Radykalizm ewangeliczny
Edyta Stein rzeczywiście przyjęła Ewangelię dosłownie; ukazuje to każda jej biografia. Jak jednakże wypełniała ją na co dzień? Trafnie i głęboko określił swoją wybitną uczennicę Edmund Husserl: “U Edyty wszystko jest na wskroś prawdziwe. Radykalizm i upodobanie do męczeństwa leżą w naturze żydowskiej”. O. Rafał Walzer interpretując tę wypowiedź stwierdza, że umiłowanie krzyża – zasadnicza cecha duchowości Edyty Stein – oznaczało “głęboko na dnie duszy zakorzenioną gotowość pójścia wszędzie za Panem”.
O. Romeusz OCD, prowincjał karmelitów i wydawca 10. tomu Dzieł Edyty Stein, pisze o niej jako karmelitance: “Już nie szuka, lecz odtąd żyje radykalizmem Karmelu jako oblubienica Baranka. Tutaj, w tym zamkniętym ogrodzie, obowiązują inne mierniki, ale Edyta przebywa już od dawna na tej duchowej płaszczyźnie. Spokojnie posuwa się w głąb; z nadzwyczajną umiejętnością porusza się w tej sferze, gdzie to, co duchowe, staje się naturalne, a naturalne sprawy życia codziennego stają się duchowe”.
Atmosferą nadprzyrodzoności żyła od chwili chrztu. Nadprzyrodzoną też jest jej motywacja wyboru życia karmelitańskiego. Na zapytanie przeoryszy, dlaczego wybiera Karmel i tak się doń śpieszy, odpowiedziała: “Pomóc nam może męka Chrystusowa; chcę w niej mieć udział”. I druga charakterystyczna wypowiedź: “Zawsze przeczuwałam, że Pan zachował dla mnie w Karmelu coś, co tylko tam mogę znaleźć”.
Radykalizm ewangeliczny nie ma nic wspólnego z fanatyzmem; ma cechy dziecięcego zawierzenia, miłosnej ufności i oddania. Nie możemy się zgodzić z opinią o. Przywary, że radykalizm Edyty Stein był bezwzględny, fanatyczny. Przypomina on raczej totalne wydanie się Miłości w rozumieniu św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Gdy s. Adelgundis skrytykowała pierwsze wydanie Dziejów duszy, Edytę zabolały jej słowa. “Zdumiało mnie to, co Siostra pisze o małej św. Teresie. Dopiero teraz zobaczyłam, że te sprawy można widzieć od takiej strony. Ja osobiście odniosłam wrażenie, że tutaj życie ludzkie aż do końca zostało przekształcone przez miłość Bożą. Nie znam nadto nic większego i chciałabym
z tego tyle, ile tylko można wyczerpać, dla mego własnego życia i dla wszystkich, którzy są mi bliscy”.
Edyta zachęca też adresatów listów do radykalnej dyspozycyjności wobec Boga, co “praktycznie” oznacza postawę dziecka wobec miłującego Ojca: “Gdyby to było w mojej mocy – pisze – chciałabym Pani darować coś piękniejszego – prawdziwego ducha dziecięctwa, otwierającego drzwi przychodzącemu Zbawicielowi, który – nie w teorii, lecz praktycznie, w każdym nadarzającym się przypadku umie powiedzieć z serca: Panie, nie moja, lecz Twoja wola niech się dzieje“.
Siostra Adelgundis wspomina: “Jej silnie rozwinięte życie wewnętrzne, ciepły, dziecięcy, spontaniczny udział w czyjejś radości oraz umiejętność współcierpienia nadawały czysty i radosny ton jej życiu”.
Umiała współodczuwać czyjeś cierpienie, ale też – gdy widziała, że krzyż owocuje – nie śpieszyła, aby go komuś natychmiast odjąć. „Musimy się nauczyć także i to znosić, że ktoś dźwiga swój krzyż, a my nie możemy mu ulżyć, co jest często trudniejsze, niż cierpieć samemu. Ale przecież obojętnie koło niego nie przechodzimy. Myślę, że najskuteczniej Siostra pomoże tym, że nie będzie sobie łamać głowy nad sposobem ulżenia innym i sama pozostanie możliwie jak najbardziej swobodna i radosna”.
Zauważmy, że te słowa napisała Edyta pięć lat po chrzcie. Była wówczas osobą świecką, a adresatka zakonnicą.
Dziecięctwo Edyty wypływało z zawierzenia Bogu. W Endliches und ewiges Sein wyznaje: “Wiem, że mnie ktoś podtrzymuje, i dlatego jestem spokojna i czuję się bezpiecznie. Nie jest to pewne siebie poczucie bezpieczeństwa mężczyzny, który o własnych siłach stoi na pewnym gruncie, ale słodkie i szczęśliwe poczucie bezpieczeństwa dziecka, niesionego na mocnym ramieniu rodzica. Rzeczowo biorąc, takie poczucie bezpieczeństwa jest nie mniej rozsądne. Czyż rozsądnym byłoby dziecko żyjące w ustawicznej trwodze, że matka może je upuścić? (…) Gdy mnie Bóg zapewnia ustami Proroka, że stoi przy mnie wierniej niż ojciec i matka, co więcej – że sam jest Miłością, widzę wtedy jasno, jak rozsądne jest moje zaufanie do Ramienia, które mnie podtrzymuje, i jak niemądra byłaby wszelka trwoga przed wpadnięciem w nicość – oczywiście, jeśli się tylko z własnej woli nie oderwę od owego chroniącego mnie Ramienia”.
I modli się:
“Panie, niech się dzieje Twoja wola.
Jestem gotowa, choćby nawet tu, na ziemi,
Moje życie nigdy nie zaznało pokoju.
Jesteś Panem czasu i kiedy jest Twoje.
Potem Twoje wieczne Teraz stanie się moim”
Tak rozumiane dziecięctwo duchowe można by nazwać radykalizmem prawdy w pokorze. Najwyższą prawdą jest największa pokora, gdyż prawdą jest Jezus Ukrzyżowany, nasz Pan w swojej kenozie. Swe szczęście w dniu złożenia ślubów Edyta wyraziła słowami: “Czuję się jak oblubienica Baranka”.
W świecie, a nawet później w Karmelu nie rozumiano tej pozornej sprzeczności: prostoty i ufności dziecka wraz z dosłownym czynieniem Ewangelii. Odczyt w Bendorfie w 1930 r. pt. Zasady wychowania kobiet spotkał się ze sprzeciwem uczestników. Edyta pisze: “Żałuję tylko, że nie wyrażono ich jaśniej i bez ogródek. Nikt nie powiedział słowa o tym, że mój odczyt był zbyt pobożny, tzn. że nadałam mu bezwzględną orientację nadprzyrodzoną. Prawdopodobnie dla niektórych była to sprawa marginesowa. (…) Że dezaprobata była silniejsza, przekonałam się dopiero wtedy, gdy w następnych tygodniach zapanowało całkowite milczenie. (…) W służbie Chrystusa przyjdzie jeszcze stoczyć niejedną ciężką walkę”.
I do s. Adelgundis: “Krytyka Siostry nie jest dla mnie dość jasna. Czy Siostra chce pominąć w ogóle pierwiastek nadprzyrodzony? Przecież gdybym nie miała o tym mówić, nie weszłabym chyba na żadną mównicę”.
Współpracowniczka Instytutu Pedagogicznego trafnie określa jej ewangeliczny radykalizm: “Edyta Stein przewyższała daleko wszystkich wykładowców bystrością umysłu, rozległością wykształcenia, doskonałą formą wykładów i zdecydowaną postawą wewnętrzną; owszem, w porównaniu z nami wszystkim, którzy tam pracowaliśmy, wykazywała bezwzględnie wyższą skalę wartości”.
I jeszcze: “Uważano ją za wykładowczynię reprezentującą bezkompromisowo katolicki punkt widzenia; taki był powszechny sąd słuchaczy. Miałam okazję widywać ją często w kaplicy Marianum pogrążoną w modlitwie. Trwała całkowicie zatopiona w Bogu; nic nie było w stanie jej przeszkodzić czy ją rozproszyć. Gdy się ją odwiedzało, była prosta, zawsze gotowa do służenia”.
Umiała wspaniale godzić kontemplację i akcję, modlitwę i służbę ludziom, choć wyważenie tych spraw wcale nie jest łatwe. Znana jest jej definicja modlitwy doskonałej. Mówi: “Bezgraniczne, miłosne oddanie się Bogu, owo pełne i trwałe zjednoczenie, jest najwyższym, do jakiego możemy dojść, wzniesieniem serca i najwyższym stopniem modlitwy. Dusze, które go osiągnęły, są prawdziwie sercem Kościoła, żyje w nich arcykapłańska miłość Chrystusa. Ukryte z Chrystusem w Bogu, nie znają już niczego poza Bożą miłością, która je przepełnia i promieniuje na innych”.
Wzięła dosłownie nakaz Pański: “Potrzeba wam ustawicznie się modlić”, tzn. zawsze stać przed Bogiem w postawie dziecka. Wtedy nawet prośba staje się uwielbieniem Mocy w słabości, a dziękczynienie powoduje nowy wylew łaski. Bo Bóg ma jedną słabość – jak mawiała św. Teresa od Dzieciątka Jezus – nie umie się oprzeć sercu, które Mu ufa. Po tej też linii idą rady, jakie Edyta dawała w listach swym adresatom.
“Wytrwale się modlić. Iść bez oporów za natchnieniem łaski. Nie wyznaczać Bogu terminów”.
“Pan jest cierpliwy i wielkiego miłosierdzia. W swym gospodarstwie łaski może On wykorzystać nawet nasze błędy, gdy Mu je złożymy na ołtarzu”.
“Nie należy szukać zmian nie zrządzonych przez Boga. (…) Zwykle dostaje się cięższy krzyż, gdy się swój stary chce odrzucić”.
“Istotne jest zjednoczenie z Bogiem przez wolę, czyli zgodność z wolą Bożą. Najpewniejszą drogą osiągnięcia zjednoczenia z Bogiem jest czynić wszystko, co w naszej mocy, aby stać się opróżnionym naczyniem na łaskę Bożą”.
Edyta Stein była bardzo wierna przepisom zakonnym. Zapytana, gdzie szukać “harmonijnego wyrównania między chrześcijańską wolnością a klasztornymi przepisami”, odpowiedziała: “Myślę, że wyrównanie zawiera się w fiat voluntas Tua. Święta reguła i konstytucje są dla nas wyrazem woli Bożej. Podporządkowanie im upodobania osobistego włącza w ofiarę Chrystusa. Dostosowanie się do reguł niepisanych, do zwyczajów domu i upodobań wspólnoty jest odpowiedzią na wymagania miłości. Jeżeli czynimy to wszystko, by sprawić radość Bożemu Sercu, wówczas nie tylko nie ograniczamy naszej wolności, lecz osiąga ona najwyższą pełnię, jako wolny dar miłości oblubieńczej. Pragnienie, by Jezusowi zawsze sprawiać radość, ukaże nam, w jakich wypadkach wolno, a nawet koniecznie trzeba dyspensować się od reguły i przepisów. Wtedy także otrzyma należne sobie prawo to, co najbardziej osobiste, mimo że go się wcale nie szuka. Myślę, że Siostra znalazła już sama odpowiedź, co oznacza być wkorzenionym. Jest to obraz, który należy rozumieć tak, jak porównanie z ziarnkiem soli. Nie jesteśmy winnym krzewem, lecz tylko winną gałązką, i nasze korzenie tkwią w Sercu Jezusa. W oczach człowieka natury jest to ciemne królestwo ziemi, dla oczu wiary – sama światłość”.
Zarządzenia soborowe złagodziły w Karmelu obowiązek zasłaniania twarzy welonem w rozmównicy. Przedtem rzadko dyspensowano siostry od tego przepisu konstytucji. Siostrę Adelgundis oburzało, że Edyta nie przychodziła do niej “odsłonięta”. W odpowiedzi usłyszała: “Do dobrych katolików idę zawsze zasłonięta welonem, bo spodziewam się, że zrozumieją oni nasze życie. A od kogóż mamy oczekiwać pomocy w zachowywaniu naszej św. Reguły i konstytucji, jak nie od naszych drogich współsióstr zakonnych? Nie mogę więc poprzeć prośby Siostry u moich drogich przełożonych. Siostrze jednak wolno zwrócić się bezpośrednio do Naszej Przeoryszy”.
Kilkanaście tygodni po przybyciu do Echt ośmieliła się ówczesnej podprzeoryszy uczynić pisemne uwagi na temat jakichś niedokładności w sprawowaniu ceremonii chórowych. “Były to uwagi dość ostre – wspomina m. Antonina. – Powodowała nimi na pewno święta gorliwość. Później, gdy byłam przeoryszą, miałam również okazję podziwiać jej dziecięcą prostotę”.
Matka Antonina poczuła się jednak uwagami dotknięta,gdyż dodaje: “Aby powiedzieć całą prawdę, muszę też rzucić nieco cienia: żydowskie cechy odzwierciedlały się nie tylko w rysach Edyty… Umiała czasem ostro zganić”.
O. Jan H. Nota, jezuita, który przytacza tę wypowiedź w swoim kazaniu w Tübingen – w 40 rocznicę śmierci Edyty Stein – wyjaśnia, że te ostre słowa odnosiły się zazwyczaj do Niemców z okresu reżimu hitlerowskiego. Wynosząc męczeństwo i niewinność Żydów, raniły patriotyzm przeoryszy.
O. Romeusz natomiast – prowincjał i wizytator Karmelu
– zorientowany w sprawie, cytując te “cienie” usprawiedliwia je słowami św. Jana od Krzyża, pochwalającymi osoby zakonne, które mają odwagę ostrzec przełożonych, gdy ci błądzą.
Zwracanie ciętych uwag, nawet pewnego rodzaju złośliwość była w Edycie – zwłaszcza w latach studenckich – silnie zakorzeniona, tak że w gronie przyjaciół nazywano ją “uroczo złośliwą”. W swej autobiografii wyznaje pokornie: “Jeżeli ktoś zachwyca się tym, co dobre, wierzy, że sam jest już dobry. Trwałam więc w naiwnym złudzeniu, że wszystko jest we mnie w porządku, co zdarza się często ludziom niewierzącym, wyznającym zasady idealizmu etycznego. Uważałam też, że mam prawo potępiać bezlitośnie wszystko, co wydało mi się negatywne, a więc słabości, pomyłki i błędy innych, czasem nawet w sposób drwiący i ironiczn”. Tę postawę “zwodzenia siebie” wytknął jej Hermsen, starszy kolega, gdy ją żegnał przed wyjazdem do Getyngi. Zareagowała dojrzale: “Te poważne słowa pożegnania człowieka, którego ceniłam i kochałam – dotknęły mnie boleśnie. Jednakże nie wywołały we mnie gniewu ani też nie odrzuciłam ich jak niesprawiedliwy zarzut. Stały się pierwszym sygnałem do przemyślenia tych spraw”.
Godna uwagi jest jej gotowość przyjęcia najbardziej twardej prawdy i zrywania wszelkich osłon samołudzenia. Czekała ją uporczywa i długa walka z naturą. Najpierw pokonała w sobie chęć, by “zawsze mieć rację i w każdym przypadku pokonaćprzeciwnika”. Zrozumiała też, że “słowa prawdy” jedynie wówczas odnoszą skutek, gdy ktoś sam o nie prosi dla lepszego poznania siebie. Prawda weredyka budzi opór, gdyż najczęściej przychodzi w niewłaściwą porę, raniąc i załamując winowajcę. Mimo tego poznania “oścień” natury został Edycie Stein do końca. Długo jeszcze zdarzały się jej kąśliwe uwagi i ostre widzenia błędów bliźniego. “Lubiła zresztą filuterną złośliwość i kiedyś wyraziła się: złośliwość to dowcip, a dowcip to złośliwość“. Jest to raczej doraźne samousprawiedliwienie niż postawa duchowa, gdyż w jej notatkach rekolekcyjnych z lutego 1937 r. czytamy: “Co dla mnie najbardziej konieczne: dogłębna wzgarda siebie, która wszelkie przeciwności przyjmie jako zasłużone i pomoże mi nie zważać wcale na cudze błędy”. Prawda jest jak miecz obosieczny: zamiast ranić bliźniego, lepiej, aby ugodziła w nasze serce; nauczy je bowiem uznania własnej słabości, nad którą pochyla się Bóg, gdy Mu siebie zawierzamy.
W życiu zakonnym wyglądało to tak: “Miałam z nią konflikt – pisze siostra z Echt – chodziło o różnicę zdań. Było to wieczorem w wigilię św. Jana od Krzyża. Ponieważ zaczęło się już wielkie milczenie, s. Teresa Benedykta podała mi karteczkę ze słowami: nie popsuj sobie naszej radości świątecznej taką drobnostką. Natychmiast uczułam się pogodzona”.
“Czasem z powodu niej cierpiałam – zeznaje inna siostra. – Mówiłam często za głośno na rekreacji. S. Teresa Benedykta nie rzekła wprawdzie słowa, ale miała wymowną minę. Jej twarz służyła mi za kompas”.
Te drobne konflikty, zdarzające się w każdej ludzkiej wspólnocie, nie umniejszyły w niczym zaufania, jakim Edytę Stein darzono w świecie i w klasztorze. Dla niejednej siostry była duchowym oparciem.
“Chodziłam często do niej wypłakać swe bóle. Czułam się przy niej jak przy matce. Pomagała mi przez dwa lata. Mogłam jej wszystko powiedzieć. Popierała zawsze to, co uważała za słuszne (według kryteriów tamtych czasów), ale podporządkowywała się natychmiast zarządzeniom przełożonych”.
A oto przykład, jak pokornie przepraszała, gdy poczuła się winną nietaktu: “Bardzo mi przykro, że Panią uraziłam. (…) Serdecznie proszę o wybaczenie. W ostatni wieczór modliłam się gorąco w Pani intencji i będę się modlić w dalszym ciągu”.
Z kontekstu tego listu wynika, że adresatka domagała się od niej jakiejś przysługi w czasie przeznaczonym na rozmyślanie, na co Edyta zgodziła się dopiero po wyraźnym poleceniu przełożonej.
Maksymy Edyty Stein:
“Wzorem Matki Najświętszej całkowicie siebie przekreślić, a zatopić się w życiu i cierpieniu Chrystusa”.
“Każda prawdziwa modlitwa jest modlitwą Kościoła. Każda prawdziwa modlitwa czegoś w Kościele dokonuje. Czym stałaby się modlitwa Kościoła, gdyby nie była wzajemnym oddaniem się Tej, która wiele ukochała, i Boga, który sam jest Miłością”.
“Trzeba nam godzin wyczekiwania w milczeniu na działanie Bożego słowa, aż samo tego dokona, że stanie się w nas płodne w ofierze chwały i ofierze czynu”.