Przemówienie biskupa Karola Wojtyły wygłoszone w kościele karmelitów bosych w Krakowie podczas uroczystości odsłonięcia tablicy pamiątkowej ku czci ojca Rafała Kalinowskiego i brata Alberta Chmielowskiego w dniu 12 maja 1963 r.
Moi drodzy, gromadzi nas tu dzisiaj niezwykła uroczystość. Przed chwilą odsłoniłem tablicę marmurową z następującym napisem – czytam ten napis: “W stulecie Powstania Styczniowego jego bohaterskim uczestnikom, Sługom Bożym, ojcu Rafałowi, karmelicie bosemu, Józefowi Kalinowskiemu, bratu Albertowi, ojcu ubogich, Adamowi Chmielowskiemu, złączonym węzłem przyjaźni w walce o wolność Ojczyzny, heroicznej służbie Bogu i bliźniemu – Duchowieństwo i Wierni Archidiecezji Krakowskiej”.
Taki tekst jest umieszczony na odsłoniętej przed chwilą tablicy. Chociaż niewiele słów zawiera napis, to przecież wyraża bardzo wielką historyczną rzecz, cofa nas przede wszystkim do dwóch postaci dobrze nam znanych. Dobrze jest nam znana postać o. Rafała Kalinowskiego, widzimy na podobiznach tę postać szczupłą, wysoką, skupioną – takim był o. Rafał wtedy, gdy jego życie ziemskie zbliżało się ku końcowi.
Znamy też dobrze, może nawet jeszcze lepiej, bo przecież o. Rafał spędził życie w ukryciu klasztornym, a brat Albert wśród ludzi, na bruku krakowskim – znamy więc także dobrze może nawet lepiej jeszcze, postać brata Alberta, tę twarz energiczną, zamyśloną, okoloną siwą brodą, postać szeroką, wspierającą się na kuli – to właśnie pozostałość z powstania styczniowego. Znamy dobrze obie te postacie. Obaj sławni stąd, że za swoją heroiczną służbę Bogu i bliźniemu zmarli w opinii świętości.
Może więc w dniu dzisiejszym, kiedy odsłaniamy tę tablicę ze znamiennym napisem, warto będzie zobaczyć ich nieco inaczej, nie tak, jak widzimy ich przy końcu życia, ale tak, jak wyglądali w r. 1863, w momencie wybuchu powstania styczniowego, gdy decydowali się wziąć w nim udział.
Ojciec Rafał – Józef Kalinowski – takie było jego nazwisko i imię rodowe – liczył wówczas 28 lat. Był mężczyzną w sile wieku, a w każdym razie u progu tego okresu życia, który nazywa się siłą wieku. Z wykształcenia inżynier, po wysokich studiach, profesor akademii inżynierskiej i oficer: kapitan w wojsku carskim. Taka była jego sytuacja w chwili, kiedy rozpoczynało się powstanie styczniowe.
Adam Chmielowski – takie bowiem było imię i nazwisko rodowe brata Alberta – Adam Chmielowski, o 11 lat młodszy od Józefa Kalinowskiego, urodzony w r. 1846 – podczas gdy tamten w roku 1835 – w chwili wybuchu powstania miał zaledwie 17 lat. Był wówczas studentem w Szkole Rolniczej w Puławach. Zupełnie inne były jego kwalifikacje. Nie miał jeszcze tej dojrzałości życiowej. Był młody i zapalony. W oddziałach powstańczych stawił się jako szeregowiec, podczas gdy Józef Kalinowski, przyszedł do powstania jako wysoko kwalifikowany wojskowy inżynier. Dlatego też inna była ich rola w powstaniu. Józef Kalinowski po wstąpieniu do organizacji powstańczej objął w tej organizacji wysokie stanowisko: był ministrem wojny w rządzie powstańczym na Litwie, a potem, po aresztowaniu szefa tego rządu, sam kierował rządem powstańczym, aż do chwili swego aresztowania w Wilnie.
Natomiast Adam Chmielowski, siedemnastoletni student, przede wszystkim brał udział bezpośredni w walkach powstańczych, w szeregu bitew, pod różnymi dowódcami. W jednej z tych bitew, pod Mełchowem, ciężko ranny w nogę, musiał przejść amputację. Po bitwie, w stodole, żywcem odcięto mu nogę, (a on sam przy tym prymitywnym zabiegu trzymał świecę). Miał wówczas 17 lat.
Jeżeli w dniu dzisiejszym łączymy obie te postacie, to dlatego, że połączyło je właśnie powstanie styczniowe – 1863 rok i 1963 rok: stulecie powstania. W tej chwili musimy przypomnieć te postacie, które tak bohatersko przeszły przez powstanie 1863 roku i potem znalazły obie: Kalinowski i Chmielowski, dalszą wspólną drogę – drogę do świętości, poprzez służbę Bogu i bliźnim. Zjednoczyły ich naprzód powstanie, a potem jednoczyła ich ta służba. Zjednoczyły ich naprzód drogi powstańcze, bohaterskie drogi powstańcze, a potem jednoczyła ich droga Ewangelii, którą zdecydowali się iść bez żadnych kompromisów. Ta droga po powstaniu wiązała ich coraz to głębszą przyjaźnią, spotykali się na niej, spotykali się zwłaszcza tu w Krakowie, na naszej ziemi i dlatego też my tu, w Krakowie przede wszystkim, uważamy to za nasz obowiązek, ażeby w stulecie powstania styczniowego przypomnieć o nich z czcią.
Dalsza droga Józefa Kalinowskiego, po zakończeniu powstania prowadziła naprzód przez aresztowanie, wyrok śmierci – zasłużona kara dla ministra konspiracyjnego rządu – wyrok śmierci zmieniono potem na więzienie. Wileński Murawiew – znamy dobrze to nazwisko z podręczników historii – nie chciał tworzyć męczenników. I dlatego zesłano Józefa Kalinowskiego na Syberię. Po ośmiu latach wrócił stamtąd do Paryża i mając już przeszło 40 lat, zapukał do furty zakonu karmelitów bosych. Stąd właśnie tu, w kościele karmelitów bosych, czcimy go dzisiaj.
Droga życiowa brata Alberta była podobna, choć inna. Po zakończeniu powstania jako kaleka, ale młody jeszcze człowiek, niespełna 20-letni, uzdolniony artystycznie, studiował za granicą malarstwo. Obracał się w kręgu najwybitniejszych ówczesnych malarzy polskich, ale również nurtowało go od wewnątrz powołanie, wyższe powołanie. Idąc za tym powołaniem, w wieku około 40 lat, wstąpił naprzód do nowicjatu jezuitów, potem opuścił zakon jezuitów i zaczął na drodze tercjarstwa franciszkańskiego szukać spełnienia swego powołania. W ten sposób powstała Ogrzewalnia, znana w Krakowie – nie wolno o niej zapomnieć – największy, jeden z największych w ciągu dziejów naszego miasta pomnik miłości bliźniego! W te sposób powstało Zgromadzenie Braci Albertynów i Sióstr Albertynek, poświęcających się na wzór brata Alberta całkowicie służbie ubogich i upośledzonych. Taka była dalsza, po powstaniu, droga obu owych mężów.
Ale jeżeli my w dniu dzisiejszym ich obu, Sługi Boże, czcimy w szczególny sposób, to czynimy to najwyraźniej w związku z powstaniem styczniowym. Przypominamy dzisiaj Kościołowi, że ci dwaj kandydaci na ołtarze, ci Słudzy Boży, świątobliwi mężowie, byli polskimi powstańcami w 1863 roku. Przypominamy, uwydatniamy to, bo jesteśmy najgłębiej przekonani, że ich udział w powstaniu pozostaje w ścisłym związku z ich drogą do Boga. Wprawdzie, kiedy wstępowali obaj w szeregi powstańcze, różna była dojrzałość duchowa jednego i drugiego. Józef Kalinowski przychodził do powstania nie tylko jako wysoko kwalifikowany inżynier i oficer, ale przychodził także jako mąż wewnętrznie głęboko wyrobiony. Wspomniałem, że już wtedy otaczała go sława świętości. Idąc do powstania, miał on jasne rozeznanie sytuacji: jako oficer i inżynier wiedział, że powstanie po ludzku biorąc, w kategoriach militarnych, politycznych, nie ma żadnych szans. A równocześnie wszystko robił, ażeby wziąć w nim udział. W tym celu już wcześniej, kiedy jeszcze tylko zanosiło się na powstanie, Józef Kalinowski starał się o zwolnienie z wojska carskiego i otrzymał to zwolnienie w sam czas. Kiedy szedł do powstania, możemy to stwierdzić na podstawie jego notatek, miał pełną świadomość, że tutaj chodzi o poświęcenie siebie dla dobra ogółu, dla dobrej sprawy. Z tą myślą podejmował swoją decyzję.
Adam Chmielowski szedł do powstania z całym młodzieńczym zapałem. Jego dojrzałość wewnętrzna nie mogła się wówczas równać dojrzałości Józefa Kalinowskiego, ale na drogach powstańczych, w tych wszystkich bitwach, w których brał udział, zaczęła się kształtować ta właśnie dojrzałość, która stopniowo przeobraziła żołnierza i artystę w sługę ubogich i świętego, która przeobraziła Adama Chmielowskiego w brata Alberta. Bardzo dziwnie prowadził ich Bóg. Każdego inną drogą. Bo Bóg każdego człowieka prowadzi inną drogą i każdego świętego prowadzi inną drogą do świętości. A jednak trudno nie dostrzec, że było w tym przyjściu do powstania, w tym poświęceniu siebie bez reszty i ze strony Kalinowskiego i ze strony Chmielowskiego owo danie siebie: danie własnej duszy dla dobra sprawy, dla dobra wyższego niż moje własne “ja”.
I w tym właśnie zawierał się jakiś etap, który my dzisiaj chcemy ukazać, chcemy uwydatnić wobec Kościoła. Etap na drodze świętości. Równocześnie pozwala nam ta dzisiejsza uroczystość wspomnieć z głęboką czcią wielkie, choć tragiczne, wydarzenie sprzed stulecia. Wielkie, choć tragiczne: kosztowało wiele ofiar na polach bitew, jeszcze więcej ofiar w kaźniach Syberii – ale było potrzebne. I owi dwaj mężowie świadczą o tym, że było potrzebne. Wszyscy, którzy wówczas w 1863 roku zrywali się do walki z potworną przemocą, z nieporównaną przemocą, ci wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, co im grozi. I dlatego czyny ich mają wewnętrzną wielkość: są nacechowane najgłębszą szlachetnością, wskazują na jakąś moc ducha ludzkiego i równocześnie są zdolne tę moc w innych rodzić.
I dlatego my nie możemy wobec wydarzenia sprzed stulecia, wobec powstania styczniowego, przejść mimo. Zwłaszcza jeżeli zatrzymują naszą uwagę przy nim takie dwie wspaniałe postacie, jak ojciec Rafał i brat Albert. Musimy im wyrazić wdzięczność za tę szlachetność ducha, za tę moc wewnętrzną, na którą się zdobyli, którą tchnęli w innych, która po stuleciu jeszcze promieniuje.
A równocześnie wyrażając tę wdzięczność, musimy zdać sobie sprawę z tego, gdzie tkwiły najgłębsze źródła owej mocy. Musimy zdać sobie sprawę z tego, że najgłębsze źródło owej mocy tkwiło w Ewangelii, tkwiło w Chrystusie. To jest dla nas ważne dziś, kiedy coraz to gruntowniej przygotowujemy się do Tysiąclecia Chrztu Polski, to jest dla nas ważne. O tej mocy mówi św. Jan w Ewangelii pisząc: “Dał im moc, ażeby się stali synami Bożymi”. A synowie Boży – okazuje się, że – byli zdolni do wszystkich największych czynów ludzkich. Synowie Boży: ojciec Rafał, brat Albert – okazali się zdolni do wszystkich, największych czynów ludzkich, do czynów na miarę historii.
Dlatego my, wspominając w obliczu Tysiąclecia Chrztu Polski całą przeszłość chrześcijaństwa, musimy na nich zwrócić uwagę. To są postacie niedawne, zaledwie sprzed stulecia, a wśród nas są na pewno jeszcze tacy, którzy widzieli na własne oczy jednego i drugiego z nich.
I dlatego my, przygotowujemy się do Tysiąclecia Chrztu Polski, wspominamy ich z czcią. To jest powód, dla którego dzisiaj tu się gromadzimy. Ta cześć, pragniemy bardzo, ażeby mogła być uwieńczona wyrokiem Kościoła, i dlatego czcząc ludzi, o których świętości jesteśmy przekonani, prosimy równocześnie Boga, ażeby te swoje Sługi Boże wyniósł na ołtarze i pozwolił nam nazywać błogosławionymi, a potem świętymi. Prosimy Boga o to za całość ich życia, za całość tego jednego i drugiego świątobliwego, wspaniałego, heroicznego życia. Ale w dniu dzisiejszym prosimy Boga o to dla ojca Rafała i dla brata Alberta w szczególny sposób, z uwagi na ten ich heroiczny krok, jakim był udział w powstaniu styczniowym. Prosimy Boga o to, ażeby na ołtarze wyszli.
I tą naszą prośbą zakończymy też uroczystość dzisiejszą. Naprzód odmówię przy waszym współudziale modlitwę o wyniesienie na ołtarze Sługi Bożego ojca Rafała Kalinowskiego i Sługi Bożego brata Alberta Chmielowskiego, a potem zwrócimy się ze śpiewem Litanii do Matki Bożej, która jest Królową Polski, ażeby Ona tę wielką – jak łatwo nam zrozumieć, zaprawdę wielką i zaprawdę potrzebną dla nas sprawę – popierała swoim wstawiennictwem u Boga.
Odmawiam modlitwę: “Módlmy się Boże, racz wsławić Sługi Twoje, ojca Rafała i brata Alberta, aby blask ich świętości stwierdzony przez Kościół, opromienił nową chwałą Tysiąclecie Chrześcijaństwa w Polsce, przez Chrystusa Pana naszego, Amen.”
Tygodnik Powszechny, 18 sierpnia 1963
fot. Vittoriano Rastelli/CORBIS/Corbis via Getty Images