Gdy wreszcie wszystko już było gotowe, w sam dzień św. Bartłomieja, z łaski miłosierdzia Pańskiego, kilka wstępujących przywdziało habit. Najświętszy Sakrament został wprowadzony do naszego kościoła i klasztor ten, pod wezwaniem najchwalebniejszego naszego ojca, świętego Józefa, prawomocnie i z wszelkimi upoważnieniami władzy kościelnej został ustanowiony w roku tysiąc pięćset sześćdziesiątym drugim. Włożenia habitów ja dokonałam w obecności dwu sióstr z tamtego naszego domu chwilowo pozostających poza murami klasztoru. Dom, w którym urządziłyśmy nasz klasztor, kupiony był – jak mówiłam, dla lepszego ukrycia rzeczy – na imię mojego powinowatego. W nim on mieszkał w czasie swojej choroby i ja za upoważnieniem przy nim mieszkałam. W tym wszystkim jednak, nie chcąc ani w najmniejszym punkcie rozminąć się z posłuszeństwem, nie zrobiłam jednego kroku, nie zasięgnąwszy najpierw zdania uczonych teologów i w całej tej sprawie polegałam na ich zapewnieniu, że zamierzona fundacja wielki przyniesie pożytek całemu Zakonowi, a zatem choć zmuszona jestem działać potajemnie, ukrywać się przed swoimi przełożonymi, mogę przecież bezpiecznie robić co do mnie należy dla jej uskutecznienia. Gdyby mi powiedzieli, że jest w tym moim zamiarze choćby najmniejsza niedoskonałość, nie raz, ale tysiąc razy byłabym się wyrzekła tego klasztoru. Zdaje mi się, że mogę tak twierdzić z wszelką pewnością. Chociaż pragnęłam założenia tego klasztoru dla zupełnego odłączenia się od świata i jak najdoskonalsze zrealizowanie swojego powołania w ściślejszej klauzurze, zawsze jednak pragnęłam go z tym zastrzeżeniem, że gdybym się przekonała, iż byłoby większą chwałą Bożą wyrzec się go zupełnie, natychmiast wyrzekłabym się – jak to w innym zdarzeniu uczyniłam z zupełnym spokojem i swobodą ducha.
Księga Życia 36,5