Stwórca poprzez kapłaństwo okazał mi niezwykłe zaufanie. By kolejny raz wyrazić swoją obecność, On – Bóg nie potrzebował od razu człowieka dojrzałego wiekiem, uporządkowanego życiowo i pochodzącego z idealnej rodziny o nieskazitelnej przeszłości. Nie wiem dlaczego, ale On wybrał właśnie mnie. Wiem tylko tyle, że podrzucając mi ten niezwykle wymagający życiowy prezent, zapewnił mnie o ciągłym wsparciu.
Wszystko co związane z moim powołaniem kapłańskim dokonywało się i nadal dokonuje w bardzo prosty sposób. Najpierw rodzinny dom albo lepiej jego brak bo rodzice zaczynali od zera – bez domu. Przez jakiś czas wynajmowali mieszkanie zajmowane wcześniej przez księdza. Podobno nieustannie z dolnej szuflady w szafie wyciągałem cingula pozostawione czasowo przez duchownego. Ciekawa zabawa dla malucha. Szybko też pierwsze modlitwy pojawiły się na moich dziecięcych ustach – nauczone i sprawdzane konsekwentnie każdego wieczora przez Mamę. A kościelne nabożeństwa – zdawałoby się, że nudne dla czterolatka – były widowiskami i cotygodniowymi atrakcjami, kiedy siedziałem „na barana” u Taty. To cud, że to wszystko nadal ukrywa się w mojej pamięci.
Co dalej? Pierwsza spowiedź, pierwsza Komunia Święta i Szkaplerz karmelitański, który z tej potrójnej kumulacji Bożego działania w jednym czasie, potraktowałem chyba najpoważniej. Nie od razu też byłem ministrantem – potrzebowałem kilku lat aby się przekonać z czym się to je. Kiedy już zapadła decyzja o służeniu przy ołtarzu, Eucharystia świadomie zaczęła wypełnić poszczególne dni tygodnia drążąc niewidoczne koryto dla Boże rzeki. Najpierw raz lub dwa razy w tygodniu a z czasem każdego dnia biegłem przed szkołą do kościoła przemierzając dwukilometrową trasę. A w tym wiejskim kościele szczególną inspiracją był dla mnie już starszy, schorowany kapłan – zakonnik. Nie mówił on pełnych polotu kazań a swoim niejednokrotnie brudnym habitem nie przyciągał do siebie. Ale Jego twarz był pełna pokoju, Jego uśmiech szczery i co najważniejsze miał czas, aby porozmawiać, wyspowiadać.
Potem wypłynąłem na głębsze wody: mała wioska została zamieniona na miasto, towarzystwo z podstawówki na licealne otoczenie z całej Polski, a własna – pełna prostoty duchowość na formację w konkretnej grupie modlitewnej. Coraz bardzie poznawałem mojego Stwórcę – utwierdzając się w tym, że On był ze mną od zawsze. Uczyłem się tej życiowej zażyłości z Bogiem.
Tak przez pierwsze lata mojego życia rodziło się nieświadomie w ukryciu powołanie do kapłaństwa. W końcu przyszedł moment określenia dalszej drogi. Nie wahałem się – stwierdziłem, że trzeba iść na całość, a wybór był sumą wcześniejszych dotknięć ze strony Boga. Miesiąc po maturze wstąpiłem do zakonu z zamiarem przyjęcia święceń kapłańskich. Kilkuletnia formacja, codzienna modlitwa a przede wszystkim Eucharystia utwierdziły mnie na drodze powołania. Od dwudziestu lat jestem zakonnikiem, a od trzynastu kapłanem.
Czym jest dla mnie kapłaństwo? To dar, misja, sposób istnienia, forma przyjaźni – to składanie codziennej ofiary z siebie raz łatwiejszej, innym razem przerastającej mnie po ludzku. Przede wszystkim jednak Jezusowy dar kapłaństwa to wyzwanie, które wymaga od mnie codziennej konfrontacji ze śladami Mistrza. A to nie jest łatwe. Jedno mnie pociesza: dotykając codziennie Jego Eucharystycznych Postaci umacniam się w tym, co dobre, a fakt moich upadków odczytuję jako szczególną możliwość działania Bożej łaski w tych słabszych sferach mojej osoby i zachęty do ciągłej pracy nad sobą. W końcu nie jestem jeszcze u celu, a On chyba najbardziej widzi moje codzienne starania i zmagania.
Zakończę modlitwą, którą wypowiedziałem w moim rodzinnym kościele podczas pierwszej Eucharystii rozpoczynając życiową przygodę kapłaństwa trwającą do dzisiaj:
Panie Jezu Chryste, daję Ci teraz moje ręce, abyś Ty sam przez nie działał, daję Ci moje nogi, abyś Ty sam nimi szedł, daję Ci moje oczy, abyś Ty sam nimi patrzył, daję Ci moje usta, abyś Ty sam nimi mówił, daję Ci moje myśli, abyś Ty myślał we mnie, daję Ci mego ducha, abyś Ty modlił się we mnie. Nade wszystko daję Ci moje serce, byś również i we mnie uwielbiać mógł Ojca i wszystkich ludzi. Oddaję się Tobie całkowicie, abyś mógł we mnie wzrastać, byś żył, pracował i modlił się we mnie. Amen!
o. Mariusz Wójtowicz OCD