Rozmowa ze świętą Teresą od Dzieciątka Jezus



Męczeństwo codzienności nazywane bywa białym męczeństwem…

Ja lubię je nazywać męczeństwem serca. Ono nie jest niczym innym jak wytrwałością i wiernością, aby utrzymać do końca raz przyłożoną do pługa rękę i wstecz się nie oglądać, aż dokona się cała orka i z brzegów wieczności Jezus – właściciel pola, którym jest ludzkie życie, pokaże owoce trudu i gubionych po drodze łez.

Mówiąc o cichej ofierze codzienności dotykamy tajemnicy duchowego sekretu…

Tak… Duchowy sekret towarzyszący codzienności rodzi miłość o szczególnie pięknym kolorycie. W ewangelicznym spojrzeniu na codzienność rodzi się coś, co święci pielęgnowali z niebywałą starannością – sekret ofiarowania się. Pragnęli oni i dążyli do tego, aby tam, gdzie to było możliwe, ich ofiary składane Bogu pozostawały nieznane postronnym obserwatorom. Im bardziej trudy i cierpienia są wewnętrzne i mniej widoczne dla oczu stworzeń, tym większą sprawiają radość Bogu.

Z pewnością niełatwo nabyć taką postawę?

Umiejętność otaczania codziennych prac, a szczególnie trudnych doświadczeń życia, sekretem nie pojawia się od razu. Jest wynikiem systematycznych i cierpliwych starań dążących do głębokiego i bezwarunkowego ukochania osoby Jezusa. Tylko miłość, ta w wydaniu najszlachetniejszym, zdolna jest do kultywowania ewangelicznej cichości i ubóstwa ducha. To postawy, które przybrały formę błogosławieństw pozostawionych przez Nauczyciela w Kazaniu na Górze: “Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemi…, Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie”.

Po śmierci Siostry, Anna od Najświętszego Serca, która przez siedem lat przebywała w tym samym klasztorze co Siostra, wydała o Siostrze opinię: “Nie było o niej nic do powiedzenia, była bardzo miła i ukryta, nie zauważało się jej, nigdy nie domyślałam się jej świętości”.

No cóż… Taka jest misja małych kwiatków – zawierzyć się całkowicie i we wszystkim Jezusowi i kochać w ukryciu! To jest istota małej drogi: stawać się pokornym, ubogim w duchu i prostym.

Miłość jest tutaj najważniejsza…

Istota oddania się Chrystusowi polega nie na tym, aby wiele czynić i dawać, lecz raczej na tym, by przyjmować i wiele kochać. Właśnie ze względu na miłość człowiek powinien przyjąć w duchu zawierzenia i ufności to, co Jezus dla niego wybrał, co w jego życiu dopuścił: czy jest łatwe czy trudne, czy małe czy duże, czy stawiające go na początku czy na końcu, czy związane z uznaniem czy nie uznaniem.

Od kogo najlepiej uczyć się takiej postawy?

Oczywiście od Jezusa! Jezus to skarb ukryty, dobro nieocenione, które tak mało dusz umie odnaleźć, bo jest ukryte, a świat lubi to, co błyszczy. Aby znaleźć rzecz ukrytą, trzeba się również ukryć! Wszyscy ludzie są powołani do wielkiej zażyłości z Jezusem, jednak wielu nie wchodzi w głębię tego doświadczenia, ponieważ nie podejmuje wysiłku spotkania się z doświadczeniem ukrycia. Ono jest trudne, bo wymaga zwrócenia się w stronę przeciwną naturalnym skłonnościom człowieka. Ukrycie się stoi w opozycji do bycia znanym, widzianym, docenianym, tym którym się interesują, którego pytają o zdanie, o którego towarzystwo i względy zabiegają.

Pomimo trudów warto się jednak starać…

O, tak! Wysiłki świętych, by otoczyć sekretem ofiary składane Jezusowi szły jeszcze dalej. Pragnęli cierpieć dla Niego nawet wówczas, gdyby On o tym nie wiedział. Jest to oczywiście niemożliwe, bo “oko” Boga widzi wszystko, nawet najskrytsze tajemnice ludzkich serc. Prawdziwa miłość zdolna jest jednak i do takich pragnień. Jeśli coś kochamy, nie odczuwamy trudu.

Codzienność zwykle nie dostarcza nam wyjątkowych okazji do ofiarowania się Jezusowi. Jak to wyglądało u Siostry?

Gdy byłam niezdolna do modlitwy i praktykowania cnoty, wówczas szukałam drobnych okazji, tych małych “nic”, które sprawiały Jezusowi większą radość niż panowanie nad światem czy nawet wielkodusznie zniesione męczeństwo. Na przykład: uśmiech, uprzejme słowo powiedziane wtedy, gdy miałam ochotę nic nie mówić, albo okazać znudzenie. Innym razem przełamywałam swoją wolę, zawsze gotową do górowania nad innymi, powstrzymywałam się od ciętych odpowiedzi, spełniałam drobne usługi bez przywiązywania do nich wagi lub siedziałam bez opierania się plecami. Bywało, że z miłości podnosiłam z ziemi szpilkę, by w ten sposób zbawiać dusze. Tylko Jezus może nadać taką wartość naszym czynom. Zanim człowiek umrze od ciosu miecza, powinien umierać od ukłucia szpilek…

Istnieją ludzie, którzy życie duchowe pojmują w kategorii tak zwanego zbierania zasług. Co Siostra o tym myśli?

Zasług nie należy kolekcjonować i zbierać dla siebie, bo na końcu życia człowiek będzie bardzo rozczarowany. Sekretną ofiarę codzienności powinien czynić dla dusz, dla potrzeb całego Kościoła, wreszcie, aby rzucać róże wszystkim, sprawiedliwym i grzesznikom. Powinien dawać bez liczenia, ustawicznie wyrzekać się siebie, jednym słowem, tak jak to będzie możliwe, dowodzić swej miłości dobrymi czynami.

Nie należy więc “bawić się” w matematyka…

Kierownicy duchowi zalecają duszom dążącym do doskonałości, aby wykonywały wiele aktów cnót, i mają rację, ale mój Kierownik, którym był Jezus, nie uczył mnie liczyć aktów cnoty, ale uczył mnie czynić wszystko z miłości i nie odmawiać Mu niczego. Wielu służy Jezusowi, dopóki On ich pociesza, ale niewielu zgadza się dotrzymać towarzystwa Jezusowi śpiącemu w łodzi na falach morza lub w ogrodzie konania!…

Inni ludzie z kolei rezygnują z życia duchowego, jeśli nie widzą owoców swoich dzieł…

Człowiek pokorny i prosty obywa się bez pragnień, by widzieć owoce swojej pracy. Wokół siebie należy siać dobro, nie niepokojąc się o jego wzejście. Mówiąc krótko: dla mnie praca – dla Jezusa sukces.

Są jeszcze tacy, którym się wydaje, że wszystko, co ofiarowali Jezusowi zdobyli sami…

To jedna z bardziej niebezpiecznych iluzji życia duchowego. Czynić dobrze bez pomocy Bożej jest rzeczą tak samo niemożliwą, jak sprawić, by słońce świeciło nocą. Często nie wiedząc o tym, łaski, dzięki którym człowiek może czynić dobro, zawdzięcza jakiejś ukrytej duszy, ponieważ Bóg chce, aby ludzie przekazywali jedni drugim łaskę za pośrednictwem modlitwy, aby w niebie mogli się miłować miłością wielką, o wiele większą niż miłość w rodzinie, i to najbardziej idealnej rodzinie. Będąc już niebie poznałam, jak wiele łask zawdzięczam modlitwom różnych ludzi, którzy mi je wyprosili u Boga. Teraz ich już znam i bardzo kocham!

Czy nędza, którą człowiek w sobie uznaje może się do czegoś Jezusowi przydać?

Odpowiem następującym porównaniem. Zero samo z siebie nie posiada żadnej wartości, ale postawione przy jedynce staje się potężne, pod warunkiem jednak, że się je postawi po właściwej stronie, to znaczy po, a nie przed nią!… I właśnie tam umieszcza Jezus ludzi pokornych, którzy uznają swą nędzę i nie wybiegają przed Niego, który jest jedynką. Zero liczące na siebie i wybiegające przed Boga pozostaje niczym. Zero pokorne stoi na właściwym miejscu i przez to jest potężne.

Słowem: pokory, pokory i jeszcze raz pokory…

Bez pokory nie ma świętości. Jezus, w którego królestwie teraz żyję, ukazał mi, że prawdziwa mądrość polega na tym, by chcieć być nieznanym i za nic uważanym i szukać radości we wzgardzie samego siebie. Nie należy wysuwać się na pierwsze miejsce, lecz trwać na ostatnim. Zamiast z faryzeuszem iść do przodu, lepiej z pokorą powtarzać modlitwę celnika: “Boże, miej miłosierdzie nade mną grzesznikiem”.