8. Łączyć się z Jezusem w cierpieniu
Cierpienie związane z miłością Jezusa
Przegląd postaw duchowych Teresy kończymy, tak jak zaczęliśmy, jej wezwaniem do Jezusa: “W mym Stwórcy mam nagrodę” (Po, P II, s. 123; OC, s. 677). Od pierwszego kroku na drodze, “pragnąć kochać Jezusa”, aż do ostatniego, “łączyć się z Jezusem w cierpieniu”, miłość Jezusa jest klamrą spinającą całe życie Teresy: “Kocham Cię coraz więcej” (Po, P II, s. 125; OC, s. 679).
Po dziewięciu latach życia w Karmelu, na trzy miesiące przed śmiercią, Teresa może napisać: “Od dawna już nie należę do siebie, wydana jestem cała Jezusowi, może więc uczynić ze mną co zechce” (Rps C, s. 240; OC, s. 248). Nieco dalej komentuje dla matki Marii od św. Gonzagi urywek z Pieśni nad pieśniami “Pociągnij mnie za sobą! Pobiegnijmy!”:
A o cóż innego prosimy w słowach “przyciągnij mnie“, jeśli nie o to, by móc się zjednoczyć – w sposób najbardziej intymny – z tym, który zauroczył nasze serce? Gdyby ogień i żelazo miały rozum i gdyby drugie powiedziało do pierwszego “przyciągnij mnie”, czy te słowa nie dowodziłyby tego, że żelazo pragnie utożsamić się z ogniem, tak by ten je przeniknął, nasączył swą rozżarzoną substancją, stanowiąc z nim poniekąd jedno? Matko umiłowana, oto modlitwa, jaką zanoszę: proszę Jezusa, by mnie wciągnął w promienie swojej miłości, zjednoczył mnie ze sobą tak ściśle, że On sam będzie żyć i działać we mnie (Rps C, s. 284; OC, s. 283-284).
Zjednoczenie z Jezusem zarówno w radości, jak i w cierpieniu, oto podsumowanie całego życia Teresy. Nie ma dla niej pojęcia, idei, zasady, tematu ważniejszego niż zjednoczenie z Jezusem, urzeczywistniane przez “małą drogę, prostą, krótką, zupełnie nową” (Rps C, s. 222; OC, s. 237). Z Teresą bowiem nie dążymy już do Boga jak wielcy święci, wspinając się na górę doskonałości, lecz jak maluczcy, powierzając się po prostu z ufnością i pozwalając się nieść windzie miłości, którą są ramiona Jezusa. W ten sposób docieramy na szczyt o wiele prędzej i pewniej. Czyż ta “mała droga ufności”, która przyjmując cierpienie, prowadzi do radości doskonałej, nie prowadzi najprościej do Boga?
Teresa bardzo wcześnie wyczuła, że w zjednoczeniu z Jezusem można żyć naprawdę jedynie w cierpieniu. Dlatego kochała nie dla siebie samej, ale z powodu swej miłości dla Jezusa. Tę żarliwą miłość manifestowała poprzez pragnienie świętości: “Zrozumiałam, że aby zostać świętą, trzeba dużo wycierpieć” (Rps A, s. 47; OC, s. 84). Cierpienie staje się drogą ogołocenia, przybliża spełnienie pragnienia bycia świętą dla Jezusa, który jest szczęściem jej życia.
Zamiast buntować się przeciw cierpieniu lub zamykać się przed nim, Teresa szuka okazji, by kochać, a więc by cierpieć; dostarcza tego życie we wspólnocie, z założenia oparte na wyrzeczeniu. Wie, że aby być świętą, musi oddać się całkowicie Bogu i bliźnim, a więc oderwać się od samej siebie. Cierpienie, które jest rodzajem śmierci, umożliwia Teresie to jakże trudne, lecz wyzwalające oderwanie się od siebie.
Cierpienie Teresy jest nierozłącznie związane z miłością. Teresa kocha, więc cierpi, gdyż prawdziwą miłością żyje się nie w zupełnym zlaniu się, które prowadzi do zamętu, lecz w odmienności prowadzącej do łączności duchowej, stąd dystans, pustka, rozdział, oschłość, opuszczenie. Cierpienie przygotowuje Teresę do “życia miłością”, gdyż staje się jej sprzymierzeńcem, przyjacielem, siostrą w jej zjednoczeniu z Jezusem.
Mimo tak krótkiego życia Teresie nie zostały oszczędzone rany, łzy, zerwania, śmierci bliskich, odmowy, niezrozumienia, upokorzenia: “Ach, dopiero w niebie będę mogła powiedzieć, ile z tego powodu wycierpiałam!…” (Rps A, s. 80-81; OC, s. 118). Czyż nie jest to droga, którą wybrał Jezus, aby nam okazać całą swoją miłość i otworzył nam bramy Życia? Uczeń nie jest większy od Mistrza, stąd droga Teresy jest również drogą krzyżową, którą idzie razem z Jezusem, a więc drogą radości przynoszącą zbawienie i wolność: “Widzę, że tylko cierpienie potrafi dawać duszom życie” (Rps A, s. 175; OC, s. 206).
Przyjmować cierpienie jak łaskę
Bardzo wcześnie dostrzegła Teresa przekształcającą moc cierpienia, tę potężną energię w człowieku, która, przyjęta z miłością, staje się najbardziej płodnym sposobem współpracy ze zbawczym dziełem Odkupiciela. W chwili śmierci matki miała cztery lata; tak pisze o tym przeżyciu: “Już wówczas, w dzieciństwie, miałam zostać wrzucona w tygiel utrapień i cierpień; dzięki temu mogłam być złożona w ofierze Jezusowi przed czasem” (Rps A, s. 49; OC, s. 87).
W wieku jedenastu lat któregoś dnia po Komunii świętej poczuła, że rodzi się w niej miłość cierpienia, tak bardzo zbijająca z tropu dla nas, którzy zbyt często od niego uciekamy, choć tu na ziemi nie da się go uniknąć. Najlepszym sposobem zapanowania nad cierpieniem jest być może przyjęcie go jako łaski, nie zaniedbując jednak zabiegów mogących złagodzić ból.
Poczułam, że rodzi się we mnie wielkie pragnienie cierpienia, a jednocześnie głębokie przekonanie, że Jezus przygotował mi wiele krzyży. Ogarnęła mnie wtedy otucha tak wielka, że uważam ją za jedną z największych łask w życiu. Cierpienie zaczęło mnie pociągać, zaczęło mieć urok, który mnie zachwycał, choć go nie znałam. Dotąd cierpiałam, nie kochając cierpienia, od tego dnia poczułam do cierpienia prawdziwą miłość. Odczuwałam też pragnienie, by kochać jedynie Dobrego Boga, by znajdować radość wyłącznie w Nim; często w czasie moich Komunii powtarzałam te słowa z Naśladowania: “Jezu słodyczy niewysłowiona, zamień dla mnie w gorycz wszelkie ziemskie pociechy” (Rps A, s. 90; OC, s. 127).
Kto mówi dzisiaj takim językiem? Która z nauk humanistycznych potrafi zinterpretować słowa “urok”, “otucha”, “miłość”, “radość” użyte w odniesieniu do cierpienia? Psychoanalityk dostrzeże w tym jedynie patologiczny masochizm, socjolog historyczny determinizm, podczas gdy można tu mówić jedynie o miłości związanej z cierpieniem. Dojrzałość duchowa tej młodej dziewczyny jest równa jej pragnieniu zjednoczenia się z Jezusem. Cierpienie jest tylko środkiem pozwalającym osiągnąć ten cel.
Teresa cierpi z miłości, a ponieważ jest biedna i słaba, wymyśla “małą drogę” ufności i wolności, w owych czasach zupełnie nową. Od tego, kto chce wybrać tę drogę, nie żąda się, by ukochał cierpienie ani by cierpiał bohatersko, lecz tylko by raz na zawsze zgodził się być biedny i słaby wobec cierpienia. Wtedy Jezus niesie nas w swoich ramionach.
Zaledwie w rok po swoim wstąpieniu do Karmelu pisze Teresa zdumiewająco dojrzały list do Celiny z okazji jej dwudziestych urodzin. Oto kilka wyjątków, które pozwalają już przewidywać to, co odkryje później, i to wszystko, czym będzie żyła – jedynie dla Jezusa:
Pozwólmy, by nas ozłociło słońce Jego miłości… to słońce tak gorejące… niechaj strawi nas miłość! Święty Franciszek Salezy mówi: “Gdy ogień miłości płonie w sercu, wówczas meble wyrzuca się przez okna”.
Och! nie zostawiajmy w sercu nic… nic w naszym sercu oprócz Jezusa!…
Nie sądźmy, żebyśmy mogły miłować bez cierpienia, bez wielkiego cierpienia. Nasza biedna natura istnieje i niemałą gra tu rolę!
Cierpmy z goryczą, to znaczy bez odwagi, bez męstwa… “Jezus cierpiał ze smutkiem; bez smutku czyżby dusza cierpiała?” A my chcielibyśmy cierpieć ochoczo, wielkodusznie… Celino!… Jakież to złudzenie!… Chcielibyśmy nie upadać nigdy? – Co to szkodzi, Jezu drogi, jeżeli upadam co chwila, widzę wtedy słabość moją, a to dla mnie wielki zysk. Ty, Jezu, widzisz wówczas, jak słaba jestem i nic nie potrafię uczynić, a wtedy tym skłonniejszy jesteś, by nieść mnie w swoich ramionach.
Świętość nie polega na mówieniu pięknych rzeczy, nie polega nawet na tym, by myśli mieć wzniosłe, odczuwać je, polega jedynie na gotowości cierpienia.
Świętość! Trzeba ją zdobywać na ostrzu miecza, trzeba cierpieć… znosić mękę agonii…
Korzystajmy z tego jednego momentu cierpienia, patrzmy na każdą chwilę. Chwila każda to skarb… Jeden akt miłości pozwoli nam lepiej poznać Jezusa, zbliży nas do Niego na wieczność całą!… (L 65, P I, s. 479-480; OC, s. 389-390).
W miarę, jak Teresa coraz bardziej jednoczy się z Jezusem, cierpienie staje się synonimem pokoju i radości, tego pokoju i tej radości, których świat nie może dać, a które są owocami zmartwychwstania Chrystusa. Kiedy gruźlica zaatakowała już całe ciało i Teresa wie, że wkrótce umrze, pisze: “Dużo wycierpiałam, odkąd jestem na ziemi, lecz jeśli w dzieciństwie cierpiałam ze smutkiem, tak teraz cierpię z radością i w pokoju. Jestem prawdziwie szczęśliwa, że cierpię” (Rps C, s. 226; OC, s. 240).
Mniej więcej w tym samym czasie pisze do księdza Bellière:
O Bracie mój, jaka jestem szczęśliwa, że umieram! Tak, jestem szczęśliwa, nie dlatego, że będę uwolniona od cierpień (przeciwnie, cierpienie połączone z miłością wydaje mi się jedyną rzeczą pożądaną na tym padole płaczu). Szczęśliwa jestem, że umieram, bo czuję, że to jest wolą Bożą, a także dlatego, bo wiem, że daleko więcej będę mogła być pożyteczna dla drogich mi dusz, a szczególnie dla twojej, Bracie (L 224, P I, s. 778; OC, s. 608).
“Mała droga” miłości pozwala Teresie przemawiać takim językiem, gdyż ma ona absolutne zaufanie do Jezusa, który zna jej małość. Łączy się więc z Nim w swoich najgłębszych życzeniach: “Wiem, że Jezus nie może dla nas pragnąć cierpień bezużytecznych i że nie wzbudzałby we mnie oczekiwań, których nie zamierzałby spełnić… Ach! jak wdzięczna jest droga miłości!…” (Rps A, s. 183; OC, s. 213). Ta sama ufność i zawierzenie Bogu w słowach zanotowanych przez matkę Agnieszkę na kilka tygodni przed śmiercią Teresy:
Nigdy nie chciałabym prosić Boga o większe cierpienia. Jeśli je zwiększy, będę je znosiła chętnie i z radością, gdyż będą pochodziły od Niego. Ale jestem zbyt mała, by mieć siły sama z siebie. Gdybym prosiła o cierpienia, byłyby to moje cierpienia i musiałabym je znosić sama, a ja nigdy nie umiałam nic robić sama (OR, P II, s. 497; OC, s. 1088).
Widać wyraźnie, że pisząca te słowa jest przeniknięta wielką miłością, że wszystkiego pragnie dla Jezusa i godzi się, by pochłaniał ją ogień miłości Boga. “Chcę cierpieć z miłości i nawet rozkoszować się z miłości” (Rps B, s. 203; OC, s. 228). Taka jest jej radość! Im bardziej przyjmuje cierpienie, tym bardziej przyjmuje Jezusa. Taka jest również tajemnica Krzyża. “Jezus dał mi serce wrażliwe. Lecz właśnie dlatego, iż zdolne jest cierpieć, pragnę, by dało z siebie Jezusowi wszystko, co potrafi” (Rps C, s. 238; OC, s. 247).
Noc nicości
Miłość wprowadza Teresę głębiej w tajemnicę cierpienia: Teresa poddaje się miłości Jezusa. Teraz dopiero doświadcza rzeczywiście swej słabości, swej małości, bezsiły i nędzy, tego, co nazywa swoją “nicością”. Przyjmując cierpienie jako łaskę, przejdzie najwyższą próbę, która dotknie samego rdzenia jej nadziei, pozna nieprzeniknioną ciemność nocy nicości. Czuje się jak rozbitek, opuszczona przez Jezusa, osamotniona, pozbawiona wszelkiej pomocy. Woli o tym nie mówić: “Boję się popełnić bluźnierstwo… Boję się nawet, że za dużo już o tym powiedziałam…” (Rps C, s. 231; OC, s. 243). Dotknięta na ciele przez gruźlicę, na duszy przez noc nicości, walczy o wiarę:
Biegnę do Jezusa, mówię Mu, że jestem gotowa przelać krew, aż do ostatniej kropli, by wyznać, że Niebo istnieje. Mówię Mu, że jestem szczęśliwa, nie mogąc cieszyć się pięknym Niebem na ziemi, po to, by On je otworzył na wieczność biednym niedowiarkom. Tak więc pomimo próby, która odbiera mi wszelkie wesele, mogę jednak zawołać: “Panie, napełniasz mnie radością poprzez wszystko, co czynisz” (Ps XCI). Bo czyż istnieje radość większa od tej, kiedy się cierpi z miłości do Ciebie? Im cierpienie jest głębsze, im mniej jawi się oczom innych, tym bardziej raduje ono Ciebie, mój Boże. Lecz gdybyś, co niemożliwe, sam nic nie wiedział o moim cierpieniu, to i tak byłabym z niego szczęśliwa, jeśliby mogło udaremnić choćby jedno przewinienie przeciw Wierze, lub choć za jedno z nich zadośćuczynić… (Rps C, s. 231-232; OC, s. 243).
Wszystko zaczyna się w nocy Wielkiego Piątku 1896, gdy fala spienionej krwi podchodzi Teresie aż do ust. Jest to pierwsze plucie krwią, zapowiadające gruźlicę płuc. Jej dusza istoty kochającej napełnia się rankiem radością, widząc krew. “Ach, doznałam wówczas wielkiej pociechy, byłam dogłębnie przekonana, że Jezus w rocznicę swej śmierci zawołał mnie po raz pierwszy. Było to niczym łagodny szept przychodzący z oddali i zwiastujący przybycie Oblubieńca…” (Rps C, s. 227; OC, s. 240).
Radość ta, zrodzona z nadziei, że wkrótce będzie blisko Jezusa, nagle znika. Teresa wkracza w ciszę Wielkiej Soboty; poczucie nieobecności Boga będzie jej towarzyszyło aż do śmierci, która nastąpi osiemnaście miesięcy później. Ta ostatnia próba, nie przypominająca niczego, co cierpiała dotąd, jest w życiu Teresy cezurą, oznacza wejście w duchową dojrzałość “małej drogi” zawierzenia i miłości.
W czasie dni wielkanocnych, dni tak radosnych, Jezus dał mi odczuć, że rzeczywiście są ludzie, którzy nie mają wiary, którzy nadużywając łask, tracą ten cenny skarb, źródło jedynej, czystej i prawdziwej radości. Pozwolił, by mą duszę osaczyły nieprzeniknione ciemności i by myśl o Niebie, tak dla mnie radosna, zamieniła się w źródło zmagań i udręki… I nie trwało to jedynie kilka dni lub tygodni, kres mojej próby miał nadejść w godzinie wyznaczonej przez Boga i… godzina ta jeszcze nie nadeszła… Chciałabym móc wyrazić to, co czuję, lecz niestety – sądzę, że to niemożliwe. Trzeba przebyć ten mroczny tunel, by pojąć jego ciemności (Rps C, s. 227-228; OC, s. 241).
Któż mógł pod koniec wieku, w którym niewiara zaczynała kiełkować, zrozumieć tę “noc nicości”, ten “mroczny tunel”? Teresa przeżywała wprawdzie trudne chwile duchowej oschłości, zwłaszcza w czasie rekolekcji, jak gdyby Pan przygotowywał ją do głębszej jeszcze nocy wiary. Czuła jednak, że Jezus w ten sposób ją pouczał. Każdego dnia dawał jej nowy pokarm, rodzaj manny, która pozwalała przebrnąć przez tę pustynię wewnętrzną bez zatrzymywania się w żadnej oazie:
Zauważałam często, że Jezus nie chce mi dawać na zapas, że na każdą chwilę ma pożywienie zupełnie nowe; odkrywam je w sobie, nie wiedząc zupełnie, jak się we mnie znalazło… Myślę po prostu, że to sam Jezus, ukryty głęboko w mym biednym sercu, obdarza mnie łaską, że we mnie działa i przywodzi mi na myśl to, co chce, bym uczyniła w danej chwili (Rps A, s. 166; OC, s. 198).
“Noc nicości”, którą przeżywa Teresa, jest cierpieniem zupełnie różnym od dotychczasowych. Jezus wydaje się milczeć już na zawsze. Zamiast Jego głosu Teresa słyszy ciemności, które zapożyczając głosu od grzeszników, mówią:
Marzysz o światłości, o ojczyźnie nasyconej upojnymi zapachami, marzysz o wiecznym posiadaniu Stworzyciela wszystkich tych cudowności, myślisz, że opuścisz kiedyś mgły, w których żyjesz? No to pójdź, pójdź, raduj się ze śmierci, która da ci nie to, czego w nadziei oczekujesz, lecz noc jeszcze ciemniejszą, noc nicości (Rps C, s. 230-231; OC, s. 243).
Zasiąść przy stole grzeszników
Pośród tej nocy wiary, która jest przede wszystkim próbą nadziei, karmelitanka staje się coraz bardziej drugim Chrystusem. Noc odrywa ją całkowicie od niej samej, aby stała się jednym z Jezusem na Krzyżu. Nie ma już nic do stracenia. Jej miłość czyni ją współodpowiedzialną za całą ludzkość, jej dusza jest umocniona w cierpiącym Jezusie: “Odkrywam ze szczęściem, że miłowanie Boga poszerza serce, że wówczas może ono ofiarować nieporównanie więcej serdeczności bliskim niż wtedy, kiedy kocha samolubnie i bezowocnie” (Rps C, s. 259; OC, s. 264).
Teresa nadaje swojej nocy sens przez pragnienie zbawienia “swych braci”, siadając przy ich stole, jedząc ich chleb. Jest naprawdę miłością w sercu Kościoła. Jej powołaniem jest kochać czystą miłością, która ogarnia wszystko, nawet cierpienie i śmierć.
Jednakże, o Panie, Twoje dziecko pojęło Twe boskie światło, przeprasza Cię za swoich braci i zgadza się spożywać chleb boleści tak długo, jak zechcesz. I wcale nie pragnie wstawać od stołu napełnionego goryczą, przy którym siedzą biedni grzesznicy, aż po dzień, który sam wyznaczyłeś (Rps C, s. 228-229; OC, s. 242).
Zjednoczona z Ukrzyżowanym, Teresa jest bliska tym, którzy cierpią i którzy szukają w swoim życiu sensu. Nie chce wstawać od tego “stołu napełnionego goryczą, przy którym siedzą biedni grzesznicy”. Całą swoją nędzę ofiarowuje w imieniu tych, którzy nie wierzą, oddając ich miłosierdziu Bożemu. Spożywając “chleb boleści”, pisze w naszym imieniu modlitwę: “Miej litość, Panie, nad nami, bo jesteśmy biedni i grzeszni!… Ach! Panie, odeślij nas usprawiedliwionymi… By ci wszyscy, którzy nie dostrzegają jaśniejącej pochodni Wiary, mogli wreszcie ją dojrzeć…” (Rps C, s. 229; OC, s. 242).
Siłę, by “cierpieć, kochając”, by ze swej choroby i z nocy uczynić zanurzenie się w świętości, znajduje Teresa, patrząc na stojącą pod Krzyżem Maryję, Matkę grzeszników. Za Jej przykładem pozostaje w cieniu, idąc tam, dokąd szedł Jezus, znajdując radość w walce dla Niego: “Mój Pokój, to walczyć stale / Niecić w sercach żar miłości” (Po, P II, s. 43; OC, s. 734).
Jeżeli Stwórca świata dał cierpienia tyle
Swej Matce, że konała z bólu i goryczy,
To łaską dla nas cierpieć przez wygnania chwile,
A cierpienie z miłości jest szczytem słodyczy!
Wszystko, co dał mi Jezus, niech weźmie z powrotem,
Powiedz Mu, Przenajświętsza, niech mnie nie oszczędza.
Gdy się skryje, zaczekam, Ty wiesz dobrze o tym,
Do dnia, w którym się zetli życia mego przędza.
(Po, P II, s. 59; OC, s. 754)
Święte Oblicze Jezusa jest również dla Teresy wielką pociechą. Często je kontempluje w chórze kaplicy. Zamknięte oczy więcej mówią o milczeniu Miłości niż jakiekolwiek słowa. W święto Przemienienia Pańskiego, 6 sierpnia 1897, zniesiono obraz do pokoju chorej. Wyznała wówczas: “O! ileż dobrego zrobiło mi to Najświętsze Oblicze w ciągu mego życia!” (OR, P II, s. 488; OC, s. 1078). I przypomniała słowa swego wiersza Żyć miłością: “Ach! żyć miłością – to Twarz Twoją ocierać. / To wyjednywać grzesznikom przebaczenie” (OR, P II, s. 488; OC, s. 1079).
Półtora roku po swoim wstąpieniu do Karmelu pisała Teresa do Celiny: “Jedną tylko jedyną rzecz czynić należy podczas nocy życia obecnego, tej jednej nocy, która nastaje raz tylko, a to miłować, miłować Jezusa ze wszystkich sił naszego serca i ratować dla Niego jak najwięcej dusz, aby był miłowany…” (L 74, P I, s. 494; OC, s. 399). Ma zawsze świadomość, że to życie jest cenne, gdyż jest jedyną okazją kochania Jezusa tu na ziemi i ratowania dusz dla Niego; spala się więc w tej “nocy nicości” z miłością, która umacnia jej wiarę: “Zdaje mi się, że od roku uczyniłam więcej aktów wiary niż w całym życiu” (Rps C, s. 231; OC, s. 243).
W lutym 1895 Teresa napisała: “Żyć miłością – to dawać bez miary” (Po, P II, s. 10; OC, s. 668). Daje tutaj pełną miarę miłości, oddając siebie na ofiarę całopalną miłości miłosiernej. Pozwala, by ogień Ducha Świętego przemieniał ją, aż po całkowite stanie się barankiem ofiarowanym za nasze grzechy. Podczas tej straszliwej próby chce tylko jednego: sprawiać, by kochano Jezusa, jedyną miłość jej życia, i spalać się w milczeniu, jednocząc się z Nim w nocy Jego Męki, jako godna córka Jana od Krzyża:
Wsparta, bez żadnego Oparcia,
bez Światła i w Ciemności kroczę,
trawiona Miłością…
(Po, P II, s. 28; OC, s. 711)
Otrzymywać siebie od Boga
Teresa przechodzi przez straszliwą próbę cierpień fizycznych i duchowych, aby inni ludzie otrzymali światło. Wiara w Ewangelię Jezusa Chrystusa, nadzieja na Jego miłosierdzie i miłość braterska prowadzą ją niezawodnie ku jutrzence paschalnej. Otrzymuje siebie od Boga, nie mając już nic do oddania, jak tylko samego Jezusa. Wie z doświadczenia, że jej bezsiła jest znakiem interwencji Boga, stąd ułożyła modlitwę dziękczynną, adresując ją do swojej siostry Celiny, we wspólnocie noszącej imię siostry Genowefy od świętej Teresy. Modlitwa nosi datę 3 sierpnia 1897.
O mój Boże! jakże jesteś słodki dla małej ofiary Twej Miłości miłosiernej! Nawet teraz, gdy do cierpień zewnętrznych dołączasz doświadczenia duchowe, nie mogę powiedzieć: “Ogarnęły mnie boleści śmierci“, ale wołam przejęta wdzięcznością: “Zstąpiłam w dolinę cienia śmierci, lecz nie lękam się żadnego zła, boś Ty jest ze mną, Panie!” (L 233, P I, s. 795-796; OC, s. 621).
Ten krzyk wdzięczności jest znakiem, że Teresa otrzymuje całą miłość serca Jezusa. Zna dobrze to serce, jest bowiem od dawna Jego oblubienicą: “W Twoim Sercu się kryję i Jego tętnem żyję – Ono jest moje!” (Po, P II, s. 21; OC, s. 697). Mając siedemnaście lat, pisała do Celiny, co myśli o Najświętszym Sercu Jezusa, znaku swojego zjednoczenia z Jezusem:
Módl się gorąco do Serca Jezusowego… Wiesz, co do mnie, to nie patrzę na Najświętsze Serce tak jak wszyscy. Myślę, że Serce mojego Oblubieńca jest wyłącznie moje, tak jak moje należy tylko do Niego samego. A myśląc tak, mówię do Niego w rozkosznej samotności serca z sercem, oczekując na tę chwilę, gdy będę mogła kontemplować Go twarzą w twarz (L 102, P I, s. 540; OC, s. 431).
Teresie chodzi nie tyle o to, by brać, lecz by otrzymywać zbawienie darmo od Boga, by nie przede wszystkim dawać, lecz by otrzymywać siebie od Niego, tak jak On chciał zawsze ofiarować się nam. Otrzymywać siebie od Boga w Jezusie, to dawać Mu okazję, by dawał nam wszystko, to znaczy siebie samego. Czyż nie pisała do Celiny 6 lipca 1893: “Zasługa nie polega na tym, by czynić i dawać wiele, ale raczej na tym, by przyjmować i miłować bardzo” (L 121, P I, s. 583; OC, s. 463).
Leżąc już na łożu śmierci, Teresa wie dobrze, że żadna zasługa nie zapewniłaby nam prawa oglądania Boga. Nawet cierpienie jest bezużyteczne, jeśli nie jest ofiarowane i przyjęte w miłości. U Teresy stojącej na progu śmierci nie widzimy śladu cierpiętnictwa. Jej ubóstwo nie ma co robić z własnością, którą są zasługi. W tej godzinie prawdy i oczyszczenia nie kupuje się łask od Boga, przyjmuje się je po prostu, tak jak dziecko. Wszystko jest darem Boga, nawet agonia, która wydaje się trwać wiecznie.
Teresa kocha Jezusa miłością szaloną, pozostając aż do ostatniego tchnienia prawdziwa, radosna, silna i przyjacielska. Nie czas więc na lęk, lecz na miłość Boga ofiarowaną tym, którzy są dość ubodzy, aby ją przyjąć. Nie ma tutaj żadnych pretensji, żadnego heroizmu, żadnej ambicji ze strony Teresy, jest tylko On, Bóg, i to, co jest Jego: miłość, pokój, radość i świętowanie naszego szczęścia.
Teresa jest olbrzymem ducha, przede wszystkim z powodu swej małości, która każe jej żyć zawierzeniem aż po ostateczne ogołocenie, którym jest śmierć. Posiada mądrość świętych pochodzącą bezpośrednio od Ducha Świętego, przy czym jej cechą szczególną jest troska o to, aby również po śmierci przyczyniać się, by kochano Boga. Kocha nas tak bardzo, że chce pozostać z nami w naszym bolesnym szukaniu Boga.
W dniu 13 lipca 1897 powiedziała: “Nie mogę wiele myśleć o szczęściu, które oczekuje mnie w Niebie; sama nadzieja sprawia, że serce mi bije, nadzieja na miłość, którą otrzymam, i miłość, którą będę mogła dawać. A poza tym myślę o dobru, które chciałabym czynić po śmierci” (OC, s. 1041-1042). Następnego dnia pisała do ojca Roulland: “Co do Ojczyzny niebieskiej, pociąga mnie wezwanie Pańskie, nadzieja, że będę Go wreszcie miłowała tak bardzo, jak tego zawsze pragnęłam, i myśl, że będę mogła sprawić, aby umiłowało Go mnóstwo dusz i błogosławiło Go wiecznie” (L 225, P I, s. 780-781; OC, s. 610).
Teresa pragnęła, cierpiała, prosiła, otrzymała więc wszystko. Jej ręce, puste, przyciągnęły ręce Boga. Próba nocy przekształciła się w słowo Boże dla naszych czasów. Walka o wiarę w Jezusa wchłonęła bezmierną noc ludzkiej kondycji. Przez swoje ufne oddanie się miłości Teresa uczy nas, jak mamy otrzymywać siebie od Boga, aby tym lepiej oddawać się Jemu. Jej życie i śmierć wyzwalają słowo zdolne pomagać ludziom ze wszystkich środowisk i w każdym wieku żyć w harmonii z sobą samym, ze światem i z Bogiem.
Cierpienie przemieniło Teresę zupełnie. Nie próbowała sobie wyjaśniać ani zrozumieć tego procesu oczyszczenia. Wpatrzona w przykład Jezusa widziała w nim pokorny sposób i tragiczną drogę dotarcia do tajemnicy Boga-Miłości cierpiącego w człowieku, swoim dziecku. Bóg daje bowiem wszystko temu, kto cierpi w miłości. Jego moc rozbłyska w słabości, jak powiedział do świętego Pawła: “Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali” (2 Kor 12, 9).
Wyzuta z samej siebie, dwudziestoczteroletnia karmelitanka odchodzi do Boga w ostatnim porywie dziecka, 30 września 1897 około godziny 19.20. Dwa spojrzenia wreszcie się spotykają. Fotografia uchwyciła zdumiewającą przemianę. Błogosławiona twarz Teresy w chwili wejścia w życie odzwierciedla jej zjednoczenie na wieki ze zmartwychwstałym Chrystusem. Na ustach maluje się radość, przez którą przebija uśmiech Boga.
Modlitwa Teresy
(do Najświętszego Oblicza)
O uwielbione Oblicze Jezusa, jedyna Piękności,
Która zachwyca me serce, racz wyryć we mnie
boskie swe podobieństwo, abyś patrząc na duszę
Twej małej oblubienicy, samo Siebie oglądać mogło.
O mój Umiłowany! Dla Twej miłości zgadzam się
nie widzieć tu na ziemi słodyczy Twego Spojrzenia,
nie odczuwać rozkosznego pocałunku Ust Twoich,
lecz błagam Cię, ogarnij mnie płomieniem
Twej miłości, który by prędko strawił i wkrótce
przywiódł do Ciebie
TERESĘ OD NAJŚWIĘTSZEGO OBLICZA.
(M, P II, s. 207; OC, s. 972)