Rozmowa z Małgorzatą Kożuchowską, aktorką.
W niedzielę [19 czerwca 2005 r.] w katedrze poznańskiej w obecności tłumów publiczności Małgorzata Kożuchowska, aktorka – znana obecnie głównie z serialu “M jak miłość”, związana z teatrami Dramatycznym i Narodowym w Warszawie – przeczytała teksty jednej z największych mistyczek katolickich. Były to “Dzieje duszy” św. Teresy od Dzieciątka Jezus, żyjącej we Francji w epoce fin de siecle, postaci inspirującej wielu artystów, patronce misji, najmłodszej świętej noszącej tytuł Doktora Kościoła. Nadał go Teresie Jan Paweł II w 1997 r. Aktorka czytała m.in. wyznania świętej porównującej się do małego ptaszka niezdolnego, by stać się orłem jak aniołowie i święci, ale pogodzonego ze swoimi słabościami i ufającego miłości Boga. Po prezentacji, spotkaniu w zakrystii z dziesiątkami fanów oraz po wieczornej mszy św. w katedrze Małgorzata Kożuchowska podzieliła się swoimi refleksjami na temat św. Teresy, wiary i wykorzystywania własnej popularności.
Jolanta Brózda: Myślę, że każdy kto się wychowywał w tradycji katolickiej, słyszał o św. Teresie: widział obrazki, czytał teksty. Jaki jest Pani obraz Teresy?
Małgorzata Kożuchowska: Pamiętam obraz, który wisiał na ścianie u moich dziadków w Tarnowskich Górach. Nabożeństwo do św. Tereski miała też siostra mojej mamy. Dzięki niej wiedziałam o jej istnieniu i jej niezwykłości. Teresa na obrazach była dla mnie atrakcyjna. Jej wizerunek miał w sobie dużo ciepła, pokoju wewnętrznego, pogody i pokory.
Czy kiedy poznała Pani teksty św. Teresy przy okazji udziału w Verba Sacra, ten obraz się zmienił, wzbogacił?
Wszystkie cechy potwierdziły się i pogłębiły. W tekstach jest dużo pokory, świadomości marności wobec Boga. Jednocześnie jest radość wynikająca z odkrycia swego powołania, z pogodzenia się ze sobą. Nie podejrzewałabym jedynie Teresy o taką duchową “zachłanność”, o taką odwagę marzeń i pragnień. Bałam się, żeby w czytaniu to nie wyszło pretensjonalnie i patetycznie.
Właśnie. Jak Pani pracowała nad “Dziejami duszy”?
Tego typu teksty są trudne do głośnego czytania, ponieważ wymagają zastanowienia w trakcie czytania. A czytanie przed zgromadzeniem to utrudnia, bo nie można robić zbyt długich pauz. Dlatego skupiałam się, bym sama zrozumiała tekst na tyle głęboko, by przez mój sposób czytania stał się on klarowny dla słuchaczy. Nie koncentrowałam się na interpretacji aktorskiej, tylko na sensach.
Jeden z aktorów Verba Sacra napisał w Księdze Pamiątkowej, że ma nadzieję, iż nie wyeksponował za bardzo siebie w czytaniu.
Tak, tu trzeba się absolutnie schować za tekst. Rozumiem też zamysł organizatorów, by teksty czytali aktorzy. To kwestia warsztatu, umiejętności dobrego mówienia.
Również tego, że swoimi nazwiskami aktorzy przyciągają publiczność.
To inna sprawa. Już po czytaniu pomyślałam sobie nieskromnie, że może zrobiłam coś dobrego. W tego rodzaju projektach traktuję siebie jako narzędzie, użyczam swoich talentów do przekazania ważnych treści.
Czy pośród Pani wyzwań zawodowych udział w Verba Sacra to coś unikatowego?
Są propozycje, których z gruntu nie odrzucam. To te, które wykraczają poza moje normalne aktorskie działania. Traktuję je jako bonus dla mnie samej, a jednocześnie szansę wykorzystania mojej popularności w szlachetnym celu. Gdybym nie była popularną aktorką, nie dostałabym pewnie tej propozycji. Biorąc pod uwagę listę aktorów, którzy wzięli udział w Verba Sacra, to dla mnie oczywiste. Daje mi to poczucie, że ten zawód otwiera nowe, ważne dla mnie horyzonty.
Którą z cech św. Teresy chciałaby Pani przenieść do swojego życia?
Teresa ma cechę zgodną z mottem świętego Augustyna, które często sobie powtarzam: “Kochaj i rób co chcesz”. Jest ono niesamowicie przewrotne, mądre, pojemne i bardzo prawdziwe. U św. Teresy też miłość jest najdoskonalszą drogą, wszystko się w niej zawiera.
I jeszcze jedna sprawa – bardzo osobista – świadomość małości i ubóstwa wobec Boga. Człowiek sam, bez wiary jest ubogi i bezradny. Teresa miała tę świadomość i potrafiła zaakceptować siebie ze skłonnością do błędów. Jednocześnie wiedziała, że jest ktoś, kto nigdy nie pozostawi jej samej w słabościach.
Pani pracuje w zawodzie, w którym nie wypada okazywać słabości, w którym trzeba być silnym, ekspansywnym.
Ale przekonanie o swojej słabości nie wyklucza siły. Pierwszy krok to uświadomienie sobie skłonności do upadków. Drugi: że jest ktoś, kto jest w stanie ciebie z tego dołka wyciągnąć. Dopiero to daje siłę, z której można korzystać w życiu. Taka kolejność wydaje mi się właściwa. Wtedy siła ma fundament i nie polega na rozpychaniu się łokciami. Wtedy mamy wewnętrzną moc, by się czasami wycofywać, rezygnować, stanąć z boku. Bo nie zawsze trzeba być pierwszym.
Rozmawiała Jolanta Brózda
Gazeta Wyborcza, Poznań, nr 143
fot. film.web