Przezwyciężyć kryzys. Spojrzenie z perspektywy wiary

Kryzys jako tajemnica ewangelicznego obumierania (cd.)



Konferencja druga

Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. (Mt 16, 24-25)

Kryzys ewangelicznego obumierania zaczyna się tam, gdzie spotykają się przeciwne sobie mądrości: ludzka i Boska. Konfrontacji świata własnych przemyśleń i racji z odwieczną myślą Ojca doświadczamy w pierwszym odruchu jako czegoś niezrozumiałego. Jest to nowa dla nas przestrzeń, w której nie od razu umiemy się poruszać, bo wszystko tam jest inne.

Wilston Churchil, wielki mąż stanu, napisał kiedyś: “Ludzie potykają się czasem o prawdę, ale większość prostuje się i rusza dalej, jakby się nic nie zdarzyło”. Kryzys jest takim potknięciem się człowieka o Bożą prawdę, o mądrość Ojca. Często jednak bywa przez nas przegrany, bo w obliczu doświadczeń dla nas niezrozumiałych buntujemy się i idziemy w swoją stronę, nie domyślając się nawet, co tracimy.

Możesz rozminąć się z zamysłem odwiecznej Mądrości, która posługuje się niespodziewanie przychodzącą chorobą, biedami ludzkiego ciała czy nieporadnością charakterystyczną dla sędziwego wieku. Trudno na nią przystać, bo zabiera możliwość normalnego funkcjonowania, poruszania się, odczuwania swobody. Możesz przejść obok niej obojętnie, nie domyślając się nawet, że w przyjęciu doświadczenia skrywa się klucz otwierający drzwi do wielkiej dojrzałości.

Spróbuj zatem stawać się człowiekiem wspaniałomyślnym, czyli takim, który coraz mniej oblicza koszta trudu – ile straci, a ile zyska? – a coraz bardziej zdaje się na Ojca wysiłkiem zawierzenia. To jest początek drogi – wyzbyć się mentalności rachmistrza. Ludziom o tak szlachetnym nastawieniu święta Teresa z Avila doradza: “Sądzę, że wszystko na tym zależy, by przystąpili do rzeczy z niezachwianym postanowieniem, iż nie spoczną, póki nie staną u celu. Niech przyjdzie, co chce, niech boli, jak chce, niech szemrze, kto chce, niech własna nieudolność stęka i mówi: nie dojdziesz, umrzesz w drodze, nie wytrzymasz tego wszystkiego, niech i cały świat się zwali z groźbami”. W innym miejscu wyjaśni, że wielu nigdy nie dojdzie do celu, do doskonałego upodobnienia się do Jezusa dlatego właśnie, że “od początku nie ujęli krzyża”. Taka jest logika ewangelicznego obumierania.

Możesz rozminąć się z zamysłem odwiecznej Mądrości, która ujawnia się w drugorzędnych zajęciach. Tęsknisz do innych, sądząc, że tylko poprzez nie możesz się zrealizować; że tylko one wychodzą naprzeciw twoim zainteresowaniom. Możesz przejść obok takich doświadczeń obojętnie, nie domyślając się nawet, że w tym, co niskie, wzgardzone i proste skrywa się najlepszy dla ciebie sposób walki z czuwającą w sercu subtelną pychą, która nie tak łatwo ujawnia swoje istnienie.

Święty Franciszek Salezy zwierzył się kiedyś: – “Pewna dość nerwowa osoba zapytała mnie, co mogłaby zrobić dla pokoju na świecie. Odpowiedziałem: Proszę zacząć od cichego zamykania drzwi”. Taka jest logika ewangelicznego obumierania.

Możesz rozminąć się z zamysłem odwiecznej Mądrości, która obejmuje troską wszystkich, również człowieka w grzechu. Potępiasz i nagłaśniasz jego słabość. Bywa, że ochotnie o niej mówisz, chcąc się usprawiedliwić w sercu z własnych upadków. Możesz zignorować takiego człowieka, nie domyślając się nawet, że to, co w nim słabe, stanowi w rękach Jezusa narzędzie, dzięki któremu zdobędzie wielką duchową dojrzałość.

Jezus opowiedział kiedyś taką przypowieść. “Pewien człowiek miał dwóch synów. Zwrócił się do pierwszego i rzekł: – Dziecko, idź dzisiaj i pracuj w winnicy. Ten odpowiedział: – Idę, panie, lecz nie poszedł. Zwrócił się do drugiego i to samo powiedział. Ten odparł: – Nie chcę. Później jednak opamiętał się i poszedł. Któryż z tych dwóch spełnił wolę ojca?… Zaprawdę powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego” (Mt 21, 28-31). Taka jest logika ewangelicznego obumierania.

Możesz rozminąć się z zamysłem odwiecznej Mądrości, która dopuszcza istnienie niedoskonałości we wspólnocie rodziny. Tęsknisz do sytuacji, w której będzie ona idealna, dopasowana do twoich wyobrażeń. Możesz przejść obok jej wyzwań obojętnie, nie domyślając się nawet, że to, co w rodzinie niedoskonałe, jest próbą prawdziwości twego oddania i służby.

Pewien zakonnik w podeszłym wieku, przyglądając się minionemu życiu, uczynił następującą refleksję. “Gdy byłem młody, prosiłem Boga, by dał mi łaskę nawrócić dla Niego cały świat. Rzuciłem się w wir rozlicznych działań duszpasterskich, często będąc niemal w kilku miejscach jednocześnie. Tak przebiegła mi prawie połowa życia. Zauważyłem przy tym pogłębiające się zmęczenie, nikłe owoce moich podbojów i jakiś dziwny brak pokoju w sercu. Rozmyślając nad tym, zmądrzałem nieco i zacząłem prosić Boga, by dał mi łaskę nawrócić dla Niego chociaż moich najbliższych. Z wielką gorliwością zabrałem się za reformę wspólnoty, czyniąc się mieczem Bożej sprawiedliwości. Na starość spostrzegłem jednak, że nie nawróciłem nikogo, a pokoju i satysfakcji z dobrze spełnionej misji jak nie było, tak nie ma. Dopiero teraz, gdy życie dobiega końca, otworzyły mi się oczy, a moja modlitwa wygląda już inaczej. Proszę Boga tylko o jedną łaskę, bym mógł nawrócić samego siebie”. Taka jest logika ewangelicznego obumierania.

Możesz rozminąć się z zamysłem odwiecznej Mądrości, która prowadzi ludzi przez oschłości ducha, bo brak wewnętrznych pociech nie bardzo pasuje do twojej koncepcji życia. Możesz przejść obok takich doświadczeń obojętnie, nie domyślając się nawet, że dopuszczona w sercu oschłość pomaga ci odkryć prawdę o charakterze twojej duchowości, jak bardzo jest sentymentalna i narcystyczna. Chciałoby się brać, korzystać, doświadczać, nie dając w zamian nic, co kosztuje. Logika ewangelicznego obumierania jest inna. “Zaprawdę, powiadam wam: Wy będziecie płakać i zawodzić, a świat się będzie weselił. Wy będziecie się smucić, ale smutek wasz zamieni się w radość. Kobieta, gdy rodzi, doznaje smutku, bo przyszła jej godzina. Gdy jednak urodzi dziecię, już nie pamięta o bólu z powodu radości, że się człowiek narodził na świat. Także i wy teraz doznajecie smutku. Znowu jednak was zobaczę, i rozraduje się serce wasze, a radości waszej nikt wam nie zdoła odebrać” (J 16, 20-22).

Możesz rozminąć się z zamysłem odwiecznej Mądrości, która ujawnia się w upokorzeniach i trudach ludzkiej egzystencji. Możesz przejść obok takich doświadczeń obojętnie, nie domyślając się nawet, że stanowią dar, dzięki któremu dostrzeżesz spoczywającą na twej głowie koronę wyniosłości. Czasami nie jedną koronę, lecz kilka.

“W pewnej chwili – pisze Faustyna – ujrzałam cały tłum ludzi w naszej kaplicy i przed kaplicą, i na ulicy, bo się pomieścić nie mogli. Kaplica była uroczyście przybrana. Przy ołtarzu było mnóstwo duchownych, później nasze siostry i wiele innych zgromadzeń. Wszyscy oczekiwali osoby, która miała zająć miejsce w ołtarzu. Naraz usłyszałam głos, że ja mam zająć miejsce w ołtarzu. Ale jak tylko wyszłam z mieszkania, czyli z korytarza, ażeby przejść przez dziedziniec i pójść do kaplicy za głosem, który mnie wzywał – a tu wszyscy ludzie zaczynają we mnie rzucać, czym kto może: błotem, kamieniami, piaskiem, miotłami, tak że w pierwszej chwili zachwiałam się, czy iść dalej, a jednak ten głos wzywał mnie jeszcze silniej i pomimo wszystkiego zaczęłam iść odważnie. Kiedy weszłam w próg kaplicy, zaczęli uderzać we mnie i przełożeni, i siostry, i wychowanki, a nawet rodzice, czym kto mógł, tak że czy chciałam czy nie, prędziutko musiałam wstępować w miejsce przeznaczone w ołtarzu. Jak tylko zajęłam miejsce przeznaczone, zaraz ten sam lud i wychowanki, i siostry, i przełożeni, i rodzice, wszyscy zaczęli wyciągać swe ręce i prosić o łaski, a ja nie miałam im tego za złe, że we mnie tak rzucali tymi rozmaitościami, i właśnie dziwnie czułam szczególniejszą miłość dla tych osób, które mnie przymusiły do szybszego wstąpienia w miejsce przeznaczone”. Taka jest logika ewangelicznego obumierania.

Możesz rozminąć się z zamysłem odwiecznej Mądrości, która ujawnia się w powolnym dochodzeniu do świętości. To kłóci się z twoją mentalnością konsumenta, który przychodzi do sklepu, by nabyć towar od ręki i w takiej ilości, jaka jest potrzebna. Sam chcesz decydować o tym, jak zdobywać cnoty i walczyć z grzechami. Święta Teresa Benedykta od Krzyża zanotowała kiedyś taką myśl. “Wszystko, co w sobie rozpoznajemy, także nasze błędy i przewinienia, dotyczy jedynie dostępnej naszemu poznaniu powierzchni duszy. Głębia, gdzie to powstaje, jest w znacznym stopniu ukryta nawet dla nas samych. Jedynie Bóg ją zna i może oczyścić… Wszystkich nas oszukuje zewnętrzny cień spraw; stoimy tu na ziemi w obliczu nieprzeniknionych zagadek, których prawdę zna jedynie sam Stwórca”. Taka jest logika ewangelicznego obumierania.

Możesz rozminąć się z zamysłem odwiecznej Mądrości, która wie, co to kryzys, próba, ciężkie przejścia, egzamin z życia. Boisz się zawierzyć temu, czego nie możesz dotknąć, zmierzyć, czego kształtu i koloru nie potrafisz określić. Wszystko, co nie daje się opisać w powyższy sposób, nie leży w granicach ludzkiej mądrości. Jej spotkanie z tym, co Boże, zawsze jest bolesnym doświadczeniem, bo zaufanie kosztuje i nie da się go kupić w pierwszym sklepie za rogiem.

Poznawanie świata, w którym króluje Boża mądrość, jest możliwe, ale wymaga pokory i czasu. To tak, jak z oczami człowieka, który z ciemnego pomieszczenia wyszedł nagle na zewnątrz i został oślepiony wszechogarniającym światłem. W pierwszej chwili nic nie widzi. Potrzeba czasu, by oczy przyzwyczaiły się i mogły dostrzegać znajdujące się wokół przedmioty.

Jezus nie pozostawił nas samych z zadaniem ewangelicznego obumierania. Cały zaangażował się w nasze próby i doświadczenia, aby człowiek nigdy nie mówił: “Ty mnie nie rozumiesz, ponieważ nie cierpiałeś”. On, prawdziwy Bóg i prawdziwy Człowiek, wypisał odpowiedź na ludzkie wątpliwości krwawymi literami swego obumierania.