Rozmowa z o. Tadeuszem Florkiem, karmelitą bosym, psychologiem i psychoterapeutą, wykładowcą w Karmelitańskim Instytucie Duchowości w Krakowie.
Czuję złość, gniew i nienawiść. Czy mam się z tego spowiadać?
Nie.
Dlaczego?
Bo same uczucia nie podlegają ocenie moralnej.
A jak moja nienawiść doprowadzi na przykład do zabójstwa?
To wszystko zmienia. Bo ważne jest to, co zrobimy z naszymi uczuciami, jak nimi pokierujemy. Gdy pokierujemy źle, robiąc komuś – albo sobie – krzywdę, wtedy trzeba się z tego wyspowiadać. Podobnie, jeżeli ktoś świadomie, dobrowolnie, z pełną premedytacją chciałby podtrzymywać w sobie niektóre uczucia, jak np. złość czy nienawiść, wtedy należałoby to wyznać w konfesjonale.
Uczucia zatem odgrywają ważną rolę w życiu duchowym…
Bardzo ważną. Nic ich nie zastąpi. W relację z Bogiem wchodzi cały człowiek, we wszystkich wymiarach. Ludzie rzadko o tym pamiętają. Pewnie dlatego, że w życiu Kościoła często rola uczuć nie była wystarczająco doceniana, całymi latami akcentowało się raczej wymiar rozumu, skupienia się na doświadczaniu Boga w wymiarze intelektualnym, a to nie jest pełne doświadczanie Boga. Uczucia bywają pomijane, ponieważ pokazują to, co nieuporządkowane, ale też i to, co dobre.
Jeżeli więc uczucia nie są uporządkowane, nie można mówić o prawidłowo rozwijającym się życiu duchowym?
To zależy. Różne są stopnie nieuporządkowania. Osoba z patologią, np. z silnym lękiem, będzie przeżywać wielką trudność w każdej relacji, również w odniesieniu do Boga. Natomiast osoby w normie właśnie dopiero dzięki życiu duchowemu widzą swoje nieuporządkowane uczucia. Dodałbym jeszcze, że nieuporządkowane uczucia mogą pojawiać się do końca życia. Człowiek dzięki życiu duchowemu poznaje je i nieustannie wprowadza w nie jasność i porządek. Jednak praca nad uczuciami nie ma końca. Widzę to na przykładzie psychoterapii, którą prowadzę. Ludzie, którzy żyją głębią życia duchowego, znają lepiej siebie, mają szeroką gamę uczuć: od smutku, cierpienia, żalu, przez złość i nienawiść do radości czy satysfakcji. Kiedy natomiast ktoś prowadzi “powierzchowne” życie, to znaczy jest bardziej obserwatorem niż uczestnikiem, nie podejmuje również trudu kierowania uczuciami. Wtedy może łatwo pójść za tym, co nieuporządkowane, ulegać nastrojom, smutkom, żalom, lękom, rozdrażnieniu, i co więcej – w pośpiechu może nie uświadamiać sobie swoich uczuć. I wtedy człowiek, próbując się modlić, może się zniechęcać, gdyż na modlitwie wszystkie uczucia dają znać o sobie.
Ale przecież nie chodzi o to, by na modlitwie czuć się dobrze.
Oczywiście, że nie. Ważne jest jednak, by na modlitwie wypłynęły wszystkie uczucia, jakie człowiek przeżywa. Bo to jest konieczne do nawiązania prawdziwej i głębokiej relacji z Bogiem. Zresztą podobnie jest w relacjach między ludźmi: gdy nie mówimy o uczuciach, jesteśmy sobie bardziej obcy.
I Pan Bóg się nie obrazi, jak pokażemy Mu naszą złość, gniew, nienawiść?
Nie, bo chce żebyśmy zaistnieli przed Nim prawdziwi i autentyczni! Z naszą złością, gniewem bólem… Jeszcze raz podkreślę, to bardzo ważne, by wszystkie uczucia pokazać Bogu. Po to, by On je oczyszczał, leczył, uzdrawiał i porządkował. Jeżeli chcemy rozwijać się duchowo, trzeba nam wejść w świat uczuć, pragnień, we wszystko, co ludzkie.
Katechizm Kościoła Katolickiego mówi, że “uczucia są naturalnymi składnikami psychiki ludzkiej i zapewniają więź między życiem zmysłowym a życiem ducha”. Co to znaczy?
Całościowe ujęcie człowieka obejmuje wymiar duchowy, cielesny i psychiczny, w tym uczuciowy. Nie można wyłączać żadnego z tych wymiarów, skoro chce się mówić o człowieku jako o całości. Trzeba też pamiętać, że sfera duchowa nie jest “nad” człowiekiem, tylko “w nim”, razem z wymiarem psychicznym i fizycznym.
Uczucia miał też Chrystus…
Tak, bo był On prawdziwym człowiekiem. Ewangelia objawia całą gamę Jego uczuć. Pojawiały się one również w Jego relacji z Ojcem. Zwracał się do Niego w sposób bardzo czuły: “Abba” – Tatusiu, i przy tym wzruszał się głęboko.
Ale też wyrażał gniew, kiedy na przykład powywracał stoły w świątyni i wyrzucił z niej handlujących.
To prawda. Jednak gniew Jezusa nie był wyrazem nieuporządkowanych uczuć, lecz reakcją na zakłamanie i naruszenie godności domu Jego Ojca. Jezus wyrażał swoje uczucia nawet za cenę narażenia się innym, a w ostateczności nawet za cenę odrzucenia. Uporządkowane uczucia pozwalają bardziej dostrzegać prawdę i dają siłę, aby jej bronić.
Rozmawiała Milena Kindziuk
Niedziela Ogólnopolska, 49/2007