My czytamy Słowo, Słowo odczytuje nas

Rozmowa z o. Amedeo Cencinim, kanosjaninem, pedagogiem, kierownikiem duchowym, wykładowcą na Papieskim Uniwersytecie Salezjańskim w Rzymie, autorem licznych publikacji z zakresu formacji powołaniowej.



Czy rzeczywiście Pan Bóg mówi do nas codziennie? Jak Go usłyszeć?

Ważne jest, by słuchając Boga, człowiek trwał w postawie otwartości i dyspozycyjności, by słuchał w sposób inteligentny, by nie zamykał się w sobie, ale umiał uczyć się. Myślę, że można odpowiedzieć na to pytanie w ten sposób: Stwórca uczynił człowieka zdolnym do słuchania. Wielkość istoty ludzkiej polega na tym, że człowiek jest stworzony jako osoba zdolna do wejścia w relację, do zawarcia relacji, by nie zamykać się w sobie. Właśnie dlatego każda droga wychowawczo – formacyjna powinna przywiązywać wielką wagę do tego, aby pomagać osobie w rozwijaniu tej dyspozycyjności do słuchania, tej wolności relacji, w przekonaniu, że osoba ludzka tym bardziej wzrasta, im bardziej uczy się słuchać. To słuchanie trzeba rozumieć w znaczeniu biblijnym: w Biblii “słuchać” oznacza “być posłusznym”. To jest coś więcej niż nadstawianie ucha, jest to raczej wejście w głęboką relację z drugim, który mówi do mnie. Jest to już więc postawa posłuszeństwa. Otwarcie się na słuchanie stanowi ważny element procesu formacji ciągłej w życiu człowieka. Im bardziej osoba staje się dojrzała, tym bardziej powinna pojmować swoje życie jako dyspozycyjność do słuchania.

Słowo, Bóg przemawiający do nas ma moc nas przemieniać, jednak nie bez naszego udziału. Co my musimy uczynić, by Słowo rzeczywiście nas przemieniało?

Słowo, Bóg przemawiający do nas ma moc nas przemieniać, jednak nie bez naszego udziału. Co my musimy uczynić, by Słowo rzeczywiście nas przemieniało?

Tym bardziej wejdziemy w postawę słuchania, im bardziej uwolnimy się wewnętrznie od postaw przeciwnych. Człowiek został stworzony jako osoba, która musi dać odpowiedź, musi – jak mówiliśmy – być zdolna do słuchania. Jest też prawdą, że osoba ludzka jest ciągle kuszona, by nie słuchać, zamknąć się w sobie, by nie uważać za ważne tego, że jest ktoś inny w jej życiu, nie przywiązywać wagi do słowa wypowiedziane przez drugiego. Człowiek jest coraz bardziej kuszony, by rozmawiać z samym sobą, zamknąć się w pewnego rodzaju kapsule narcystycznej, w której zaczyna się rozmawiać z lustrem. A lustro to eliminacja relacji. Jeśli chcę nauczyć kogoś, by jego spotkanie z Bogiem miało efekt przemieniający, muszę przede wszystkim pomóc mu wyzwolić się z tych wszystkich pokus, które zamknęłyby go na słuchanie, by nie zamknął się w sobie, by nie zniweczył możliwości wzrastania. Powiedzmy zatem, że na początek potrzebna jest faza wychowawcza. To jest ten moment wyzwolenia człowieka z tego wszystkiego, co przeszkadza we wzrastaniu.

Druga faza w tej drodze pedagogicznej to faza formacyjna. W formacji wskazuje się osobie pewną formę, pewien sposób życia, w którym może ona rozpoznać swoją tożsamość. Wtedy trzeba formować osobę do relacji rozumianej jako miejsce odkrywania swej prawdziwej tożsamości. To jest ważny punkt. My wywodzimy się z pewnego rodzaju pedagogii, czy może wręcz duchowości, w której relacja jest przeżywana jako “dodatek”, a nie jako coś, co należy do samej istoty ludzkiej. Pomijając źródło filozoficzne tego założenia, myślę, że to poprzednie rozumienie nie jest zgodne z antropologią biblijną. Człowiek bowiem został stworzony przez Boga, a Bóg jest relacją. Bóg jest Trójcą. Osoba ludzka, stworzona na obraz i podobieństwo Boga, jest powołana, by żyć w relacji. Formacja powinna prowokować do przeżywania w relacji w dwojakim sensie: jako punkt docelowy dojrzewania ludzkiego i duchowego i jako sposób, środek wiodący do tego celu.

W jaki sposób Słowo przemienia człowieka?

Procesowi przemiany dokonuje się, gdy człowiek wchodzi w pewnego rodzaju relację z Bogiem, który mówi, gdy człowiek odkrywa, że w Słowie jest ukryta jego tożsamość, jego prawda. Jest to pokarm, który go karmi. W tym momencie powinna zrodzić się miłość do Słowa. W dzisiejszych czasach mówimy dużo o lectio divina. Ale ja mówię: nie wystarczy lectio, potrzebne jest dilectio – umiłowanie Słowa. Lectio nie spełnia swego zadania, jeśli nie rodzi w sercu pasji do Słowa. Dopiero wtedy można zacząć mieć nadzieję, że Słowo Boże będzie mieć efekt przemieniający. Słowo Boże przemienia mnie w takiej mierze, w jakiej mierze ja rozmawiam z tym Słowem każdego dnia, odnajduję w tym Słowie moją prawdę, a to Słowo usłyszane rano wyznacza rytm całego dnia. Myślę, że w naszej rzeczywistości formacyjnej ta zasada jeszcze nie jest dostatecznie realizowana. Myślę przede wszystkim o formacji ciągłej. Nadal żyjemy ze Słowem w relacji akademickiej, doktrynalnej, intelektualnej, która nie może mieć efektu przemieniającego.

Jak praktycznie wsłuchiwać się w Słowo, by dokonywała się przemiana? Ojciec proponuje zasadę “Słowo z każdego dnia”.

To jest zasada biblijna, nie tylko dlatego, że chodzi o słowo Boże, ale dlatego, że – jak mi się wydaje – charakteryzuje ona dzieje wszystkich bohaterów biblijnych, którzy zostali przyjaciółmi Boga. W Biblii człowiek wierzący staje się przyjacielem Boga w takiej mierze, w jakiej rozmawia z Nim; w takiej mierze, w jakiej staje wobec Słowa i karmi się nim, do tego stopnia, że nie mógłby żyć bez tego Słowa.

Istnieje też zbiorowe doświadczenie Słowa. Odwołuję się tu do wydarzenia z manną, gdyż jest to dobry obraz naszego życia, ludzi wierzących. Manna, jak wiemy, to dar opatrzności Boga, który każdego dnia daje dzienną rację tego tajemniczego pokarmu. Wydaje mi się, że to jest obraz tego, czym jest słowo Boże, które jest nam dane każdego dnia, w liturgii dnia, aby objawiać nam stopniowo Boga, Jego miłość, Jego plan wobec nas, a jednocześnie nas samych. Wiemy bowiem, że w tym słowie jest zawarta tajemnica naszego życia i naszego powołania. Opatrzność Ojca objawia nam codziennie, coraz głębiej, te wszystkie prawdy, których za jednym razem nie możemy zrozumieć. Dlatego jest ważne, by człowiek wierzący wszedł w tę relację, która jest relacją miłości: to Ojciec mnie karmi, oświeca każdego dnia. Jest niezwykle ważne, bym przyjął to wszystko w postawie odpowiedzialnej, żebym odczuł, że w Słowie z dnia jest moja manna, jest to, co Ojciec przygotował dla mnie. Jest pragnieniem Ojca, bym karmił się tym pokarmem. Bez tego pokarmu nie mogę zrozumieć, jaki sens ma moje życie, nie wzrastam w znajomości Boga. Wszystkie inne wartości obecne w moim życiu, jak np. ubogacenie kulturalne, mogą znaleźć miejsce w innym momencie dnia, ale ja muszę zacząć dzień od czytania Słowa, bo bez tego wszystko stałoby się bezsensowne, pomieszane, chaotyczne.

Trzeba przyjąć tę zasadę: dzień zaczyna się od lektury Słowa. Przyjmuję tę lekturę z nieskończoną wdzięcznością, bo wiem, że ona zawiera w sobie coś, co Ojciec przygotował dla mnie. Jest dar na dzisiaj, to jest Boże “dzień dobry” dla mojego życia. Przyjmuję to Słowo z poczuciem tajemnicy. Nie muszę go od razu zrozumieć. Na początku dnia jest ważne, by dzień zaczął się od Słowa, żebym wyniósł z czytania coś, co będę strzec w sercu w ciągu dnia, tak jak Maryja, która zachowywała w sercu właśnie to, czego nie rozumiała. Zatem zaczynam dzień od tego, co tradycyjnie nazywamy medytacją. Po zakończeniu medytacji zanurzam się w nowy dzień ze wszystkimi problemami, jakie ze sobą przyniósł, ale w sercu mam to Słowo, albo przynajmniej jeden jego werset, coś, co zaczerpnąłem z tej lektury. Jest ważne, żebym trwał w tym Słowie w ciągu dnia, a to oznacza dwie rzeczy: wszystko, co dziś robię, ma być zakorzenione w tym Słowie, a Słowo ma być obecne w tym wszystkim, co ja robię. Przypomina nam to obraz winnego krzewu i latorośli: wszystko, co dzisiaj robię, musi być ściśle związane ze Słowem, jak latorośl z krzewem winnym. Kolejne ważne postawy, jakie mam przyjąć, to: “wybierać i rozeznawać”: Słowo musi być punktem odniesienia dla moich wyborów; to, co dzisiaj zrobię, będzie uczynione mocą tego Słowa. Ono jest kluczem interpretacyjnym mojego działania w ciągu dnia. Tylko wtedy mogę powiedzieć, że znam Słowo z dnia, jeśli zrobię coś, opierając się na tym Słowie, nawet jeśli będzie mi się to wydawało ryzykowne. Dopiero wówczas możemy powiedzieć, że znamy, rozumiemy Słowo, gdy stanie się ono punktem odniesienia dla codziennych działań. Dopóki nie dojdziemy do tego typu wyborów, Słowo pozostanie obce wobec nas. Rozumiem Słowo dopiero wtedy, gdy dokonałem wyboru, opierając się jedynie na tym Słowie.

Tak dochodzimy do końca dnia, do komplety, modlitwy, która zamyka dzień. To jest moment, w którym należy powrócić do Słowa, od którego rozpoczęliśmy dzień i spojrzeć na nie w świetle wydarzeń dnia, spojrzeć na Słowo, które zostało poparte przez wydarzenia. Uważam, że jest bardziej refleksyjny moment, aniżeli poranna medytacja, bo teraz mogę kontemplować Słowo, które wcieliło się w wydarzenia, więc stało się dużo jaśniejsze, dużo bardziej zrozumiałe. Teraz kontempluję Słowo, które się spełniło. Jak stary Symeon mogę powiedzieć: “Panie, teraz mogę iść spać, bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie”. To jest jakby moje “dobranoc” dla Boga. Równocześnie wtedy mogę zobaczyć, ile jest we mnie przeszkód, które nie pozwalały Słowu spełnić się. To jest ten sławetny rachunek sumienia, który staje bardziej poważny i dojrzały, kiedy jest przeprowadzony w świetle Słowa. Jeśli ktoś nauczy się tak przeżywać dzień wobec Słowa, wtedy Słowo stanie się naprawdę nauczycielem. Nie będzie tylko pokarmem, który mnie podtrzymuje, światłem, które mnie oświeca, ale stanie się obecnością Boga w moim życiu, który towarzyszy mi krok po kroku, wychowuje mnie, formuje i przemienia.

W czasie jednej z konferencji przekonywał Ojciec, że to nie ja czytam Słowo, lecz jestem czytany, że to Bóg czyta mnie.

Jest to część tej rzeczywistości, o której przed chwilą mówiłem. Jeśli żyję w takiej relacji ze Słowem i w tej relacji posługuję się nie tylko moimi możliwościami zrozumienia, to nie tylko ja czytam Słowo przy pomocy swej inteligencji, ale pozwalam Słowu, by weszło w mój dzień, w moje życie. We wspólnotach zakonnych medytację przeprowadza się zazwyczaj rano. Jest to, oczywiście, słuszne, ale niesie pewne niebezpieczeństwo, że relacja ze Słowem może ograniczyć się do pewnego czasu. Na etapie medytacji to ja, czytelnik, czytam Słowo. Tymczasem jeśli kontynuuję relację ze Słowem na przestrzeni całego dnia, wtedy to Słowo coraz bardziej odczytuje moje życie.

Po drugie: Słowo mnie odczytuje, ponieważ ma taką moc. Mówiąc mi o Bogu, o Jego miłości do mnie, uświadamia mi jednocześnie mój brak miłości. Tylko to, co pozytywne, pozwala mi zrozumieć obecność czegoś negatywnego. Jeśli zatem czytam Słowo w wolności ducha, ono pozwala mi coraz lepiej rozumieć, gdzie jest mój grzech, gdzie są moje słabości. To jest aspekt, który powinniśmy coraz bardziej rozwijać w naszej katechezie, w naszej duchowości. My, niestety, jesteśmy jeszcze czytelnikami, nie osiągnęliśmy jeszcze tej wolności, by “dać się odczytać”. Słowo jest skierowane bezpośrednio do mnie, tak jakby w czasie czytania z kart Pisma wyłaniała się dłoń i wskazywała mnie, mówiąc: “Ty jesteś tym człowiekiem!”

Dlaczego z taką determinacją bronimy się przed Bogiem, uciekamy przed Nim? Skąd ten odruch obronny przed Bogiem?

To jest właśnie sytuacja istoty ludzkiej, nie ma w tym nic dziwnego. Człowiek jest kuszony, by postrzegał Boga jako nieprzyjaciela swojego szczęścia, a Jego Słowo – jako coś, co komplikuje życie, przeszkadza, co odbiera możliwość życia w sposób pogodny, wolny i wyzwalający. Wydaje mi się, że w tym nie ma nic dziwnego. Jest to pokusa nad pokusami, kontynuacja kuszenia Adama i Ewy. Diabeł kusił ich w identyczny sposób: deformując sens słowa, które powiedział Stwórca. Diabeł modyfikuje Słowo, ale przede wszystkim wpaja nieufność do Słowa, do jego sensu. Od tamtego czasu nie zmienił on metody, nadal kusi nas w ten sam sposób. Daje nam odczuć to Słowo nie jako przyjacielskie, ale jako coś, co ma zakłócać nasze życie. Z tą pokusą musimy walczyć każdego dnia. Jezus także był kuszony w ten sposób, również wobec Jezusa diabeł używał słowa Bożego, chcąc zaszczepić w Nim uczucie nieufności, podejrzliwości wobec Ojca. Bardzo się cieszę, że następny synod będzie poświęcony tematowi Słowa, bo widzę w tym wspaniałą ciągłość z Soborem Watykańskim II. Myślę, że najpiękniejszym owocem soboru było zakończenie “wygnania” Słowa, ponowne umieszczenie Go w centrum życia Kościoła.


Rozmawiali: Danuta Piekarz i Krzysztof Górski OCD
Głos Karmelu, 1/2008

fot. cfd.sds.pl