Zaczynam myśleć jak najgorsi materialiści

o. Reinhard Körner OCD



U kresu człowiek pozostaje samotny i niezrozumiany. Odczuwamy to bardzo boleśnie właśnie wtedy, gdy koniecznie potrzebujemy naszych przyjaciół. Lecz również my sami musimy odkryć i ze smutkiem przyznać, że tak naprawdę nie znamy nawet ludzi najbardziej nam bliskich, których już od dawna staramy się kochać i coraz głębiej rozumieć. Człowiekowi religijnemu pozostaje pociecha: przynajmniej Bóg zna mnie naprawdę, lepiej nawet niż ja znam sam siebie. W ten sposób dochodzi on do wniosku, że ostatecznie i w największej głębi, jak to jest napisane na karteczce znalezionej w brewiarzu Teresy od Jezusa, “tylko Bóg wystarcza”…

Lecz jeśli pewnego dnia i ten ostatni, nośny fundament zacznie chwiać się pod stopami? Gdy nie tylko przyjaciele stoją “na zewnątrz”, niezdolni do przyjścia z pomocą, lecz również Bóg zdaje się rozpływać we mgle? Wszyscy duchowi ludzie, łącznie z wielkimi świętymi Kościoła, znają to doświadczenie!

Już jako piętnastoletnia dziewczyna, kilka miesięcy po swym wstąpieniu do Karmelu, Teresa pisze ze współczuciem do swej siostry Celiny: “Twoja Terenia (…) zrozumiała Twój smutek niedzielny. (…) Życie bywa często uciążliwe. (…) Z trudem zaczynamy dzień pracy. (…) Gdybyż przynajmniej odczuwało się bliskość Jezusa! (…) ale nie, On ukazuje się nam jedynie w dali, o tysiąc mil, jesteśmy zdane jedynie na siebie. Ach! jakże nudno i pusto, gdy nie ma Jezusa! (…) Gdzież On jest, dlaczego nie przyjdzie nas pocieszyć?” (List 32, Pisma, t. 1, s. 423n).

Mijają lata, w czasie których Teresa coraz bardziej dochodzi do przekonania, że wędruje “podziemnym korytarzem” (List 90 i 93, Pisma, t. 1, s. 522 i 527)./p>

Mimo to czuje, że Jezus kieruje nią i prowadzi za rękę; swoje własne ciemności Teresa postrzega jako współcierpienie z Jezusem w Jego ciemnościach i jest szczęśliwa, że może Mu towarzyszyć na Jego najtrudniejszej drodze opuszczenia i oddalenia Boga – jak Oblubienica, gotowa dla swego Przyjaciela wziąć na siebie wszystkie trudności.

Potem jednak nagle, osiemnaście miesięcy przed śmiercią, traci tę pewność, że jest na Jego drodze i że dzieli z Nim Jego los. Mówi teraz o “murze, który się wznosi prawie do nieba” (Rękopis C, folio 7 v.), przesłaniającym jej Boga, o “ciemnym tunelu”, w którym panują mroki nie do opisania. “Gdyby siostra wiedziała” – zwraca się do jednej z zakonnic – “jak okropne myśli mnie dręczą… Zaczynam myśleć jak najgorsi materialiści…” (Ostatnie rozmowy, 274).

Jednakże miłość również teraz nie pozwala jej ulec rezygnacji. Szuka sensu swej ponurej nocy – i znajduje go. Upływa dziewięć lat od chwili, gdy wpatrzona w wizerunek ukrzyżowanego Chrystusa zrozumiała, jak bardzo Chrystus tęskni za miłością i jak blisko jest przy “wielkich grzesznikach”; rok później musiała przeżyć w Rzymie doświadczenie, o którym powie na łożu śmierci: “Jak mało Bóg jest kochany na ziemi…, nawet przez kapłanów, zakonników i zakonnice” (tamże, 153); wówczas rozpoznała swoje powołanie: zjednoczyć się z Nim i podobnie jak On nie uznawać kapłanów za straconych, lecz za nich się modlić. Obecne doświadczenie absolutnej ciemności we własnym sercu odbiera jako pouczenie od Boga o tym, jak bardzo oddaleni są w swym sercu od Boga wszyscy ci, którzy żyją bez Niego. “Cieszyłam się wówczas wiarą tak żywą, tak jasną, że myśl o Niebie napełniała mnie szczęściem; w głowie mi się nie mieściło, by mogli istnieć bezbożnicy nie mający wiary. Sądziłam, że jeśli zaprzeczają oni istnieniu Nieba, tego pięknego Nieba, (…) czynią to wbrew swemu wewnętrznemu przekonaniu. W radosnych dniach okresu paschalnego Jezus dał mi odczuć, że istotnie są dusze pozbawione wiary (…). Pozwolił On, aby duszę moją spowiły najgęstsze ciemności, że myśl o Niebie, tak dla mnie słodka, stała się przedmiotem walki i udręki…” (Rękopis C, folio 5 v.). Obecnie Teresa zaczyna rozumieć, że Boska tęsknota obejmuje również “najgorszych materialistów”, toteż rozpoznaje w nich swoje umiłowane córki i swych synów, swoje siostry i swych braci. Ciemna noc wiary “oczyszcza (…) tylko moje pragnienie Nieba od wszelkiej przyrodzonej radości… (…) Zdaje mi się, że teraz nic już nie stoi na przeszkodzie, bym uleciała do Nieba, bo nie mam już większego pragnienia nad to, by kochać i umrzeć z miłości…” (tamże, folio 7 v.).