Grzesznicy boleść Mi sprawiają. Choć żal Mi, zmuszony jestem ich karać. Stąd możesz poznać jak bardzo miłuję grzeszników, że gotów jestem za każdą duszę z osobna cierpieć, jeśliby tego było potrzeba. Miłuję tych, którzy Mnie miłują. Moich wybranych nie inną drogą prowadzę jak tą, którą sam przeszedłem.
„Miłuję dusze, dlatego je karzę” – czy w tym zdaniu nie ma niedorzeczności, nonsensu? To zależy, jak pojmujemy miłość. Jeśli miłość utożsamiamy z pozwalaniem na wszystko; jeśli twierdzimy, że wszelkie zakazy i ograniczenia są zaprzeczeniem miłości, rzeczywiście jest to nonsens. W życiu chodziłoby wówczas jedynie o zaspokojenie egoistycznych pragnień. Jeśli jednak życie ma sens i cel, wszystko powinno być mu podporządkowane. On powinien ukierunkowywać nasze postępowanie, działanie, wybory. Niestety, jesteśmy zranieni grzechem pierworodnym, a przez to słabi i grzeszni. Łatwo nam stracić z oczu cel ostateczny. Jeśli błądzimy, zmuszamy tym Boga do interwencji. Jego karcenie ma cel naprawczy, chce nam uzmysłowić, po co żyjemy na ziemi. Czy zatem cierpienie spotyka tylko jawnych grzeszników i gorszycieli? Nie, w jakimś sensie jest ono wpisane w ziemską egzystencję, ponieważ nie dla ziemi jesteśmy stworzeni. Problem w tym, że niektórzy żyją tak, jakby Boga nie było, a na ziemi mieli żyć wiecznie. Tych również chce Bóg zbawić. Szuka dusz Mu oddanych, kochających Go ponad wszystko, by prosić o przyjęcie krzyża za tych, którzy o Nim zapomnieli. Tak nam ufa, że chce podzielić się z wybranymi swoją misją – misją zbawienia świata.