W każdym momencie, w smutku, mów: „Nie jestem godna cierpieć cokolwiek dla Jezusa”. O, Siostro Augustyno! Cierpienia tutejsze jakże są cenne; gdybyś znała radość, która czeka Cię w niebie, szukałabyś męczeństwa. Gdybyś cierpiała noc i dzień, męczeństwo nie wystarczyłoby do tego, co Jezus przygotowuje Ci na wieczność. Twój list pozwolił mi zrozumieć, że Pan daje ci udział w swoim Krzyżu. Powiedział mi: „Wszystkim, którzy Mnie kochają, pozwalam uczestniczyć w moim Krzyżu”. Wszystko przemija, Siostro Augustyno, a Bóg sam, Bóg sam pozostaje.
Wskazówki udzielane s. Augustynie brzmią jak przyspieszony kurs logoterapii. Człowiek od zawsze poszukiwał sensu tego, co przeżywał, bądź próbował taki sens nadać. Nie można żyć, działać, a tym bardziej cierpieć bez sensu. Ludzie, którzy doświadczyli traumy, instynktownie szukają towarzystwa ludzi mających podobne doświadczenie, najlepiej takich, którzy znaleźli drogę wyjścia z tej trudnej sytuacji, drogę ku wolności. Nie trzeba chyba przekonywać nikogo wierzącego, że najlepszą grupą wsparcia jest sam Jezus. Kontemplacja Jego życia, nauczania, śmierci, zmartwychwstania i wniebowstąpienia, stanowi przykład życia i cierpienia, które od początku do końca miało sens i określony cel. Ten cel obrało wielu, których dzisiaj czcimy jako świętych. Oni wiedzieli, że to, co jest na ziemi, jest tylko przejściowe. Również Izraelici, zdążając do Ziemi Obiecanej, musieli przejść przez pustynię. To był tylko pewien etap ich wędrówki. Jesteśmy dziś w bardziej komfortowej sytuacji. Mamy za przewodnika samego Jezusa, kogoś „podobnego do nas we wszystkim z wyjątkiem grzechu”, a gorąca miłość do Niego, naszego Zbawcy, Odkupiciela i Pana, powinna osładzać nam trudy wędrówki i dodawać sił.