Rozmowa z Georgem Walterem, amerykaninem, samotnym wędrowcem pielgrzymującym po świecie.
Georg Walter jest amerykaninem, od blisko trzydziestu lat w atmosferze nieustannej modlitwy pielgrzymuje po świecie. Bez własnego domu, rodziny, żadnych zabezpieczeń, żyje w zupełnym zaufaniu w Bożą Opatrzność. Swoje powołanie określa jako świadczenie o Bożej miłości w “pustyniach ludzkich miast”. Na przełomie 1996/7 roku przebywał w Polsce. Rozmowa została przeprowadzona w Laskach k. Warszawy, gdzie spędził zimę.
George, powiedziałeś mi kiedyś, że Twoim powołaniem jest po prostu: “chodzić i modlić się”. Co oznacza dla Ciebie “chodzić i modlić się”?
Chodzić oznacza dosłownie pielgrzymować do miejsca, które wskazuje mi Bóg, zwykle do jakiegoś sanktuarium. Obecnie pielgrzymuję do Jerozolimy na Jubileuszowy Rok 2000. W drodze towarzyszy mi Maryja, więc moje pielgrzymowanie jest często wytyczane przez sanktuaria Maryjne, na przykład w ubiegłym roku wędrowałem do Medjugorie, do Częstochowy tu w Polsce, a w przyszłym roku chciałbym pójść do Sanktuarium Naszej Pani z Knock w Irlandii.
Tak więc chodzenie jest jakby strukturą, planem mojego dnia. Staram się przejść dziennie około 25 km; to staje się dla mnie celem, towarzyszy modlitwie. Innymi słowy “chodzenie” jest aktywnością pełną pokoju, posiadającą swój naturalny rytm, przebywaniem pośród przyrody, jej odgłosów, zapachów…, pośród piękna Bożego stworzenia. Stanowi ono naturalną pomoc w modlitwie, by być w jedności z Panem.
Moja modlitwa podczas wędrowania jest bardzo prosta, dziękuję i uwielbiam Boga, prosząc o Jego miłosierdzie. Istnieją dla mnie tylko dwa podstawowe rodzaje modlitwy: przyzywanie Bożego miłosierdzia i dziękczynienie Bogu za miłosierdzie, którym nas obdarował. Często modlę się słowami modlitwy Jezusowej: “Panie Jezu, Synu Boga żywego, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem”, modlitwą s. Faustyny: “Jezu, ufam Tobie”. Często również trwając w Bożej obecności modlę się także słowami: “O krwi i wodo, któraś wypłynęła z boku Jezusowego, ufam Tobie”, korzystam również z różańca odmawiając tajemnice radosne rano, bolesne popołudniu, a chwalebne wieczorem. Różaniec z właściwym mu rytmem sprzyja wędrowaniu. Podczas wędrówki nie mam zbyt dużych możliwości, by korzystać z Pisma Świętego, pomimo to noszę Biblię ze sobą. Czasami na postojach, podczas odpoczynku, otwieram psalm, odpowiedni do pory dnia, ale zwykle nie mam zbyt dużo czasu na studium Pisma Świętego. Jeśli przychodzę do kościoła, w którym jest Msza św., mogę w niej uczestniczyć i wtedy oczywiście czytania z danego dnia stają się częścią mojej medytacji.
Moje wędrowanie nie jest związane tylko z modlitwą, jest również częścią mojego świadectwa. Kiedy noszę mój podróżny kij z krzyżem, ludzie widzą że “chodzę dla Pana”. Przypominam ludziom, że Bóg jest tutaj, pośród nich, że ich kocha. Dla tych więc, “którzy mają otwarte oczy, aby widzieć” moja osoba może być znakiem obecności Boga. Skoro w pewnej mierze celem mojego wędrowania jest to, by być widocznym, więc nie idę poprzez lasy, ale zwykle zostaję na autostradach i głównych drogach.
Jak odkryłeś swoje, tak bardzo specyficzne powołanie? W jaki sposób Bóg ci je wskazał? Czy mógłbyś powiedzieć trochę więcej o początkach twego wędrowania?
Oczywiście moje powołanie rozwijało się wiele lat, ale zaczęło się od pragnienia wejścia w osobiste poznanie Boga. Można by to nazwać poszukiwaniem absolutu. Było to właśnie poszukiwaniem doświadczenia, pewności tego, że Bóg jest rzeczywisty, że jest obecny w moim życiu i że mnie kocha. Odkrywając to, odczułem, że powinienem opuścić wszystko, wszystkie zwykłe schematy, wśród których wzrastałem: rodzinę, szkołę, lokalny kościół, pracę i po prostu zacząć szukać Boga. Na początku zacząłem to robić w górach Kolorado. Potem, w 1970 roku, idąc za Bożym natchnieniem, by głębiej wejść w osobiste poznanie Jezusa, postanowiłem udać się do Jerozolimy. Tak więc wyruszyłem z Barcelony w Hiszpanii i zabrało mi to rok, prawie 4000 mil (6400 km). Na końcu pielgrzymki zapytałem Boga, co powinienem dalej robić. Wtedy właśnie odczułem, że Pan mówi w moim sercu: “Ta pielgrzymka jest skończona, ale ty pozostaniesz pielgrzymem do końca życia, teraz jednak będziesz pielgrzymował poprzez “pustynię ludzkich miast”. Takie więc było w 1971 roku moje wezwanie do bycia pielgrzymem przez pozostałą część mojego życia. Nie chodziło jednak o czasowe pielgrzymowanie, by potem powracać do czegoś innego, ale o życie życiem pielgrzyma, które jest po prostu życiem ufności. Nie biorę pieniędzy, nie znam języków krajów poprzez które wędruję, muszę więc zdać się na Bożą opatrzność…, i w ten sposób Bóg troszczy się o mnie przez ostatnie trzydzieści lat.
Wspominałeś mi kiedyś o wyjątkowym wpływie książki Catherine de Hueck Doherty pt. Pustynia. W jaki sposób twoje życie przybrało pustelniczy charakter? Jak ono wyglądało na początku i jak zmieniało się w ciągu kolejnych lat?
Na początku, w 1974 roku, odczuwałem wezwanie do pustyni. Powróciłem do Pensylwanii do mojej rodzinnej parafii. Pewnego dnia chodziłem po lesie mamy tam 40 akrów kościelnych terenów i znalazłem tam mały betonowy budynek. Odczułem głos Boga mówiącego, by użyć go jako miejsce modlitwy. Tak więc poprosiłem o zgodę proboszcza, on wyraził zgodę i mogłem tam zamieszkać. Wstawiłem drzwi, piec na drewno i łóżko. W ten sposób zacząłem spędzać cztery dni w tygodniu na modlitwie, a pozostałe trzy dni, jako woluntariusz pomagałem w duszpasterstwie młodzieży.
Później, w 1975 roku, przeczytałem książkę Catherine Doherty pt. Pustynia, która mnie zachwyciła! To jest styl życia, do którego wzywa mnie Bóg: cztery dni modlitwy i trzy dni aktywnej pracy. Kontynuuję to chodząc po świecie, zimą zwykle proszę Boga aby znalazł mi “miejsce pod dachem”. Wtedy, podczas zimy, ono staje się moją pustynią, jest to pewnego rodzaju wchodzenie na Górę Tabor, aby być z Panem; i następnie na wiosnę schodzę z góry na dół, zaczynając wędrówkę do Jerozolimy poprzez doliny i miasta ludzi. I tak, jeśli jestem w kraju, gdzie nie mogę chodzić zimą, wówczas te miesiące spędzam w jednym miejscu na modlitwie. Staram się być blisko katolickich świątyń, aby mieć dostęp do sakramentów, Eucharystii. Ponieważ czasami podczas mojej wędrówki jestem w kraju, gdzie nie ma kościołów, stąd bardzo mi zależy, by być blisko świątyni w czasie mojej pustyni.
Życie pielgrzyma jest niewątpliwie życiem całkowitego zaufania Panu, zależności od Niego na każdym kroku. Jak osiągnąłeś to całkowite, ślepe zaufanie Bogu, Bożej opatrzności?
Cóż, myślę, że na początku było to właśnie desperackie pragnienie doświadczenia żywego, realnego Boga. Czułem, że nic nie byłoby dla mnie cenniejsze, bardziej wartościowe: posiadana praca, żona, rodzina, kariera, jeśli nie mógłbym zaspokoić tego głębokiego pragnienia mojego serca, pragnienia osobistego poznania Boga. Szukając go, pragnąłem zrezygnować z komfortu, który daje posiadanie rodziny, pracy i ustabilizowanego życia. Potem odkryłem, że Bóg naprawdę może zatroszczyć się o mnie i zaspokoić moje potrzeby: gdy w 1970 pielgrzymowałem po raz pierwszy, wylądowałem w Barcelonie ze 150 dolarami, a rok później, opuszczając Jerozolimę, miałem ich 10. W ten sposób Bóg namacalnie zatroszczył się o mnie poprzez innych ludzi, którzy dzielili się ze mną bochenkiem chleba, kawałkiem sera, owocami.
Zanim zacząłem wędrować, miałem bardzo skromne potrzeby, nie potrzebowałem spać w hotelu potrafiłem spać pod gołym niebem, w lesie. To pozwoliło mi potem żyć prostym, pielgrzymim życiem i nie martwić się o mnóstwo komfortowych i drogich rzeczy.
Istotą zaufania, jak myślę, jest skupienia swojej woli, pragnień na Bogu i nie posiadanie swoich własnych rozkładów dnia, własnych planów, swoich własnych pragnień, ale raczej pozwolić, by Pan nas prowadził. Dostrzegłem, że kiedy ufam Jego prowadzeniu, zawsze wszystko idzie najlepiej. Mogę nie rozumieć dokładnie tego, co się dzieje, mogę nawet nie znać dokładnych wskazówek, ale wiem z własnego doświadczenia że Bóg pokaże mi w odpowiednim czasie, to co konieczne. Podam ci przykład. Kiedy byłem w 1995 roku w Pakistanie, próbowałem zdobyć wizę do Indii, złożyłem wniosek już pięć miesięcy wcześniej w Kazachstanie i po tych pięciu miesiącach wciąż jej nie miałem. Moja pakistańska wiza kończyła się już za dwa tygodnie i wyglądało na to, że jestem w ślepym zaułku. Nie było już innego miejsca, gdzie mógłbym pójść. Podczas modlitwy poczułem, że Bóg chce, abym poczekał, aż On zacznie działać… i dokładnie w święto św. Tomasza Apostoła apostoła i patrona Indii, dostałem swoją wizę i mogłem wkroczyć do Indii. Często zdarzają się takie trudne momenty, sytuacje, trzeba jednak wtedy pamiętać, że Bóg ma zawsze nad nimi kontrolę i wie, co robi.
Kiedy myślę o naszej epoce, widzę prawdziwą potrzebę świadectwa, potrzebę ludzi świadczących o dobroci Boga i Jego ojcowskiej miłości do nas Jego dzieci; widzę potrzebę takich ludzi jak św. Teresa od Dzieciątka Jezus, ludzi świadczących o Bożym miłosierdziu, jak bł. siostra Faustyna. W jaki sposób widzisz sam siebie jako świadka? O czym przede wszystkim świadczysz, w czym upatrujesz istotę swojego świadectwa?
Sądzę, że jestem świadkiem tej zasadniczej prawdy: “Bóg sam wystarcza”. Kiedy ludzie widzą, jak chodzę, widzą, że jestem szczęśliwy, zadają sobie pytanie: co czyni go szczęśliwym, nic przecież nie posiada, nie potrzebuje podstawowych rzeczy, by czuć się bezpiecznym: rodziny, samochodu, pieniędzy, mieszkania…
Wszystkim, co mam, jest moja relacja z Bogiem. Tak więc moje życie jest świadectwem realności Boga, Jego obecności, tego że jest naszym Ojcem, a my Jego dziećmi. Gdy ludzie pytają mnie, jakie przesłanie im przynoszę, mówię im: Bóg cię kocha i jeśli otworzysz swoje serce na Jego miłość, doświadczysz pokoju, radości i szczęścia. Moje życie jest tego dowodem. Doświadczyłem Jego miłości do mnie i to mi wystarcza. Nie potrzebuję wielu materialnych rzeczy w życiu, ponieważ posiadam najważniejszą. Pewnego dnia kobieta, matka trójki dzieci, spytała mnie: “Czy nie czujesz się samotny z powodu braku żony i rodziny?” Odpowiedziałem: “Nie. Myślę, że nawet mając męża, rodzinę i dzieci zawsze pozostanie w twoim sercu miejsce, które jest niezapełnione. Tylko Bóg może wypełnić tę cząstkę każdego ludzkiego serca.
Sądzę, że czasami, gdy ludzie widzą moje pielgrzymowanie, uświadamiają sobie, że każdy człowiek jest jak pielgrzym. Nawet jeśli masz mieszkanie, pracę i nigdy nie ruszałeś się ze swego miasta rodzisz się, żyjesz wiele dni i umierasz po prostu przemijasz! Tak więc moje życie uświadamia ludziom ten fakt, tę prawdę, że nasze życie ma początek i koniec i że ten czas na ziemi jest tylko krótkim czasem w wieczności.
Czy masz jakieś szczególne nabożeństwo do któregoś świętego, który odegrał wyjątkową rolę w twoim życiu? Czy mógłbyś powiedzieć trochę o roli jaką odegrał w twoim życiu św. Franciszek?
Oczywiście. Święty Franciszek jest jednym z moich bohaterów. Utożsamiam się z jego miłością ubóstwa i pragnieniem wyprowadzenia Ewangelii na place targowe, by nie była głoszona tylko w kościołach. Są jednak inne elementy życia św. Franciszka, których brak u mnie, na przykład on był wezwany do życia w braterskiej wspólnocie, ja natomiast chodzę samotnie…, i oczywiście miał on wspaniały dar mistycznej modlitwy, którego ja nie posiadam. Kocham Asyż, to moje ulubione miasto na świecie, byłem tam sześć razy.
Kontakt ze świętymi jest dla mnie bardzo cenny. Mam także innych ulubionych świętych: św. Maksymilian Kolbe jest mi bliski, ponieważ urodziłem się i byłem ochrzczony właśnie w tym czasie, kiedy on był w celi śmierci w Oświęcimiu. Jego życie bardzo do mnie przemawia. Oczywiście mój główny patron, święty Grzegorz, i patron z drugiego imienia Florian. Nie wiem zbyt dużo o św. Florianie widzę, że w tej części Europy jest bardzo popularny jest on dla mnie także bardzo ważny; “mały kwiatek” św. Teresa od Dzieciątka Jezus, jej mała droga dziecięctwa duchowego…, w końcu święci pielgrzymi: św. Roch żyjący w średniowieczu oraz św. Benedykt Józef La Brea z XVIII wieku.
W swoim życiu modlitwy korzystasz zarówno ze wschodnich jak i z zachodnich jej form. Czy mógłbyś powiedzieć coś więcej na ten temat?
Uważam się całkowicie za wiernego Kościoła rzymskokatolickiego i to bardzo zachodniego, jednak od czasu mojego “chrztu w Duchu Świętym” bardzo pociąga mnie wschodnia duchowość, ikony. Uważam, że wschodnia liturgia, śpiewy, to wspaniałe doświadczenie “misterium tremendum”… Chociaż nie mam zbyt często okazji, by w niej uczestniczyć i nie rozumiem jej języka, jednak czuję, że Duch Święty jest w szczególny sposób obecny w duchowości i liturgii Kościoła Wschodniego. Oczywiście bywam zwykle w kościołach obrządku rzymskiego, i to całkowicie mi wystarcza. Jednak, kiedy tylko mogę, używam do modlitwy ikon. Korzystam również z modlitwy Jezusowej. W naszej zachodniej duchowości mamy równie dobre tradycje “modlitwy serca”, modlitwy nieustannej, trwania w Bożej obecności.
Bardzo wiele inspiracji dla swego życia czerpię od ojców pustyni, którzy oczywiście rozwinęli się na Wschodzie w Egipcie i Syrii. Wschodni monastycyzm również mnie pociąga, życie monastyczne w znaczeniu oryginalnym w pierwotnej formie: samotne, a nie w klasztorze, w osobowej, szczególnej relacji z Bogiem. Bliski mi wzór pielgrzymowania i modlitwy odnalazłem właśnie w prawosławnych rosyjskich pielgrzymach i pustelnikach, “Stranicach” z XVIII i XIX wiecznej Rosji. Zapoznałem się z nim oczywiście głównie dzięki Catherine, która odsłoniła przede mną tę formę życia.
Ojciec Święty w przygotowaniach do Jubileuszowego Roku 2000 kładzie szczególny akcent na ekumenizm. Czy mógłbyś powiedzieć kilka słów związanych z tym tematem, podzielić się swoimi spostrzeżeniami, doświadczeniami z Twoich własnych osobistych spotkań, rozmów z chrześcijanami bliskiego i dalekiego Wschodu?
Wyraz “ekumenizm” nie jest częścią mojego słownictwa. Staram się przekraczać wszelkie klasyfikowanie ludzi, nawet wyznaniowe, i spotykać ludzi w głębi ich serc. Nie ma dla mnie znaczenia to, jak oni sami się określają: chrześcijanie, buddyści, ateiści czy muzułmanie.
Najważniejszą rzeczą jest to, czy masz miłość w swoim sercu. Niektórzy ludzie nawet nie znają słowa “Bóg”, nie znają Jezusa, jednak znają istotę naturę miłości nią żyją, praktykują miłość, gościnność… Właśnie o tym mówi Jezus: “Nie ci, którzy mówią Panie, Panie…, osiągną królestwo, ale ci, którzy pełnią wolę Ojca”. Wolą Ojca jest to, abyśmy się wszyscy miłowali i będziemy sądzeni nie z tego, do jakiego kościoła przynależeliśmy, lecz z tego czy pełniliśmy wolę Ojca. Taka więc jest moja koncepcja ekumenizmu sposób mówienia “sercem do serca”.
Doktryny, praktyki i tradycje, wszystko to stanowi część naszego życia, ale nie najważniejszą. Sam tego doświadczyłem. Posiadłem to wszystko: miałem sakramenty, Credo, przykazania, ale nie to uczyniło mnie szczęśliwym, lecz to, gdy pewnego razu doświadczyłem Bożej miłości i zaakceptowałem ją. Potem dopiero zrozumiałem potrzebę tych doktryn, ich nauczania i praktykowania i zacząłem je doceniać. Dopiero teraz widzę scalający wpływ, jaki one miały na moje życie, ale sam nie czuję się wezwany, by je uwydatniać i ich nauczać.
Staram się spotykać z ludźmi nie w dużych grupach, ale “jeden na jednego”. Jeśli ludzie mają otwarte serca, wtedy przychodzą, rozmawiają, chcą się wspólnie ze mną modlić i nie stanowi to żadnego problemu. Nie pytam ich, kim są, do jakiego kościoła przynależą, chyba że dopiero zaczynają być chrześcijanami, i potrzebują wspólnoty, lokalnego kościoła wówczas mogę ich podprowadzić w tym kierunku.
Całkiem niedawno odwiedziła mnie tu w Laskach młoda kobieta z Rosji, którą spotkałem przed trzema laty na Syberii. Wcześniej, przed pięciu laty nawróciła się jako ewangeliczka; nigdy w życiu nie spotkała katolika. Przez te kilka lat utrzymaliśmy ze sobą listowny kontakt, teraz właśnie wstępuje do nowicjatu katolickich sióstr, tu w Polsce. Popatrz, nigdy nie mówiłem jej o Kościele katolickim, chyba że sama o niego pytała, a jednak odkryła powołanie do życia zakonnego. Pamiętam jeden z listów, w którym napisała do mnie: “Nie mogę już dłużej żyć w świecie”. Zwróciłem jej uwagę na tekst z Ewangelii według św. Łukasza, którego żaden z jej protestanckich braci, nauczycieli, nigdy jej wcześniej nie pokazywał; oczywiście był on w jej Biblii: “Nikt, kto nie wyrzeka się wszystkiego, nie może być moim uczniem”, i ona wzięła go dosłownie. To jest właśnie mały przykład, jak Bóg używa mojego życia, aby przemawiać do innych ludzi.
Celem twojego pielgrzymowania jest dojście do Jerozolimy na Jubileuszowy 2000 Rok Chrystusa Króla. Jakie znaczenie ma dla ciebie pobyt w Ziemi Świętej w tym czasie?
Cóż, mogę tam nawet nigdy nie dojść Bóg może “wziąć mnie do domu”, On może przyjść powtórnie przed 2000 rokiem to nie jest istotne. Jako cel jest dla mnie ważne, ponieważ wskazuje mi na Jeruzalem Niebieskie, Nowe Jeruzalem. Sam rok 2000 jest konkretnym znakiem, przed którym możemy się zatrzymać i uświadomić sobie, przypomnieć, że zdążamy ku Niebu, że jesteśmy w drodze ku pełnemu i ostatecznemu spotkaniu z Bogiem. Ten 2000 rok może przyjść, a po nim dalsze 1000 lat ile jeszcze, nie wiemy. Jednak sama liczba 2000 jest końcem czegoś, końcem 100, końcem 1000, i przypomina nam, że nasze życie zmierza do końca. Kiedy myślimy o śmierci, zaczynamy się zastanawiać: “Co, tak naprawdę, jest najważniejsze? Jakie jest moje życie? Tak więc świętowanie 2000 roku powinno być czasem rachunku sumienia, rozliczenia swojego życia, zadawaniem sobie pytań: dokąd zmierzamy? co jest naszym celem?
Chciałbym, jeśli Bóg mi pozwoli być w Ziemi Świętej, inspirując się listem Ojca Świętego z okazji Roku Jubileuszowego, za Jego wskazaniem, podążać szlakami Mojżesza i Abrahama. Podczas tego roku chciałbym pielgrzymować poprzez wszystkie biblijne miejsca, w których oni przebywali. Następnie chciałbym przejść z Nazaretu do Betlejem na Boże Narodzenie Roku Jubileuszowego, aby uczestniczyć tam w Pasterce. Byłby to kulminacyjny punkt, moment mojej wędrówki dokoła świata. W Betlejem chciałbym jako dar ofiarować Panu wszystkie moje kroki, wszystkich ludzi, których spotkałem, którzy prosili mnie o modlitwę.
Oczywiście masz na myśli list Ojca Świętego Tertio Millennio Adveniente z okazji Roku Jubileuszowego. Czy na początku swego pielgrzymowania znałeś plany i przygotowania Ojca Świętego, dotyczące tego wyjątkowego Jubileuszowego Roku?
Plany Papieża poznałem dopiero w 1992 roku, ale Jerozolima już od dawna zajmuje szczególne miejsce w moim życiu, po raz pierwszy byłem tam w 1970 roku, a ponownie w 1981.
Kiedy byłem w 1992 roku na Alasce, spoglądając na mapę odczułem wezwanie Pana, by pielgrzymować do Rosji, a gdy pytałem się dokąd iść dalej, mój przyjaciel, kapłan z Indii, zaprosił mnie do siebie. Powiedziałem: “OK., z Rosji pójdę do Indii”. A gdy zastanawiałem się, gdzie iść dalej, postanowiłem pielgrzymować do Jerozolimy na 2000 Jubileuszowy Rok. Nie miałem pojęcia, jak tam się dostać, po drodze jest przecież Ocean Indyjski, Iran i Irak, ale Jerozolima stała się moim celem. I odkąd w 1993 roku opuściłem Ankarę, zacząłem na pytanie ludzi: “Dokąd zamierzasz dojść?”, odpowiadać: “Jestem w drodze do Jerozolimy”. Tak więc od 1993 roku Jerozolima i przygotowania do Roku Jubileuszowego ogrywają coraz większą rolę w moim pielgrzymowaniu i świadectwie. Oczywiście, teraz w 1997 roku, w ostatnich trzech latach przygotowań do “Roku Jezusa” staje się to coraz bardziej ważne.
Inspirując się słowami Papieża nie pamiętam już, gdzie dokładnie on je powiedział, chyba na którymś ze Światowych Dni Młodzieży: “W kierunku dwutysięcznego roku kroczymy wraz z Maryją, aby wcielać Ewangelię na drogach Europy…” razem z Maryją pielgrzymuję drogami Europy i myślę, że przez to w bardzo konkretny sposób odpowiadam na jego wezwanie.
W tym szczególnym pielgrzymowaniu nie idziesz sam, w rzeczywistości bowiem my jako Kościół podróżujemy wraz z tobą. Kiedyś nazwałeś się “stopami Mistycznego Ciała Chrystusa Kościoła”, czym jest dla ciebie Kościół jako całość i jaką rolę w nim widzisz dla siebie?
Tak, Ciało Chrystusa jest dla mnie bardzo ważnym obrazem Kościoła, ponieważ ciało ma różne członki. Czasami ludzie przychodzą do mnie mówiąc: “Och, nigdy nie będę mógł, mogła, postępować tak jak ty…” Odpowiadam im, że Bóg wcale ich nie wzywa, by mnie naśladowali, ponieważ każdy ma inne, sobie właściwe powołanie; Bóg daje każdemu inną łaskę. Jeśli jesteś ręką, okiem lub uchem, to nie możesz być stopami. Całe ciało nie może być stopami, ponieważ potrzebuje wszystkich członków. Pamiętam, jak pewnego dnia jakiś mężczyzna powiedział mi: “Przez trzy minuty, dzieląc się swoim przeżywaniem Kościoła, nauczyłeś mnie więcej, niż ja sam uczyłem się przez całe moje życie”. Już więcej nie czuł się kimś niegodnym, jak ktoś kto ma być kimś innym, niż jest jak jakiś święty, ktoś inny… Bóg wzywa każdego z nas do pełnienia innej roli i każdemu z nas daje odpowiednie łaski, wiarę konieczną, aby wiernie wypełniać swoje zadanie. Nie musi dać mi łask i wiary potrzebnych do tego, aby być mężem, ojcem rodziny, ponieważ to nie jest mój charyzmat. Tak więc On nie żąda od kogoś, kto jest lekarzem, nauczycielem, czy robotnikiem, aby miał wiarę potrzebną, by pielgrzymować, ponieważ to nie jest ich powołanie.
Kiedy realizujemy Boże plany, będąc tam, gdzie Bóg chce nas mieć, wówczas Pan udziela nam koniecznych darów. Musimy więc tylko odpowiadać na Bożą łaskę, być jej wiernymi, a przez to podobamy się Bogu i pomagamy sobie wzajemnie. Kiedy poszczególne część ciała dobrze funkcjonują, całe ciało się rozwija, wzrasta.
Dziękuje bardzo za rozmowę i życzę wielu chwil głębokiego doświadczenia Boga.
Rozmawiał John Merren OCD
Karmel, 4/1997