Kult świąteczny tracił wartość przez to, że tylko moja matka i młodsze dzieci sprawowały go nabożnie. Bracia, którzy w zastępstwie zmarłego ojca mieli odmawiać modlitwy, czynili to lekceważąco. Gdy najstarszy brat był nieobecny, a młodszy musiał przejąć rolę głowy domu, widziało się wyraźnie, że kpi sobie z tego wszystkiego.
Słowa uczą, ale to przykłady pociągają. Można głosić górnolotne hasła, udzielać napomnień, dawać najwspanialsze nauki i pouczenia, lecz jeśli za słowami nie idą czyny, nie przekonamy nikogo do wartości, które głosimy. Nikt nie wybierze drogi, którą przed nim nakreślamy. By uznać za swoje te wartości, którymi żyjemy, ktoś musi widzieć, co nam one dają; że rzeczywiście kształtują nasze życie, wybory, relacje z Bogiem i bliźnimi; że nas przemieniają, są dla nas źródłem radości i szczęścia. Jeżeli wykonywalibyśmy je nie z miłości do Boga, ale pod przymusem, bądź z jakiegoś innego powodu, byłyby zbędnym balastem. Wtedy ośmieszalibyśmy siebie, Tego w którego wierzymy i tych wszystkich, którzy wyznają podobne wartości.