Nic tak nie wzrusza Bożego Serca jak cierpienie. Jeśli nie możemy go pragnąć i szukać, przynajmniej przyjmujmy te doświadczenia, które Bóg zsyła, albowiem im bardziej On jakąś duszę miłuje, tym więcej każe jej cierpieć.
Gdy na te słowa nie spojrzy się w świetle wiary i wiecznego przeznaczenia człowieka, mogą wydawać się śmieszne, naiwne, albo okrutne. Boga stawia się w roli potwora, albo rozkapryszonego dziadka, który cieszy się, gdy ludzie cierpią i dlatego dla własnej satysfakcji funduje im wszelkie przeciwności. Uproszczeniem, albo wykrzywieniem jest stwierdzenie, że kogo Bóg miłuje tego doświadcza. Raczej im bardziej ktoś cierpi, tym większą miłość względem niego Bóg czuje, tym większą miłością go Bóg obdarza. Nie znaczy to, że tych, którym cierpienie jest oszczędzone, Bóg mniej kocha, albo wcale. To w najlepszym wypadku antropomorfizm. Bóg nigdy się nie zmienia i również Jego miłość względem nas jest zawsze taka sama. Nie może kochać bardziej, więcej. Szczytem Bożej miłości była dobrowolnie przyjęta śmierć na krzyżu. Umarł za nas jako za grzeszników, nie sprawiedliwych. Czy należy szukać cierpienia za wszelką cenę, udawać się w pogoń za nim? Nie ma takiej potrzeby. Samo życie, nasza codzienność, inni ludzie, będący tak samo słabi i grzeszni jak my, są dla nas źródłem i powodem cierpienia. Chodzi o to, byśmy je dobrowolnie, z poddaniem się woli Bożej, przyjęli. Taka postawa rzeczywiście jest w stanie wzruszyć serce Boga. Stajemy się wówczas bardziej podobni do Niego i włączamy się czynnie w dzieło zbawienia świata.