Zaiste wzniosły i niebosiężny jest cel. Trudne i cierniste drogi do niego prowadzą. A nasza przyrodzona słabość tak wielka, tak niepojęta! A przeciwnie skłonności do złego tak silne, tak gwałtowne, tak nienasycone! Wobec tego, cóż mamy czynić? Czy załamywać tylko ręce w niemej i bezsilnej rozpaczy? Czy może wolno puścić wodze wszelkim namiętnościom? Czy rzucić się na oślep w wir życia światowego za przykładem tylu bezrozumnych chrześcijan i dać się unieść bez oporu bystremu temu prądowi? Takie wyjście byłoby najłatwiejsze, ale też i najgorsze.
Żyj i patrz końca. Tak mówiło i według tej zasady postępowało wielu świętych. Wiedzieli, że droga do celu, jaki Bóg wyznaczył ludziom na ziemi nie jest łatwa, prosta i przyjemna - dlatego, że świat wyznaje innych bogów, proponuje inne, łatwiejsze, przestronne drogi, po których podróżuje się komfortowo Niestety jednak prowadzą one do zguby. Świat zna się na marketingu. Proponuje ludziom rzeczy, które karmią ich własne ego, pychę, które rozbudzają ich nieuporządkowane pragnienia, żądze. Niestety, wielu wyznawców Chrystusa daje się skusić tym światowym propozycjom i bezmyślnie rzucają się w pogoń za tym, co jest im proponowane, zapominając o tym, kim są i jaki jest sens ich życia. Jak się tego ustrzec, jak nie dać się zwieść? Podpowiedzią może być jedno z porzekadeł, będących wyrazem życiowej mądrości: gdy wydaje się nam, że jest dobrze, to jest tak naprawdę niedobrze, a gdy wydaje nam się, że jest źle, to jest dobrze, bo to zmusza człowieka do czuwania, refleksji nad swoim życiem, co z kolei pobudza do zmiany, jeśli zajdzie taka potrzeba. Właśnie w takim trudzie, zmaganiu wykuwa się nasza świętość.