Jeżeli z Maryją zawrzemy przymierze, jeżeli wspólnie z Nią będziemy walczyć, bądźmy spokojni. Zwycięstwo jest nasze. Celu na pewno dopniemy. My przeto Jej dzieci, Jej bracia i siostry, Jej słudzy, Jej niewolnicy, Jej własność. Chlubimy się tym i tak na wieki chcemy pozostać. Nie zrywajmy nigdy tych słodkich więzów, bo biada wiarołomnym! Owszem, zacieśniajmy je coraz bardziej, aby żadna potęga ziemi, czy piekła nie była w stanie nas od Niej oderwać.
Słowa napełniające nas otuchą i radością, wlewają w nasze wnętrze radość i pokój. Walcząc u boku Maryi, możemy być spokojni, bo zwycięstwo jest gwarantowane. Jest jednak pewne „ale”. Trzeba walczyć na jej warunkach. Bezwarunkowo się Jej poddać, zaufać i wiernie wykonywać Jej rozkazy. To dla natury zranionej grzechem pierworodnym, dla nas, chcących działać po swojemu, chodzić tylko własnymi drogami i wytyczonymi przez nas wygodnymi szlakami, jest wręcz niewykonalne. Mamy wolną wolę. To częściowo zależy od nas, od naszej wewnętrznej decyzji, czy będziemy chcieli do końca pozostać jej wiernymi sługami, porządnymi dziećmi, czy poszedłszy na bezdroża, staniemy się potomstwem wiarołomnym, nieprawym, niewdzięcznym. Mieć taką Matkę, być dzieckiem takiej Matki, to powód do chluby, dumy i radości. Bezsprzecznie. Jednak to też wysiłek, by nie zmarnować, zaprzepaścić tego daru. Tak to już jest, że nie doceniamy tego, co otrzymaliśmy za darmo, w żaden sposób na to nie zapracowując czy zasługując. Zapominamy wtedy, że o te więzi należy dbać, budować je każdego dnia na nowo, pogłębiać i zacieśniać. Jeżeli Ona jest naszą Matką, to my jej dziećmi, a dziecko musi być posłuszne swojej matce. Musi też ją pytać o wiele rzeczy, bo samo mało wie, wiele musi się jeszcze nauczyć.