roku Kongresu Kościelnego we Włoszech, który odbył się w Loreto pod hasłem „Chrześcijańskie pojednanie i wspólnota ludzka”.
Nie brakowało mu trudów ani kłopotów, ale także i radości i wielkich nadziei. W mowie podsumowującej obrady kongresu w Loreto, jego zachętą dla Kościoła Włoskiego było zwrócenie uwagi na plany Boże, które są zawsze cudowne, nawet wtedy, gdy ich ludzka realizacja okazuje się czymś niewielkim. Wystąpienia kardynała Ballestrero wnosiły w obrady wielkie poczucie pokoju, pogody i jedności, co wywierało wrażenie na wszystkich uczestnikach.
W jego nauczaniu i w jego sposobie sprawowania władzy były zawsze najbardziej znaczące i podkreślane zagadnienia komunii eklezjalnej, miłości i miłosierdzia w odniesieniach ludzkich na wszystkich szczeblach.
W 1986 roku, 6 czerwca, cała archidiecezja turyńska skupiła się i zjednoczyła całym sercem w dziękczynieniu Bogu za 50 lat kapłaństwa arcybiskupa i raz jeszcze, zabierając głos, pominął – jak to było w jego stylu – jakiekolwiek bezpośrednie odniesienie do swojego życia, natomiast wykorzystał tę okazję, by mówić z obfitości swego serca, w cudowny sposób, o Chrystusie i o darze kapłaństwa: „Kto otrzymał święcenia kapłańskie nie starzeje się; czerpie z nieśmiertelności i wieczności Kapłaństwa Chrystusa tę siłę duszy, tę wytrwałość serca i tę pogodę życia, która wspomaga go aż do ostatniego dnia; nie prezentuje nigdy kapłaństwa jakoby zmierzającego już ku zachodowi, ale znajduje słowa pełne młodości, wieczności, zawsze, także wtedy, gdy chcąc je wypowiedzieć drżą ze starości jego wargi i jego ruchy są niepewne z powodu wieku, ale nigdy z braku wiary i wiecznie młodego entuzjazmu”.
Przewodził Kościołowi turyńskiemu aż do osiągnięcia wieku, który został określony w normach prawnych Kościoła i 19 marca 1989 roku pożegnał swoją archidiecezję, pozostawiając swojemu następcy, kard. Giovanniemu Saldarini, dom biskupi i kurię archidiecezjalną odnowione i wspaniale działające, a przede wszystkim kler podejmujący wielkodusznie służbę i dobrze przygotowany w dziedzinie duszpasterskiej, świeckich uczestniczących czynnie w życiu Kościoła, także poprzez regionalne rady duszpasterskie, które Ojciec promował.
Jego służba w Kościele jako biskupa i kardynała wzbogaciła i rozwinęła jego „ojcostwo” kształtując je, również poprzez osobiste umartwienie, na kształt ojcostwa Bożego. Dobry pasterz daje życie za swoje owce, o nic nie prosi, zawsze służy i przekazuje dobroć i miłosierdzie Boga także wtedy, gdy dla zbawienia owczarni powierzonej jego pieczy jest zmuszony udzielać napomnień, które w niektórych wypadkach muszą być surowe. Sam kardynał tak to wyraził: „Być pasterzem znaczy być ciągle dyspozycyjnym, żyć życiem nieprzewidzialnym, życiem oddanym prawom zbawienia, według logiki miłosierdzia, życiem otwartym na niespodzianki, jakie niesie potęga Boża; znaczy uczynić się niezmordowanym dawcą przebaczenia, prawdy, miłości, aby owczarnia trwała w jedności i wierze, a także w serdecznej wspólnocie ducha i braterstwie we wzajemnych, konkretnych odniesieniach”.
W Bocca di Magra, 1989-1998
Opuściwszy archidiecezję turyńską, jakkolwiek cierpiący, o. Anastazy podjął apostolat tak bardzo sobie właściwy – zawieszony, choć nigdy nie zarzucony – głoszenia rekolekcji i konferencji dla różnej kategorii osób. Zamieszkał w Bocca di Magra, przy klasztorze karmelitańskim p.w. Św. Krzyża, gdzie prowadził życie oddane modlitwie, cierpiąc i doświadczając radości życia w swoim zakonie i w Kościele, kochanych głęboko i po synowsku, co do końca swoich dni przejawiało się w wielkodusznej ofierze i wyrzeczeniu.
Pewnego dnia, a był wówczas jeszcze młody, wspominając niektórych posuniętych już w latach braci, powiedział: „Pan powoli nas rujnuje, by sprawdzić wierność naszej miłości” i „Pan szuka dusz, które może prosić o wszystko, by móc udzielać wszystkiego”. Tuż przed śmiercią zapytałem go: „W tym czasie mówi Ojciec zawsze o cierpliwości...”, a on: „To prawda, ale odnoszę to do przede wszystkim do cierpliwości jakiej potrzeba wobec siebie samego, nigdy bym sobie nie wyobrażał, że w moim wieku będzie to ćwiczenie tak trudne!”. Pomyślałem, że chodziło mu o „pati Deum”, które dobrze znał i które streszcza doktrynę św. Jana od Krzyża z jego nocami ciemnymi i jego porywami „Płomienia żywej miłości”; to „pati Deum”, które jest powierzeniem się rękom Boga, by być przez Niego kształtowanymi; by pozwolić się prowadzić gdzie On chce, jak On chce, bez żadnego oporu; by pozwolić Bogu na realizację Jego planów zawsze większych i bardziej zadziwiających niż te, jakie my możemy sobie wyobrazić. A jeśli człowiek zostaje wrzucony w ich tygiel to po to, by z niego wyłoniło się dziecko Boże takie, jakie On pomyślał dla Siebie oraz jako współpracownik Jego dzieła miłości; tygiel, który czasem wie, co to łzy, co krew, ale w końcu daje człowiekowi wyśpiewywać chwałę Bożą.
Kardynał powiedział kiedyś o św. Janie od Krzyża: „Patrząc na niego widzimy człowieka, który prawdziwie wypełnił swoje życie. Był cichy, ponieważ upodabniał się do Pana, powierzał się szczęśliwości płynącej z Krzyża, bez goryczy. Dlatego profetycznie kosztował niebiańskiego przemienienia”. Ten święty hiszpański mistyk Karmelu był jego inspiratorem.
Zawsze była mu bliską Najświętsza Dziewica Maryja, tak bardzo przez niego kochana. Jej ikona panowała i czuwała na frontonie jego mieszkania: „Santa Maria”. Ona, pośredniczka wszystkich łask, była obecna ze swoją macierzyńską delikatnością i czułością w całym jego życiu i w godzinie jego śmierci, która nastąpiła 21 czerwca 1998 roku śmierci w ramionach niżej podpisanego i jego ukochanej siostry Antoniny Volpe. O. Anastazy pragnął umrzeć w dniu, w którym w Turynie obchodzone jest święto Matki Bożej Pocieszenia, której był wielkim czcicielem (20 czerwca), ale nie został wysłuchany. To „marzenie”, by spotkać Pocieszycielkę stało się jednak możliwe do realizacji, ponieważ powrócił do Turynu w trumnie, i pozostał przez 24 godziny w Sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia przed rozpoczęciem uroczystości pogrzebowych, które odbywały się w kościele p.w. św. Filipa, dnia 25 czerwca.
Teraz spoczywa w oczekiwaniu na zmartwychwstanie w Deserto di Varazze. To miejsce sobie wybrał, ponieważ „tam dojrzewało jego powołanie”.
PRZYPISY:
- Dziękuję pani Marii Ballestrero, siostrze kardynała za udostępnienie mi wszystkiego, co dotyczyło jej brata, rodziny, a co z taką miłością przechowywała. W niniejszej pracy znajduje się wiele wypowiedzi kardynała, których źródła nie zostały sprecyzowane, ponieważ wzięte zostały z konferencji lub rozmów dotychczas nie publikowanych. A oto bibliografia pozwalająca poznać osobę i dzieło kardynała: A. Ballestrero, Autobiografia di una vita – P. Anastasio si racconta, Ed. OCD, Roma; C. Ghidelli, Come ciottolo di fiume – Anastasio Card. Ballestrero, San Paolo – Cinisello Balsamo; S. Palese, L’Arcivescovo Anastasio Ballestrero a Bari nel postconcilio (1974 – 1977), Bari; A. Pigna, Al servizio della Parola – Insegnamento del Card. Ballestrero, Ed. OCD – Roma.
- Numer spacjalny Anastasio Ballestrero, Arcivescovo di Torino, 50 di Sacerdozio. 1936 – 6 giugno – 1986, Curia Arcivescovile, Torino 1986, s. 21.
- A Ballestrero, Alle sorgenti del carisma teresiano, Carmelo di San Giuseppe, Locarno 1994, s. 44.
- Numer specjalny, jak wyżej. s. 17.
- Tamże, ss. 69-70.
- A. Ballestrero, Madre che ci accompagni, LDC, Torino 1988, ss. 134-136.
- Nr specjalny, jak wyżej, s. 3.
- Kardynał Ballestrero oprócz świadectwa miłości jaką żywił do św. Teresy od Jezusa i św. Jana od Krzyża poprzez studium i głębokie przyjęcie ich doktryny, zechciał także zaświadczyć o swojej wdzięczności wobec nich stosując język sztuki: rzeźby (Biancini, Berti i inni); odnowienie cennych rękopisów św. Teresy, tj. Twierdzy wewnętrznej, Drogi doskonałości i wielu Listów. Odnowione dzieła zostały zwrócone klasztorom, z których pochodziły; wydanie faksymile Drogi doskonałości, dokonane przez Libreria Editrice Vaticana (1965) i monumentalne dzieło (drzeworyt) prof. Tranquillo Marangoniego, przedstawiające sceny z życia św. Teresy od Jezusa i symbole nawiązujące do jej doktryny duchowej.
- Konferencja została opublikowana w numerze specjalnym miesięcznika Santa Teresa di Gesù, dottore della Chiesa, ss. 29-37.
- Cytat za „Il Messaggero del S. Bambino Gesu”, nr 2, febbraio 1974, Arenzano, ss. 22-23.
- Jako motto biskupie wybrał słowa św. Pawła: „In omni bonitate et veritate”. Jego herb biskupi wyraża: z jednej strony herb zakonu karmelitów bosych; z drugiej resor i róża przedzielona szarfą w kolorach miasta jego urodzenia (Genua); resor (ballestra) przywołuje na myśl jego nazwisko cywilne (Ballestrero), a róża jego predykat zakonny (od św. Różańca).