Posłannictwo Elżbiety

Kontemplacja sprawdzona w ofierze



“Żyć w Nim! Wówczas wszelkie ofiary, wyrzeczenia są przebóstwione. Dusza poprzez wszystko widzi Tego, którego kocha, i wszystko ją ku Niemu niesie. Jest to nieustanne trwanie serca przy Sercu”.

Pragnie się jak najbardziej zbliżyć do Chrystusa, jednocząc się z Jego duszą i wszystkimi jej poruszeniami, aby przez Niego łączyć się “z Trójjedynym Bogiem w ustawicznej komunii”, ponieważ wszystkie rzeczy, jakie nas spotykają, “są jakby sakramentem, w którym Bóg się nam udziela” i obdarza łaską tych, za którymi się wstawiamy.

Nieskończoność przybrała w Elżbiecie nowe oblicze w ostatnich, pełnych cierpienia miesiącach jej życia. Jeśli dotąd objawiała się jej jako “zbyt wielka Miłość”, w męce Chrystusa przeżywała nieskończoność Boga pochylającego się miłośnie nad światem. Łączyła się z Panem w Jego ukrzyżowaniu i śmierci, uważając, że cierpienie potwierdza prawdziwą miłość, “miłość w działaniu”.

“Święci, zanim coraz bardziej jaśniejąc, upodobnili się do Jego obrazu (2 Kor 3,18), musieli się stać podobni do obrazu Słowa Wcielonego, ukrzyżowanego z miłości”.

“Niewypowiedzianego szczęścia doznaje moja dusza na myśl, że Bóg Ojciec przeznaczył mnie na to, bym się stała na wzór obrazu Jego Syna ukrzyżowanego. Św. Paweł mówi nam o tym wezwaniu Bożym, które – jak sądzę – i do mnie się odnosi… Odwagi! Spoglądajmy na Ukrzyżowanego i kształtujmy siebie według tego boskiego Wzoru!”.

“W godzinach, w których odczuwa się w sobie straszliwą pustkę, Bóg poszerza w nas możliwość przyjmowania, w pewnej mierze tak nieskończoną, jak On sam”.

Nescivi! Nic już nie wiem i nic wiedzieć nie chcę oprócz poznania Jego… i udziału w Jego cierpieniach… upodabniając się do Jego śmierci (Flp 3,10). (…) Gdy się zupełnie upodobnię do Boskiego Wzoru, gdy cała stanę się Nim, a On mną, wtedy wypełnię moje wieczne powołanie, do którego Bóg mnie wezwał in principio [przed założeniem świata]; spełniać je będę in aeternum [na wieki]”.

“Śpiewając podążajmy naszą drogą krzyżową. Niech z naszych dusz wznosi się hymn dziękczynny do Ojca, gdyż kroczący drogą cierpienia są tymi, których od wieków poznał i przeznaczył na to, by się stali na wzór obrazu Jego Syna (Rz 8,29), ukrzyżowanego z miłości”.

Życie Elżbiety przepełnione jest obecnością Trójjedynego Boga, Kościoła tryumfującego, cierpiącego i walczącego na ziemi wraz z każdym człowiekiem, bratem Chrystusa w Jego człowieczeństwie. Właśnie “braciom”, tym najbardziej potrzebującym, z którymi Chrystus się utożsamiał, pragnęła Elżbieta służyć w Karmelu. Spełniła do końca swoje posłannictwo tak wyraźnie jej objawione jeszcze przed Karmelem. a które wyraziła słowami:

“Dusz, o mój Boże, dusz mi potrzeba, za cenę jakichkolwiek cierpień. Całe moje życie niech będzie wynagrodzeniem, lecz litości, miłosierdzia dla świata”.

Bardzo wzruszający – ze względu na adresata i na pewność Elżbiety, że swą “służbę” będzie kontynuowała z niebios – jest jej ostatni na ziemi list podyktowany do Charlesa Hallo. Był to młody człowiek darzący ją uczuciem i również jej nieobojętny.

“Mój Braciszku, przed odejściem do nieba Twoja Elżbieta chce Ci raz jeszcze okazać swe uczucia i powiedzieć, że zamierza codziennie być przy Tobie obecną, dopóki nie połączysz się z nią w niebie. (…) Będziesz walczył, Braciszku, napotkasz przeszkody na drodze życia; lecz nie trać odwagi, wzywaj mnie. Wezwij Twoja siostrę, tym pomnożysz jej niebiańskie szczęście. (…) Pozostawiam Ci medalik z mojego różańca. Noś go na pamiątkę Twojej Elżbiety, która w niebie jeszcze bardziej będzie Cię kochać”.

Po jednym z ostrzejszych ataków bólu modliła się: “O Miłości, wyniszcz całą moja istotę dla Twej chwały. Niech się wysączy kropla po kropli za Twój Kościół”.

Agonia Elżbiety trwała dziewięć dni. Ciało jej wycieńczała gorączka, a przecież nie mogła przełknąć kropli wody. Niemoc pogłębiła jej poczucie opuszczenia. Porozumienie z chorą stawało się coraz trudniejsze. Zdołała jednak wyszeptać:

“Moje ciało jakby zawieszone, dusza w ciemnościach. (…) Odchodzę. Żyję samą wiarą. Tak wolę; podobniejsza jestem do mistrza i bliższa prawdy”.

Dwa dni przed śmiercią znów słyszano jej ciche słowa: “Tyle światła! To jest …”. Nie zdołała powiedzieć więcej. Ostatni zrozumiały szept to urywane słowa o świetle miłości i życiu.

Tak przeszła do wieczności, gdzie w boskim świetle chwały uczestniczyła w wiekuistych procesach boskiej miłości, cała oddana służbie i uwielbieniu Trójcy. Zatopiła się wreszcie w wizji, którą tak kiedyż wyraziła:

“W nocy samotnej, rozmodlonej ciszą,
po falach morza, które nią kołyszą, łódka ma płynęła…
A gdy był pokój na morzu i niebie –
rzekłbyś, że Stwórca mówi sam do ciebie;
lecz nagle wicher wstrząsnął głąb bałwanów
i porwał łódkę na dno oceanu…
potem przepastnym swoim wirem wchłonął
w cudowna otchłań: Świętej Trójcy łono.
O, już nie ujrzy mnie nikt u wybrzeży,
bom znikła w Panu, Bóg do mnie należy;
w Niezmierzoności dusza ma spoczęła
w bezkresie czasu ze swoimi Trzema”.