Małgorzata Radomska – MIŁUJCIE SIĘ 4/2018
„Mam przed oczami obraz, jak w biegu wsiada na rower i pędzi do szpitala, by pomagać chorym,
i z uśmiechem pozdrawia mijających ją ludzi. Była jak magnes, który swym dobrem przyciągał każdego”
– wspomina Marię jej koleżanka ze szkolnej ławki.
Pierwsza błogosławiona z Paragwaju, Maria Felicia Guggiari, przychodzi na świat 12 stycznia 1925 r. jako najstarsza z siedmiorga dzieci Ramona Guggiariego i Armindy Echeverrii. Wzrasta w rodzinie arystokratycznej (jej wujek jest prezydentem Republiki Paragwaju). Choć jest delikatna i krucha, przez co ojciec pieszczotliwie nazywa ją Chiquitungą (małą dziewczynką), już od maleńkości zaskakuje innych swoją konkretną miłością do Jezusa obecnego w drugim człowieku.
Któregoś dnia Maria Felicia wraca z przedszkola. Na dworze jest przenikliwie zimno. Chiquitunga oddaje swój sweter, prezent od ojca, napotkanej na ulicy ubogiej dziewczynce. „Nie czuję zimna” – od powiada niezadowolonym rodzicom, rozcierając swe zziębnięte dłonie…
Stawać się lepszą
Dzień Pierwszej Komunii Świętej pozostaje na zawsze w sercu Marii Felicii jako moment pierwszego mocnego zjednoczenia się z Bogiem. Dziewczynka postanawia odtąd „żyć tak, by każdego dnia stawać się lepszą”. Z czasem Jezus staje się jej najbliższym towarzyszem. Każdego ranka Chiquitunga budzi się wcześnie rano, by jeszcze przed pójściem do szkoły uczestniczyć we Mszy św. i przyjąć Go w Komunii św. Przed wyjściem z domu pozostawia ślady jedzonego śniadania: ubrudzoną kawą filiżankę i okruchy ciastek na talerzu. Robi to, by uspokoić rodziców martwiących się zachowywaniem przez nią surowych postów eucharystycznych. Chiquitunga codziennie adoruje Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Często zabiera tam ze sobą innych. To ze spotkań z Jezusem dziewczynka czerpie swoje siły i miłość. W kościele, trwając w objęciach miłości Boga, uczy się rozpoznawać Go w twarzach chorych, opuszczonych, więźniów, którym służy z całych sił, z pełną radością charakterystyczną dla swojego wieku.
„T2OS – Oddaję Ci wszystko”
W 1941 r., kiedy Chiquitunga ma 17 lat, poznaje Akcję Katolicką, a rok później całkowicie poświęca się apostolatowi. W tym czasie w duchowych zapiskach kreśli swoją dewizę, która odtąd zawsze będzie jej towarzyszyć. Zawiera ją w formule „T2OS” (z hiszpańskiego: „Todo te ofrezco, Señor”): „Oddaję Ci wszystko, Panie! Wszystko, co jest we mnie”. Ludzie się na niej poznają: „Uśmiech na ustach, nienagannie biały fartuch i warkocze związane w niebiańskich kokardach. Była postacią litościwego anioła, który szukał połamanych dusz, zmęczonych ciał, aby dać im dar ludzkiej przyjaźni, ciepło serca, które kocha”… „Mam przed oczami obraz, jak w biegu wsiada na rower i pędzi do szpitala, by pomagać chorym, i z uśmiechem pozdrawia mijających ją ludzi. Była jak magnes, który swym dobrem przyciągał każdego” – wspomina jej koleżanka ze szkolnej ławki. „Nienagannie biały fartuch”, w który Chiquitunga ubierała się codziennie od dnia swej Pierwszej Komunii Świętej, miał dla niej szczególne znaczenie: był symbolem czystości serca. Dziewczyna czuła również, że strój ten pozwala jej na naturalny, spontaniczny kontakt z chorymi, co byłoby zapewne trudniejsze, gdyby zakładała swoje arystokratyczne suknie.
Szczególna przyjaźń
Podczas jednego ze spotkań Akcji Katolickiej Chiquitunga spotyka młodego studenta medycyny. Ángel Sauá szybko staje się wiernym towarzyszem jej apostolskich wypraw. Dzięki jego obecności dziewczyna może dotrzeć również do tych dzielnic miasta, do których wcześniej nie mogła wchodzić sama. Wspólne wyprawy młodych spotykają się z ciepłą aprobatą ze strony ojca dziewczyny, cieszącego się, że jego córka znalazła dobrego kandydata na męża. Sauá tak wspomina tamte chwile: „W ten sposób, krok po kroku, narodziła się między nami »szczególna przyjaźń«, całkowicie poświęcona Akcji Katolickiej, rozumiana nie tylko jako uczestnictwo świeckich w hierarchicznym apostolacie Kościoła, ale jako ofiarowanie naszego życia na służbę Chrystusa wcielonego w każdym człowieku, w szczególności w biednych i pokornych… I podczas gdy pary normalnych młodych w naszym wieku spędzały niedzielne popołudnie w kinie albo w innych miejscach, my traciliśmy je, pomagając chorym, ubogim rodzinom… Ja jako młody student medycyny, prawie już lekarz, i ona, jako nauczycielka, w tych warunkach pielęgniarka”.
Co Jezus chce mi powiedzieć?
Z czasem Chiquitunga czuje, że ich głęboka przyjaźń przeradza się w miłość. Pyta: „Co Jezus chce powiedzieć mi przez tę miłość, której nie szukałam, a którą On sam we mnie wzbudził?”. Czyżby to było powołanie do małżeństwa na wzór rodziców Małej Tereski? Wyjawia swe wątpliwości w liście do spowiednika i otrzymuje zielone światło: „To, że byłabyś w stanie wyrzec się tej miłości, jest ewidentne, ale »dlaczego?«. Jeśli masz określony Ideał, który zaczynasz z odpowiedzialnością realizować, możesz złożyć tę ofiarę… Jednak nie wydaje ci się, że pomiędzy wami dwojgiem mogą zrodzić się najwyższe rzeczy? Cóż za wspaniałe małżeństwo apostołów Akcji Katolickiej mogłoby z tego wyniknąć!”. I oto, gdy serce Chiquitungi chciałoby oddać się na zawsze, Sauá wyjawia jej swój najskrytszy sekret: czuje, że Jezus wzywa go, by szedł całkowicie za Nim, że woła go, by został kapłanem…
Jestem zakochana…
Bez wątpienia była to dla Chiquitungi próba miłości na poziomie emocjonalnym i duchowym. I oto w tej nocy rozświetla się wszystko. Wyjawia się Ideał, który uzdalnia dziewczynę do duchowego wzlotu, sublimacji miłości. Chiquitunga rozumie, że Bóg prosi ją, by jej miłość do Ángela wyraziła się w pragnieniu popartym modlitwą, by jej ukochany został świętym kapłanem. Czuje odpowiedzialność nie tylko za swoje „tak”, ale także za „tak” tego, którego kocha. Chce, by mógł wypełnić się Boży plan wobec niego, i obiecuje chłopakowi: „Będę po twojej stronie dniem i nocą, modląc się i ofiarowując swoje życie, byś mógł być, jeśli Bóg tego pragnie, świętym kapłanem”. W swym pamiętniku Chiquitunga zapisuje: „Osiągnęłam to, o czym któregoś dnia marzyłam: jak pięknie byłoby mieć miłość, wyrzec się jej i razem ofiarować Ją Jezusowi dla Ideału. […] Jestem zakochana w Sauá, ale jeszcze bardziej jestem zakochana w Jezusie”. „Nasza relacja została przesublimowana w prawdziwą miłość mistyczną, bez jakiegokolwiek erotyzmu” – wspomina po latach Sauá. „Pewnego dnia poszliśmy oddać krew na operację kogoś chorego na raka. Chiquitunga zostawiła przejmujący liścik, w którym pisała, że nasza krew, która miała zmieszać się w żyłach syna, zmieszała się w sercu potrzebującego człowieka. […] Nasza relacja była piękna i budująca. Myśmy się naprawdę kochali, ale jednocześnie każde z nas większą miłością darzyło Jezusa. Nie mogliśmy się pobrać, byłoby to zwyczajnie nieuczciwe”.
Bym pełniła tylko Twoją wolę
Kolejne kroki wymagają od Chiquitungi heroicznej miłości: planują wyjazd Sauá do Hiszpanii, gdzie chłopak mógłby po ukończeniu studiów medycznych, wbrew woli swego ojca, w sekrecie wstąpić do seminarium. Dziewczyna musi sprostać rozczarowaniu, jakie – dowiadując się o ich rozstaniu – przeżywa jej rodzina. Po wyjeździe Sauá z delikatną miłością Chiquitunga towarzyszy ojcu chłopaka, który był gotowy się go wyrzec. W końcu stawia czoła powracającemu pytaniu: gdzie mogłaby zrealizować swoje „Oddaję Ci wszystko”? W tych chwilach zwraca się do Maryi: „Chcę tylko należeć do Ciebie, Mamo, tak byś – biorąc mnie za ręce jak małe dziecko – zaprowadziła mnie do Niego, jedynej Miłości mego serca”. I powierza się, deklarując, że chce szukać jedynie tego i wypełniać tylko to, co On dla niej od wieków zamierzył: „Panie, w tym nowym etapie swego życia, całkowicie ofiarowanego na Twoją służbę i chwałę, spraw, bym pełniła tylko Twoją wolę”. Chiquitunga kontynuuje służbę w apostolacie. Któregoś dnia, idąc do szpitala (przełamując pewne swoje zniechęcenie), poznaje s. Teresę Margheritę, która od tego momentu, obok kierownika duchowego, towarzyszy jej w procesie rozeznawania. Na horyzoncie, z mgieł, wyłania się światło: karmel…
Tak, Ojcze
Nie kończą się jednak zmagania wewnętrzne Chiquitungi; co więcej – wydaje się, że na tym etapie się one jeszcze bardziej nasilają. Czemu służyło to ludzkie uczucie, którym darzyła Sauá? Czy ją zbliżało do Boga? Czy tą relacją nie uraziła miłości Jezusa? Przychodzą pierwsze listy z seminarium, w których chłopak opisuje swoje trudności i zmagania, silne reakcje ojca na wiadomość o jego wstąpieniu. A jeśli Sauá powróci?… W sercu dziewczyny kłębią się te i inne wątpliwości, które natychmiast próbuje ofiarować w intencji, ażeby zmniejszyć zmagania swego duchowego brata. I jeszcze usilniej go zapewnia, że nie jest sam w tej walce, że jest wiele dusz (ona sama), które całym swym życiem go podtrzymują, ofiarowując nieprzerwanie, bez odpoczynku, tysiąc małych ofiar, aby wytrwale szedł drogą swego powołania. Sama jeszcze pełniej powierza się dłoniom Boga Ojca: „Chcę we wszystkim i zawsze powtarzać: Tak, Ojcze… Spraw, by moja mała wola była zgodna z Twoją Świętą. […] Pomóż mi, mój Jezu, przyjąć z radością Twoją wolę, […] sprostać w pokoju serca wszystkim próbom, nie dać się zniecierpliwić Twoją ciszą… Czego pragniesz ode mnie, Panie?”.
Nie mogę sama!
Nieco później, podczas rekolekcji, Chiquitunga czuje wyraźnie, że Pan prosi ją, by zostawić wszystko i jak grzesznica otworzyć flakonik swych pachnących olejów dla Mistrza. Usiąść u Jego stóp jak Maria i dając swoje nieodwracalne „tak”, pozwolić począć w sobie, jak w łonie Maryi, Słowo Boga, by stać się Jezusem, obecnym w jej życiu konsekrowanym w nowy sposób, z pewnością, że Maryja nauczy ją opiekować się Nim i kochać Go; kochać Go także w sercu najciemniejszej nocy, kiedy Jezus „śpi”. 2 lutego 1955 r. Chiquitunga oddaje się całkowicie Bogu jako karmelitanka bosa. Po wstąpieniu do klasztoru Jezus nie odbiera jej prób duchowych jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zdaje się oczekiwać od niej jeszcze głębszej, czystszej, wyłączniejszej, nie pozostawiającej niczego dla siebie samej miłości. Momenty wewnętrznych zmagań, prób i wątpliwości stają się wyjątkową okazją, by ją wyrazić. Młoda zakonnica mierzy się ze zdecydowanym sprzeciwem ojca wobec jej wstąpienia za klauzurę i z powracającymi pytaniami: „Czy to był dobry wybór? Czy to możliwe, że Bóg chce, bym żyła zamknięta w karmelu, gdy wokół cały świat czeka na ewangelizację?”. Świadoma całej swej nicości, opierając się na wierności Jedynego Oblubieńca, przyzywa z głębi duszy Jego miłosierdzia: „Pomóż mi, Jezu! Mój Jezu, oddaję się Tobie; jestem Twoja, należę do Ciebie. Spójrz na moje słabości, me tchórzostwo, moje lęki i moje niedole. Nie mogę sama! Jezu, w Twoje ręce powierzam swoje powołanie”.
Muszę tylko kochać
Któregoś dnia matka przełożona, widząca wszystkie zmagania Chiquitungi, mówi do niej: „Siostro, nie masz pokoju – i to jest znak, że to nie jest twoje powołanie. Powróć do świata, by pracować dla królestwa Bożego”. Siostra Maria Felicia z pokorą akceptuje tę radę i szykuje się do odejścia; zdejmuje swój postulancki strój i bierze swą walizkę. Wspólnie kierują się ku wyjściowym drzwiom. Tuż przed tym, gdy je otworzy, rzuca się w jednym impulsie w objęcia swej siostry, wyznając: „Matko… nie… Chcę umrzeć w karmelu!”. Na co przełożona natychmiast odpowiada: „Słuchaj, córko, wracamy do środka”… Chiquitunga identyfikuje się z postacią marnotrawnego syna i podejmuje decyzję, by pozostać w domu, w objęciach Ojca. Czuje, że słowa Łukaszowej Ewangelii (15,21-23) odnoszą się do niej samej: Ojciec rozkazuje sługom przywdziać skruszonego syna w „cenną szatę”, którą dla niej są święte zwyczaje karmelu. I rozumie, że nie ma już innej pracy oprócz tej, by kochać. „Muszę tylko dbać o to, by moja miłość była całkowicie skoncentrowana na Nim”.
To, czego Bóg chce i kiedy chce
14 sierpnia Maria Felicia zaślubia Jezusa i przyjmuje imię Marii Felicji od Jezusa w Najświętszym Sakramencie. I oto po pierwszych zaślubinach, choć wokół zdaje się szaleć burza, Jezus ucisza otchłanie jej serca i pozwala jej doświadczać „pierwszych cudów” – jej ojciec, dotąd przeciwny, dzień przed jej ślubami prosi o łaskę sakramentu pojednania. Chiquitunga jest ogromnym darem dla całej wspólnoty; swym poczuciem humoru wnosi Bożą radość, a dzięki swej stałej, konkretnej miłości wobec każdego, kto czegoś potrzebuje, staje się dla innych odblaskiem Bożej miłości. Przygotowuje się do ślubów wieczystych, ale tuż przed nimi czeka ją jeszcze jedno, ostatnie wyzwanie: 9 stycznia 1959 r. trafia do szpitala Czerwonego Krzyża. Rozpoznanie: zakaźne zapalenie wątroby. Swą chorobę, z której już nie wyjdzie, przeżywa z ogromną cierpliwością i pokorą. Pisze w tym okresie: „Chciałam się tylko wypełnić Jego miłością i żyć wyłącznie dla Niego. Chcę tylko zaspokoić Jego wolę. Nie chcę niczego innego. […] Ojcze, dla Twojej chwały zaakceptuj całkowite oddanie się mojej istoty w jedności z doskonałą ofiarą Twojego Boskiego Syna. W Nim, przez Niego i z Nim żyję, kocham, wierzę, cierpię i umieram. Wybierz moje serce jako miejsce Twojego wiecznego domu”. Chiquitunga rodzi się dla nieba 28 kwietnia 1959 r. W dniu 23 czerwca 2018 r. zostaje ogłoszona błogosławioną.
Fantazja miłości
Uśmiech i życzliwość, które zmieniają nieznajomych w przyjaciół; gotowość oddania jednego swetra, spośród tych, które zalegają w szafie; towarzyszenie drugiemu w tym, co przeżywa – w jego wątpliwościach i radościach… Cicha obecność przy tym, kto cierpi, wytrwałość w trudnościach… To tylko część drobnych – wielkich gestów miłości, które podpowiada nam Chiquitunga. Były one owocem jej wytrwałej modlitwy, adoracji i ścisłego zjednoczenia się z Jezusem w sakramentach pokuty i Eucharystii. Dlatego ci, których spotykała, mogli się poczuć objęci Bożą miłością. Także my możemy „objąć Bożą miłością” tych, którzy są obok nas, jeśli – zanurzając się w Bożej miłości – będziemy jak najczęściej przyjmować czystym sercem Jezusa w Eucharystii i trwać przed Nim, obecnym w Najświętszym Sakramencie. Wtedy nasza miłość do Jezusa będzie wyrażać się w miłości do braci, a miłość do braci bedzie naszą miarą miłości do Jezusa.
Pomocą mogą być dla nas słowa Jezusa, które zapisała A. Lenczewska, że miłość „jest owocem modlitwy. Jaka modlitwa – takie życie: stan twojej duszy i ciała oraz twoje czyny – ich przydatność dla budowania królestwa Bożego w duszach ludzkich, dla ratowania tych, co giną w grzechach swoich. Wszystko, cokolwiek czynisz swoim sercem, umysłem lub dłońmi – aby miało sens i wartość – musi zaczynać się od modlitwy i kończyć się modlitwą, i trwać w niej […]. Modlitwa to jedność ze Mną. A przecież Ja jestem początkiem i końcem wszystkiego, co istnieje: Alfą i Omegą. Beze Mnie nic uczynić nie możesz – nic, co zawiera wartość pozytywną. Wielu ginie, świat pogrążony jest w ciemnościach, bo brak modlitwy, brak jedności ze Mną. Wysiłki, praca, energia tak bardzo wielu ludzi obdarzonych obficie Moimi darami – tworzy złe owoce, zatrute jadem piekła, które zawsze jest tam, gdzie brak zwrócenia się do Mnie w ufnej i szczerej modlitwie. Gdzie brak oparcia się na Mojej mądrości i woli. Ile modlitwy, tyle miłości, mądrości i pokoju w twoim sercu. Ile przyjęłaś ode Mnie podczas modlitwy, tyle możesz dać – tego, co warto dawać – drugiemu człowiekowi”.
Rozeznawanie krok po kroku
Wreszcie jest jeszcze jeden charakterystyczny rys Chiquitungi: jej „tak” nawet w sytuacjach, w których Boża wola nie jest jasna. „Tak” realizowane krok po kroku, wytrwałe, jako odpowiedź na ogrom Bożej miłości, jako dowód miłości do Jezusa. Pragnienie rozeznawania Bożej woli w każdej sytuacji… Także my możemy odpowiedzieć „tak” Jezusowi. „Tak” na Jego niesamowity plan miłosci, jaki ma wobec nas. To „tak”, złożone w dłonie Maryi, pozwoli nam budować nowy, lepszy świat, pełny miłości. Chiquitunga zdradza nam sekret: wystarczy czerpać z jedynego źródła miłości, jakim jest Jezus obecny w Eucharystii, i Jego miłością kochać bliźnich!
Błogosławiona Maria Felicia napełniała się miłością w codziennej Eucharystii i adoracji Najświętszego Sakramentu. Swoim przykładem zachęca nas, abyśmy, jeżeli to jest możliwe, codziennie przyjmowali Jezusa w Eucharystii czystym sercem i trwali w objęciach Jego miłości, adorując Go obecnego w Najświętszym Sakramencie.