Dwóch strażników
W okresie pobytu Jana od Krzyża w więzieniu w Toledo pierwszoplanową rolę odgrywają dwaj strażnicy, pilnujący go przez 9 miesięcy. Jest to zrozumiałe, bo to oni mają z nim stały kontakt, wyświadczają mu przysługi lub wymierzają kary. W rzeczywistości ponoszą za to najmniejszą odpowiedzialność jako wykonawcy jedynie poleceń przełożonych, pozostający ponadto pod wpływem odczuć i nacisku moralnego ze strony wspólnoty.
Pierwszy, którego imienia nie znamy, zajmuje się mm przez pierwszych 6 miesięcy, aż do maja. Niemal wszystkie wyżej wspomniane surowości mieszczą się w tym właśnie okresie. Strażnik okazuje się bowiem nader surowy i nie zgadza się na żadną ulgę, bez względu na to, czy chodzi o zmianę bielizny, książki, papier i atrament, możliwość zaczerpnięcia świeżego powietrza przy oknie, uniknięcia któregoś postu lub wymierzanej przez wszystkich dyscypliny. Skrupulatnie i rygorystycznie wręcz stosuje się do przepisów.
Jeśli porównać jego postawę z zachowaniem drugiego strażnika, nasuwa się niejedno pytanie. Dlaczego był aż tak ostry? Być może dlatego, że wyrok dopiero co zapadł i stosuje się. większe rygory, lub też nieśmiałość – a może tchórzostwo – nie pozwalają mu spojrzeć na sprawę pod innym kątem, postarać się ulżyć więźniowi czy uczynić dla niego jakiś wyjątek. Być może, jako członek wspólnoty bardziej reaguje na jej presję. Nie wiadomo; nie ma w każdym bądź razie powodu przypuszczać, że kierowały nim względy osobiste.
Drugi strażnik nazywa się ojciec Jan od Najświętszej Maryi Panny, pochodzi z Valladolid i ma mniej więcej 27 lat, o osiem mniej niż więzień. Funkcja strażnika przypadła mu w udziale, ponieważ jego poprzednik musiał wyjechać. Nie ma uprzedzeń w stosunku do winnego i będzie wiedział, co o nim myśleć dopiero wtedy, kiedy pozna go bliżej. Podziela w każdym bądź razie uczucia młodszych braci.
Był strażnikiem ojca Jana przez 3 miesiące. Może ma łagodniejszy i bardziej otwarty charakter, może sami przełożeni nie czuwają już tak dokładnie nad wymiarem kary, może są już zmęczeni więźniem, z którym nie wiedzą, co robić. Efekt jest taki, że ojciec Jan od NMP ma znaczne możliwości ulżenia więźniowi, dostarcza mu bieliznę, papier i atrament, pozwala mu dłużej przebywać w sali i, jeśli może, stara mu się oszczędzić pobytów w refektarzu. Ich stosunki coraz bardziej zaczynają przypominać stosunki między przyjaciółmi, niż stosunki między strażnikiem i więźniem.
Strażnika uderza siła duchowa tego człowieka fizycznie zniszczonego. Nie słyszy, by się kiedykolwiek skarżył, obwiniał kogoś czy opłakiwał swój los. Wykazuje niebywały hart ducha. A kiedy strażnik stara mu się ulżyć, oszczędzić pobytu w refektarzu i związanej z tym dyscypliny, pyta o powód: “Ojcze, co się to stało? Dlaczego nie zaprowadziłeś mnie do refektarza, bym otrzymał to, na co zasłużyłem?” Takie słowa skonsternowałyby każdego.
Drugą rzeczą, która na strażniku wywiera wielkie wrażenie, jest wdzięczność więźnia. Św. Jan przeprasza go za kłopoty i dziękuje za każdą, najmniejszą nawet przysługę. Kiedy mnisi idą do cel na popołudniowy odpoczynek, ojciec Jan może przebywać w przylegającej do jego celki sali, by zaczerpnąć nieco powietrza; nim zakonnicy wstaną, strażnik przychodzi, by wyprowadzić go i zamknąć drzwi, a Jan wychodzi natychmiast ze złożonymi rękami na znak wdzięczności za przysługę.
Słowa wydają mu się zbyt ubogie jako wyraz wdzięczności, chciałby zrobić strażnikowi jakiś prezent, ale wielkiego wyboru nie ma: żadnych depozytów ani ozdób na ścianę nie posiada, o pieniądzach nie wie nawet, jak wyglądają. Z ubrania ma tylko to, co nosi na sobie i co mogłoby służyć jedynie jako relikwie, na pewno zaś nie jako prezent. Przypomina wdowę z Ewangelii, posiadającą tylko 2 grosze, a chcącą je za wszelką cenę podarować.
Rozejrzawszy się po celce i przeszukawszy swoje rzeczy, ojciec Jan stwierdza, że pozostaje mu wybór między dwiema rzeczami: brewiarzem i noszonym po lewej stronie piersi krzyżem.
Na kilka dni przed ucieczką wzywa strażnika, jeszcze raz przeprasza go za kłopoty i ofiarowuje mu krucyfiks, podkreślając przy tym jego wartość: on sam otrzymał go od kogoś i sam ten fakt czyni go wyjątkowo drogocennym. Prawdopodobnie podarowała mu go w Avila matka Teresa. Postać Chrystusa wykonana jest z brązu i przymocowana do drewna z wyrytymi narzędziami Męki Pańskiej. Gest ten wydaje się zamaskowaną formą pożegnania.
W 1616, w chwili, gdy strażnik składa swe świadectwo, “nadal posiada go przy sobie”. Po śmierci strażnika, krzyż “przeszedł na własność klasztoru karmelitów trzewiczkowych w Medina del Campo, gdzie do dziś jest wielce czczony przez pamięć naszego świętego ojca Jana od Krzyża, który też tego klasztoru był synem” (O. Alonso). Pozostawał tam jeszcze kilkadziesiąt lat, a potem ślad po nim zaginął.