Jeśli chodzi o ambicję – to mam jej niewiele: jeśli nie pozwalam sobie wspinać się na pochyłość, na którą mię popychasz, to dlatego, że lękam się pomieszania ambicji z miłością własną, która żywiona sukcesem, a przytłoczona niepowodzeniem poddałaby mię namiętnościom, które mogłyby zrobić ze mnie najnieszczęśliwszego z ludzi. Każdy człowiek powinien być ambitny, ale ambicja jest tylko wtedy dobrym przymiotem, kiedy nosi w sobie zarodek ofiary z całej osobowości: jest szlachetna i wspaniałomyślna, kiedy dąży do celów szlachetnych i wspaniałomyślnych; jest zbrodnią, kiedy dąży wyłącznie do celu osobistego.
Ambitny może być tylko człowiek odważny. Trzeba odwagi, by być zdolnym do ofiary i zapomnienia o sobie; by przekraczać granice, które wyznacza nam nasza natura, środowisko, wychowanie, zdolności, czy umiejętności. Rozwój jest wpisany w naszą naturę. Problem w tym, że często, poprzez wychowanie czy lansowane wzorce, rozumiemy ambicję jako egoistyczne dążenie do określonych przez nas celów, nieliczące się z nikim i niczym. Może to być chęć zdobycia wykształcenia czy dorobienia się dużych pieniędzy, ale również dążenie do ludzkiej doskonałości, nawet duchowej. Często prowadzi to do traktowania drugiego człowieka jako intruza, który przeszkadza nam w samodoskonaleniu. Granica pomiędzy autentycznym poszukiwaniem czyjegoś dobra, a instrumentalnym traktowaniem jest bardzo cienka. Mamy oczywiście rozwijać się, ubogacać, ale przede wszystkim wewnętrznie. Wiąże się to ze zdolnością do zapierania się siebie w tym, co służy karmieniu naszego „ego”. Wiemy z obserwacji, że ludzie wewnętrznie bogaci sprawiają, że już tutaj, przy nich, możemy czuć się jak w niebie. Nic nie przyozdabia mieszkania naszej duszy tak jak czynna, ofiarna miłość bliźniego, która ma swoje źródło w gorącej miłości Boga.