Werner Hilbrich OCD
Idę do Światła, do Miłości, do Życia
Od paru lat współpracuję z pewnym stowarzyszeniem, działającym przy hospicjum, które wspiera osoby umierające lub pogrążone w żałobie. W obliczu śmierci bliskiej osoby nasuwają się pytania w rodzaju: Czy na tym koniec? Czy jest coś po śmierci? Jeśli tak – to co? Mimo, że wierzę, że istnieje życie z Bogiem w niebie, czasami czuję się wprost bezradny, gdy spotykam się z takimi lub podobnymi pytaniami. Jak na nie odpowiadać?
Nie tylko dyskusje na ten temat z tymi, którzy też czegoś doświadczyli, ale czasem także odpowiednia lektura pomaga mi, razem z osobami dotkniętymi utratą kogoś bliskiego, szukać “odpowiedzi”. I tak znalazłem w pewnej książce poświęconej zagadnieniom teologicznym (G. Nachtwei, Dialogowa nieśmiertelność, Leipzig: Wyd. St. Benno, 1986, s. 339) taki oto wiersz E. Borchers’a:
Opowiem ci pewną historyjkę
O niebie
Niebo nie ma żadnych drzew
Niebo nie ma żadnych ptaków
Niebo nie jest też poziomkowym polem
Niebo jest jak suknia
Zbyt wielka jak na ziemię
Niebo ma poranki
A wieczorami czerwony dach
Niebo jest wypukłością
Pod którą pełzamy
Niebo nie jest takie jak ty myślisz że jest
Niebo jest niebieskie.
Autor wiersza chce prawdopodobnie wyrazić, że niebo jest poza ludzkim sposobem pojmowania, niebo jest niewyrażalne, ale jest także zarazem takie swojskie…
W godzinach porannych 9 listopada 1906 roku w Dijon zmarła karmelitanka bosa Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej. Rok i 8 miesięcy cierpiała na chorobę Addisona, której towarzyszyły bóle prawie nie do wytrzymania. Poradnie leczenia bólu wówczas jeszcze nie istniały. Po długim leżeniu w łóżku Elżbieta utraciła wszystkie swoje siły. W ostatnich godzinach życia nie mogła nawet poruszać wargami. Zrozumiano jednak jej ostatnie słowa: “Idę do Światła, do Miłości, do Życia…” (Summarium, s. 196).
Oczywistym wydaje się nam to, że zakonnice o śmierci nie myślą i nie wypowiadają się jak o “czarnej dziurze”. Siostra Elżbieta idzie do “Światła”. To “potem” jest opromienione przez jej wiarę. To, że idzie do “Życia” jest już nie tak bardzo oczywiste (nawet osoby zakonne nie wypowiedziałyby tego tak pewnie). “Życie wieczne” w świadomości przeciętnego chrześcijanina, w czasach Elżbiety jak i dziś, często nie jest niczym więcej jak tylko pociechą, że po śmierci istnieje coś jeszcze. W świadomości Elżbiety “Życie” jest słowem pełnym znaczenia: niewypowiedzianie upragnionym horyzontem.
A “idę do Miłości”? Przez stulecia, przez pokolenia nauczano, że idzie się “na sąd”. Jedni umierają w lęku: czy ostanę się przed Bogiem, może zbyt wiele zła uczyniłem i Bóg nie okaże mi miłosierdzia? Czy moi bliscy też jakoś się “załapią”? Inni dodają sobie odwagi: nikogo nie zabiłem, a błądzi każdy! Umieranie ze słowami “Idę do Światła, idę do Miłości, idę do Życia” jest dzisiaj także i w Kościele nieznanym orędziem …
Elżbieta doświadcza cierpienia i umierania jako zjawisk wpisanych w historię miłości.
Przez lata swego krótkiego życia pozostawała w osobistej relacji z niewidzialnym Bogiem, której fundamentem była jej wiara. Po śmierci idzie do Tego, który od dawna był dla niej “Światłem”, “Miłością” i “Życiem”. Idzie do Boga, który ją miłuje i który za nią tęskni. Ona wie, że przez takiego Boga jest oczekiwana. Oświecona tą wiarą nie przyjmuje słów biblijnych o sądzie ze strachem lecz bardziej jako stwierdzenie, mówiące jak Bóg zabiega o każdego człowieka, jak walczy o każdy atom jego serca. Takiego zrozumienia biblijnego słowa o sądzie Elżbieta nie wyssała z mlekiem matki. Ono jest owocem wzrostu duchowego, owocem jej kroczenia drogą wiary.
Elżbieta mówi o sobie: “Czuję się okryta Miłością Chrystusa, i gdy spoglądam wstecz, widzę Boże, polowanie na moją duszę; och, ileż miłości!”.
Jak byśmy dzisiaj potrafili mówić o niebie, o celu naszego życia? Cytowany wiersz i ostatnie słowa Elżbiety mogą nas pobudzić do szukania własnej odpowiedzi na to pytanie.