Rozmowa z Luciano Manicardi, włoskim biblistą.
Brat Luciano Manicardi, włoski biblista, należy do wspólnoty monastycznej z Bose w północnych Włoszech. Wspólnota, założona w 1965 r. przez o. Enzo Bianchi, czerpie duchową inspirację z tradycji monastycznych świętych Benedykta, Bazylego i Pachomiusza, łącząc elementy duchowości chrześcijańskiego Wschodu i Zachodu. Bracia i siostry ze wspólnoty prowadzą m.in. szeroką działalność wydawniczą, przyjmują też osoby pragnące odprawić rekolekcje.
Tyle razy słyszeliśmy zdanie św. Jana: Słowo stało się ciałem. Rodzi się pytanie, które stawiamy sobie zwłaszcza przy okazji świąt Bożego Narodzenia: “Biedny maleńki Jezus w szopce… ale co ja mam z tym wspólnego? Jakie znaczenie dla mojego codziennego życia ma fakt, że Słowo stało się ciałem?
Fakt wcielenia oznacza, że dla chrześcijaństwa miejscem obecności Boga jest ciało, człowieczeństwo. W wyjątkowości Jezusa z Nazaretu objawia się bowiem uniwersalna prawda, iż najbardziej godnym mieszkaniem Boga nie jest świątynia zbudowana z kamienia ludzkimi rękoma, lecz ciało ludzkie. Myślę, że w świętowaniu Bożego Narodzenia i w dostrzeżeniu narodzin Boga pośród ludzi może nam pomóc spojrzenie na tę prawdę w świetle teologii stworzenia, gdyż w opisie stworzenia stwierdza się, że człowiek został stworzony “na obraz Boga”. Tekst biblijny mówi nam: Bóg rzekł: Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego nam. A zaraz po tym dodaje: Stworzył Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył, stworzył mężczyznę i niewiastę. Nie ma już mowy o podobieństwie. Gdzie się ono podziało? Obraz jest darem Bożym, podobieństwo natomiast jest zadaniem dla człowieka. Myślę, że każdy z nas powinien nauczyć się myśleć o sobie w świetle tego twierdzenia teologicznego Księgi Rodzaju, które stanowi podstawę całej antropologii chrześcijańskiej: mamy stać się ludźmi na obraz Boży. Chrystus, Bóg, który stał się człowiekiem, narodził się w Betlejem, wzrastał, prowadził działalność publiczną, umarł i zmartwychwstał – oto człowieczeństwo Boże, człowieczeństwo, do którego jesteśmy wezwani. Wcielenie mówi mi, że moje człowieczeństwo jest miejscem, które Bóg wybrał sobie na mieszkanie. Moim zadaniem jest stawać się coraz bardziej ludzkim, na obraz tego człowieczeństwa Boga – Jezusa z Nazaretu. W tym sensie orędzie Bożego Narodzenia nie powinno być rozumiane jedynie jako świętowanie czegoś, co zdarzyło się wiele wieków temu (choć, oczywiście, jest to też – przede wszystkim – pamiątka tego wydarzenia), ale to święto ogłasza mi również, że moja cielesność jest miejscem, w którym ma narodzić się Chrystus. Chyba św. Hieronim powiedział to zdanie, do którego nawiązywali również mistycy XV w.: “Cóż z tego, że Chrystus narodził się kiedyś w Betlejem, skoro nie rodzi się także we mnie?”
Ale jak powinniśmy rozumieć wcielenie Chrystusa? Istnieją bowiem dwie skrajne wizje, równie błędne: z jednej strony widzi się w Chrystusie Boga, który tylko “ubiera się” w ludzkie ciało, a z drugiej strony dostrzega się w Nim jedynie człowieka.
Uważam, że całe dzieje relacji Boga z człowiekiem zmierzają do wcielenia. Począwszy od stworzenia Bóg wciąż przemierza ścieżki, na których może spotkać człowieka. “Naraża się” na odmienność człowieka, stwarzając go jako różnego od siebie, zdolnego powiedzieć Mu “nie”. W ciągu całej historii narodu wybranego Bóg usiłuje nauczyć człowieka dróg miłości i życia. Z narodu wybranego narodzi się Jezus z Nazaretu. To w Nim my, chrześcijanie, widzimy pełne objawienie się Boga, który uczy nas, jak żyć. Właśnie w noc Bożego Narodzenia słyszymy w drugim czytaniu, zaczerpniętym z Listu do Tytusa: Ukazała się łaska Boga, która niesie zbawienie wszystkim ludziom i poucza nas, abyśmy rozumnie, sprawiedliwie i pobożnie żyli na tym świecie, oczekując błogosławionej nadziei – czyli Chrystus jest Tym, który uczy nas żyć. Co oznacza to wszystko? Skoro wcielenie jest punktem szczytowym dziejów relacji Boga z ludzkością, Jego woli spotkania człowieka, mówi się nam, że prawdziwe spotkanie dokonuje się wtedy, gdy Bóg pozwala, by – używając wyrażenia św. Atanazego – w Nim zaistniała odmienność człowieka. Staje się więc jasne, że nie chodzi tu tylko o zewnętrzne przyobleczenie się w ciało, nie należy też zapominać o odmienności Boga, o Jego transcendencji, która wchodzi w to, co ludzkie. Właśnie w tym prawdziwym spotkaniu bóstwa z człowieczeństwem przejawia się specyfika i piękno chrześcijaństwa. My również, na płaszczyźnie międzyludzkiej, gdy chcemy spotkać kogoś, z jednej strony musimy starać się “wejść całym sobą”, bowiem jeśli pozostaniemy “na zewnątrz”, nie dokona się żadne spotkanie, ale też z drugiej strony nie możemy “pochłonąć” drugiej osoby. Chodzi zawsze o to, by pozostać sobą, a równocześnie wchodzić coraz głębiej w drugą osobę. I dobrze wiemy, że wtedy osiągamy najwyższy stopień spotkania, gdy drugi człowiek mieszka w moim sercu; nawet jeśli jest daleko, on mieszka we mnie, ja prowadzę z nim dialog. Nie zapominajmy, że według Czwartej Ewangelii jest to doświadczenie duchowe: Ojciec i Syn mieszkają w nas – przyjdziemy do niego i uczynimy w nim mieszkanie. Wcielenie mówi nam więc o tym, czym jest spotkanie Innego z człowiekiem. Bóg sprawił, że w Nim zaistniała odmienność człowieka i w ten sposób doświadczył rzeczywistości prawdziwie i całkowicie ludzkiej. Przeżył ją jednak – i tu dostrzegamy Bożą specyfikę Jezusa – bezgrzesznie, czyli nigdy nie naruszając solidarności z Bogiem i z ludźmi, bowiem grzech to zawsze zerwanie więzi solidarności. Ten Jezus, Bóg, który stał się człowiekiem, uczy nas, jak żyć; uczy nas drogi prowadzącej do Ojca. Moglibyśmy tu przytoczyć starożytną sentencję Ojców Kościoła: “Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek stał się Bogiem” i wyrazić ją w ten sposób: “Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek stał się w pełni człowiekiem, człowiekiem takim, jakiego chciał Bóg, takim, jakiego ukazał nam Chrystus”.
A czy nie czujesz się czasem zakłopotany wobec Jezusa, który płacze, irytuje się, wzrusza się czy wręcz ucieka?
Wcale! Człowieczeństwo wyraża się także w swych elementach emocjonalnych. Dziś antropologia i psychologia ukazują nam, że nie jesteśmy wyłącznie istotami racjonalnymi: dokonujemy wyborów nie tylko w oparciu o rozum, ale też o uczucia. Płacz, zmęczenie, jak również gniew czy oburzenie to doświadczenia, które nie pomniejszają człowieka, a jedynie są one sprzeczne z naszą fałszywą wizją człowieczeństwa, z tą wizją, według której człowiek powinien być wolny od emocjonalności. Jezus zagniewany, czyniący gwałtowne gesty, jak wypędzenie bankierów ze świątyni, wywracanie stołów itd., sytuuje się w pełni na linii tradycji proroków, ludzi ogarniętych przez Boży pathos: prorocy to ludzie, którzy w czasach sobie współczesnych wyrażają Boży pathos, także Boży gniew, oburzenie wobec grzechu. Nie należy gorszyć się gniewem Boga czy Jezusa wobec niesprawiedliwości; natomiast trzeba gorszyć się, gdy my stajemy się współwinnymi tej niesprawiedliwości, gdy milczymy, gdy nie protestujemy. We wspomnianym przypadku oczyszczenia świątyni gniew jest językiem naprawdę świętym: powinniśmy rozumieć także język świętego gniewu, gniewu prorockiego. Podobnie gdy widzimy Jezusa płaczącego po śmierci Łazarza, albo płaczącego nad Jerozolimą, którą czeka tragiczny los. Te sceny mówią nam po prostu o rzeczywistym człowieczeństwie Jezusa, który potrafi dzielić z nami wszelkie sposoby wyrażania się człowieka, a płacz jest jednym z najbardziej znamiennych języków ludzkich. To człowiek płacze i tym płaczem wyraża to, czego nie da się wypowiedzieć słowami. Powinniśmy też pamiętać, że płacz jest nie tylko wyrazem emocji, ale jest też językiem modlitwy. Piękna sentencja rabiniczna mówi, że istnieją różne języki modlitwy: język błagania, wołania, ale tym, co przewyższa je wszystkie, jest język łez, który często pozwala nam wejść w tajemnicę drugiej osoby. Także w tradycji katolickiej w przedsoborowych modlitewnikach można było znaleźć modlitwę o dar łez. Jest to zresztą bardzo stara tradycja, która mówi nam, że istnieje taka rzeczywistość niewyrażalna słowami, która może zostać należycie ukazana za pomocą języka łez i płaczu.
Św. Jan mówi, że w przyszłej rzeczywistości “będziemy do Niego podobni”. Jak wyobrażasz sobie nasze eschatologiczne podobieństwo do Jezusa?
Myślę, że będziemy miłością, tak jak On jest miłością. Może nie musimy nawet wyobrażać sobie konkretnie, jak tam będzie, gdyż to należy do Boga. Myślę, że nasze “ja agapiczne”, które już tu i teraz zaczęło kochać, wchodzić trochę głębiej w tę miłość, jaką Chrystus nas umiłował, i które już teraz czyni nas trochę podobnymi do Niego, może ukierunkować nas na poznanie tego, czym będzie to podobieństwo. Już teraz jesteśmy dziećmi Bożymi i wyznajemy, że nimi jesteśmy, podejmujemy codzienny trud ascezy, modlitwy, dzieł miłosierdzia, upadamy, a potem podnosimy się, ufając Miłosierdziu Bożemu, i w tej zdolności miłowania na wzór Chrystusa odnajdujemy podobieństwo do Niego. Gdy zobaczymy Go twarzą w twarz, zostaniemy oczywiście oczyszczeni z różnych form naszego niepodobieństwa do Niego. Spotkanie Tego, który jest Święty, oznacza też oczyszczenie z naszych nieczystości, z naszego braku miłości. Myślę jednak, że ostatecznie będziemy w pełni tym stworzeniem, jakie Bóg zamierzył, stworzeniem całkowicie zdolnym do miłości i bezinteresowności. Myślę, że mogę to powiedzieć, choć “bełkocząc” i z wielkim lękiem, że moim zdaniem będzie to coś tego rodzaju. Inaczej nie umiałbym tego wyrazić.
Ostatnie pytanie: dlaczego Bóg chciał stworzyć takie dziwne istoty, jak my, ludzie: żyjemy w ciele, z którym mamy tyle problemów, a z drugiej strony jesteśmy też otwarci na nieskończoność. Dlaczego tyle komplikacji?
Jest to pytanie, które stawiali sobie również Ojcowie Kościoła. Jeśli dobrze pamiętam, św. Jan Damasceński miał piękną odpowiedź na pytanie, dlaczego Bóg stworzył ludzi, którzy później uczynią zło, wyrządzając krzywdę także samym sobie. Jego odpowiedź zmierzała w tym kierunku: gdyby Bóg powstrzymał się od stwarzania z obawy, że człowiek uczyni zło, w pewnym sensie uznałby przewagę zła. A tymczasem stało się inaczej: fakt, że Bóg podejmuje dzieło stworzenia, stwarzając istotę, która może upaść, która jest zdolna także powiedzieć Mu “nie”, a mimo tego On pozostaje Ojcem, który wciąż kocha i troszczy się o człowieka, ten fakt mówi nam, że miłość jest silniejsza od zła, bowiem Bóg, gdy stwarza, równocześnie przeznacza, wyznacza kierunek; zatem gdy stwarza człowieka z miłości, przeznacza go także do miłości. Nowy Testament mówi nam, że Bóg stworzył w Chrystusie! I każdy z nas, ze swoją ludzką niepowtarzalnością i wyjątkowością, jest powołany do tego, by poprzez naśladowanie Chrystusa odnaleźć swoje podobieństwo do Boga, ten obraz i podobieństwo, które zostały umieszczone w nas jakby w zarodku, począwszy od samego stworzenia. W tym stwierdzeniu, że Bóg stworzył istoty tak różne od siebie, zawiera się też stwierdzenie, że miłość jest silniejsza od zła, że życie jest silniejsze od śmierci. Jest to już stwierdzenie zwycięstwa paschalnego. W gruncie rzeczy już u samych początków, w dziele stworzenia możemy dostrzec światło Wydarzenia Paschalnego.
Rozmawiała i tłumaczyła Danuta Piekarz
Głos Karmelu, 3/2008
fot. agensir.it