
Acz w nielicznych wypadkach, zdarzało mi się być obecnym przy zejściu ze świata lub przed skonaniem osób w różnych usposobieniach będących. A straszne niekiedy były chwile przed, słusznie się mówi, że jakie życie, taka śmierć. Zły duch nie mógł mieć dostępu do tych, którzy w pokorze ducha swego zachowali. Najbardziej zaś nastawał zły duch na tych, którzy lub w swych przekonaniach zatwardziali byli, lub w kryjówce duszy chowali do czegoś jeszcze przywiązanie, i wobec zbliżającej się chwili zgonu walkę prowadzić musieli. Przekonać się wówczas mogłem naocznie, jak wielka jest ta prawda: w bojaźni i trwodze sprawować wypada zbawienie.
Człowiek przygotowuje się do wieczności przez całe życie. Jest nam ono dane po to, byśmy doskonalili się w miłości, oczyścili się z egoizmu, a zaczęli żyć dla Boga i dla innych. Mało prawdopodobne, by ktoś, kto żył tak, jakby Boga nie było, przed śmiercią całym sobą przylgnął do Niego i wybrał Go. Za sprawą tych rzeczy, którym służył i był im uległy, może nie być do tego zdolny. Przywiązania do tego, co ziemskie, czynią duszę zbyt ociężałą, by mogła bez przeszkód wzlecieć wprost w ramiona miłosiernego Ojca. Oczywiście, wszyscy jesteśmy słabi i grzeszni. Dla każdego z nas przywiązania do grzechów, nawet niewielkich, stanowią przeszkodę, by w pełni powierzyć się Bogu. To one realnie zagradzają nam drogę do bram Raju. Jak je pokonać? Najlepszą bronią jest czyste, ciche i pokorne serce. Prośmy Boga, póki mamy czas, by stworzył w nas „nowe serce”, a w nasze wnętrze tchnął „nowego ducha”.