Rozmowa z o. Tadeuszem Florkiem, karmelitą bosym, psychologiem i kierownikiem duchowym.
Chciałbym abyśmy zatrzymali się nad “słowem”. Słowo tak różnie jest przeżywane, interpretowane, przez jednych przyjmowane, przez innych nieprzyjmowane (odrzucane i przez wielu niezrozumiane). Z jakimi postawami spotykasz się wobec słowa, słowa, które jest przecież podstawowym narzędziem twojej pracy?
Muszę powiedzieć, że słowo jest nie tylko narzędziem mojej pracy, więcej – sam jestem słowem, jak i ty, i każdy inny. Wszystko jest słowem, które mówi…
Co to znaczy, że wszystko jest słowem?
To znaczy, że przemawiasz całym sobą. Mówi twoja twarz, oczy, mimika, mówią ręce, mówi cała osoba wraz z jej gestami. Słowem staje się również ubranie, które dobierasz według kryteriów i upodobań wewnętrznych. Nie pójdziesz w pierwszym lepszym łachmanie, w jednym bucie brązowym a drugim białym, lecz w czymś, co będzie pasować do ciebie i do danej okoliczności. Dlaczego? Bo chcesz przemówić, chcesz tworzyć harmonię. To człowiek wybiera, co chce powiedzieć i w jaki sposób chce powiedzieć. W przypadku kobiety krótka, delikatna sukienka to nie to samo co długi i gruby habit zakonny. Jedno i drugie będzie coś komunikować, odpychać, przyciągać, prowokować…
Zatem każdy gest-słowo “coś” komunikuje?
No właśnie, wszystko coś mówi. Kiedy ktoś do mnie przychodzi w celu głębszego poznania siebie, bacznie go obserwuję, słuchając słów i tego, co jest między słowami. Interesuje mnie wszystko, od pierwszego kontaktu do pożegnania. Patrzę, jak osoba jest ubrana, jak chodzi, co wyraża jej twarz, oczy, gesty, postawa całego ciała, czy siada blisko, czy daleko, jakich słów używa i w jakim tonie je wypowiada. Czy jest świadoma swoich zachowań, czy też nie.
Wydaje mi się, że na co dzień nikogo tak dokładnie nie obserwujemy. Częściej zwracamy uwagę na słowa, po to by dać właściwą odpowiedź.
Nie do końca. Mam odczucie, że właśnie bardzo uważnie obserwujemy, tylko nie zawsze robimy to świadomie, bo też nie jest to długi proces, ale wystarczy jeden krótki moment i już mamy ocenę. Podam prosty przykład osoby, z którą chcemy załatwić ważną i delikatną sprawę. Najpierw tę osobę obserwujemy, w jakim jest nastroju, czy rysuje się na jej twarzy pokój, czy też napięcie, jaki ma humor Trudno podejmować rozmowę o ważnych i delikatnych sprawach z osobą niespokojną, napiętą, zabieganą, nawet jeśli ta osoba słowami wyrażałaby gotowość do dialogu. Będziemy skłonni ufać bardziej naszym odczuciom, niż słowom zachęty do dialogu wypowiadanym przez drugiego, który nie stwarza odpowiednich warunków. Bo chociaż słowa byłyby ciepłe, to ważniejsze jest to, co mówi nam o drugim i o jego niewerbalnym nastawieniu nasze serce. Moje spontaniczne odczucia są bardziej prawdziwe. Przemawiają do nas szybciej i trwają w nas znacznie dłużej niż słowa, które nie płyną prosto z serca.
Czy mógłbyś powiedzieć coś więcej o braku harmonii między tym co w sercu, a tym co na ustach?
Mogę powiedzieć, że słowa, które nie rodzą się w wewnętrznym pokoju i pełnym otwarciu na drugą osobę, czy też nie wypływają z serca, są puste. Nie są nośnikiem treści, sensu i nie porywają. Nie prowadzą do spotkania, przemiany i do głębszej prawdy, a zatem do wewnętrznej wolności. W sytuacjach niejasności, czy też braku przejrzystości, osoba męczy się ze sobą i męczy słuchacza, gdyż co innego komunikuje słowami, a co innego swoją twarzą, postawą ciała. Może mówić o swoim życiu duchowym, jednakowoż odczuwamy, że czegoś nam brakuje, że nie ma tam zapału, dynamizmu, czegoś co by nas rozpalało, co kolorowałoby nasze spotkanie. W takich momentach osoba, jeśli nie jest czytelną dla siebie samej, z reguły coś tłumi, świadomie lub nieświadomie, i wtedy nie jest też czytelną dla słuchacza, l to właśnie wprowadza zamęt i potrzebę wyjaśnień.
To znaczy, że ty odczuwasz dysharmonię, jaka jest między wami, czy też w rozmówcy?
Naturalnie. Będę odczuwał, że w drugiej osobie jest coś nie tak, bo to będzie rodzić zamęt w moich uczuciach i wtedy muszę sobie odpowiedzieć, gdzie jest problem – we mnie, czy też na zewnątrz. Trudność jednak jest tym głębsza, im mniej będą oddzielone moje własne uczucia od pomieszanych uczuć, jakie są w drugiej osobie. Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że najbardziej męczą nas nieuporządkowane uczucia, kiedy nie wiemy, czy są moje, czy mojego rozmówcy. Wiąże się to z brakiem jasnych granic miedzy własnymi uczuciami, a uczuciami drugiego człowieka. Dzieje się tak wtedy, kiedy w sposób nieświadomy wchodzimy w bliskie relacje i przeżywamy cudze problemy jak swoje. Innymi słowy, kupujemy cudze problemy, przez co tracimy dystans do własnych uczuć. Takie zachwianie granic wysysa naszą energię, objawia się ogromnym zmęczeniem i w końcu czyni naszą pomoc nieskuteczną.
Jeżeli nosiłbym się z zamiarem pomagania innym, to jak przygotować się do rozmowy?
Żeby pomóc drugiej osobie, trzeba być czytelnym dla siebie samego, znać swoje uczucia w stosunku do drugiego, nazwać je, zobiektywizować. Jeżeli uczucia nie są nazwane, to będą koloryzować słowo i nie będzie ono przejrzyste i jednoznaczne, ponieważ może mieć zabarwienie, którego sobie nie uświadamiamy. Postawa poszukiwania jednoznaczności słowa to droga do życia w prawdzie, do harmonii miedzy tym co w sercu i tym co manifestujemy na zewnątrz, jest to bycie w zgodzie ze swoimi wewnętrznymi przeżyciami. Kto stara się żyć w prawdzie, czasami pomimo lęku wypowiada słowa trudne, nawet gdyby miały ranić.
My nie chcemy nikogo ranić! Jak wypowiadać prawdę, żeby nie zranić. Czy jest to możliwe?
Myślę, że jeśli ktoś żyje blisko Boga, będzie czasem ranił, gdyż dla niego ważniejsza jest prawda, niż trwanie w zawieszeniu, w oderwaniu od własnego centrum. Chciałbym przytoczyć przykład o. Pio, który wielokrotnie ranił ludzi przy kratkach konfesjonału. Jego słowa bywały bardzo mocne i trudne do przyjęcia. O. Pio – jako człowiek zjednoczony z Bogiem – mówił to, co rozeznał, i co miało prowadzić do wolności jego penitentów. Nikogo nie oszczędzał, choć miał w sobie dużo ciepła i współczucia. Podobnie św. Jan od Krzyża, człowiek wrażliwy, w swojej poezji mówi, że słowo Boże jest tym, które rani i równocześnie leczy.
Owszem pedagogia Boża jest radykalna, jednak nasze rozmowy, nasza prawda nigdy nie jest pełna. Każdy dostrzega tylko jakiś fragment tej samej prawdy. Stąd interesowałoby mnie to, jak w naszych rozmowach mówić o prawdzie, aby szkody były jak najmniejsze, jakich stów używać?
To jest fakt, że nikt z nas nie zna całej prawdy i trzeba się bać ludzi, którym wydaje się, że ją posiedli. Myślę, że w naszych ludzkich rozmowach warto czerpać z pedagogii Bożej, to znaczy – tak jak Bóg dopasowuje się do rytmu każdego człowieka, tak też my winniśmy się dopasować do rytmu naszego wzrastania i wzrastania naszych bliźnich. Tym, o co w rozmowie warto zadbać, jest wewnętrzna przejrzystość co do intencji, z jakimi idę na rozmowę. Chcę się podzielić sobą, moim spojrzeniem, czy też chce coś wymusić, narzucić? Ważne jest wzajemne poszukiwanie większego dobra, według wskazań św. Teresy od Jezusa, która mawiała, że wszystko winno prowadzić od dobrego ku lepszemu. Winno się używać takich słów, które będą faworyzować szukanie dobra. Ważny jest też klimat miłości i wzajemnej otwartości. Jeżeli słowo, którym chcemy się podzielić, nie będzie otoczone miłością, może nie tylko zranić, lecz nadto może zniszczyć drugiego człowieka, odebrać mu resztki jego godności. Jeszcze jedna praktyczna uwaga: aby komuś coś ważnego przekazać, warto zadbać o odpowiedni czas i odpowiednie miejsce. Jeśli coś robimy w biegu, na korytarzu, w autobusie, nasze słowo może nie być wystarczająco dowartościowane i nie przyniesie oczekiwanych skutków. Wbrew pozorom, środki takie jak odpowiedni czas i miejsce często są zaniedbywane, a są właśnie klimatem, glebą dla słowa, na której może wydać ono dobre owoce.
Czym różni się Stówo Boże od słowa, które wypowiada człowiek?
Tylko Słowo Boże jest w pełni skuteczne, przenikliwe i zdolne do osądzania, bardziej niż jakiekolwiek słowo ludzkie. Posiada moc, aby uzdrawiać i ożywiać. Słowo człowieka ma moc o tyle, o ile zostało oczyszczone w tyglu Słowa Bożego i z niego wypływa. Nasze słowa są ograniczone czasem i przestrzenią. Wystarczy spojrzeć na proroków, którzy w swojej ludzkiej ograniczoności słuchali Słowa Boga i często w interpretacji mylili się co do czasu i miejsca zdarzeń zaplanowanych przez Boga. Człowiek, wybrany przez Boga do szczególnej misji słucha Słowa, jednak – jako stworzenie, uwarunkowany historią, tradycjami, wychowaniem, kulturą – przesiewa Słowo Boże przez sito, którym jest on sam. Tak jak traktuje swoje własne słowo, tak potraktuje też Słowo Boże. Jeśli ma szacunek dla siebie jako słowa, dla drugiego człowieka jako słowa, to będzie miał szacunek do Słowa Bożego.
Jakie winno być słowo dzisiaj, aby przemawiało, aby człowiek chciał słuchać i by go prowadziło do prawdy?
Musi to być słowo przejrzyste, pełne nadziei i miłosierdzia, słowo które przyciąga i prowadzi do zakochania w Bogu i wżyciu. Ważne jest słowo życzliwe, bo słowo szorstkie może rodzić wiele nieporozumień i bólu. Warto zadbać o to, aby słowo, którym się posługujemy, było wyrazem mojej miłości i życzliwości dożycia.
Jesteś teraz na kursie poświeconym św. Janowi od Krzyża. Co ten Święty chciałby nam powiedzieć o słowie?
Powtórzę to, co powiedziałem wcześniej: zakochaj się w Słowie, zrób mu uprzywilejowane miejsce w sercu. Św. Jan od Krzyża był zakochany w Słowie i w życiu, i dlatego był gotowy do całkowitego zapomnienia o sobie, do radykalnej ascezy. Miłość jest wymagająca i wiąże się z wieloma trudnymi wyborami. Jeśli zabraknie rozkochania w Słowie, to wszystko to, co wymaga wiary będzie, trudne i odczytywane jedynie w kluczu ascetycznym. W myśli św. Jana od Krzyża tylko człowiek rozmiłowany jest gotowy do składania ofiary i ponoszenia wszelkiego trudu, aby wzrastać i prowadzić do wzrastania. Jeśli będziemy rozkochani w Słowie – tak jak św. Jan od Krzyża – to nasze słowa będą jak miecz obosieczny, będą przenikać do głębi każdego serca. Będą to słowa wyraźne, jednoznaczne, przejrzyste i krystaliczne.
Rozmawiał Paweł Porwit OCD
Głos Karmelu, 4/2008