Wspólnota z Toledo
W okresie pobytu w Toledo w życiu ojca Jana pojawia się wiele postaci, z których każda reprezentuje jakiś styl, zajmuje jakieś stanowisko i ma jakieś sumienie. Wspominając po latach cierpienia niewoli, św. Jan podawał słuchaczom przez siebie wówczas stosowane, ale i do dziś użyteczne kryteria oceny. Ci, którzy go maltretowali, robili tak, bo “myśleli, że tak trzeba”; wykonywali polecenia władz Zakonu, wymierzone przeciw zbuntowanym karmelitom bosym.
Zbyt wiele dopuszczono się dotąd uproszczeń i uogólnień mówiąc o tym, jak zakonnicy należący do karmelitów trzewiczkowych podchodzili do niego i traktowali go w Toledo. Słuchając tych relacji można by wnioskować, że wszyscy z nich zachowywali się jak dozorcy więzienni i jego wrogowie, a tymczasem, jeśli przyjrzeć się z bliska, dostrzega się wśród nich całą gamą różnych postaw. Dla ułatwienia podzielimy ich na trzy grupy: przełożonych, całą wspólnotę i strażników.
O przełożonych mówiliśmy już przy okazji samego procesu. Są surowi. Powołują się przede wszystkim na otrzymane z góry polecenia, ale ze swej strony też dokładają pewne sprytne chwyty, tym sprytniejsze, że nie może ich sprawdzić ani stwierdzić żadna władza. I oto oni, choć bez złej woli, podjęli decyzję o przeniesieniu więźnia ze względów bezpieczeństwa do ślepej celki, co uczyniło jego pobyt tam prawdziwą torturą.
Jeśli chodzi o wspólnotą, to ze względu na obecność ojca Tostado i przez wzgląd na nakazy reguły, surowo zakazujące wspierania w jakikolwiek sposób winnych, musi ona zachowywać się jednomyślnie i solidaryzować się z wymierzoną Janowi karą. Na pozór przynajmniej, bo w głębi duszy myślą o sprawie w sposób bardzo zróżnicowany. Zasadniczo dałoby się podzielić ich na dwie grupy.
Pierwsza, na pewno liczniejsza grupa starszych przede wszystkim zakonników, zna więźnia tylko ze słyszenia i osądza go zgodnie z tym wizerunkiem, jaki przedstawili przełożeni w ostatnim, bardzo konfliktowym okresie, i w związku z tym interpretuje jego dotychczasowe czyny i obecne postępowanie jako objaw buntu, niekarności, chęci wybicia się, żądzy sławy świętości, zatwardziałości i hipokryzji. Reakcje tej grupy są zatem pochodną przyjętego ze środowiska obrazu. Zakonnicy ci ani nie muszą, ani za bardzo nie mogą więcej wiedzieć: informacje, jakie posiadają, pochodzą bezpośrednio od wizytatora, ojca Tostado, lub od godnych zaufania, gwarantujących wiarygodność zwierzchników. Dlatego uznają za słuszne surowe kroki podje, te przeciw obwinionemu: post, dyscyplinę itp.
W tej samej wspólnocie jest wszakże spora grupa zakonników nie podzielających oficjalnych opinii w tej sprawie. Niektórzy są kolegami ojca Jana z Salamanki, doskonale go znają, cenią go i kochają. Wspomnijmy słowa matki Teresy z tego okresu: “Nie ma brata, który by go nie kochał”. Nie wierzą oni tendencyjnym informacjom, rozsiewanym przez wizytatora, a surowość kary wydaje się im niezasłużona i nieludzka. Młodzi zakonnicy płakali, byli wzruszeni i mówili do siebie: Niech mówią, co chcą, to święty.
O ile jednak ci, którzy reprezentują twarde stanowisko, mogą wypowiadać się swobodnie we wspólnocie, o tyle ci, co sympatyzują z oskarżonym, muszą wystrzegać się okazywania tego w słowach lub czynach. Ojciec Jan nie ma żadnej możliwości skontaktowania się z nimi, czy też w ogóle dowiedzenia się, jakie są ich reakcje: nie ujrzy ani jednego gestu pozdrowienia czy sympatii i nie usłyszy ani słowa wyjaśnienia. Widzą się tylko z daleka, kiedy więzień udaje się do refektarza na postny i spożywany na klęczkach posiłek, a co więcej, ci sami, przyjaźnie nastawieni bracia, muszą go chłostać podczas wymierzanej dyscypliny. Czy nadal go szanują? A może nienawidzą? W ciągu tych miesięcy nasz więzień tego się nie dowie. To dopiero my możemy wiedzieć.
Ostatecznie po udanej ucieczce w sierpniu zakonnicy z drugiej grupy “ucieszyli się, że mu się powiodło, ponieważ widząc jego cierpienie współczuli mu”. Tak stwierdza, podzielający zresztą ich poglądy, strażnik.