Rozmowa z Mają Morgenstern, aktorką.
Pamięta Pani Polskę?
Oczywiście! Kiedy kręciliśmy “Siódmy pokój” Marty Meszaros, ponad miesiąc spędziłam w Krakowie. To był niezwykły czas. Zachwycili mnie polscy aktorzy, z którymi pracowałam: Jan Nowicki, Jerzy Radziwiłowicz, Teresa Budzisz-Krzyżanowska. Rzadko zdarza się tak znakomite połączenie profesjonalizmu, inteligencji, poczucia humoru i olśniewającego talentu. A w Krakowie się zakochałam. Na każdym kroku teatr, wystawa lub koncert, nawet zwykły sklep wygląda jak muzeum Czułam się w Polsce jak w domu.
I właśnie Marcie Meszaros i roli Edyty Stein zawdzięcza Pani propozycję Mela Gibsona.
To prawda. Nie wiem, czy Mel Gibson widział cały film, ale obejrzał niektóre sceny z moim udziałem. Dzięki temu wysłał mi scenariusz, a w finale zaproponował zagranie Maryi.
Była Pani zaskoczona?
Tak, ale przede wszystkim zaszczycona. Kiedy powiedziałam o tej propozycji najbliższym, wymusiłam na nich, żeby zachowali to w tajemnicy, dopóki nie zapadną ostateczne decyzje. Od początku wiedziałam, że nie będzie to tylko kolejna rola.
Przyjęcie propozycji oznaczało zderzenie z symbolem, religijnym mitem ważnym dla milionów ludzi.
Dla aktora to ogromne wyzwanie, ale i ryzyko. Decydując się na udział w “Pasji” wiedziałam, że nie chcę powielać klisz, nie chcę grać symbolu, ale osobę z krwi i kości. Patrzyłam więc na tę postać nie jak na Maryję Dziewicę, ale jak na matkę Jezusa, prawdziwą kobietę, która pyta: “Dlaczego? Dlaczego niewinna osoba musi zginąć w ten sposób? Dlaczego zginąć musi mój syn?”.
Właśnie dlatego niezwykła rola Maryi jest dla mnie w “Pasji” kluczowa, bo symbolizuje współczesny stosunek do wiary i religii. To przecież osoba, która nie rozumie, wewnętrznie się buntuje, cierpi, a jednocześnie jedyne, co może zrobić, to zaufać, starać się wbrew logice nie stracić wiary w sens.
To prawda. Maryja jest w “Pasji” świadkiem, który nie może niczego zmienić, nie może przerwać tragedii. Ale jednocześnie tego, co się dzieje, nie jest w stanie znieść. Traci wszystko – wiarę, pewność, zaufanie. Ale na moment. Bo jednak tam jest. Patrzy. Idzie krok w krok za synem. Nie jest biernym świadkiem, ale w paradoksalny sposób działa. To ogromny akt odwagi.
Dlatego intymny, ludzki dramat miłości i cierpienia jest w bohaterce “Pasji” najważniejszym śladem tego, co ponadludzkie, duchowe, metafizyczne. I to właśnie łączy Maryję z Edytą Stein z “Siódmego pokoju”, zmarłą w obozie koncentracyjnym żydowską filozofką, która przechodzi na katolicyzm.
Te kobiety – choć diametralnie różne – są pod pewnymi względami podobne. Obie są zdumiewająco wrażliwe, delikatne, ale też silne. I dzięki temu potrafią przekuć desperację, przerażenie i ból w przebaczenie, dobro i miłość.
W “Pasji” dominuje jednak co innego: okrucieństwo, przemoc i krew.
Oglądając film, rozumiemy przecież, że to nie krew, nie prawdziwe rany, ale dzieło specjalistów od efektów. Jesteśmy jednak skażeni widokiem przemocy i okrucieństwa, dlatego nazywamy film brutalnym. Wszystko dzieje się w naszych umysłach. Ilu ludzi ogląda codziennie telewizję tylko po to, żeby zobaczyć kolejną tragedię? O tym również opowiada “Pasja” – o przerażającej fascynacji przemocą.
Od początku broniła Pani filmu przed kuriozalnymi zarzutami o antysemityzm.
Jestem Żydówką, mój dziadek zginął w czasie II wojny światowej. Gdybym zobaczyła w “Pasji” choćby cień antysemityzmu, nie zgodziłabym się w niej zagrać. Film Gibsona nie mówi jednak o Żydach, ale o manipulacji i hipokryzji. W tamtych czasach Żydzi znajdowali się pod rzymską okupacją, byli zastraszeni i represjonowani. Takimi osobami łatwo manipulować. Mieszkam w Rumunii, więc dobrze znam to zjawisko.
Mel Gibson powtarza często, że najważniejszym źródłem była dla niego Biblia. A co było ważne dla Pani?
Przed zdjęciami dużo czytałam. Przede wszystkim Biblię, zarówno Stary, jak i Nowy Testament – tej lektury nigdy dość. Ale szukałam też książek o tym, jak wyglądało wtedy codzienne życie. Jedną z najważniejszych inspiracji okazała się dla mnie “Pieta” Michała Anioła oraz wiadomości telewizyjne. Codzienna agresja, przemoc, dramat niewinnych – jakby ludzkość niczego nie nauczyła się ze swojej krwawej historii.
Co było w pracy na planie najtrudniejsze?
Proszę nie traktować tego jako zbytnią pewność siebie, ale nic nie było ani szczególnie trudne ani szczególnie łatwe. Pracowałam z takim oddaniem i poczuciem sensu tego, co robię, że zamiast myśleć o trudnościach podczas każdego ujęcia czułam się najzwyczajniej szczęśliwa, że mogłam w tym uczestniczyć.
Ale nauka języka aramejskiego nie była chyba łatwa.
Aramejski okazał się nie tylko trudny, ale też piękny i cudownie “muzyczny”. Cała międzynarodowa ekipa, w której byli Amerykanie, Bułgarzy, Włosi czy Francuzi, musiała się go nauczyć i to bardzo nas do siebie zbliżyło.
Czy to prawda, że niektóre zdania w filmie zawdzięczamy Pani?
Zasugerowałam Gibsonowi jedno pytanie, które w religii żydowskiej stawiamy przed świętem Paschy: “Dlaczego ta noc jest tak inna niż wszystkie?”. I od razu je zaakceptował. Nie było w tym zresztą nic nadzwyczajnego, bo Mel Gibson nieustannie pytał aktorów: “Kto ma jakiś pomysł? Kto chciałby coś dodać?”. Panowała twórcza atmosfera.
Mówi Pani o twórczej atmosferze, a “Pasja” to superprodukcja w hollywoodzkim stylu. Dla mnie to się raczej wyklucza.
Nie czuliśmy na planie, że pracujemy nad filmem hollywoodzkim – to był raczej europejski styl pracy, choćby dlatego, że zdjęcia kręciliśmy we Włoszech. Rozmawiamy oczywiście o wielkim przedsięwzięciu, więc zamieszania, nawet pośpiechu nie dało się uniknąć. Ale starałam się wobec tego zdystansować – od początku Gibson sugerował mi wyciszoną, niemal stoicką interpretację postaci Maryi i tak starałam się ją zagrać.
W Polsce obejrzało “Pasję” ponad 2 mln widzów, ale film wywołał bardzo skrajne opinie. Spodziewała się Pani tego?
Oczywiście. To los każdego arcydzieła. Freski Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej również wywołały skandal. Jedni mówili o jego dziele z zachwytem, inni uznawali je za niemoralne i bezwartościowe. Sztuka musi budzić emocje.
Dla Pani “Pasja” jest arcydziełem?
Zdecydowanie tak.
Trudno mi się z tym zgodzić – za dużo w tym filmie uproszczeń i kiczowatych rozwiązań, a zbyt mało Tajemnicy, która od dosłowności woli niedopowiedzenie, sugestię, ciszę. Co w takim razie znaczy dla Pani arcydzieło?
Rodzaj sztuki, który usiłuje dotknąć tego, co tajemnicze, niemożliwe do opisania. Ale to dotknięcie nigdy nie jest ostateczne. Arcydzieło nie mówi nigdy: masz tak i tak myśleć, tak i tak wierzyć. Nie feruje wyroków, nie daje łatwych rozwiązań.
Elektra i Medea w teatrze, Maryja i Edyta Stein w filmie – to tylko niektóre, ale znaczące Pani role. Celowo szuka Pani postaci, które związane są z wiarą, religią, mitem?
Nie czuję się specjalistką od tematów wiary i religii (śmiech), chyba, że wiarę rozumiemy jako ciągłe poszukiwanie. Miałam po prostu szczęście grać bohaterki wieloznaczne, skomplikowane psychologicznie, często kontrowersyjne. Przy wyborze roli najistotniejsze jest dla mnie to, czy temat, historia albo postać niesie ważny przekaz, skłania do refleksji i postawienia sobie paru pytań. Sama wciąż sobie powtarzam: “nie wiem” albo “nie rozumiem”. I dlatego właśnie gram.
Miała Pani taką świadomość już wtedy, kiedy jako 18-latka zaczynała występować w Teatrze Żydowskim w Bukareszcie?
Nie sądzę. Do teatru trafiłam po studiach na uniwersytecie. Dlaczego? Może jako dziecko nie miałam wiele możliwości, by się bawić, więc chciałam to nadrobić? Ale już wtedy fascynowało mnie coś jeszcze – niedostępna dla większości ludzi możliwość, by zmieniać skórę, osobowość, czas i przestrzeń.
Niektórzy twierdzą, że w aktorze kryje się schizofrenik.
To chyba przesada, chociaż za ten rodzaj twórczej pracy trzeba często płacić jakąś cenę. Aktor posiada rzemieślnicze środki, by coś pokazać, ale przecież daje z siebie to, co najintymniejsze – emocje, wrażliwość, twarz. Jeśli chcę być szczera i uczciwa, nie mogę tego robić w sposób mechaniczny. Jak zauważył Arystoteles, chodzi o otwarcie widza na katharsis, specyficzne, duchowe doświadczenie “lęku i trwogi”. Mechaniczna rozrywka bawi i wypełnia czas – dzięki sztuce człowiek ma szansę stawać się coraz lepszy.
A co jest sztuką w aktorstwie?
Wrażliwość, intelekt, wiedza, poczucie humoru, koncentracja, emocje – na rolę składa się bardzo dużo elementów. Także zaskoczenie, improwizacja – zwłaszcza w teatrze, gdzie odbywa się niezwykła wymiana energii między aktorem a publicznością.
Jest Pani najpopularniejszą aktorką w Rumunii, po “Pasji” gości Pani w telewizji i na okładkach pism w wielu krajach. To cieszy czy przeszkadza?
Cieszy, jeśli mogę opowiedzieć o swojej pracy, porozmawiać z ludźmi, których dotąd nie znałam. Ale tzw. popularność to margines. Ważniejsze są role, dzięki którym aktor czuje, że się rozwija, że wie o sobie i ludziach trochę więcej. A dla mnie najważniejsze są dzieci, rodzina, dom.
Aktorzy z takich krajów jak Rumunia, Czechy czy Polska rzadko mają jednak szansę, by pokazać się międzynarodowej publiczności.
Do czasu (śmiech). Nasza praca polega na ciągłych staraniach, by trzymać poziom, oddzielać rzeczy ważne od nieważnych, próbować podnieść swój zawód do rangi sztuki. Pełno jest nieznanych, ale wybitnych artystów, którzy grają jedynie w swoich krajach. Świat powinien się o takich artystów starać. I będzie.
Zbliżają się święta Wielkiej Nocy. Czy dla Pani mają jakiekolwiek znaczenie?
Na scenie lub planie filmowym jestem aktorką. W synagodze jestem częścią mojej żydowskiej wspólnoty. Ale to nie znaczy, że odrzucam to, co ważne dla innych. Wszystkie religie odnoszą się przecież do tej duchowej części każdego z nas, która domaga się dopełnienia. I wszystkie mówią w gruncie rzeczy to samo: że powinniśmy być dobrzy, serdeczni, ludzcy, czyści.
Rozmawiał Paweł T. Felis
www.gazeta.pl, 9 kwietnia 2004
fot. film.web