Oj, jak potrzebowałem tych męskich rozmów. O Bogu, który jest miłośnikiem procesu, przychodzi w samym środku naszej pustyni, o proroku, który ściągał z nieba ogień, o radykalizmie młodziutkiego Jana od Krzyża, który 450 lat temu założył pierwszy klasztor karmelitów bosych.
Czego nie noszą karmelici bosi? Szkaplerza, różańca, czarnej sutanny czy trzewików? – takie pytanie zadał Hubert Urbański w „Milionerach”. Na stole leżała niebagatelna sumka 40 tys. zł. Prawidłowa odpowiedź? Chodzi o kolor stroju. Ponad 4 tys. karmelitów bosych (i 11,5 tys. karmelitanek) nosi brązowy habit.
Ciepło, ciepło, gorąco!
Głos dzwonka wzywa mnichów do kaplicy. W krakowskim klasztorze przy Rakowickiej modli się 34 braci: „Ty, Panie, zapalasz moją pochodnię”. Ich dewiza jest również pełna ognia: „Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Boga Zastępów”. Zakon powstał 450 lat temu w wyniku przywrócenia pierwotnej reguły i odrzucenia nadużyć, które wkradły się przez wieki. – Żyć wyłącznie dla Chrystusa – to był cel św. Teresy. Jej zamiarem było stworzenie małego grona mniszek, które będą zajmowały się wyłącznie Oblubieńcem – opowiada przeor klasztoru o. Marian Zawada, autor 40 książek z dziedziny duchowości. – Miała duży dystans do życia społecznego, na którym skoncentrowane były ówczesne zakony. Była skupiona na modlitwie, trwaniu przy Oblubieńcu. Odkrywała samotność Boga. Bóg jest samotny, nie ma przyjaciół. Wszyscy zajmują się bliźnimi, sprawami społecznymi, a Jemu nie poświęcają wystarczająco dużo czasu. Teresa chciała to zmienić, wprowadzić co najmniej cztery godziny modlitwy. Ta radykalna zmiana akcentów musiała budzić opór materii.
Cały artykuł autorstwa Marcina Jakimowicza w najnowszym numerze GOŚCIA NIEDZIELNEGO.