Tego wieczoru na modlitwie, nie doświadczając nic szczególnego, odczuwałam pokój i wielki odpoczynek. Byłam bardzo zjednoczona z Panem i godzina modlitwy wydała mi się bardzo krótka. Nic, żadnego specjalnego tematu do rozmyślania, ale byłam tylko tam, z Nim. Dusza moja czuła się jakby przeniknięta, napełniona ogromną miłością , ale cichą i spokojną. A potem zobaczyłam wyraźnie prawdę mojej nędzy, mojej całkowitej bezsilności w pełnieniu jakiegokolwiek dobra. Ale wszystko to było tak zatopione w oceanie miłości bez dna i w miłosierdziu mego Boga! Widziałam wyraźnie, że wszystko jest niczym, jeżeli nie jest podobaniem się i służeniem Panu.
Jak niewiele potrzeba nam do szczęścia. Przekonują się o tym ci, którzy dotarli już do tego źródła i piją z jego zasobów. Jest nim nie kto inny, jak Bóg. Odkryło to wielu świętych. Można wymienić św. Teresę od Jezusa z jej słynnym powiedzeniem „Bóg sam wystarcza”, czy św. Augustyna: „Stworzyłeś nas Boże dla siebie i niespokojne jest serce, dopóki nie spocznie w Tobie”. Jeśli jest to prawda, dlaczego nieraz tak późno ją poznajemy? Może dlatego, że nie mamy na tyle siły i samozaparcia, by wytrwale dążyć ku Bogu. Z drugiej strony, może za dużo chcemy robić sami, postępować według własnego pomysłu. Nie pozwalamy Bogu się prowadzić. Może zbytnio chcemy rozmyślać o Bogu, zamiast po prostu być z Nim i Go kochać? Możemy czuć, że gdy się zbliżymy do tego światła miłości, ujawni się nasza nędza i niemoc. Zobaczymy, jak bardzo inni od Niego jesteśmy. Jego miłość jest jednak przeogromna, a wszelkie nasze niedoskonałości znikną w niej bez śladu. Wszyscy jesteśmy wezwani i powołani do ścisłego zjednoczenia z Tym, który bezwarunkowo nas miłuje. Niemożliwe? Z perspektywy czysto ludzkiej i ziemskiej może się tak wydawać. Gdy jednak doświadczymy już tego zjednoczenia, będziemy się dziwić, jak mogliśmy tyle czasu żyć nie myśląc o Bogu i o tym, by Jemu jedynie się podobać.