Barbara Judkowiak
Nauczycielka i świecki apostoł miłości wśród robotników przymusowych w Niemczech podczas okupacji hitlerowskiej, Natalia Tułasiewicz została skazana na śmierć w obozie koncentracyjnym w Ravensbruck. Gotową oddać życie w zjednoczeniu z Chrystusem Ukrzyżowanym wzięto ją do komory gazowej w Wielki Piątek 30 III 1945 r. Została beatyfikowana w grupie 108 męczenników polskich II wojny światowej 13 VI 1999 r. w Warszawie. Jej duchowość, którą poznajemy przez ocalone z lat wojny notatki do pamiętnika i listy z Niemiec, kształtowała się m.in. w kręgu oddziaływania Karmelu.
Urodzona 6. IV 1906 r. w Rzeszowie, od dziecka drobna i chorowita, ale wyróżniająca się zdolnościami oraz wrażliwością na cierpienie innych, wychowywała się w rodzinie opartej na fundamencie żywej wiary i pełnej serdecznego ciepła. Ojciec, Adam, urzędnik kontroli skarbowej, polski patriota, Sodalis Marianus, dbał o wykształcenie sześciorga dzieci. Natalia, po szkołach krakowskich i maturze zdanej u urszulanek już w Poznaniu, dokąd rodzina przeniosła się z Krakowa w 1920 r., ukończyła studia z zakresu filologii polskiej, uzyskując w r. 1932 dyplom magisterski. W Sodalicji Mariańskiej była od lat szkolnych; w czasach akademickich i później, po studiach, występowała w roli prelegentki: wtedy, gdy została nauczycielką. “Wiecznie zaczytana, zajęta pracą literacką i pedagogiczną zawsze myślała o wszystkich” wspominała bratowa. Jej dyskrecja, kultura duchowa, dyscyplina intelektualna oraz solidne podstawy wciąż uzupełnianego wykształcenia humanistycznego i artystycznego, sprawiały, że w latach pracy nauczycielskiej apostołowała dobrym przykładem i delikatną sugestią, co widać np. w tematach wypracowań, czy w uczniowskich pamiętniczkach, gdzie potrafiła wpisać się cytatem z Ewangelii. Jej przyjaciółka z lat krakowskiego wspólnego mieszkania, Maria Woyczyńska, mogła zatem stwierdzić z pełnym przekonaniem, że Natalia nie była “stylizowana ani na profesjonalną społecznicę, ani na pedagoga z Bożej łaski, ani też na mentora w zakresie pryncypialnych komunałów.” Chłonna i duchowo żarliwa, nieznużona w ciekawości życia i pasji poznania, była chętnym podróżnikiem i interesującym rozmówcą. Posiadała cięty dowcip, umiejętność animowania dyskusji i … dar rady. Od 1942 r. urządzały u Woyczyńskiej konspiracyjne spotkania literackie i dyskusje, m.in. na tematy religijne. Pasjonując się antykiem i renesansem, krytycznie czytając polski i niemiecki romantyzm, otwarta była na rytm współczesności, nowe prądy myślowe i ideologie, które konfrontowała i uzgadniała (np. w zakresie koniecznych reform społecznych) z przemyślanym katolicyzmem.
Międzywojenny Karmel poznański
Już przed wojną zetknęła się chyba z Karmelem przez nowy przyklasztorny kościółek Sióstr Karmelitanek Bosych przy ul. Niegolewskich w Poznaniu poświęcony czci Serca Jezusowego. Karmelitanki osiedliły się w dzielnicy, w której mieszkała Natalia. Rolę “łącznika” mógł odegrać ks. Aleksander Żychliński, profesor Seminarium Duchownego w Poznaniu, wybitny teolog życia ascetyczno-mistycznego, który był lubianym duszpasterzem młodzieży akademickiej, luventius Christiana, Katolickiego Stowarzyszenia Kobiet, rektorem Instytutu Wyższej Kultury Religijnej. Jego “Wtajemniczenie w umiejętności świętych”, odnajdujemy pośród lektur Natalii. Liturgiczna formacja bł. Natalii, która znała Mszał rzymski tak znakomicie, że w obozie pracy, gdzie nie było kapłana z pamięci prowadziła, Msze św. recytowane z Komunią św. duchową, mogła się ukształtować w kręgu ks. Żychlińskiego. Jako tłumacz Mszału (wyd. w 1928 r. i wielokrotnie potem wznawianego) staje on obok ks. Władysława Komiłowicza w gronie prekursorów ruchu odnowy liturgicznej i wprowadzenia Mszy świętych recytowanych dla inteligencji dwudziestolecia.
Ksiądz Żychliński w poznańskim Karmelu klauzurowym był kierownikiem duchowym. Pomagał także siostrom przy wydaniu, jako kościelny cenzor, ale i autor wstępu, książeczki pt. “Karmel” (Poznań 1931). W kościele przy Niegolewskich w pierwsze piątki miesiąca na nabożeństwa z jego kazaniem i zainicjowaną przezeń całodzienną adorację Najświętszego Sakramentu gromadzili się liczni czciciele Serca Jezusowego z Poznania. Być może stąd kult Serca Jezusowego bł. Natalii, który bynajmniej nie ma cech płytkiej dewocji. Daje znać o sobie w jej zapiskach: gdy uznaje go za pomoc w łagodzeniu trudności życiowych i zachęca doń rodzinę brata; gdy w modlitwie jest “przy Sercu Jezusa”; gdy uczy się na pamięć hymnu na cześć Serca Jezusa, który ją zachwycił; gdy przygnieciona postępami hitlerowskiej agresji “składa, jak św. Jan, głowę na Sercu Jezusa”; gdy próbując wyrazić swoje głębokie zjednoczenie z Chrystusem ujmuje je formułą: “jestem włóknem Jego Serca”. Jednak być może nie przypadkiem Natalia na obrazku przedstawiającym “Wizję św. Małgorzaty” pędzla Adama Chmielowskiego (Brata Alberta) wypisze sobie cytat z dzieła… o. Reginalda Garrigou Lagrange’a. Ks. Żychliński był uczniem tego dominikańskiego profesora neoscholastyki. A na fundamenty dogłębnego wykształcenia tomistycznego zdobytego pod jego kierunkiem, nakładał być może również jego śladem zainteresowanie nauką mistyczną św. Jana od Krzyża, a także św. Teresą z Avila. Ojciec Garrigou Lagrange, filozoficzny tradycjonalista, w tym był nowatorem, że kładł nacisk na kontemplację w świecie. Ks. Żychliński wdrażał swych młodych przyjaciół do modlitwy aktami strzelistymi w różnych sytuacjach dnia codziennego. Natalia zaś uczyła nimi modlić się swego ukochanego, którego chciała doprowadzić do Boga… Znacznie później zaś stwierdzała, że ta forma modlitwy w trudnych warunkach wojennych “ma wartość prochu strzelniczego”.
Na drodze ku męczeństwu
W 1936 roku Natalię zastanowiła opinia duchownego (wygłoszona raczej chyba w charakterze perswazyjnego chwytu retorycznego), iż gotowi jesteśmy raczej na śmierć męczeńską dla wiary niż na codzienne przezwyciężanie się. Przyznawała się wówczas do lęku przed cierpieniem. Po pięciu latach pracy nad sobą i modlitwy oraz po doświadczeniach wojennych, w czerwcu 1941 roku stwierdzała, że przybyło jej odwagi: “Teraz już dobrze wiem, gdy cierpię, że nie cierpię nigdy w opuszczeniu. Bo nawet w takich nocach ciemności, o których na przykład mówi św. Jan od Krzyża, Chrystus jest z duszą miłującą go. A nawet śmiem twierdzić, że najbardziej jest z nią wtedy, gdy czuje się opuszczona całkowicie i z wszelkiej pociechy wyzuta. […] Gdy udręczenie moje doszło do zenitu przecież nie odjął mi Bóg łaski modlitwy i to przede wszystkim modlitwy wewnętrznej. Wołałam tą modlitwą tak, jak tonący woła o ratunek. I nadszedł wtedy, kiedy się go najmniej spodziewałam i taki, że mię całkowicie uwolnił od udręczeń, które były ponad moje siły […]. Wiem więc, tak jak i przedtem, że sama z siebie jestem niczym, ale wiem też, czego dawniej nie wiedziałam tak oczywiście, że z pomocą Bożą mogę przeróść samą siebie.” Utwierdzenie przyszło podczas adoracji Najświętszego Sakramentu w Wielki Piątek tego roku, gdy w kościele św. Szczepana Pan dał jej jak pisze: “wewnętrzne oświecenie, iż jak [męczennica] św. Tekla nie opuściłabym Go w krytycznych chwilach życia, że więcej cenię miłość dla swego Mistrza niż życie własne, że z Jego najświętszą pomocą zdobyłabym się, gdyby trzeba było, na największą nawet ofiarę miłości. […] Tak więc już dziś żyję tym męstwem, które nie jest ze mnie. […] Wiem, że potrafię podołać zadaniom, które mi stawi życie, bo choćby mi nie było oszczędzone największe cierpienie, oszczędzoną mi zostanie niesława klęski z własnej niemocy i słabości.”
Kiedy przyzna, że porywa ją renesans chrześcijański (chrystianizacja humanizmu), dodaje: “raduję się życiem, ale kocham je, ośmielam się je kochać tylko przez naukę ascezy w duchu św. Franciszka czy Jana od Krzyża. Pełnia radości jest pełnią samowyrzeczenia. […] Doceniam całkowicie wartość kolosalną Karmelu […], ale czasy dzisiejsze i te, ku którym idziemy, otwierają nową epokę działania dla ludzi świeckich, dla świeckiego apostolstwa.” Taka odwaga i pilność poszukiwania własnej drogi powołania (przy krytycyzmie w procesie poznania samej siebie i kształtowania charakteru, ustawicznej czujności na Boże natchnienia i przy niesłychanym wyczuleniu na potrzeby współczesności oraz umiejętności czytania znaków czasu) przypomina odwagę św. Teresy w dziele reformy zakonnej. Natalia w prekursorski sposób określiła program apostolstwa świeckich (wyprzedzając niejako oficjalne dokumenty Kościoła z 1947 r. i Soboru Watykańskiego ii) oraz, co najważniejsze, potwierdziła go dobrowolnym wyjazdem i swą efektywną działalnością duszpasterską w niemieckim obozie pracy, na koniec zaś przypieczętowała krwią męczeńską i ofiarą z życia. Do pełnienia zleconej przez organizację Zachód i Rząd na Kraj konspiracyjnej misji w tych trudnych niezwykle warunkach, przy trzyzmianowej pracy fizycznej, niedożywieniu, presji demoralizujących otoczenie warunków, nieustannych alarmach i bombardowaniach, czerpała bł. Natalia siły, ze zjednoczenia z Jezusem. Obie można by powiedzieć, zachowując wszelkie proporcje, o św. Teresie i bł. Natalii były ludźmi czynu i obie były mistyczkami. W marcu 1942 r. po lekturze artykułu s. Teresy Franciszkanki pt. “Mistyka katolicyzmu” Natalia uświadamia sobie ostatecznie to, co wzbudzała w niej już lektura fragmentów pism św. Teresy z Avila i św. Jana od Krzyża przekonanie, że ma duchowość mistyczną, a “sprawdzianem mistyki jest życie”, choćby było “zwykłym” życiem. Było to w 1941 r.: “Bliską mi wtedy była zapisze później i właściwą modlitwa ukojenia. […] Miłość Boża rozpala mnie tak, iż na wyrażenie tego brak mi słów. Czytając “Drogę doskonałości” św. Teresy spostrzegam, że zwłaszcza gdy pisze o modlitwie ukojenia wyraża moje stany duszy. Wtedy spowiednik [jezuita] okazał mi wiele pieczołowitej troskliwości. Jakże wdzięczna mu jestem, że nie kierował mnie na żadną z dróg mistycznych radził mi tylko, abym w tym ogniu wytrwale gorzała, a Pan będzie zawsze we mnie i ukaże mi Swoje drogi.” Czyż określenie Ignis ardens nie nasuwa się przy lekturze następującego, uczynionego wówczas, wyznania bł. Natalii?:
“Do Boga pcha mnie nieprzeparty głód miłości. To jest ten Płomień, który trawi mię nie niszcząc, lecz wzmacniając na ciągle nowe spontaniczne w gorzeniu życie. Bóg jest dla mnie przede wszystkim Miłością” (zapis z XII 1941).
W lipcu 1942 r. podejmie ów wątek: “Od tego okresu minął prawie rok. Szłam w życiu duchowym z całym spokojem drogą modlitwy wewnętrznej, nie analizując siebie, jeno miłując nade wszystko Miłość Jedyną. W ostatnim czasie stało mi się jasnym, że powinnam przeczytać w duchu rozmyślań dzieła główne mistyków: św. Teresy i św. Jana od Krzyża.[…] Artykuł w “Verbum” […] utrwalił mię w tym przeświadczeniu. Odnośne książki przyszły do mnie same! […] Św. Teresa stała mi się mistrzynią życia wewnętrznego. Dawniej myślałam, że ta modlitwa wewnętrzna, która od dzieciństwa jest we mnie stanem naturalnym, jest wspólną wszystkim ludziom wierzącym. Św. Teresa pouczyła mnie, że tak nie jest, że to jest szczególna łaska Boża, że ten ustawiczny, a cudowny w prostocie i żarliwości dialog duszy z Panem jest łaską wybranych. Dalej Święta utwierdziła mnie w przekonaniu, że Bóg rzeźbi w duszy świętość w czasie że nie trzeba się zbytnio o siebie niepokoić, ani sobie zbytnio ufać trzeba się Jemu zupełnie powierzyć, bez analiz i mędrkowania. Gdy to mi będzie dla zbawienia czyjegokolwiek potrzebne, Bóg uświadomi w pełni stan duszy wewnętrzny. Jakże rozumiem Świętą, gdy wspomina, jak ludzie dziwią się, że Bóg obdarza nadzwyczajnymi łaskami osoby bynajmniej nie pozbawione usterek i wad w życiu codziennym.” Staje się zrozumiałe, że Świętej Teresie zawdzięczała też Natalia “żywą miłość dla św. Józefa”. Dotąd bowiem nie umiała Go należycie zrozumieć i docenić, pochłonięta swymi pasjami artystycznymi i intelektualnymi. W kształtowaniu ujawnianego tu profilu życia duchowego było jej zapewne trudno powściągnąć wrodzony zmysł analityczny, wyostrzony studiami i utrwalony formacją zawodową, oraz ograniczyć typowe dla postaw artystów skłonność do autoanalizy, której resztki snują się (wprawdzie ukierunkowane raczej na samokontrolę) nawet po zapiskach wojennych.
Dalej Natalia, dzięki lekturze pism św. Teresy, odważa się z wielką skromnością i prostotą wewnętrzną zanotować swoje głęboko intymne doznania na modlitwie, którymi bodaj nawet “nie zawracała głowy” spowiednikowi: “Święta wspomina, że nie oczami ciała, lecz oczami duszy widywała długi czas Pana po prawej stronie siebie. […] Tak właśnie bardzo długi czas było ze mną […] uważałam, że to jest stan naturalny każdej duszy w łasce, obdarzonej żywą wyobraźnią. […] wiosną tego roku […] doznałam w czasie modlitwy przedziwnego przeżycia. Odczułam coś takiego, jakoby Pan, który stawał dotychczas przy mnie, objął mnie Sobą jak namiot. Trwało to niesłychanie krótko, ale dało mi nie opuszczające mnie odtąd przeświadczenie, że jestem całkowicie wszczepiona w Chrystusa, że jak św. Paweł mówi «żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus». Od tej chwili […] już nie jestem sobą. On działa we mnie.” Sięgnęła więc w maju 1942 po autobiografię św. Teresy od Jezusa i zanotuje w lipcu, że lektura ta: “wyjawiła mi, ku ogromnemu memu zdziwieniu, jak wiele stycznych ma moje życie duchowe z tą świętą. Napełnia mię to pokorną radością”. “«Pokora jest prawdą» powiedziała św. Teresa od Jezusa. Gdy mi Chrystus dał do rąk bukiet róż, czyż mogę twierdzić dla pseudopokory, że to pokrzywy? Prostota prawdy […] każe mi […], gdy słyszę […] pochwały, modlić się do Boga tymi mniej więcej słowy prostymi: «Chryste […] dziękuję Ci, że pozwalasz mi stylowo zaprezentować Ciebie.»”
W październiku 1942 r. Natalia powierzy notatnikowi kolejne tajemnice swej duszy: “nie dziwi mię to, tylko umacnia w coraz żarliwszej miłości, że Mistrz mój i Przyjaciel tak cudownie wnika w moje życie. […] wołam do Boga: Jakże to cudownie, Panie, że człowiek może umrzeć! Gdyby tu na ziemi trwał z ograniczonymi możliwościami cielesności, jakież mógłby Cię uwielbić tak, jak pragnie serce, które nie może ogarnąć szczęśliwości idącej z Ciebie. I dobrze rozumiem św. Franciszka z Asyżu czy Wielką Teresę. Ostateczną konsekwencją nasilenia w nich miłości Bożej była właśnie śmierć. Bo tylko ona daje miłości wymiar pełni. Skoro ciało moje nie może znieść Boskiego napięcia uczuć, musi się przepalić, unicestwić tym żarem, aby zaznać mogło szczęścia zmartwychwstania.” “Jakże dobrze rozumiem wyzna dalej św. Teresę Wielką która woła u Krasińskiego, trawiona miłością Bożą: «l tym umieram, że umrzeć nie mogę!»”
Natomiast w czerwcu roku następnego (1943) w książce ks. profesora Konstantego Michalskiego przykuł jej uwagę rozdział “Mistyka a życie współczesne, z którego zaczerpnęła znów sporo dla rozeznania wewnętrznego. Ocenia tę lekturę jako “cenną i rewelacyjną dla wewnętrznego samouświadomienia”. Dlatego na dzień skupienia wybierze wówczas lekturę dzieł św. Jana od Krzyża, “mistyka i poety zarazem”.
Śmiało możemy podsumować nieocenioną rolę Karmelu w dojrzewaniu bł. Natalii do dobrowolnej ofiary męczeńskiej: duchowość karmelitańska umacnia, poszerza i pogłębia to, co było gruntem dobrze przygotowanym przez inne tradycje i środki życia duchowego. “Szaleństwo Boże” mogło rozbłysnąć w osobie bł. Natalii światłem na nasze oświecenie, nie tylko dzięki karmelitańskiemu wpływowi na jej dojrzałą decyzję podjęcia dzieła apostolskiego wśród wywiezionych na przymusowe roboty, ale i dzięki dalszej Jej łączności modlitewnej z Karmelem. Kiedy bowiem w warunkach przedłużającej się nocy hitlerowskiej pracowała wytrwale i z heroizmem, prosiła w korespondencji o modlitwę w krakowskim Karmelu, dziękowała za odprawiane tam w jej intencji Msze święte. W ten sposób rodzina karmelitańska przyczyniła się do rozkwitu świętości, którą oficjalnie potwierdził Kościół katolicki aktem ogłoszonym przez papieża Jana Pawła II.
Karmel, 2 (83) 2002