Modlitwa i apostolstwo
Podczas dwóch miesięcy, rozkoszując się samotnią Duruelo, ojciec Jan pracę przeplata modlitwą i kontemplacją. Rozwija też działalność apostolską z korzyścią dla ludzi, którzy odwiedzali maleńki klasztor. Udaje się również do pobliskich wiosek, aby spowiadać, głosić kazania i katechizować.
Do tego właśnie okresu, spędzonego w oczekiwaniu na inaugurację klasztoru, odnosiła się pewna anegdota opowiadana przez jego brata Franciszka, przybyłego z Medina do pomocy i towarzystwa. Towarzysza! Janowi także, “gdy ten chodził głosić słowo Boże, ponieważ nie było jeszcze zakonników, mogących chodzić razem z nim”. Franciszek opowiada tę historię dwukrotnie, podkreślając, że miało to miejsce, gdy “zbudowano chatę, ażeby tam się modlić. Jedzono to, co uzyskano z jałmużny, ale nie jedzono mięsa”. Franciszek opowiada dalej, używając trzeciej osoby: “Wczesnym rankiem ojciec Jan udawał się do pobliskich wiosek głosić słowo Boże. Jego brat (narrator) i wielu wieśniaków chodziło go szukać, aby się wyspowiadać. Pewnego wieczora przed wyjściem zawołał brata i poprosił o trochę chleba i sera. Następnego dnia, gdy skończył nauczać, musiał szybko wracać, bo gdyby został dłużej, zaofiarowano by mu wspaniały posiłek i potraktowano by z ogromnym szacunkiem. Przy powrotnej drodze było źródełko: usiedli więc z bratem i popili trochę wody. Następnego dnia po kazaniach udali się znów szybko do tego samego źródełka. Wkrótce nadszedł jakiś człowiek i w imieniu proboszcza zaczął zapraszać na posiłek. Ojciec Jan poprosił go o wybaczenie: zjedli i napili się tu, przy wodzie. Za żadne skarby nie chciał przyjąć zaproszenia. Najwyżej, jeśli chcą, mogą przysłać jakiś kąsek dla niego i dla brata. Gotowi są poczekać. Tak więc człowiek ten wraca i wkrótce potem przynosi jedzenie. Jedli i pili, a potem wrócili do klasztoru unikając zaszczytów. Kiedy zostali sami, Jan powiedział do brata, że nie przyjął żadnego wynagrodzenia, gdyż za to, co czyni dla Boga, nie oczekuje żadnej zapłaty ani podziękowań. I rzeczywiście, chociaż niektórzy dawali mu coś podczas jego kaznodziejskich wędrówek, nie przyjmował nic”. Tacy byli bracia Yepes: biedni z konieczności, ale także biedni, i zarazem szczęśliwi, z własnego wyboru.