Nie mam słów na wyrażenie mojej wdzięczności mojemu Jezusowi. On jest za dobry. Unicestwiam się przed Jego łaskawością. Oddaję się w Jego ramiona. Pozwalam się prowadzić, gdyż jestem ślepa, a On jest moim światłem. Jestem żołnierzem, który postępuje za Dowódcą. Gdziekolwiek jest On, tam i Jego żołnierz. Jestem nicością. On jest wszystkim. O, jakże dusza, która w Nim pokłada nadzieję, nie ma żadnego powodu do lęku, ponieważ On zwycięża wszelkie przeszkody i trudności.
Czy przystoi żołnierzowi uważać się za nic? Rodzi się wątpliwość, że człowiek o niskim poczuciu własnej wartości nie będzie odważny. Wiadomo również, że ślepe, bezmyślne posłuszeństwo nie jest dobre. Nie wynika ono z miłości, szacunku, czy nawet obowiązku, ale jest wyrafinowane, podszyte kalkulacją i lękiem. Lękiem przed czym? Często przed wysiłkiem, jest to zatem posłuszeństwo z wygody, dla świętego spokoju. Nie bez powodu służba dla Jezusa jest utożsamiana ze służbą żołnierską, a nie niewolniczą czy najemną. Żołnierz musi się liczyć z możliwością walki dla obrony wartości, którym służy. Nie może oczekiwać i wymagać spokojnego życia, wolnego od wszelkich trosk i niepokoju. Św. Teresa od Jezusa pisała, że nawet za klasztorną klauzurą nie ma co oczekiwać cichego zakątka. Ci, którzy decydują się na życie w oddziale takiego Dowódcy, niech przygotują się do walki o Jego królestwo w świecie i w sercach ludzi, często opornych i zatwardziałych. Nie ma się czego lękać: ani czekających trudów, przeciwności, ani odniesionych ran. Walka pod takim przywództwem jest zaszczytem. Wymagana jest tylko bezgraniczna ufność, że Ten, który wie, ile mamy włosów na głowie, nie pozwoli, by choć jeden spadł nam bez Jego woli i wiedzy.