Zostać małą, stawać się coraz mniejszą

o. Michael Jakel OCD



Na początku lipca 1897 roku – śmiertelna choroba czyni widoczne postępy – Teresa otrzymuje od przeoryszy polecenie, by kontynuowała spisywanie swoich wspomnień. Teresa raz jeszcze korzysta z okazji, by przelać na papier główne myśli na temat życia duchowego, które stały się dla niej ważne.

Ponownie poddaje refleksji swoją dotychczasową drogę życiową, zwłaszcza lata spędzone w Karmelu, do którego wstąpiła, “by zostać świętą” – w jej czasach motyw ten przyciągał wiele młodych kobiet do klasztorów kontemplacyjnych. Lecz podsumowanie tego programu życiowego wypada mizernie: “ale cóż! kiedy porównuję się ze świętymi, stwierdzam nieustannie, że między nami jest ta sama różnica, jak między niebotyczną górą, a zagubionym ziarenkiem piasku, deptanym stopami przechodniów” (Rękopis C, folio 2 v.). Drogę do świętości i “doskonałości”, taką, jak ją rozumiano w religijnych kręgach jej czasów, Teresa porównuje do wspinaczki po wysokich schodach, która udaje się tylko “wielkim”, obdarzonym olbrzymią siłą woli i dzięki temu zdolnym do pokonywania kolejnych stopni za pomocą ascetycznego przezwyciężania samych siebie i niesamowitych ćwiczeń pokutnych. Sama zaś przyznaje, że to zupełnie przekracza jej siły.

Jednakże Teresa nie zadowoliła się na całe życie tym stwierdzeniem, jej tęsknota za pełnią i szczerością w relacji z Bogiem nie pozwoliła jej popaść w rezygnację. “Dobry Bóg nie dawałby mi pragnień nierealnych, więc pomimo, że jestem tak małą, mogę dążyć do świętości. Niepodobna mi stać się wielką, powinnam więc znosić się taką, jaką jestem, ze wszystkimi swymi niedoskonałościami; chcę jednak znaleźć sposób dostania się do Nieba, jakąś małą drogę, bardzo prostą i krótką, małą drogę zupełnie nową” (tamże).

Posługując się porównaniem z dziedziny najnowszych ówczesnych zdobyczy techniki opisuje obrazowo, do czego doszła w swych poszukiwaniach: “Żyjemy w wieku wynalazków, nie ma już potrzeby wchodzić na górę po stopniach schodów; u ludzi bogatych z powodzeniem zastępuje je winda. Otóż i ja chciałabym znaleźć taką windę, która by mnie uniosła aż do Jezusa, bo jestem zbyt mała, by wstępować po stromych stopniach doskonałości; (…) windą, która mnie uniesie aż do Nieba, są twoje ramiona, o Jezu! a do tego nie potrzebuję wzrastać, przeciwnie, powinnam zostać małą, stawać się coraz mniejszą” (tamże, folio 3 r.).

Łatwo można źle zrozumieć to, co mówi ona tutaj o byciu małą, i rzeczywiście z powodu tych i podobnych słów z jej pism często robiono z Teresy lalkę z okna wystawowego: milutką, układną mniszkę, która na wszystko mówi “tak” i “amen”, zbyt słabą i zbyt grzeczną, by mogła mieć własny punkt widzenia. Tymczasem chodzi tutaj o coś zupełnie innego.

“Winda” – to miłość, która wychodzi jej naprzeciw od Boga, ufność, że jest chciana i bezgranicznie kochana przez Boga, nie pomimo jej małości, lecz właśnie z powodu jej słabości. Z biegiem swego krótkiego życia Teresa coraz bardziej uczyła się budować nie na religijnych osiągnięciach i “zasługach”, lecz na przemieniającym działaniu miłości Boga; już nie na własnym wspinaniu się po schodach, lecz na windzie miłości Boga.

Nie oznacza to siedzenia z założonymi rękami. W miarę postępów w tym poznaniu Teresie coraz mniej chodziło o własną “doskonałość” przed Bogiem i bliźnimi, natomiast coraz bardziej o to, by aktywnie sprawiać Bogu radość, a wraz z Nim równie aktywnie nieść radość ludziom. Początkowa, silnie skoncentrowana na sobie samej “świętość” schodzi na drugi plan i ustępuje miejsca prawdziwej świętości.

Teresie udało się zdemaskować kryjące się za wszelką pobożnością opartą na osiąganiu wyników nieświadome dążenie do samoutwierdzenia i samopotwierdzenia, a także wyczuć mieszkającą w ludzkim sercu tęsknotę za ostatecznym byciem kochanym, złączyć w swym życiu tę tęsknotę z Bogiem i w ten sposób uczynić ją owocną dla siebie i swych relacji z innymi.