Rozmowa z Joanną Słowińską, solistką oratorium Zbigniewa Książka i Bartłomieja Gliniaka “Siedem pieśni Marii”.
Powstanie oratorium zawdzięczamy cudowi?
Rzeczywiście, wpływ na powstanie oratorium miało niezwykle zdarzenie. Więcej mógłby o nim opowiedzieć Zbyszek Książek, gdyż zdarzenie to związane było z uzdrowieniem syna jego przyjaciół. Chłopiec śmiertelnie zachorował i nie było, po ludzku mówiąc, szans na powrót do zdrowia. Modlono się w Leśniowie, w paulińskim sanktuarium Matki Bożej. Chłopiec szczęśliwie wrócił do zdrowia. Zbyszek zaofiarował wówczas ojcom paulinom napisanie oratorium jako rodzaj wotum, kaplicy. To ciekawe, bo gdy wcześniej ci sami paulini prosili go o napisanie oratorium, wzbraniał się przed tym pomysłem.
Jak doszło do współpracy Pani ze Zbigniewem Książkiem?
Zostałam zaproszona, można nawet powiedzieć – namówiona przez Zbyszka Książka. Początkowo wydawało mi się, że to nie dla mnie. Wiarę wolę przeżywać we wspólnocie bardziej kameralnej, a to miało być oratorium dla wielkiej liczby odbiorców. Zbyszek przysłał mi jednak teksty i znalazłam tam pieśń o umieraniu: “Do kresu drogi każdy zmierza”. Dla tego jednego utworu postanowiłam zaśpiewać. Wówczas nikt z nas – może z wyjątkiem Zbyszka – nie przypuszczał, że to oratorium spotka się z takim odzewem słuchaczy i powstaną kolejne. Nie spodziewałam się, że zacznie się piękna przygoda, która wypełni trzy lata mego życia zawodowego aż po brzegi.
W oratorium “Siedem pieśni Marii” występują soliści, którzy śpiewali także w poprzednich oratoriach. Przypomnijmy, że prócz Pani są to: Ola Szomańska-Radwan, Przemysław Branny i Maciej Miecznikowski. Na koncertach sprawiacie wrażenie bardzo zgranego zespołu…
Rzeczywiście, to jest coś wyjątkowego. Każdy z solistów ma zupełnie odrębne życie artystyczne, każdy działa w innej przestrzeni muzycznej. Tę niezwykłą, serdeczną atmosferę zawdzięczamy silnemu przeżyciu kontaktu z publicznością. Między nami faktycznie nigdy nie było tarć, nie zauważyłam konkurencji, czasem przekomarzaliśmy się, ale było to pełne serdeczności. Cieszę się, że udało nam się zaprzyjaźnić. Wszyscy – począwszy od wykonawców, przez producentów, a na publiczności skończywszy – jesteśmy bardzo zaangażowani emocjonalnie. Może stąd ta wspaniała atmosfera.
Muzykę skomponował Bartłomiej Gliniak, postać nowa dla zespołu. Jak znalazła się Pani w nowej skądinąd sytuacji?
Bardzo cenię sobie współpracę z Bartkiem Gliniakiem. W twórczości Bartka znajduję cechy, które najbardziej lubię. Jest otwarty na nowe, ale jednocześnie bardzo mocno osadzony w tradycji. W “Siedmiu pieśniach Marii” udało mu się połączyć w nieprawdopodobnie skuteczny sposób orkiestrę, chór, instrumenty historyczne, ludowe i różne inne dziwne – z elektroniką. Bartek jest także niezwykle zaangażowany w swoją pracę, co bardzo doceniam. Ma rzadką umiejętność prowadzenia dialogu z wykonawcą, przyjmowania uwag, spostrzeżeń.
W jaki sposób przygotowuje się Pani do wykonania utworów, szczególnie tych, które wywołują tak wielkie emocje, jak np. “Śmierć Jezusa”?
“Śmierć Jezusa” to pieśń, która rzeczywiście budziła we mnie ogromne emocje. Od wielu lat myśl o śmierci dziecka, o morderstwie dokonanym na dziecku wywoływała u mnie bardzo burzliwe, wręcz histeryczne reakcje. A tu śpiewam jako matka, która straciła dziecko w wyniku morderstwa, a akt ten został dokonany na Bogu, na którego wszyscy czekali. Niemożność zrozumienia tej sytuacji wyzwalała we mnie emocjonalną interpretację. W pewnym momencie zauważyłam na próbach, że w czasie wykonywania tej pieśni przestaję wręcz oddychać. Przygotowując się zatem do wykonywania utworów, prócz opanowania tekstu i muzyki, staram się przede wszystkim wyhamować emocje.
Oratorium jest na wskroś maryjne. Czy pomogło Pani zaprzyjaźnić się z Maryją?
Przełomu chyba nie przeżyłam. Jest to raczej proces, który trwa od lat. Przyjaźnię się z Maryją już długo. Z Maryją, Matką Boga, która jest człowiekiem, co sprawia, że jest mi Ona bardzo bliska. Wydaje mi się, że Ją znam, rozumiem i stąd może takie emocje w czasie wykonywania pieśni “Śmierć Jezusa”.
Oratoria to nie jedyna Pani działalność artystyczna, Pani pasją jest przecież pieśń ludowa.
Tak, moją pasją jest polska kultura tradycyjna. Szczęśliwie okazało się możliwe łączyć pasję z życiem zawodowym. Od wielu lat śpiewam pieśni ludowe, a ostatnio – nowe kompozycje do tekstów Jana Słowińskiego, oparte na doświadczeniach z lat poprzednich. Owocem pasji i spotkania wspaniałych muzyków jest najnowsza płyta “Możesz być”, na której łączę pieśni tradycyjne i utwory autorskie. Propozycja na nowej płycie jest wynikiem konfrontacji mojego doświadczenia muzycznego z doświadczeniem kolegów z zespołu. Zespół, z którym mam szczęście pracować: Mikołaj Blajda, Paweł Odorowicz, Jan Słowiński, Tomek Wertz, Marcin Wyrostek- to fantastyczni ludzie. Album “Możesz być” jest dla mnie wyjątkowo ważny. Bardzo lubię naszą najnowszą płytę.
Nagrała Pani również płytę pt. “Płaczcie, anieli”. Co Panią zainspirowało do nagrania pieśni pasyjnych?
Uważam, że pieśni pasyjne są zaniedbywane w liturgii. Często śpiewa się dwie, trzy pierwsze zwrotki, pozostałe dawno uległy zapomnieniu. Płytę “Płaczcie, anieli” nagrałam, by uchronić pieśni, które przecież ukazują najważniejsze momenty życia Jezusa: mękę, śmierć i zmartwychwstanie. To jest przecież żywa Ewangelia, ukryta w pieśniach. Moim zdaniem, nie wolno skończyć na pierwszych trzech zwrotkach. Wypacza to sens przesłania. Jest np. taka pieśń “Krzyżu święty nade wszystko”. To lament Matki Bożej, ale nikt zazwyczaj o tym nie wie, bo pierwsze trzy zwrotki jeszcze o tym nie mówią. Uważam, że lepiej zaśpiewać w czasie liturgii jedną całą pieśń niż trzy różne we fragmentach.
Pomaga Pani wsparcie, którego doświadcza Pani ze strony rodziny?
Muzykowanie bardzo eksploatuje emocjonalnie. Mam szczęście mieć męża, który mnie kocha, i dzieci, które mnie kochają. Z Janem jesteśmy ze sobą w każdym wymiarze. Nie wyznaczamy przestrzeni dla siebie nawzajem niedostępnych. Jesteśmy ze sobą w każdej płaszczyźnie. Także zawodowej. Bardzo cieszymy się, mogąc być ze sobą. Małżeństwo i rodzina jest dla mnie wartością nadrzędną. Gdybym miała dokonywać wyborów, rodzina jest zawsze pierwsza.
Rozmawiali: Krzysztof Górski OCD i Andrej Valent OCD
Niedziela, 51-52/2007
fot. Ada i Sobiesław Pawlikowscy, dziennikpolski24.pl