Naszym powołaniem nie jest praca żniwiarza na łanach dojrzałego już zboża; Jezus nie mówi do nas: „Spuśćcie oczy, przypatrzcie się łanom złocistych kłosów i idźcie żąć”; nasza misja jest daleko wznioślejsza. Oto słowa Jezusa: „Podnieście oczy wasze i patrzcie…”. Patrzcie, jak wiele w moim Niebie jest miejsc pustych; waszym zadaniem jest zapełnić je… jesteście moimi Mojżeszami modlącymi się na górze; proście mnie o robotników, a ześlę ich, czekam tylko na waszą modlitwę, na jedno westchnienie waszego serca! Czyż apostolat modlitwy nie jest – by tak rzec – wznioślejszy od apostolatu słowa?
Żniwiarze, zbierając dojrzałe zboże, nie pozwalają mu się zmarnować na polu. Sprawiają, że spichlerze właściciela są zapełnione. Skąd jednak biorą się ci żniwiarze, kto ich przysyła? Rodzi się tu również inne pytanie. Kto jest ważniejszy? Czyj trud zasługuje na większy szacunek uznanie? Marty, która uwija się koło rozmaitych posług; jest zapracowana niczym żniwiarze, czy Marii, siedzącej u stóp Pana i przysłuchującej się Mu z uwagą? To pytanie zdradza bardzo przyziemne myślenie. Obie są bardzo potrzebne, bo mają określone zadania do wykonania. Są sobie nawzajem potrzebne; uzupełniają się i nawzajem wspierają. Jedni modlą się, zanosząc prośby przed oblicze Boga, inni trudzą się w tym czasie na niwach Pańskich. Nie jednak stawiać tu ostrej granicy. Jeżeli szczerze modlimy się za tych, którzy trudzą się, służąc bliźnim na różnych polach, mamy swój udział w owocach ich trudu. Z kolei jeśli ci, którzy działają na rzecz innych, nie będą szukać umocnienia w modlitwie i przy Panu, ich praca z czasem stanie się jałowa, a oni sami stracą sens dalszego trudu i porzucą obraną drogę.