Danuta Piekarz
My, ludzie, mamy dziwne rozumienie rzeczy cennych i niezwykłych. Cenne są przedmioty ze złota i diamenty, które leżą sobie w muzealnych gablotach, niezmienne od wieków. Niezwykły jest komputer, który w każdej chwili może definitywnie odmówić posłuszeństwa (wiem, co mówię!)… Zapewne nikt z nas nie zaliczyłby do rzeczy cennych i niezwykłych… maleńkiego ziarna, tego zdumiewającego “akumulatora”, posiadającego taką energię, że wyrastający z niego wątły pęd potrafi rozłupać betonowe płyty.
Jezus znał moc ziarna i dlatego nie wahał się porównać do niego swego nauczania i Królestwa Bożego, które On wprowadził w nasz świat: tych dwóch niepozornych rzeczywistości o potężnej mocy oddziaływania i rozwoju. Nawiązał do tego obrazu w kilku przypowieściach, nad którymi chcemy się teraz zastanowić.
Spójrzmy najpierw na pierwszy obraz (Mk 4, 1-9) – na przypowieść o siewcy. W tej przypowieści bohaterem jest sam siewca, a nie ziarno (w tekście oryginalnym nie występuje nawet samo słowo “ziarno” – uważa się je za oczywiste). Ta przypowieść ma coś wspólnego ze słynnymi przypowieściami o Bożym miłosierdziu (Łk 15 – zagubiona owca, drachma, syn marnotrawny). Bowiem i tutaj Jezus tłumaczy się nam ze swoich “dziwnych zwyczajów”: ze swej pasji siania ziarna Słowa także na takim gruncie, który z punktu widzenia zdrowego rozsądku nie rokuje żadnych nadziei na plon. Oczywiście, gdy w ojczyźnie Jezusa zwykły rolnik rzucał ziarna, siłą rzeczy niektóre z nich trafiały na skalisty grunt czy na drogę, ale tu przecież nie chodzi ostatecznie o zwykłego rolnika! Jak ktoś powiedział, Jezus ma niewytłumaczalną nadzieję, że każdy grunt (czytaj: każdy człowiek) może przyjąć ziarno Słowa i wydać owoc, On nikogo nie przekreśla z góry, nigdy nie mówi: “Z niego już nic nie będzie, nie ma sensu się trudzić!”.
Siewca sieje, mimo że widzi, jak jego wysiłki idą na marne pracuje dalej, bo wie, że mimo wszystko mu się to opłaci; jeśli choć jedno ziarno (nigdy nie wiadomo, które!) trafi na dobry grunt, wyda plon trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny czy stokrotny. Może więc jeszcze trochę matematyki: jeśli dwa ziarna wydadzą plon stokrotny, to nawet jeśli rzucenie sześciu innych ziaren okaże się daremne, rolnik otrzyma dwieście nowych ziaren.
I tak stopniowo przenieśliśmy uwagę z siewcy na ziarna, które są “bohaterami” drugiej części przypowieści, czyli jej wyjaśnienia przez Jezusa (Mk 4, 14-20), albo może raczej – jak twierdzą dziś komentatorzy – nowej przypowieści, bo tu już nie skupiamy uwagi na zdumiewającej hojności siewcy, ale na losie poszczególnych ziaren, zależnie od podatności gruntu. Zauważmy pierwszą zaskakującą rzecz: Jezus w ogóle nie mówi o tych, którzy nie chcą słuchać Słowa! Wszyscy bohaterowie tej przypowieści mają dobre chęci (którymi, niestety, wiadomo co jest wybrukowane). To straszne: tylko jedna czwarta słuchaczy Słowa wydaje owoc! (Oczywiście, tych proporcji liczbowych nie należy brać dosłownie, ale widać, że Pan Jezus nie ma złudzeń, iż większość słuchaczy stanowi podatny grunt dla Słowa… a propos, kto pamięta, co Jezus powiedział nam w ewangelii z ostatniej niedzieli?). Jest to wielkie wezwanie do rachunku sumienia dla nas, którzy mamy tak częsty kontakt ze Słowem: czy ma ono szansę wzrastania i owocowania? Nie trzeba wielkich prześladowań: wystarczy zwykły ból zęba, by ukazać prawdę o naszej wytrwałości. Ileż razy sami odkrywamy, że różne “troski tego świata” każą nam zepchnąć spotkanie ze Słowem na dalszy plan (to może poczekać, ja mam teraz coś ważniejszego do zrobienia!).
Ale Jezus i tak cierpliwie czeka i… dalej sieje, w tej swojej niepojętej nadziei, że “jeszcze coś z niego/niej wyrośnie”. Bo jeśli wyrośnie, przyniesie wielki plon. Pomyślmy, ilu ludzi przyciągnęła do Boga mała Tereska, Jan Paweł II… – ludzie tacy jak my, ale ludzie, którzy stali się dobrym gruntem dla Słowa. Iluż świętych wydawało się za młodych lat “skalistym podłożem” według ludzkiej logiki, a jednak ziarno Słowa potrafiło przebić się przez zewnętrzną skorupę i znaleźć pod nią urodzajną glebę. Zauważmy, że nie trzeba wcale być wielkim specjalistą od egzegezy, wystarczy być “miękką ziemią”, a Słowo “zrobi swoje” i Bogu “opłaci się”, bo jeden człowiek zasłuchany w Jego głos jest w stanie ubogacić świat bardziej niż najwięksi geniusze nauki czy sztuki.
Słowo “zrobi swoje”… No właśnie! Tu dotknęliśmy tematyki drugiego obrazu naszkicowanego przez Pana Jezusa (Mk 4, 26-29); obrazu bardzo niepokojącego zdaniem niektórych, bo tutaj człowiek, który zdaje się być głównym bohaterem, po wrzuceniu ziarna w ziemię nic nie robi, a nawet czasem śpi sobie w najlepsze, oczekując na czas żniwa, gdy będzie mógł zebrać plon. Rzadko zdarza się w literaturze, by główny bohater spał, a jeśli już, to tematem jest treść jego snów, o czym tutaj nie ma mowy.
W rzeczywistości bowiem to nie człowiek jest tu głównym bohaterem, ale znowu jest nim ziarno i jego wewnętrzna moc, niezależna od woli i wysiłku człowieka. Rola człowieka wobec ziarna polega na tym, by umieścić je w odpowiednim podłożu, by pozwolić mu rosnąć. Ono rośnie niezależnie od tego, czy człowiek “śpi, czy czuwa, we dnie czy w nocy”. Czyżby więc Jezus zachęcał nas do bierności (jakiegoś mnie, Panie Boże, stworzył, takiego mnie masz!), skoro ziarno Słowa Bożego, ziarno Królestwa potrafi wzrastać niezależnie od naszych wysiłków? Czy mamy przespać życie, w myśl zasady: “Kto śpi, ten nie grzeszy”?
Bynajmniej! Jezus chce nas ustrzec przed wielką pokusą przypisywania sobie wszelkich zasług w rozwoju Jego Królestwa. Królestwo rozwija się nie tylko dlatego, że my się o to bardzo staramy, że wkładamy w jego rozwój wiele trudu i potu, czy też spędzamy wiele godzin nad uczonymi komentarzami do Pisma Świętego, ale też dlatego, że… taka jest jego natura, ono samo w sobie ma wielką moc rozwoju i wystarczy mu znaleźć odrobinę podatnego gruntu, by “wypuściło źdźbło, potem kłos…”. Zauważmy, jak Pan Jezus wymienia nam po kolei poszczególne etapy rozwoju ziarna Słowa- Królestwa. Czemu to czyni? By uświadomić nam, że jeszcze jesteśmy “na drodze rozwoju”, że nie należy zniechęcać się smutnymi statystykami, bo to małe Boże ziarenko jeszcze nie pokazało w całej pełni, ile potrafi. Gdy osiągnie pełnię rozwoju, nadejdzie czas żniwa – w języku biblijnym jest to obraz czasów ostatecznych, obraz sądu. Wymowne jest to, że gdy zboże dojrzewa, rolnik “zaraz zapuszcza sierp”. Rolnik dokonuje żniwa, by zabrać plon do swojego spichlerza – podobnie Jezus oczekuje z radością, kiedy będzie mógł mieć nas u siebie jako dojrzałe owoce rozwoju Słowa o Królestwie.
Jest to więc też przypowieść o cierpliwości: nie załamujmy się, że Słowo jeszcze nie zdołało przemienić nas dogłębnie, to wymaga czasu, zresztą nasze “mierzenie wzrastania” nie zawsze jest zgodne z Bożymi kategoriami. Kiedyś pewien świątobliwy człowiek powiedział mi ciekawe zdanie, bardzo pasujące do omawianej przez nas przypowieści: ,To, co najważniejsze w życiu duchowym, dokonuje się poza naszą kontrolą”. Ziarno rośnie i nie pyta nas o zdanie! Czasem dopiero po pewnych owocach możemy dostrzec przedziwne działanie Słowa w nas. Ktoś porównał kontakt ze Słowem do opalania się: spędzamy całe popołudnie na słońcu i co? I nic! Ale po paru godzinach…
Tajemnicza, zdumiewająca moc ziarna Słowa, maleńkiego jak ziarnko gorczycy, z którego wyrasta wielkie drzewo (Mk 4, 30-32). W środowisku, w którym żył Jezus, ziarnko gorczycy było czymś przysłowiowo małym, jak dla nas główka od szpilki. Każdy widział, jak z ziaren niektórych gatunków gorczycy, np. gorczycy czarnej, wyrasta kilkumetrowa roślina, na której gałęziach mogą nawet gnieździć się ptaki. Co oznacza ten ostatni obraz? Jedni wolą unikać wszelkich prób alegoryzacji owych gniazd, twierdząc, że ta wzmianka służy jedynie podkreśleniu wielkości drzewa, inni natomiast wskazują, że w języku biblijnym gniazdo jest obrazem opieki, troski, także nad innymi narodami (byłby to więc obraz uniwersalizmu Królestwa).
Może jednak warto zwrócić uwagę na te mizerne początki: na malutkie, szare ziarno, z którego według ludzkiej logiki nie powinno wyrosnąć nic ciekawego. Czyż tak nie było z ziarnem Ewangelii? Czyż ktoś mógł uwierzyć, że z tej grupy prostych ludzi wędrujących za Nauczycielem z Nazaretu wyrośnie potęga, która zmieni bieg dziejów świata?
Pozwolę tu sobie na pewne osobiste wspomnienie: gdy kiedyś modliłam się we wspaniałej watykańskiej Bazylice św. Piotra, stanęła mi przed oczami ta scena, która rozegrała się prawie 2000 lat temu nad jeziorem Genezaret: oto rozmawia ze sobą dwóch mężczyzn zupełnie nieznanych w wielkich sferach ówczesnego świata, jeden to rybak, drugi – cieśla, który został wędrownym nauczycielem. Cóż wielkiego jest w tej scenie, co mogłoby interesować historyków? Cóż wielkiego w tych trzech słowach: “Paś owieczki moje!”? A jednak na fundamencie słów Cieśli z Nazaretu opiera się nie tylko ogromna bazylika na Watykanie, ale też cały gmach Kościoła.
Skoro przeżywamy rok św. Pawła, warto też na zakończenie oddać głos jemu samemu. Gdy Paweł żegna się ze starszymi Kościoła w Efezie, dokonuje dość szczególnego aktu zawierzenia: Polecam was Bogu i słowu jego łaski, władnemu zbudować i dać dziedzictwo ze wszystkimi świętymi (Dz 20, 32). Zauważmy, że Apostoł nie mówi: “polecam wam Słowo, uważajcie, żebyście go nie zniekształcili!”, ale przeciwnie: “powierzam was Słowu, bo to ono może was zbudować, ono ma moc uświęcenia!” Kto jak kto, ale Paweł doświadczył na własnej skórze przedziwnej mocy tego Słowa. Bo cóż wielkiego zrobił Apostoł Paweł? Czy doprowadził zwaśnione kraje do zawarcia pokoju? Czy budował szpitale, sierocińce? Nie! Owszem, uczynił kilka cudów (ma na swym koncie nawet wskrzeszenie umarłego), ale samą istotą apostolskiej działalności było coś wręcz banalnego: chodził i mówił… i mówił… i nauczał… ale to słowo było tak “niebezpieczne”, że na głowę Pawła leciały kamienie, a później ponad czterdziestu mężczyzn zobowiązało się pod klątwą, że nie tkną jedzenia, dopóki nie zabiją Pawła. To niesłychany paradoks: wrogowie Ewangelii doskonale wyczuwają moc Słowa, czują tkwiące w nim “zagrożenie”, natomiast tzw. wierni twierdzą, że ono ich nudzi i lubią znajdować sobie ciekawsze rozrywki!
Słowo wydaje się nieciekawe, tak jak nieciekawe wydaje się małe, niepozorne ziarno… tylko dla tych, którzy nie wiedzą (lub nie chcą wiedzieć), co się stanie, gdy znajdzie ono sprzyjające warunki rozwoju…
Głos Karmelu 5/2008