Całkiem nieoczekiwanie dotarła do mnie prośba z Karmelu o podzielenie się doświadczeniem mojej modlitwy, praktykowanej w oparciu o duchowość karmelitańską. Chciałbym zacząć swoje świadectwo od sięgnięcia głęboko w przeszłość, dotknąć swojej młodości, aby ukazać początek mojej drogi do zbawienia. W wieku około czternastu lat straciłem zupełnie wiarę. Pogrążyłem się w ciemnościach grzechu, żyłem bez Boga. A tak naprawdę to nie żyłem, duchowo byłem martwy. Nadszedł rok 1979 i pierwsza pielgrzymka św. Jana Pawła II do Polski. To był przełom, moje duchowe przebudzenie, zmartwychwstanie do życia w wierze. Z ogromnym żalem w sercu za popełnione grzechy i pragnieniem wynagradzania Bogu za uczynione zło wszedłem na drogę nawrócenia. Na nowo uczyłem się Kościoła, bycia nowym człowiekiem. Uczyłem się modlitwy. Najpierw była to modlitwa ustna. Moje skamieniałe serce nie było jeszcze gotowe do stawania twarzą w twarz z miłującym Ojcem. Po roku mocnym oparciem stała się dla mnie codzienna modlitwa różańcowa. Zaczęła rozwijać się pobożność maryjna. Połowa lat osiemdziesiątych to początki rozważania Ewangelii. Były to próby szukania czegoś głębszego, szukania żywego Boga. Brnąłem sam, po omacku, nie do końca rozumiejąc chyba jak trzeba się modlić. Był to czas trudny, jakby próba wiary. Całe moje ówczesne życie modlitwy falowało. Ale radowałem się samym faktem, że jednak idę naprzód.
Kolejnym przełomem w moim życiu modlitwy był rok 1999, kiedy to miłosierny Bóg powołał do życia w Karmelu moją córkę Katarzynę, otwierając tym samym przede mną drzwi do skarbca duchowości karmelitańskiej. Rodzinne odwiedziny w klasztorze sióstr dały możliwość poznawania codzienności i życia duchowego mniszek oraz uczestniczenia w modlitwach wspólnoty. Konkretnym owocem, jaki zrodził się podczas tych odwiedzin była modlitwa brewiarzowa. Po kilku latach, dzięki trosce mojej córki, co roku uczestniczyłem w rekolekcjach prowadzonych przez ojców karmelitów. To tam, podczas wygłaszanych konferencji i homilii, zetknąłem się ze św. Janem od Krzyża i św. Teresą od Jezusa. Wielcy mistycy i duchowi giganci ukazujący swoim życiem i pozostawionymi dziełami z zakresu życia duchowego tajemnicę ludzkiej duszy jako mieszkania Boga. Od nich przez wieki płynie przekaz, że Bóg jest i On sam wystarczy, by zaspokoić wszystkie pragnienia człowieka. Św. Jana od Krzyża postrzegam jako mistrza życia duchowego, wielkiego ascetę, który przez całe życie płonął żarliwą miłością do Boga pełniąc Jego wolę. Natomiast św. Teresa od Jezusa to dla mnie przede wszystkim nauczycielka modlitwy i przewodniczka prowadząca w głąb ludzkiej duszy na spotkanie z Bogiem.
Przez kilka kolejnych lat przeżywałem rekolekcje, których tematem była modlitwa terezjańska. Była teoria i intensywna praktyka, szkoła i warsztaty. Jakie wnioski z tego doświadczenia się nasuwają? Czy zostałem mistrzem modlitwy? Czy wspiąłem się na szczyty kontemplacji? Nie. I nie oto też chodzi. Ale poznając duchowość karmelitańską zrozumiałem, że modlitwa wewnętrzna jest łaską. To dar Boga, który daje co chce, kiedy chce i ile chce. Trzeba jej szukać z niemałym wysiłkiem, cierpliwie poddając się woli Bożej. Wiem, że ja sam z siebie na tej drodze niczego nie mogę osiągnąć. Jestem zależny od Boga, tę zależność uznaję i jej się poddaję. Owszem, robię wszystko co do mnie należy, ale ostatecznie to Bóg jest twórcą mojej modlitwy, inicjatywa zawsze należy do Niego. I choć ja zrobię Mu miejsce to i tak On przyjdzie, kiedy zechce.
Te dwadzieścia lat życia w bliskiej przyjaźni z Karmelem to niezwykle cenne doświadczenie, które zaowocowało ugruntowaniem w wierze, rozwojem (mimo wszystko) modlitwy i umocnieniem na tej drodze. Modlitwa zawsze wyrasta z mojej wiary i tę wiarę umacnia. Modlitwa potrzebuje wiary, a wiara modlitwy. Dziś, niezależnie od tego jak wygląda moje spotkanie z Chrystusem, czuję w sercu pokój. Jestem przekonany o konieczności codziennej modlitwy wewnętrznej, bo to przecież ona stymuluje rozwój mojego życia duchowego. Pragnienie Boga, jakie rodzi się w moim sercu w czasie porannej modlitwy, Chrystus Pan wspaniale zaspakaja w komunii sakramentalnej, podczas codziennej Eucharystii.
Łaska to i wielki dar od Boga, że idąc swoją ścieżką na spotkanie z Panem, mogę czerpać obficie z duchowości Karmelu jak ze studni Jakubowej. Ufam, że Najświętsza Dziewica Maryja, której oddałem się w znaku szkaplerza karmelitańskiego, będzie nade mną czuwać i będzie mnie dalej prowadzić drogą nawrócenia aż osiągnę cel swojej pielgrzymki – wieczną komunię z Najświętszą Trójcą.
Marek Stankiewicz