o. Luis Jorge Gonzalez OCD
Wprowadzenie
Teresa z Lisieux, urodzona 2 stycznia 1873 r., jawi się oczom psychologa jako postać mogąca służyć za wzór ludzkiego rozwoju. Swoim życiem pokazuje, że osobisty wzrost wymaga mocy łaski i jednocześnie optymalnego wykorzystania wszystkich darów złożonych przez Boga w ludzkiej naturze.
Podejmuję trud zbliżenia się do nowego Doktora Kościoła, by zrozumieć w jaki sposób potrafiła ona przezwyciężyć swoje znaczne ograniczenia psychologiczne. Z tego co wiem, inne studia zatrzymały się na rozważaniu ewentualnych zaburzeń czy braków równowagi, jakie mogły być udziałem Teresy (1). Rzadkie są natomiast badania dotyczące psychologicznego rozwoju Teresy.
Rozwinę niektóre aspekty osobowości Teresy z pozytywnego punktu widzenia. Zakładam, że są to aspekty zasadnicze, dzięki którym potrafiła przyjąć łaskę i zrealizować swój własny rozwój. Są nimi:
– szacunek do siebie
– zdrowie fizyczne
– myślenie konstruktywne
– wolność emocjonalna
– doskonałe postępowanie.
1. Szacunek do siebie
Postawa szacunku, docenienia własnej wartości i dążenia w kierunku własnego rozwoju, znajdują się w doskonałym związku z pierwszym i drugim Boskim przykazaniem.
Na pytanie, “Które jest pierwsze ze wszystkich przykazań?”, Jezus odpowiada: “Pierwsze jest: Słuchaj, Izraelu, Pan Bóg nasz, Pan jest jedyny. Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. Drugie jest to: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Nie ma innego przykazania większego od tych” (Mk 12,28-31).
Drugie przykazanie wymaga, byś miłował siebie, byś posiadał wysoki poziom szacunku do siebie (autoestymy) (2). Erich Fromm wysuwa nawet tezę, że miłość samego siebie jest warunkiem nieodzownym do realizowania różnych form miłości: macierzyńskiej, ojcowskiej, braterskiej, synowskiej, małżeńskiej i miłości Boga.
Szacunek dla siebie mieści się oczywiście pomiędzy dwoma równie niebezpiecznymi granicami. Dolna granica każe zrezygnować z szacunku dla siebie. W tym wypadku dochodzimy do odrzucenia własnego ja i możemy popaść w depresję. Ta zaś, jak wiadomo, może doprowadzić, w niektórych wypadkach, do czynu skrajnie przeciwnego szacunkowi dla siebie, jakim jest samobójstwo.
Górna granica prowadzi nas na pole miłości własnej, próżności, pychy, wyniosłości i agresji. Zatem odchodząc ze zdrowej strefy szacunku do siebie, przyciągniemy do własnego ja szkody i nieocenione zło: izolację, samotność, odrzucenie, nienawiść i pogardę innych.
Teresa z Lisieux umiała uniknąć obydwóch niebezpiecznych granic. Owszem, miała chwile w swoim życiu, w których niebezpiecznie zbliżyła się do dolnej granicy. Wraz z utratą matki stała się nieśmiała, osamotniona i niepewna:
“…moje usposobienie zmieniło się całkowicie; dotąd żywa nad miarę, skłonna do wynurzeń, stałam się nieśmiała, małomówna i zbyt przewrażliwiona. Wystarczyło jedno spojrzenie, a zalewałam się łzami; by mnie zadowolić, trzeba było zupełnie mną się nie zajmować; nie mogłam znieść towarzystwa ludzi obcych, wesołość odzyskiwałam tylko w gronie rodzinnym” (Ms A 13 r).
Wraz z utratą drugiej mamy, Pauliny, która wstąpiła do Karmelu w Lisieux, Teresa wpada w tę “dziwną chorobę”, której nie potrafiła wyjaśnić. Zaczyna, nawet wierzyć, że “udawała chorą”.
“Moja obawa o udawanie choroby nie powinna się wydawać dziwna, ponieważ mówiłam i czyniłam rzeczy, o których nie myślałam, prawie nieustannie zdawało mi się, że majaczę, mówiąc słowa bez sensu, a równocześnie miałam pewność, że ani przez chwilę nie byłam pozbawiona używania rozumu… Często pozostając bez ruchu, sprawiałam wrażenie zemdlonej (…); równocześnie słyszałam wszystko, co koło mnie mówiono i dotąd jeszcze pamiętam…” (Ms A 28 v).
Kiedy Jeanne Guerin opisuje początek tej dziwnej choroby, wieczorem 1883 r., mówi, że Teresę ogarnęło “gwałtowne drżenie, które początkowo nasuwało myśl o gorączce. Potem objawiło się w depresji, stanie na wpół świadomym, który sprawiał, że widziała przedmioty i otaczające j ą osoby jako coś przerażającego” (3).
Według mnie kuzynka używa tutaj terminu “depresja” w znaczeniu wrażenia, jakie odniosła rodzina albo też domowy lekarz. Nie zamierzają nadać temu zjawisku znaczenia ściśle klinicznego. Jednakże, świadectwo kuzynki pozostaje dla nas pewną wskazówką. Istotnie, Teresa zbliżyła się do ciemnej granicy depresji.
Po kilku miesiącach wychodzi ze swojej “dziwnej choroby”. Interweniuje jej Matka z nieba. Zostaje uleczona w jednym momencie. Fakt ten, bez wątpienia, nie wyzwala jej z postawy wycofującej się (retraida), nieśmiałości i przewrażliwienia. Powiedzielibyśmy, że poziom jej szacunku dla siebie jest raczej niski.
Dla osiągnięcia średniego lub normalnego poziomu szacunku dla siebie, Teresa potrzebuje “łaski Bożego Narodzenia” 1886 roku. Po raz pierwszy mamy okazję widzieć, jak zgodnie współpracują łaska i ludzka natura.
Teresa opowiada o tym fakcie, który nazywa “małym cudem”, wspominając swoją nadwrażliwość, która była jej udziałem w tych latach.
“Moja nadmierna uczuciowość czyniła mnie nieznośną; jeśli komuś z mych ukochanych sprawiłam mimo woli choćby najmniejszą przykrość, wówczas zamiast przejść nad tym do porządku dziennego, płaczem powiększałam swoją winę, zamiast ją zmniejszyć. Płakałam jak Magdalena, a kiedy przestawałam płakać z powodu samej winy, płakałam dlatego, że przedtem płakałam… Nie pomogły żadne perswazje; nie byłam w stanie zdobyć się na poprawę z tej brzydkiej wady” (Ms A 44v).
W nocy Bożego Narodzenia, po Pasterce, jej uwielbiany ojciec czyni komentarz pełen wyrzutu na widok butów Teresy ułożonych razem na kominku: “Całe szczęście, że w tym roku będzie to wreszcie po raz ostatni!”
Teresa wysłuchała tych słów, które zraniły ją głęboko. Jej siostra Celina, która wiedziała o jej nadwrażliwości, rozkazała jej, by nie schodziła zabrać podarunków umieszczonych w butach.
“Tymczasem Teresa nie była już ta sama; Jezus przemienił jej serce! Tłumiąc łzy, zbiegłam ze schodów i powstrzymując bicie serca, wzięłam moje buciki stawiając je przed Tatusiem, po czym wyciągałam radośnie całą zawartość, promieniując szczęściem jak królowa. Tatuś śmiał się i zdawał się być zadowolony, a Celina myślała, że to sen!… Na szczęście była to słodka rzeczywistość; Teresa odzyskała na zawsze moc duszy, którą utraciła w wieku lat czterech i pół!…” (Ms A 45r).
W tym opisie znajduje się szczegół pozwalający zauważyć współpracę Teresy z łaską, którą ofiarował jej Jezus. Ona nie czuje się zmieniona automatycznie. Musi podjąć się wysiłku, jakiego wymaga wszelka ludzka zmiana: “Powstrzymując bicie serca, wzięłam moje buciki i…”.
Począwszy od tej chwili, między innymi, podnosi się poziom jej szacunku dla siebie. Przestaje traktować siebie jak dziecko. Udowodniwszy sobie, że jest zdolna zatrzymać łzy i bicie serca, czuje się odważniej sza i silniejsza.
W opisie swojego bożonarodzeniowego doświadczenia, zgodnie z prawdą, opisuje współdziałanie łaski i jej osobistego wysiłku. Możemy zaobserwować piękne współgranie natury i łaski w konkretnym życiowym wydarzeniu.
“Tej nocy, w której z miłości ku mnie sam stał się słabym i cierpiącym, mnie uczynił silną i odważną, przyodziawszy w swą własną zbroję, i od tej błogosławionej nocy nie uległam już w żadnej walce, ale przeciwnie, szłam ze zwycięstwa w zwycięstwo, rozpoczynając – rzec można – bieg olbrzyma!…” (Ms A 44v).
W ostatnich zdaniach, wyraźnie zawierających treści szacunku dla siebie, widoczne jest poczucie pewności siebie i zaufania do siebie. Nie zapominając o tym, że to Pan uczynił ją “silną i odważną”, czuje się wyposażona w środki konieczne do tego, by ona sama szła “ze zwycięstwa w zwycięstwo”.
W codziennym życiu, postawa szacunku dla siebie objawia się w dwóch aspektach naszego wewnętrznego procesu umysłowego: autoportretu i wewnętrznego dialog.
Autoportret dotyczy wizji samych siebie, którą wszyscy posiadamy. Wydaje się rzeczą oczywistą, że Teresa, pomimo troski o to by uniknąć ekscesów “miłości własnej” (Ms A 8r i 8v) i wykazując autentyczną pokorę, używa obrazów, które idąc po linii szacunku dla siebie, pozwalają jej opisać się pozytywnie. Za przykład niech posłuży następujący opis samej siebie.
“Ja siebie uważam za małą ptaszynę pokrytą jedynie lekkim puchem; nie jestem orłem, mam jednak orle oczy i serce, bo pomimo mej bezmiernej maleńkości mam śmiałość wpatrywać się w Boskie Słońce, Słońce Miłości, a serce moje czuje w sobie porywy Orła…” (Ms B 4v – 5r).
Wyrażenia, których używa w tym autoportrecie ujawniają dialog, który prowadzi we własnym umyśle ze sobą. Mówi dobrze o sobie, tak jak to czynił Jezus:
“Ja jestem światłością świata” (J 8,12).
“Jestem bramą owczarni” (J 10,7).
“Ja jestem drogą” (J 14,6).
“Ja jestem prawdziwym krzewem winnym” (J 15,1).
“Ja jestem życiem” (J 14,6).
“Ja jestem dobrym Pasterzem” (J 10,11).
“Jestem cichy i pokorny sercem” (Mt 11,29).
“Ja jestem prawdą” (J 14,6).
Zauważmy, że kiedy Jezus mówi dobrze o sobie, odwołuje się do własnej tożsamości. Dlatego używa terminu “być”. Stwierdza kim jest w swoim osobowym centrum. Nie uwzględnia natomiast płaszczyzny własnego postępowania i czynów, mimo, że wszystko czyni dobrze.
Podobnie czynią święci. Kiedy chodzi o postępowanie, nawet mówią źle o sobie w tym względzie. Dlatego Jan od Krzyża każe “…upokarzać się w myślach i pragnąć, by inni tak o nas myśleli” (DGK I, 13,9). Sprawa zaczyna zupełnie inaczej wyglądać, gdy mówią o własnej tożsamości. W takim wypadku sam Święty stwierdza:
Dusza jest “najpiękniejszym i najdoskonalszym obrazem Boga”. “Nawet dusza nieuporządkowana pozostaje co do swego bytu naturalnego tak doskonałą, jak ją Bóg stworzył, to jednak, jako istota rozumna jest wtedy zeszpecona, odrażająca, brudna i zaciemniona…” (DGK I, 9,2 i 3).
Jak sam karmelitański Mistyk sugeruje w tych zdaniach, kiedy mówimy o własnej tożsamości, robimy odniesienie, bezpośrednie lub domniemane, do Boga, który daje nam istnienie. W związku z rym nie istnieje niebezpieczeństwo ulegania próżności czy pychy ani tym podobnym.
Szacunek dla siebie zatem każe nam mówić dobrze o naszym być, o naszej tożsamości stworzonej na Boże podobieństwo i obraz. Dobre mówienie o sobie, charakterystyczne dla omawianej postawy, ma miejsce głównie w wewnętrznym dialogu. Osoba mówi ze sobą o sobie w kategoriach pozytywnych, które ostatecznie oddają chwałę Stwórcy, który nie tylko uczynił nas na swój obraz i podobieństwo, ale adoptował nas na synów w swoim Synu.
Teresa doskonale pojmuje i ten horyzont otwarty dla szacunku dla siebie. Na początku pierwszego swojego manuskryptu autobiograficznego odwołuje się właśnie do płaszczyzny bycia albo tożsamości. Czytając jej słowa, zwróćmy uwagę na to, jak pojmuje swoje więzy ze Stwórcą.
“Spodobało Mu się stworzyć wielkich świętych, których można porównać do lilii i róż; lecz stworzył także tych najmniejszych, którzy winni się zadowolić, że są stokrotkami i fiołkami, przeznaczonymi, by radować oczy dobrego Boga, gdy je skieruje na ziemię. Doskonałość polega na tym, by czynić Jego wolę, by być tym, czym On nas chce mieć…” (Ms A 2 v).
Ostatnie zdanie tego tekstu zawiera określenie prawdziwego szacunku do siebie: “Być tym, czym On nas chce mię”. Odmianą tej definicji może być stwierdzenie, że szacunek do siebie polega na pragnieniu dla siebie takiego dobra, jakie Bóg nam daje, by każdy doszedł do bycia tym, kim Bóg chce, by był.