Kryzys jako tajemniczy przejaw Bożej opatrzności
Modlitwa zawierzenia Maryi na rozpoczęcie dnia
Maryjo, Matko wdzięcznego Serca! Ewangelie przekazują nam słowa uwielbienia Boga, które wypowiedziałaś w hymnie Magnificat. To, co mówiły Twoje usta, było odbiciem wdzięczności Twego Serce za wielkie dzieła, których dokonał On w Twoim życiu. Zawierzam Tobie mój wysiłek otwierania się na Bożą opatrzność. Pomóż mi być wdzięcznym za wszystko, co pochodzi z rąk Ojca. Amen.
Konferencja pierwsza
Pewien człowiek miał drzewo figowe zasadzone w swojej winnicy; przyszedł i szukał na nim owoców, ale nie znalazł. Rzekł więc do ogrodnika: “Oto już trzy lata, odkąd przychodzę i szukam owocu na tym drzewie figowym, a nie znajduję. Wytnij je: po co jeszcze ziemię wyjaławia?” Lecz on mu odpowiedział: “Panie, jeszcze na ten rok je pozostaw; ja okopię je i obłożę nawozem; może wyda owoc. A jeśli nie, w przyszłości możesz je wyciąć”. (Łk 13, 6-9)
Doświadczanie kryzysów, podczas których przechodzimy przez trudne sytuacje o różnym natężeniu, wiąże się z pytaniem o ich związek z troską Stwórcy o swoje stworzenie. Troską, o której wiemy z Objawienia, że jest zapobiegliwa i miłująca.
W Ewangelii według świętego Jana odnajdujemy wzruszającą mowę pożegnalną Jezusa, której część poświęcił On tajemnicy zjednoczenia z sobą. Używając obrazu krzewu winnego i winnej latorośli, mówił o trwaniu w Nim tych uczniów, którzy są z Nim jednego ducha. Trwanie Jezusa i Jego ucznia w jedności jest dziełem Ojca. On jest tym, który uprawia. Jest właścicielem winnicy, w której dojrzewają uczniowie Jego Syna. Przechadzając się po niej, uprawia ją, a czyni to, obcinając i oczyszczając. Obcina to, co jest martwe i suche, bo nie ciągnie soków z winnego krzewu. Te zaś pędy, które się zielenią, oczyszcza, by wydały jak największy owoc.
Obcinanie i oczyszczanie winorośli bez wątpienia dokonuje się również przez sytuacje kryzysowe. Są narzędziem Ojca służącym pielęgnacji twojego wzrastania i owocowania; są przejawem niezgłębionej przez żadne rozumne stworzenie tajemnicy Bożej opatrzności.
Arabskie przysłowie mówi, że Bóg widzi czarną mrówkę na czarnym kamieniu w czarną noc. Widzieć w przypadku Boga, to nie to samo, co widzieć w przypadku człowieka. Gdy mówimy, że On widzi, oznacza to jednocześnie, że On kocha, troszczy się i zachowuje w istnieniu. Widzieć w przypadku Ojca zawsze oznacza kochać; a kochać zawsze oznacza dawać istnienie i opiekować się.
Wystarczy przytoczyć kilka wypowiedzi, które Boża opatrzność przekazała ustami natchnionych autorów Ksiąg Świętych, aby uświadomić sobie, co konkretnie oznacza miłujące prowadzenie nas przez Ojca. W Księdze Rodzaju czytamy, że “Bóg sporządził dla mężczyzny i dla jego żony odzienie ze skór i przyodział ich” (3, 27). Ustami Ozeasza tłumaczy: “Przecież Ja uczyłem chodzić Efraima, na swe ramiona ich brałem: oni zaś nie rozumieli, że troszczyłem się o nich. Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości. Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę – schyliłem się ku niemu i nakarmiłem go” (Oz 11, 3-4). Ustami Psalmisty powie: “Ustrzegę go, zachowam przy życiu. Pokrzepię go na łożu boleści: podczas choroby poprawię całe jego posłanie” (Ps 41, 3-4). Przez Izajasza zapewnia: “Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie. Oto wyryłem cię na swoich dłoniach” (Iz 49, 14-15). Ustami Jezusa wypowie najwięcej o swojej troskliwej miłości, a między innymi to zapewnienie: “Nie jest wolą Ojca waszego, który jest w niebie, żeby zginęło jedno z tych małych” (Mt 18, 14).
Mówiąc o troskliwej opatrzności, Boża Mądrość nie ukrywa przed człowiekiem, że dopuszcza w jego życiu również takie doświadczenia, które są dla niego trudne i przykre, niekiedy nawet dramatyczne. W Księdze Przysłów czytamy: “Karci Pan tych, których kocha, jak ojciec syna miłego” (3, 12). Dobitniej usłyszymy to w Liście do Hebrajczyków: “Synu mój, nie lekceważ karania Pana, nie upadaj na duchu, gdy On cię doświadcza. Bo kogo miłuje Pan, tego karze, chłoszcze zaś każdego, kogo za syna przyjmuje” (12, 5). W tym samym duchu wypowiada się Jezus w Księdze Apokalipsy: “Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę” (3, 19).
Jaki zatem jest cel dopuszczania przez Bożą opatrzność w twoim życiu doświadczeń karcenia?
Wszystko, co Ojciec stworzył, ma sobie właściwą dobroć i doskonałość, ale nie wyszło z Jego rąk całkowicie wykończone. Stwarzając, chciał tego, by Jego stworzenie było stworzeniem w drodze. Zmierza ono do ostatecznej doskonałości, którą ma dopiero posiąść, i do której jest przeznaczone. Twoje życie jest również doświadczeniem bycia w drodze, a więc siłą rzeczy bycia uczestnikiem przeróżnych doświadczeń, poprzez które Ojciec przygotowuje cię do stanu doskonałości. Nie postawiono przed człowiekiem innej perspektywy wzrastania.
Księga Mądrości nazywa Boga “miłośnikiem życia” i ukazuje Go jako tego, który z miłości dał istnienie stworzeniom, utrzymuje je w istnieniu, pozwala im działać i prowadzi do zamierzonego celu. “Miłujesz bowiem wszystkie stworzenia, niczym się nie brzydzisz, co uczyniłeś, bo gdybyś miał coś w nienawiści, byłbyś tego nie uczynił. Jakżeby coś trwać mogło, gdybyś Ty tego nie chciał? Jak by się zachowało, czego byś nie wezwał? Oszczędzasz wszystko, bo to wszystko Twoje, Panie, miłośniku życia!” (Mdr 11, 24-26). Święty Paweł powie krótko: “W Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (Dz 17, 28).
Spotkania z tajemnicą opatrzności Ojca, który dopuszcza kryzysy, są trudne z kilku powodów. Najpierw dlatego, że wiedza na temat dróg, którymi On cię prowadzi – i dlaczego prowadzi właśnie tak, a nie inaczej – jest w całej pełni w obecnym życiu, niedostępna. A w spotkaniu z tym, co jest tajemnicze, człowiek zawsze zachowujemy dystans i respekt. Przełamać je mogą prosta i dziecięca ufność, bo tylko one zdolne są przeczuć coś z tajemniczej mądrości Boga. Taką postawę zaleca sam Jezus w słowach hymnu pochwalnego na cześć Ojca: “Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom” (Mt 11, 25).
Tajemnica niezgłębionej Bożej opatrzności, prowadzącej nas przez niespodziewane i niezrozumiane doświadczenia, intrygowała często świętą Teresę Benedyktę od Krzyża. W swoich przemyśleniach zapisze, że Bóg “zna każdą duszę od wieków ze wszystkimi tajemnicami jej istoty i falowaniem jej życia. Dusze znajdują się w Jego mocy. Wie On, czy pozostawi je samym sobie i biegowi wypadków, czy pokieruje mocną ręką”. W oparciu o taką wiarę czyni piękny akt całkowitego zawierzenia się Bożej opatrzności. Już teraz przyjmuję śmierć taką, jaką mi Bóg przeznaczył, z doskonałym poddaniem się Jego woli i z radością. Proszę Pana, by zechciał przyjąć moje życie i śmierć na swoją cześć i chwałę, za wszystkie sprawy Najświętszego Serca Jezusa i Maryi, za święty Kościół, szczególnie w intencji zachowania, uświęcenia i doskonałości naszego świętego Zakonu, za Karmel w Kolonii i Echt, w duchu ekspiacji za niewiarę ludu żydowskiego, aby Pan został przez nich przyjęty, aby nadeszło Jego chwalebne królestwo, na uproszenie ratunku dla Niemiec, o pokój świata, wreszcie za moich bliskich, żywych i umarłych, za wszystkich, których mi Bóg dał, aby nikt z nich nie zginął”.
Po wtóre, spotkanie z opatrznością Ojca jest trudne dlatego, ponieważ wiele z doświadczeń, które On dopuszcza w twoim życiu, chociaż widzi, że są dla ciebie dobre i konieczne, ty odczytujesz jako zagrożenie, stratę i przegraną. Tak przecież najczęściej pojmujemy kryzysy. Jeżeli szczerze spojrzysz na swoje minione życie, bez trudu dostrzeżesz różne ucieczki przed doświadczeniem próby i cierpienia. Każdy z nas może w całej prawdzie odnieść do siebie wyznanie, które uczynił święty ojciec Pio: “Wiem bardzo dobrze, – pisze – że krzyż jest dowodem miłości, krzyż jest zadatkiem przebaczenia… Pomimo tej wiedzy obłudny uczeń Mistrza z Nazaretu odczuwa, że krzyż niezmiernie ciąży mu na sercu i wiele razy (niegorsz się i nie przerażaj, Ojcze, tym, co zamierzam powiedzieć) udaje się na poszukiwanie współczującego Cyrenejczyka, który by mu pomógł i go pocieszył”.
Ludzka codzienność jest niemym świadkiem wielu takich ucieczek od dopuszczonych przez Ojca prób, ku przeróżnym pocieszycielom.
Jesteś człowiekiem “w drodze”, a zatem kimś, kto jeszcze nie jest w pełni ukształtowany i wydoskonalony, lecz do tego stanu dąży poprzez doświadczenia kryzysów i prób, które tę pełnię mają urzeczywistnić. Drogę próby Ojciec przygotowuje indywidualnie dla każdego człowieka. Przybiera ona często postać tak zwanego życiowego krzyża. Sumuje on wszelkie doświadczenia, poprzez które przechodząc, stajesz się podobny do jedynego wzoru – Jezusa.
Tę prawdę wypowiada prosta, ale zarazem bogata w mądrość opowieść, którą katecheci posługiwali się dawniej na lekcjach religii. Pewien chłopiec nie mógł pogodzić się ze swoim życiowym krzyżem, który Boża opatrzność podarowała mu, gdy się narodził. Narzekał, że ten krzyż nie jest dla niego, że jest zwykły i pospolity, że nie ma w sobie nic z piękna, jakim odznaczają się krzyże innych ludzi. Prosił zatem Jezusa, aby pozwolił mu wybrać inny. Otrzymawszy pozwolenie, zostawił swój sękaty krzyż przy wejściu do pomieszczenia z krzyżami i zaczął rozglądać się za czymś nowym dla siebie. Przy wejściu, jak i w środku było bardzo wiele rozmaitych krzyży. Jako pierwsze zauważył szczerozłote krzyże papieży, pięknie zdobione i wysadzane drogimi kamieniami. Próbował podnieść jeden z nich, ale ten nawet nie drgnął. Był bardzo ciężki. Obok dostrzegł bardzo lekkie krzyże męczenników splecione z cierni o długich kolcach. Nie były imponujące, ale za to wydawały się łatwe w niesieniu. Podniósł bez trudu jeden z nich, ale gdy założył go na plecy, szybko musiał go zrzucić, bo kolce wbijały się w ciało i zaczęła płynąć krew. Idąc dalej, natknął się na kryształowe krzyże mieniące się wszystkimi kolorami światła. Były to krzyże ludzi o czystych sercach, krzyże dziewic: kobiet i mężczyzn. Podniósł jeden z nich i zarzucił na plecy. Poczuł jednak po chwili, że ostre krawędzie kryształów niemiłosiernie uwierają, uniemożliwiając mu poruszanie się. I tak przemierzając salę z krzyżami, próbował jeden po drugim, ale żaden nie nadawał się dla niego. Zrezygnowany opuścił pomieszczenie, do którego zaprowadził go Jezus i czekał na Niego, by poskarżyć się, że nie znalazł dla siebie żadnego krzyża. Czekając przy wejściu, dostrzegł sękaty, upleciony z gałązek krzyż. Nie wyróżniał się niczym szczególnym. Gdy go podniósł i zarzucił na plecy, okazało się, że jest w sam raz. Nie jest piękny jak krzyże papieży, męczenników czy dziewic – pomyślał – ale też nie uwiera, nie rani, trochę przypomina wiosnę. Zadowolony ze znaleziska zaczął krzyczeć do zbliżającego się Jezusa, że znalazł coś dla siebie. Jezus popatrzył na niego z miłością i szepnął mu do ucha: “A czy nie zauważyłeś, że jest to krzyż, który podarowałem ci, gdy się narodziłeś?”
Ojcowska opatrzność przygotowuje każdemu z nas najbardziej odpowiednie środowisko wzrastania, na które składają się sekundy, minuty, godziny, sytuacje, osoby, próby, kryzysy, doświadczenia… wszystko dopasowane w najdrobniejszych szczegółach do twoich indywidualnych cech i możliwości.
Po trzecie wreszcie, spotkanie z opatrznością Ojca jest trudne, gdyż wiąże się z tajemnicą zgorszenia złem i cierpieniem na świecie. Ono dotyka każdego z nas bardzo osobiście i bardzo głęboko. Niemożność poznania pełnej odpowiedzi na pytanie: dlaczego Ojciec dopuszcza istnienie zła i cierpienia? – rodzi trudność współpracy z ręką Jego zapobiegliwej troski.
U podstaw twojej duchowej dojrzałości zawsze leżeć będzie jakość współpracy z Ojcem i Jego wszechogarniającą opatrznością. Często pragniesz jak najszybciej widzieć owoce swoich wysiłków i w krótkim czasie stawiać wielkie kroki w postępie. Chciałbyś minąć w życiu wszystkie kryzysy, wszystko, co trudne. Tymczasem to nie On ma podporządkować się planom człowieka. To ty, Jego dziecko, powinieneś się uczyć kochać wszystko, co od Niego pochodzi, bo On jest tym, który uprawia.