o. Albert Wach OCD
Nie ma nic piękniejszego i bardziej wymagającego zarazem niż modlitwa. Już dziecko wie, ile kosztuje pięciominutowy pacierz, na klęczkach, w pustym pokoju, a ile jedna godzina spędzona w zimnym kościele. Dorośli też znają cenę chwil poświęconych Bogu: jedni wiedzą o tym z naprędce przeprowadzonych kalkulacji – ile to „cenniejszych” rzeczy mogliby zrobić w tym samym czasie, inni – z rzeczywistych ofiar. Ci ostatni, oczywiście, owej ceny sami nigdy nam nie ujawnią, chociaż modlitwa ich również kosztuje – jakkolwiek zupełnie inaczej.
Zbigniew Herbert z zachwytem opowiadał o prostej wierze swojej cichuteńkiej i pobożnej babci, która należała do świeckiego zakonu, ciągle odmawiała jakieś nowenny i na pomaganie biednym wydawała całą swoją emeryturę – za co w domu była wyśmiewana i prześladowana – jak kiedyś jej antychrześcijańsko nastawiony syn zamknął drzwi, a ona uciekła do kościoła… przez okno, nic się przy tym nikomu nie żaląc. Co ją to wszystko kosztowało, to jeden Pan Bóg wie!
Wyrusz na wojnę
Może nie będzie to wielką pociechą, ale trzeba powiedzieć, że modlitwa łatwo nikomu nie przychodzi. Jest bardzo trudnym zajęciem, z którym borykają się nie tylko ludzie świeccy, ale i zaprawieni w bojach mnisi. Kto raz na serio zabrał się za modlitwę, na własnej skórze mógł się przekonać, że w tym względzie nie ma mocnych. Wprawdzie zdarzają się zwycięstwa, ale chyba więcej jest porażek. Żadna ludzka czynność podejmowana z własnej woli nie wymaga tyle hartu ducha i prawdziwego męstwa, ile właśnie modlitwa. Tylko niepoprawny optymista, który ma wyłącznie myślny stosunek do modlitwy – to znaczy optymista, który nie praktykuje modlitwy myślnej, ale myśli, że się modli! – może sądzić, że jest ona rzeczą prostą i bezproblemową. Życiowe doświadczenie pokazuje jednak, że radzą sobie z nią tylko ludzie mężni i mocni duchem.
Rzeczywiście, modlitwa potrzebuje męstwa. I to nie jakiegokolwiek, ale męstwa największego. Miała rację Wielka Mistrzyni modlitwy, Teresa z Awila, gdy twierdziła, że „niedoskonały człowiek potrzebuje większej odwagi, aby wstąpić na drogę doskonałości i wytrwać na niej, niż by nagle stać się męczennikiem; ponieważ doskonałości nie osiąga się w krótkim czasie”. Jest to wypowiedź tyleż zadziwiająca, co obalająca wszelkie stereotypy myślenia na ten temat. Zwykle bowiem właśnie męczeństwo kojarzy się z najwyższym stopniem męstwa. Tymczasem Teresa mówi, że jeszcze więcej męstwa potrzeba, aby „wstąpić na drogę doskonałości i wytrwać na niej”. Twierdzenie Teresy może być bardzo trudne do zrozumienia i przyjęcia szczególnie dla nas, Polaków, przywykłych do zrywów raczej, aniżeli do systematycznej pracy, do dumnego przelewania krwi, aniżeli do pokornego oddania się Panu i służenia Jemu w codzienności. „Polacy – jak mówił Norwid – umieją bić się, ale nie umieją walczyć”.
A modlitwa właśnie jest walką. Najlepiej to widać w heroicznym życiu świętych i wielkich chrześcijan. Ich życie nie było takie słodkie, jak czasami się je przedstawia na świętych obrazkach. Sprawy, których się podejmowali wcale nie szły im tak z płatka, jak na pozór mogłoby się to wydawać. Nikt nie doświadczał tylu trudów i przeciwności na swojej drodze, ile doświadczali ich święci każdego stanu. Zawsze jednak, choćby należeli do płci słabej, byli Bożymi gwałtownikami i kochali wojnę – prawdziwą wojnę! Nie taką wojnę, która rodzi się z braku modlitwy, ale taką, którą na modlitwie codziennie się toczy. Wojnę, na której trzeba większego męstwa niż na tej, na której jedynie ciało może być zabite. Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało (…). Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle (Mt 10, 28).
Taką wojnę kochała mała św. Teresa. W liście do swego „brata” misjonarza napisała: „W dzieciństwie marzyłam o walce na polu bitwy. Gdy zaczęłam się uczyć historii Francji, zachwyciła mnie postać Joanny d’Arc i jej bohaterskie czyny. Odczułam w sercu pragnienie i odwagę naśladowania jej; zdawało mi się, że Pan Bóg przeznacza mnie również do wielkich rzeczy. Nie omyliłam się, ale zamiast Głosu z Nieba, wzywającego mnie do walki, usłyszałam w głębi duszy głos daleko słodszy, silniejszy jeszcze, głos Oblubieńca dziewic, który powoływał mnie do innych zmagań, do chlubniejszych zdobyczy. W samotni Karmelu zrozumiałam, że misją moją nie jest starać się o ukoronowanie króla śmiertelnego, ale dążyć, by miłowano Króla Niebios, zdobywać dla Niego królestwo serc ludzkich”. Do takiej walki w Karmelu Teresa chce się zaprawiać i do takiej walki zachęca swoje nowicjuszki. A wszystko dzieje się w duchu jej Patronki i Matki, Teresy od Jezusa. W liście do innego misjonarza napisze: „Święta Teresa mówiła swoim córkom: «Nie chcę, abyście były słabymi niewiastami, powinnyście dorównać mężom mocnym». Toteż św. Teresa nie chciałaby mnie uznać za swoje dziecko, gdyby Pan nie udzielił mi swej boskiej mocy, gdyby mnie nie uzbroił sam do boju”. W ten sposób umocniona i uzbrojona „fortecę Karmelu zdobywa ostrzem miecza”. A gdy już ją zdobędzie, w autobiografii wyzna: „Z łaski Bożej nie lękam się walki!”.
Walcz mężnie
Świadectwa świętych, nawet najpiękniejsze, pozostaną jednak martwe, jeśli nie znajdą rezonansu w naszym osobistym doświadczeniu. Także my, wchodząc na drogę doskonałości, na drogę modlitwy, musimy mieć świadomość, że idziemy na wojnę, że czeka nas walka, i że w tej walce musimy okazać nasze męstwo. Nie zdobędziemy sławy prawdziwych bohaterów, jeśli nie stawimy czoła konkretnym przeciwnościom. Męstwo poznaje się właśnie w walce z trudnościami! Jest ich wiele, życie nam ich nie szczędzi, ale ostatecznie wszystkie możemy sprowadzić do dwóch zasadniczych.
Pierwszą i rzeczywistą przeszkodą, na jaką człowiek modlitwy napotyka w swoim życiu, i w obliczu której winien dać świadectwo swego męstwa, jest istnienie realnego zła: zła w świecie ludzkim i w świecie szatańskim; zła pod postacią winy i kary; zła czynionego przez człowieka i zła, które musi on znosić. Niektóre współczesne prądy kulturowe próbują zanegować istnienie zła i tym samym zniwelować jego śmiertelne niebezpieczeństwo. Według zwolenników tych nurtów człowiekowi powinno się pozwolić być egoistą, by jego życie mogło się rozwijać spontanicznie, swobodnie, bez stosowania wymogu i dyscypliny, bez pouczania i udzielania rad. Oczywiście, w takim ujęciu nie ma miejsca na ryzyko ani na heroizm. Dobro byłoby osiągalne bez żadnej walki. Chrześcijaństwo jednak stanowczo odrzuca tę iluzoryczną wizję świata i głosi, że właśnie męstwo świadczy o istnieniu zła. Męstwo dlatego jest konieczne, że w świecie zło ma swoją moc, i że czasami niestety ta moc przeważa wątłe siły człowieka!
Chrześcijanin musi więc wzmocnić swoje siły i nauczyć się walczyć ze złem. Powinien na przykład wiedzieć, że ze złem nigdy się nie dyskutuje. Próba jakiegokolwiek dialogu jest już formą zdrady własnych tajemnic i dopuszczeniem wroga do głównej kwatery dowodzenia (por. Iz 33, 14-16). Św. Rafał Kalinowski, z perspektywy swego wojskowego doświadczenia, mówił: „Świat wszystkiego może mnie pozbawić, ale pozostanie dla niego niedostępna jedna kryjówka: modlitwa”. Miał świadomość, że to właśnie tam zapadają strategiczne decyzje, istotne dla losów całej wojny. Tam rozeznaje się, kiedy należy stawić opór złu, a kiedy przypuścić na nie zmasowany atak. Tam się odkrywa, na ile wolno czegoś się obawiać, a na ile śmiało należy stawić czoła przeszkodom. Tam szuka się „złotego środka” pomiędzy tchórzostwem a zuchwalstwem. Ów „złoty środek” bowiem, który znajduje się pomiędzy dwiema skrajnościami, jest prawdziwą cnotą męstwa; jest miejscem nagromadzenia największych mocy i stanowi o wielkości człowieka. „Człowiek nie pokazuje swej wielkości przez to, iż pozostaje na jednym krańcu, ale przez to, że dotyka dwóch naraz i wypełnia przestrzeń między nimi” (B. Pascal).
Tego rodzaju wielkość, uformowana przez wypływającą z wewnętrznego źródła moc, zawsze zakłada pewną wrażliwość, słabość, zgodę na zranienie, na przegraną, a ostatecznie na śmierć. „Męstwo”, które nie osiągnęłoby tej głębi zgody na zranienie (od publicznego wykpienia aż do utraty wolności, zdrowia i życia), byłoby skażone u samych źródeł i obezwładniające. Człowiek mężny nie akceptuje zranienia jako celu samego w sobie, ale jako środek do osiągnięcia czegoś cenniejszego (J. Pieper). Wspaniałym przykładem takiego męstwa jest Edyta Stein. W 1933 r., gdy w Niemczech Hitler przejął władzę, po modlitwie w karmelitańskim kościele w Kolonii, Edyta napisała: „Rozmawiałam ze Zbawicielem i powiedziałam Mu, że wiem, iż Jego krzyż zostaje teraz złożony na naród żydowski. Wielu tego nie rozumie; ale ci, którzy to pojmują, muszą być gotowi wziąć go na siebie w imię pozostałych. Chcę to uczynić, niech mi tylko wskaże, jak to zrobić. Gdy nabożeństwo skończyło się, miałam wewnętrzna pewność, że zostałam wysłuchana. Na czym jednak ma polegać to dźwiganie krzyża, tego jeszcze nie wiedziałam”.
Drugą poważną przeszkodą, na jaką człowiek modlitwy napotyka w swoim życiu i z którą winien sobie radzić przy pomocy cnoty męstwa, jest milczenie Boga. Pan Bóg na nasze słowa nie odpowiada słowami, jak drugi człowiek, którego widzimy. Milczenie Boga jest więc dla nas bardzo deprymujące. Podobnie zresztą bywa w rozmowach z ludźmi. Czasami zupełnie nie wiemy, jak się w takich sytuacjach zachować. W duchu mówimy: „zapadło niezręczne milczenie”. Trudność jednak, na jaką napotykamy w rozmowie z Bogiem wzmaga fakt, że mamy świadomość uczestnictwa w toczącej się w świecie ryzykowanej walce ze złem i że to właśnie Bóg jest naszym głównym przewodnikiem w owych zmaganiach. Tymczasem „Boski Generał” – jak Go określiła mała Teresa – milczy! Nie zważa na cały napór zła i grożące nam niebezpieczeństwo. Jest niewzruszony i obojętny na nasze słowa. Dlatego Psalmista woła: Przebudź się, czemu śpisz (Ps 44, 24). A za Psalmistą przez wieki wołają całe zastępy ludzi przykutych do ziemi ciężarem własnej egzystencji. Jednakże ich słowa, z zewnątrz patrząc, wydają się być przysłowiowym „rzucaniem grochem o ścianę”.
Co w tej sytuacji ma czynić chrześcijanin? Ufać! Bezwzględnie ufać i rozumnie czekać! Przez ufność chrześcijanin ma okazać „męstwo bycia” (P. Tillich). Jego męstwo nie może polegać na sobie samym. Szybko przekształciłoby się w tupet i butę. Prawdziwe męstwo musi odznaczać się roztropnością i autentyczną mądrością. Nie może mieć nic wspólnego ze ślepym porywem i bezrozumnym uniesieniem emocjonalnym. Nie jest bowiem mężnym ten, kto bez żadnej refleksji i rozeznania samowolnie wystawia się na jakiekolwiek niebezpieczeństwa. Jest nim jedynie ten, kto, owszem, ryzykuje wiele, niemniej czyni to zgodnie ze słuszną oceną rzeczywistości i w całkowitym posłuszeństwie Bogu. Błędem natomiast jest przemądrzałe kwestionowanie posunięć głównego Wodza, a już zupełnym nieporozumieniem wychodzenie przed szereg i walka „na własną rękę”, w pojedynkę. Miała rację św. Teresa od Dzieciątka Jezus, krytykując Apostołów za to, że z obawy o siebie w czasie burzy na morzu wołaniem swoim zbudzili śpiącego w łodzi Pana. Ciało Jego wprawdzie spało, ale sercem przecież czuwał (por. Pnp 5, 2)! Chrześcijanin na modlitwie, jeśli nie chce popełnić tego samego błędu, nie powinien być gadatliwym (por. Mt 6, 7). Wielomówność przeszkadza w wyciszeniu serca i w cierpliwym wyczekiwaniu na rozkaz Pana – na Jego dyskretny gest, dający znak do walki. Wszystkie emocje powinny być ujęte w karby, jak to doskonale wyraził C.K. Norwid: „Za to i rycerz nie lada gwałtownik, lecz ów, co czeka”! Wszelka nasza modlitwa, osobista i liturgiczna, owszem, ma być czynem, ale „czynem absolutnej cierpliwości” (E. Levinas). Chrześcijanin winien więc przyjąć postawę kontemplacyjną. To znaczy, powinien nieustannie wpatrywać się w ten mężny par excellence czyn Jezusa Chrystusa na krzyżu i przyswajać sobie wszystkie modlitewne myśli i uczucia, jakie towarzyszyły Mu w tym dramatycznym momencie, gdy ze strony Ojca swojego nie słyszał żadnej słownej odpowiedzi, a jednak wytrwał do końca w miłosnym posłuszeństwie i w ten sposób odniósł chwalebne zwycięstwo nad nienawiścią i śmiercią. Niech moc Jego chwały w pełni was umocni do okazywania wszelkiego rodzaju cierpliwości i stałości (Kol 1, 11).
Na koniec zwróćmy uwagę na wielki konkret, jakim jest nasze ciało – na naszą cielesną obecność na modlitwie! Od tego zaczyna się każde realne doświadczenie modlitwy i męstwa. Modlitwa – powiedzieliśmy – musi być autentyczną walką, ale jednocześnie oblubieńczym gestem miłości. Walką z szatanem, a gestem miłości wobec Pana. Zarówno w walce, jak i w okazaniu miłości potrzebne jest ciało. Bez niego modlitwa jest iluzją, sennym marzeniem nie tylko o zwycięstwie, ale i o prawdziwej miłości. Rany i blizny widoczne na ciele i duszy będą dowodem, że modlitwa jest rzeczywiście wydarzeniem prawdziwego męstwa.
Głos Karmelu, 3/2006