Noc i świt – przeobrażenie w Toledo

Klasztorne więzienie



Nie przyjmując poleceń przełożonego, Jan wie już doskonale, jaka kara go czeka: więzienie. Tak stanowi prawo we wszystkich tego rodzaju przestępstwach. Mianem więzienia określano wąską, odizolowaną celę, w jakiej zamykano ukaranego zakonnika. Brat strażnik pilnował go, przynosił mu pożywienie i odprowadzał go, jeśli musiał wyjść czy pokazać się publicznie; innych kontaktów ze światem zewnętrznym nie miał.

Bracia ci nie byli jednak pozbawieni wrażliwości: “więzienie klasztorne” było instytucją, którą dostali w spadku od poprzedników i akceptowali jako rzecz zupełnie normalną, dbali wiać, by pełniła swe dyscyplinarne funkcje bez uszczerbku dla zdrowia więźnia. Spośród wielu świadczących o tym przykładów, wystarczy przypomnieć fakt, jaki zdarzył się w 15 mniej więcej lat po przeżyciach Jana od Krzyża w tym samym Zakonie.

W 1594 Alonso od Matki Bożej został zamknięty w więzieniu klasztornym w Walencji. Cela była położona przy studni, w wilgotnym i niezdrowym miejscu. W 1597 interweniuje kapituła prowincjalna, która wydaje nakaz, by celę tę zburzono, jest bowiem rzeczą niegodną miłosierdzia chrześcijańskiego i zasad życia zakonnego, aby zamykano tam współbraci, nawet jeśli zawinili. Więzienie należy zbudować w odpowiednim do tego miejscu.

Przez pierwsze dni Jan od Krzyża był zamknięty w “oficjalnym” więzieniu klasztornym, które było niemal pałacem w porównaniu z tym, w którym przyjdzie mu przebywać później. Przywilej ten nie trwał jednak długo: gdy tylko dociera wiadomość, że jego towarzyszowi, ojcu Germanowi, udało się zbiec z więzienia klasztornego w San Pablo de la Moraleja, Jan został przeniesiony w pewniejsze i lepiej strzeżone miejsce. Nie była to ani cela, ani więzienie; nie było to nawet pomieszczenie nadające się do zamieszkania.

Możemy dość dokładnie odtworzyć jego wygląd dzięki opisom współczesnych i relacjom naocznych świadków, którzy osobiście widzieli je aż do połowy XVIII wieku. Była to wnęka w murze, która miała służyć za ubikację przy sali przeznaczonej dla najbardziej dostojnych gości. Nie miała okien, jedynie szparę szeroką na cztery palce, przez którą wchodziło nikłe światło z okna samej sali. Wymiary wynosiły mniej więcej 2,7 x l ,6 m.

Więzienna cela była urządzona przy nader niewielkim nakładzie sił i pieniędzy: po zlikwidowaniu ubikacji wstawiono pryczę z dwoma starymi kocami i do kompletu ławę, na której Jan będzie mógł położyć brewiarz, jedyną dozwoloną mu książkę. Co do ubrania musi się zadowolić tym, co ma na sobie: nie dostanie nic innego ani do ochrony przed zimnem, ani do zmiany bielizny. Pozbawiono go zresztą części szat: kaptura i szkaplerza na znak kary za jego buntowniczą postawę.

Wiktem go nie rozpieszczano. Matka Teresa napisze później, że wyjeżdżając z Avila był strasznie wychudzony. Nietrudno zresztą wyobrazić sobie efekty więziennej diety, na którą składała się woda, chleb i dwie, jedna, a czasem tylko pół sardynki, poza tym przewidywała dwa razy na tydzień post, a właściwie superpost, ustanowiony rozporządzeniem z 1462: “Więzień ma być w poniedziałek, środę i piątek o chlebie i wodzie, chyba że za pozwoleniem przeora i z miłosierdzia dostanie coś więcej”, czyli sardynkę przewidzianą na pozostałe dni.

Jeśli chce rozprostować kości, może wyjść na korytarz albo do refektarza. W dni ścisłego postu kolację jada wspólnie z całą wspólnotą. Klęcząc pośrodku refektarza je na oczach braci, siedzących za stołem, swoją porcję złożoną z chleba i wody, po czym obnaża ramiona i plecy, a wszyscy po kolei chłoszczą go rózgami.

Obraz ten, i tak deprymujący, z biegiem dni nabiera coraz ostrzejszych tonów. Nieznośny chłód i wycieńczający upał przez całe miesiące nie zostawiają mu ani chwili wytchnienia. Dochodzą do tego choroby gardła, żołądka, duszne powietrze i owady. Bielizna, jaką ma na sobie, jest cała w strzępach, bo przez ponad 6 miesięcy nie dostał żadnej innej.

Obraz uzupełnia cały, specjalnie wymyślony system nacisków psychicznych. Niekiedy, w przyległej sali zakonnicy, mówiąc niby między sobą, ale tak, by więzień ich słyszał, rozmawiają o tym, że zlikwidowano kolejne klasztory karmelitów bosych, że podobno nuncjusz Sega ma w najbliższym czasie zlikwidować Reformę, że karmelici bosi powrócili na łono Zakonu, a ojciec Jan jest jedynym, skazanym na pogrzebanie za życia.

Komentarze te pozostawiają głęboki ślad w psychice osłabionego postem ojca Jana, udręczonego na domiar odizolowaniem i nie kończącymi się obawami: co pomyślą o nim karmelici bosi? A przede wszystkim, co pomyśli o nim matka Teresa? Że ich opuścił? Skazany na całodzienną bezczynność, może tylko myśleć, wyobrażać sobie i snuć najczarniejsze myśli.

Fakty te robią dziś na nas wrażenie nieuzasadnionych okrucieństw i musimy uczynić spory wysiłek, by poprawnie zinterpretować je i dostrzec ich rzeczywisty kontekst. Sprawa Jana od Krzyża ma, bez wątpienia, ostrzejszy charakter niż inne podobne przypadki, nawet w oczach jego współczesnych; oni zresztą sami przedstawią obraz sytuacji w jeszcze czarniejszych barwach podczas procesu kanonizacyjnego. Sam konflikt jednak doskonale się mieści w ramach ówczesnych zwyczajów. Aż taki rozgłos zyskał po prostu dlatego, że jego głównym bohaterem jest ten, którego znamy jako św. Jana od Krzyża.

Błędy, mniej czy bardziej świadome, popełniono dwa: po pierwsze, że uznano go za krnąbrnego buntownika z powodu posłuszeństwa wyższej władzy. W tej kwestii nie mamy jeszcze jasnego poglądu, a i historycy nadal dyskutują nad jej prawnymi aspektami. Drugi błąd polegał na założeniu, że maltretowanie osłabi opór tego “półbrata” i odwiedzie go od podjętej decyzji. Jak wykazały skutki, było to założenie całkowicie błędne.