Prawdziwy miłośnik powinien mieć niezmienną, raz na zawsze z Oblubieńcem swoim umowę, że cały należy do Niego, że w niczym już nie będzie szukał siebie. Jeśli więc Pan to znosi, czemuż my nie mielibyśmy znosić? W krzywdzie nam wyrządzonej powinna nas boleć jedynie obraza Majestatu Bożego. Nie dotyka ona bowiem naszej duszy, jeno ziemi tego ciała, któremu tak sprawiedliwie należy się cierpienie.
Wydaje się nam, że wszelkie wzajemne umowy są zaprzeczeniem miłości. Jeśli naprawdę się kochamy, naprawdę nam zależy, kontrakty nie są potrzebne. Nic bardziej mylnego. Bóg, który zawsze szukał bliskości i relacji z człowiekiem, przychodzi z inicjatywą przymierza. Przymierze jest wzajemnym zobowiązaniem, do przestrzegania którego zobowiązują się obie strony. Bóg oczywiście wywiązuje się z tej umowy. Gorzej z nami. Choć często obiecujemy Bogu wiele rzeczy, dobra tego świata, za którymi się uganiamy, nie pozwalają nam być konsekwentnymi w dążeniu do obranego celu. Jesteśmy słabi i niestali. Bóg o tym wie. Grzesząc, krzywdzimy siebie, o czym wcześniej czy później się dowiadujemy, ponosząc konsekwencje błędnych decyzji. Dobrze, jeśli jesteśmy świadomi, że tymi grzechami ranimy też Boski Majestat. Powinniśmy prosić Boga, by dał nam łaskę wytrwania w tym, co dobre.