Franciszek urodził się 3 grudnia 1917 roku w Warszawie. W 1935 roku skończył gimnazjum i rozpoczął naukę i pracę w krawieckim zakładzie ojca. 13 marca 1944 roku wstąpił do nowicjatu karmelitów bosych w Czernej. Rodzice i bracia byli zaskoczeni jego decyzją wstąpienia do Zakonu, ponieważ nigdy wcześniej nie wspominał o takiej możliwości, ale znając jego ideały oraz konsekwentne dążenie do realizacji wyznaczonych sobie celów, odnieśli się do niej ze zrozumieniem. Ojciec, żartując i biorąc pod uwagę jego umiejętności krawieckie, stwierdził, że będzie w klasztorze łatał habity, co Jerzy przypomniał mu później w jednym ze swoich listów z Czernej.
Podczas pobytu w nowicjacie ofiarował się za swoją rodzinę mieszkającą w Warszawie, prosząc Boga, aby wszyscy przetrwali szczęśliwie czas wojny. Zginął zastrzelony przez hitlerowców 24 sierpnia 1944 roku w siedleckim lesie, kilka kilometrów od Czernej. Jego proces beatyfikacyjny, wraz z grupą innych męczenników, rozpoczął się 17 września 2003 roku.
Tęsknię do Boga, do Jego obecności, czuję, że jest blisko mnie, tak jakby czekał.
- Franciszek Jerzy Powiertowski
- Środowisko rodzinne
- Lata szkolne i młodzieńcze
- W poszukiwaniu sensu życia
- Wstąpienie do zakonu karmelitów bosych
- Nowicjat w czerneńskim klasztorze
- Śmierć brata Franciszka
- Sylwetka duchowa
- Sława cnót i męczeństwa
- Historia procesu beatyfikacyjnego
- Z kroniki klasztoru w Czernej
Franciszek Jerzy Powiertowski OCD (1917-1944)
o. Wiesław Kiwior OCD
Ojciec Święty Jana Paweł II w liście apostolskim Tertio millennio adveniente napisał, że pod koniec drugiego tysiąclecia "Kościół znowu stał się Kościołem męczenników", wśród których znaleźli się duchowni, zakonnice i zakonnicy oraz osoby świeckie. Jednocześnie Papież zaapelował do Kościołów lokalnych, aby "uczyniły wszystko dla zachowania pamięci tych, którzy ponieśli męczeństwo". Do grona osób, które w dwudziestym wieku dały świadectwo Chrystusowi aż do przelania krwi, należą m.in. synowie Karmelu Terezjańskiego w Polsce, a wśród nich dwaj zakonnicy z klasztoru czerneńskiego: o. Alfons Maria Mazurek, przeor, oraz br. Franciszek Jerzy Powiertowski, nowicjusz. Pierwszy z nich został zaliczony przez Jana Pawła II do grona błogosławionych 13 czerwca 1999 roku, a proces beatyfikacyjny drugiego rozpoczął się, w ramach procesu pelplińskiego, 17 września 2003 roku. To właśnie jemu zostaje poświęcone niniejsze opracowanie, aby przynależącym do Rodziny Karmelitańskiej oraz innym zainteresowanym przybliżyć jego życie i okoliczności jego śmierci, a także jego przesłanie dla wierzących, w szczególności zaś dla poszukujących sensu swojego życia.
Środowisko rodzinne
o. Wiesław Kiwior OCD
Małżonkowie Hieronim Edward Powiertowski i Henryka Felicja Lipowska, rodzice br. Franciszka, mieszkali w Warszawie przy ul. Grzybowskiej nr 1433, na terenie parafii Wszystkich Świętych. Hieronim, urodzony w 1890 roku, pochodził z rodziny krawców i kontynuując rodzinne tradycje prowadził swój zakład krawiectwa damskiego przy ulicy Wilczej w Warszawie, a Henryka, młodsza od swego męża o trzy lata, wywodziła się z rodziny rzemieślniczej i w miarę wolnego czasu od zajęć domowych pomagała mężowi w pracach krawieckich. Z ich małżeństwa urodziło się czterech chłopców: Hieronim Marek (1915), Jerzy Franciszek (1917), Wojciech Jan (1921) i Jan Antoni (1925). Pierwszy z nich został ochrzczony w Parafii Wszystkich Świętych w Warszawie, gdyż rodzice mieszkali wówczas przy ul. Grzybowskiej, natomiast pozostali w Parafii św. Aleksandra ze względu na nowe miejsce zamieszkania przy ul. Wilczej nr 15. Drugie dziecko Hieronima i Henryki Powiertowskich urodziło się 3 grudnia 1917 roku o godz. 11.00 w ich warszawskim mieszkaniu i na chrzcie świętym, który odbył się 20 stycznia 1918 roku, otrzymało dwa imiona: Jerzy Franciszek. Rodzicami chrzestnymi byli Stanisława Powiertowska i Maksymilian Tarnas.
Do roku 1921 wszyscy mieszkali razem w Warszawie, ale po wojnie polsko-bolszewickiej (1919-1921), dzięki dochodom z zakładu krawieckiego i dokonanym oszczędnościom, Powiertowscy zakupili działkę w pobliskim Milanówku i wybudowali sobie tam willę, gdzie następnie zamieszkała matka z dziećmi. W warszawskim mieszkaniu i zakładzie pozostał ojciec, któremu w Warszawie było niewątpliwie łatwiej zdobywać środki na utrzymanie całej rodziny. Pomimo takiego podziału zadań oraz zamieszkiwania w dwóch oddalonych od siebie domach, decydujący głos miał ojciec, jako głowa rodziny, z którego zdaniem wszyscy się liczyli. Tworzone przez nich ognisko domowe było wspólnotą pełną miłości, życzliwości, otwartości na potrzebujących, pielęgnującą tradycje katolickie, rozwijającą różne zainteresowania i sprzyjającą pielęgnowaniu różnych wartości. W odniesieniu do spraw materialnych Hieronim uważał: "Nie kupuj nigdy tego, co Ci się podoba, lecz tylko to, bez czego żadnym sposobem obejść się nie możesz. Jest to głównym prawidłem rozumnej oszczędności, która zawsze daje spokój, często zamożność, a czasem bogactwo!". Prawie przez całe swoje życie należał do męskiego chóru Towarzystwa Śpiewaczego "Harfa" założonego i prowadzonego przez dyrygenta i kompozytora Wacława Lachmana. Natomiast Henryka starała się zaszczepiać w swoich synach miłość do Boga i do ludzi – zwłaszcza do potrzebujących. Uczyła ich również miłości do przyrody i do zwierząt, czego przejawem było m.in. zamieszkanie poza miastem, pośród zieleni, prowadzenie kilku akwariów z rybkami, hodowanie żółwia i utrzymywanie psa, zatroszczenie się o chorego jastrzębia, który miał złamane skrzydła i był operowany. Jerzy zachował ją w pamięci jako "ustawicznie czynną, wiecznie pracującą, troszczącą się o nas".
Lata szkolne i młodzieńcze
o. Wiesław Kiwior OCD
Od piątego roku życia Jerzy, nazywany po prostu Jurkiem, zamieszkał wraz z matką i dwoma braćmi, Hieronimem i Wojciechem, w Milanówku. W 1925 roku dołączył jeszcze do nich najmłodszy brat – Jan Antoni. W Milanówku Jerzy rozpoczął edukację szkolną. Najpierw uczęszczał do sześcioklasowej prywatnej szkoły p. Suchońskiej, a następnie do Prywatnego Gimnazjum Koedukacyjnego. Tam też, w 1928 roku, mając prawie jedenaście lat, przystąpił do Pierwszej Komunii św.. Do tego ważnego momentu w jego życiu przygotowywała go siostra zakonna, która w przedpierwszokomunijnej katechezie wykorzystywała teksty z Dziejów duszy św. Teresy z Lisieux. Było to pierwsze spotkanie Jerzego ze św. Teresą od Dzieciątka Jezus, do którego w 1944 roku nawiązywał w rozmowach duchowych z o. Rudolfem Warzechą, zastępcą magistra nowicjatu w Czernej k. Krakowa. W marcu 1931 roku Jerzy przyjął sakrament bierzmowania.
Wzrost wydatków związanych z posyłaniem synów do szkoły prywatnej spowodował pewne zakłócenia w budżecie rodzinnym i dlatego ojciec postanowił przenieść dwóch najstarszych synów, tj. Hieronima i Jerzego, do szkoły państwowej. Po zdaniu egzaminów zostali przyjęci do Państwowego Gimnazjum im. Adama Mickiewicza w Warszawie. Początkowo obydwaj dojeżdżali codziennie pociągiem z Milanówka do szkoły do stolicy, ale po trzech latach rodzice, biorąc pod uwagę uciążliwość związaną z dojazdami oraz koszty utrzymania mieszkania w Warszawie i domu w Milanówku, postanowili sprzedać milanowską willę i zamieszkać wszyscy razem w Warszawie. W 1935 roku, po ukończeniu sześciu lat gimnazjum i zdaniu tzw. "małej matury", Jerzy z własnej inicjatywy przerwał dalszą naukę i pomimo usilnych nalegań ze strony rodziców i starszego brata Hieronima, nie dał się przekonać do kontynuowania nauki celem uzyskania świadectwa dojrzałości. Na pytanie swego ojca, kim chce w życiu być, odpowiedział, że – tak jak ojciec – będzie krawcem i rzeczywiście rozpoczął naukę i pracę w rodzinnej pracowni krawieckiej, w której po kilku latach otrzymał tytuł czeladnika. Mając zamiłowanie do muzyki, rozwijane – być może – pod wpływem odbywających się w gimnazjum poranków muzycznych, nauczył się grać na fortepianie. Dalszą naukę w tym zakresie, już po ukończeniu gimnazjum, ułatwiało mu pianino zakupione przez ojca oraz lekcje prywatne, a następnie uczęszczanie do Wyższej Szkoły Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Po dwóch latach porzucił szkołę muzyczną, ponieważ – jak sam twierdził – muzyka zabierała mu zbyt wiele czasu i znacznie utrudniała naukę i pracę w zakładzie krawieckim. Jako czeladnik pracował u swego ojca do czasu wyjazdu z Warszawy.
W poszukiwaniu sensu życia
o. Wiesław Kiwior OCD
Zagadnieniem, które Jurka najbardziej niepokoiło i skłaniało do poszukiwań, był sens ludzkiego życia, a więc i jego życia. Bardzo dużo i bardzo szybko czytał. Początkowo była to beletrystyka, a następnie literatura popularno-naukowa. Szczególnie interesowały go tematy religijne, a zwłaszcza kultura i religie Dalekiego Wchodu, w szczególności zaś Indie i buddyzm. Tematem, któremu poświęcał sporo uwagi i który czynił przedmiotem częstych dyskusji ze swoim starszym bratem Hieronimem, było życie pozagrobowe. Był wierzącym i praktykującym chrześcijaninem, i zawsze mocno wierzył w życie ludzkie po śmierci, co bardzo mocno później ujawniał m.in. w swej korespondencji z rodziną. Pod wpływem lektury o tematyce orientalnej ćwiczył jogę i praktykował medytację, ale rodzice zaniepokojeni związanymi z tym jego niektórymi przeżyciami, zabronili mu tego. Wrażliwość na sprawy religijne, połączona z jego zainteresowaniami muzycznymi i artystycznymi, skłaniała go w latach gimnazjalnych do organizowania w domu jasełek wraz ze swym bratem Hieronimem oraz z przyjacielem Feliksem. Angażował się czynnie w przygotowywanie i realizację różnych przedstawień teatralnych opartych na literaturze polskiej i zagranicznej. Było to z pewnością owocem wpływu, jaki na młodzież gimnazjalną wywierało szkolne kółko teatralne oraz wystawiane przez nie sztuki w języku polskim i niemieckim.
Jerzy był postrzegany i odbierany przez środowisko swoich rówieśników i rówieśniczki jako człowiek towarzyski i przyjacielski. Chętnie brał udział w różnych spotkaniach młodzieży i w zabawach tanecznych, był lubiany przez otoczenie i darzony zaufaniem. Umiał słuchać innych, poradzić, dodać odwagi i dlatego koleżanki i koledzy często zwracali się do niego ze swym sprawami, kłopotami, problemami, stąd jego matka mówiła, że "spowiadają mu się ze swoich grzechów". Więzy przyjaźni łączyły go z braćmi, z którymi dzielił codzienne życie, a zwłaszcza z Hieronimem. Do rodziców zawsze odnosił się z wielkim szacunkiem. Mocne więzy przyjaźni łączyły go od najmłodszych lat do końca życia z Feliksem, który odegrał ważną rolę w ukierunkowaniu jego powołania. Szczególna przyjaźń nawiązała się pomiędzy nim a Wandą Bronisławą Tańską, żoną starszego brata – Hieronima. Kiedy bratu urodziło się pierwsze dziecko – Małgorzata, poprosił, aby Jerzy był jego ojcem chrzestnym, co chętnie spełnił, a po jego śmierci drugiemu swojemu dziecku, urodzonemu w 1950 roku, nadali imię Jerzy. Dzięki jego interwencjom i poparciu matki, która początkowo z trudem akceptowała żonę najstarszego syna, doprowadził do zgody w małżeństwie Wandy i Hieronima, którzy przeżywali kryzys małżeński.
W środowisku rodzinnym Jerzy uchodził za człowieka kierującego się w swoim postępowaniu ideałami, wzniosłymi zasadami, stawiającego przed sobą szlachetne cele.
Poszukiwanego usilnie satysfakcjonującego go w pełni sensu życia, pomimo podejmowanych wysiłków, nie odnajdywał ani w życiu towarzyskim, ani w przyjaźni, ani w muzyce, ani w wykonywanej pracy. Pociągały go bardzo wartości zakorzenione w świecie religii chrześcijańskiej, która dzięki Bożemu objawieniu i ludzkiej refleksji nad naturą człowieka, świata i kosmosu ukazywała mu wizję ludzkiego życia obejmującą zarówno doczesność, jak i wieczność, i znajdującą swoją pełnię w sferze nadprzyrodzonej, w zjednoczeniu z Bogiem. W życiu Jerzego, w okresie jego intensywnych poszukiwań sensu życia, pojawiła się chwila, w której znalazł się jakby na rozdrożu i musiał dokonać ważnego wyboru dotyczącego własnej egzystencji. Był to moment, kiedy w jego życiu rozpoczął się w pełni świadomy proces nawrotu do życia duchowego i jednocześnie odczuwanie głodu życia Bożego, życia w komunii z Bogiem. Nazywał to swoim nawróceniem, które – jak twierdził – "poprzedził, z jednej strony, przesyt życia światowego, a z drugiej strony, spowodowała je ogromna tęsknota za Pięknem-Dobrem bezwzględnym, wiekuistym – tęsknota za Bogiem". Jerzy czuł, że to, co do niedawna było ważne w jego życiu, a więc lektura i związane z tym zdobywanie wiedzy, muzyka, różne przejawy życia towarzyskiego, nie uleczą nowo doświadczanej tęsknoty jego serca.
W ostatecznym wyborze konkretnego stanu życia, który umożliwiłby mu realizację absorbujących go ideałów, bardzo ważną rolę odegrał jego długoletni i bardzo serdeczny przyjaciel Feliks. Po jednym z udanych wieczorków tenże przyjaciel zapytał Jerzego, jakie odczucia wyniósł z towarzyskiego spotkania, i był bardzo zdziwiony, kiedy w odpowiedzi usłyszał, że wieczorne spotkania towarzyskie i zabawy taneczne nie dają mu radości. Wówczas, z dozą pewnego przekąsu, Feliks stwierdził, że Jerzy nadawałby się na mnicha. Jerzy najprawdopodobniej wcześniej nie myślał o wyborze życia zakonnego, ale po uświadomieniu sobie takiej możliwości podjął zdecydowanie tę myśl i wobec swojego przyjaciela oświadczył, że będzie zakonnikiem. Feliks ze swej strony, traktując poważnie deklarację swego przyjaciela, zaoferował mu pomoc polegającą na skontaktowaniu go z osobą zorientowaną w sprawach życia zakonnego. Miał to być Bogusław Zajdler, którego siostra, Barbara Zajdler, była w kontakcie z klasztorem Karmelitanek Bosych w Warszawie, zamierzając do niego wstąpić.
Wstąpienie do zakonu karmelitów bosych
o. Wiesław Kiwior OCD
Myśl o życiu zakonnym, o klasztorze i jego tajemniczości, otwierała przed Jerzym jakieś nowe perspektywy i bardzo go ożywiała. Chociaż nie znał bliżej żadnego instytutu zakonnego, to jednak bardzo chciał zostać zakonnikiem. Przyjaciel dotrzymał słowa i po upływie paru dni od ich rozmowy nastąpiło spotkanie Jerzego z Bogusławem Zajdlerem, podczas którego obaj, zamierzając realizować swoją egzystencję na drodze konsekracji zakonnej, doszli do wniosku, że poproszą o przyjęcie do Zakonu Paulinów. Czynnikiem, który ich skłaniał do takiego wyboru, był cudowny obraz Matki Bożej Jasnogórskiej. Na zakończenie owocnego i brzemiennego w skutki spotkania Jerzy poprosił nowego przyjaciela o modlitwę w jego intencji, aby mógł zrealizować podjętą decyzję. Nie była to jednak – jak się wkrótce okazało – decyzja ostateczna, ponieważ kilka dni później do zakładu krawieckiego zadzwonił telefon, w którym Bogusław zaprosił Jerzego nazajutrz na uroczystość przywdziania habitu zakonnego i jednocześnie rozpoczęcia przez kandydatkę nowicjatu w klasztorze Karmelitanek Bosych w Warszawie. Miała to być również okazja do spotkania z o. Józefem Prusem, przełożonym prowincjalnym Polskiej Prowincji Karmelitów Bosych, i do porozmawiania z nim na temat powołania zakonnego. W uroczystości wzięła z pewnością również udział Barbara Zajdler, która już od pewnego czasu myślała o życiu w Karmelu i poinformowała swego brata o planowanym wydarzeniu w wolskim klasztorze Karmelitanek Bosych. Spotkanie z żywym Karmelem i rozmowa z przełożonym prowincjalnym o powołaniu zakonnym, o specyfice powołania do Karmelu św. Teresy od Jezusa, św. Jana od Krzyża i św. Teresy od Dzieciątka Jezus, oraz o warunkach przyjęcia do Zakonu okazały się na tyle owocne, że zarówno Bogusław, jak i Jerzy, postanowili – w uległości Duchowi Świętemu, działającemu poprzez różne wydarzenia, osoby i okoliczności życia – powierzyć swoje życie karmelitańskim mistrzom życia duchowego, którzy otwierali przed nim bardzo interesującą perspektywę ludzkiej egzystencji znajdującą swoją pełnię w Bogu. Wspomniane spotkanie Jerzego z przełożonym prowincjalnym Polskiej Prowincji Karmelitów Bosych mogło się odbyć w październiku lub, co wydaje się bardziej prawdopodobne, na początku grudnia 1943 roku. Kronika warszawskiego klasztoru Karmelitanek Bosych odnotowuje wówczas trzy obrzędy obłóczyn: 3 października, 6 grudnia i 7 grudnia. Najprawdopodobniej był to wtorek, 7 grudnia 1943 roku, ponieważ poprzedni dzień, jak wynika z relacji pisemnych, był dniem pracy, czyli poniedziałek. Nie jest zatem wykluczone, że rozmowa Jerzego z jego przyjacielem Feliksem odbyła się po wieczorku poprzedzającym adwent, który w 1943 roku rozpoczął się 28 listopada (I niedziela adwentu). Prawdopodobnie podczas tegoż spotkania o. Józef Prus polecił Jerzemu, aby podjął intensywny kurs języka łacińskiego, który był wówczas na co dzień używany w liturgii Kościoła. Nowy kandydat do Zakonu podjął postawione przed nim zadanie z wielkim zapałem i w nauce łaciny, z pomocą nauczycielki, wykazywał ogromną pracowitość i bardzo szybki postęp. Jerzy był przekonany o swoim powołaniu do życia zakonnego w Karmelu Terezjańskim i konsekwentnie przygotowywał się jego realizacji, regulując m.in. wszystkie swoje warszawskie sprawy. Służby wojskowej nie odbył, ponieważ przeszkodził mu w tym wybuch wojny.
Rodzice i bracia byli zaskoczeni jego decyzją wstąpienia do Zakonu, ponieważ nigdy wcześniej nie wspominał o takiej możliwości, ale znając jego ideały oraz konsekwentne dążenie do realizacji wyznaczonych sobie celów, odnieśli się do niej ze zrozumieniem. Ojciec, żartując i biorąc pod uwagę jego umiejętności krawieckie, stwierdził, że będzie w klasztorze łatał habity, co Jerzy przypomniał mu później w jednym ze swoich listów z Czernej.
Pożegnanie z rodzicami i braćmi było serdeczne i wzruszające. Matka rozpłakała się, ale były to łzy szczęścia. Jerzy opuszczał Warszawę i wraz z Bogusławem Zajdlerem wyjeżdżał, pomimo trwających działań wojennych na terenie Polski, do czerneńskiego nowicjatu odległego o przeszło trzysta kilometrów od rodziny, przyjaciół i znajomych. Po drodze zatrzymali się na chwilę w klasztorze Karmelitanek Bosych w Krakowie na Wesołej, gdzie spotkali się z o. Leonardem Kowalówką OCD, który mieszkał przy klasztorze sióstr i sprawował opiekę nad kilkoma mieszkającymi tam chłopcami, pobierającymi tajnie lekcje z zakresu szkoły gimnazjalnej u dochodzących nauczycieli. W ten bowiem sposób usiłowano kontynuować działalność Kolegium Męskiego Karmelitów Bosych w Wadowicach. Po spożyciu obiadu, wraz z o. Leonardem oraz Wincentym Woźniczką – trzecim kandydatem do nowicjatu, uczniem tajnej przyklasztornej szkoły gimnazjalnej, udali się do Czernej. Furtę dawnego eremickiego klasztoru, otoczonego lasami, przekroczyli – według kroniki czerneńskiej – 13 marca 1944 roku.
Nowicjat w czerneńskim klasztorze
o. Wiesław Kiwior OCD
Przełożonym wspólnoty czerneńskiej był wówczas o. Alfons Maria Mazurek, zaliczony przez Jana Pawła II w 1999 roku do grona błogosławionych męczenników, a magistrem nowicjatu i jednocześnie zastępcą przełożonego o. Bazyli Jabłoński, człowiek bardzo szlachetny, prawy i głęboko zaangażowany w życie duchowe. Do marca 1944 roku, przez okres trzech lat, nie przyjmowano nowych kandydatów do nowicjatu ze względu na działania wojenne. Magister nowicjatu zajmował się wtedy klerykami, którzy wcześniej ukończyli nowicjat i kontynuowali w Czernej studia filozoficzno-teologiczne. Przedłużająca się wojna skłoniła jednak o. Józefa Prusa, przełożonego prowincjalnego, do wznowienia w Czernej formacji nowicjackiej i przyjęcia kandydatów do Zakonu. W takich okolicznościach do czerneńskiego nowicjatu trafili trzej nowi kandydaci: Jerzy Powiertowski, Wincenty Woźniczka i Bogusław Zajdler.
Jerzy zamieszkał w celi sąsiadującej z ówczesną kaplicą nowicjacką, która po dobudowaniu piętra nowicjackiego wraz z nową kaplicą stała się miejscem spowiedzi dla nowicjuszy i zakonników. Przez pierwsze dwa dni, podobnie jak dwaj pozostali kandydaci, nie uczestniczył w życiu wspólnoty zakonnej, lecz oddawał się lekturze i, jak pisał do Rodziny, łowił co jakiś czas odgłosy kroków zakonników udających się na modlitwę lub na inne zebranie wspólnoty albo mocny głos dzwonu wzywający wspólnotę na przypadające w tym czasie czynności i praktyki pobożne. W trzecim dniu pobytu w klasztorze odbył się wymagany przez Konstytucje Zakonu egzamin, przeprowadzony przez przeora i egzaminatorów konwentu, dotyczący wiedzy, zdrowia i innych spraw wymaganych do rozpoczęcia postulatu. Jerzy zdał go pomyślnie i został dopuszczony do życia w czerneńskiej wspólnocie zakonnej. W liście napisanym z tego okresu do rodziny jeszcze przed Wielkanocą, która przypadała wówczas 9 kwietnia, stwierdza, że rozpoczęcie życia we wspólnocie zakonnej traktuje jako przygotowanie do nowego życia, w które wchodzi szczęśliwy, zdrowy i pełen zapału, i które postrzega jako "czwarty wymiar", świat pełen rozmodlonej ciszy, miejsce przenikania jakiegoś promienistego światła napełniającego wnętrze człowieka niewysłowionym pokojem i kierującego jego myśli ku blisko odczuwanej Nieskończoności. We wspólnocie dostrzega szczerą radość. Wykorzystując swoje zdolności, od czasu do czasu gra na fisharmonii, razem z innymi śpiewa psalmy, uczestniczy czynnie w modlitwie brewiarzowej, a najbardziej ceni sobie modlitwę myślną, czyli medytację.
Po prawie miesięcznym przygotowaniu Jerzy otrzymał, wraz z pozostałymi kandydatami, habit zakonny. Ceremonia odbyła się 8 kwietnia (Wielka Sobota) w kaplicy nowicjackiej, pod przewodnictwem o. Bazylego Jabłońskiego, magistra nowicjatu, ale nie oznaczała ona rozpoczęcia kanonicznego nowicjatu i nie była związana z nadaniem nowego imienia. Tego rodzaju obrzęd nie był przewidziany ani przez prawo własne Zakonu ani przez praktykę w Polskiej Prowincji. Przeprowadzono go najprawdopodobniej ze względu na bezpieczeństwo kandydatów, którzy nosząc habit zakonny, zarówno w klasztorze, jak i poza nim, byli uważani przez władze okupacyjne za zakonników. Niemniej jednak ceremonia "prywatnych obłóczyn" wywarła na Jerzym duże wrażenie, a zwłaszcza gest braterskiego uścisku ze strony poszczególnych zakonników wyrażający przyjęcie do grona wspólnoty. Rezygnacja z cywilnego ubrania i przywdzianie habitu Jerzy uważał jako zerwanie z dawnymi czasami i rozpoczęcie nowego życia.
Po przyjęciu habitu zakonnego rozpoczął się właściwie normalny proces formacyjny, przewidziany w nowicjacie. Postulanci w habitach zostali wprowadzeni w pełny rytm życia wspólnoty zakonnej.
Właściwe obłóczyny i jednocześnie rozpoczęcie kanonicznego nowicjatu miały miejsce 16 maja, we wspomnienie św. Szymona Stocka, związanego bardzo mocno z historią szkaplerzna NMP z Góry Karmel. Uroczystej ceremonii w chórze zakonnym przewodniczył o. Józef Prus, prowincjał, a Jerzy otrzymał przy tej okazji imię Franciszek od św. Józefa. Pozostali dwaj kandydaci, Bogusław Zajdler i Wincenty Wodniczka, otrzymali odpowiednio imiona: Andrzej Bobola od Królowej Polski i Mieczysław od Ducha Świętego.
Nowicjusze rozpoczynali dzień, podobnie jak cała wspólnota, poranną pobudką o godz. 4.15, przesuniętą później na godz. 4.45; współzawodniczyli w tym, kto pierwszy da znak kołatką, budząc współbraci i wzywając ich do oddawania czci Bogu. Następnie zbierali się w chórze zakonnym na modlitwę brewiarzową, godzinną medytację i Mszę św. Po śniadaniu i drobnych porządkach w celi czas przedpołudniowy był poświęcony na półgodzinną lekturę tekstów o tematyce duchowej, pracę i lekcję z magistrem. W południe rachunek sumienia, modlitwa Anioł Pański i obiad, a następnie godzinna rekreacja i godzinny odpoczynek, a po nim modlitwa brewiarzowa i praca. O godz. 18.00 godzinna medytacja, a po niej kolacja, rekreacja i modlitwa na zakończenie dnia. Nocny spoczynek był podzielony na dwie części godzinną modlitwą brewiarzową o północy.
Dopełnieniem zewnętrznego obrazu życia w nowicjacie były okresowe obowiązki, cotygodniowa spowiedź, osobiste praktyki pobożne, cotygodniowe kapituły wspólnoty – zwane kapitułami win – poświęcone mobilizacji do gorliwości życia zakonnego i eliminowaniu zachowań hamujących tę gorliwość lub z nią sprzecznych, spotkania wspólnoty – odbywające się co najmniej dwa razy w miesiącu – zwane kolacjami duchowymi, sprawozdania duchowe u magistra, doroczne rekolekcje, czwartkowe poobiednie przechadzki po okolicy, całodzienne rekreacje raz w miesiącu w okresie od Wielkanocy do 14 września – święta Podwyższenia Krzyża świętego. Z relacji br. Franciszka wynika, że pełnił m.in. obowiązek furtiana nowicjatu i kapelana Najświętszej Maryi Panny oraz wykonywał różne prace porządkowe w klasztorze; korzystał z sakramentu pokuty w każdą środę, co było zazwyczaj połączone z praktyką kierownictwa duchowego. Jego spowiednikiem zwyczajnym i kierownikiem duchowym był o. Tomasz Pikoń, wówczas pierwszy radny prowincjalny; uczestnicząc w kolacjach duchowych mówił o Maryi i o śmierci; składał sprawozdania magistrowi nowicjatu ze swojego postępu duchowego, korzystając przy tym ze specjalnego schematu; wspomina o jednej całodziennej rekreacji. W każdy czwartek nowicjusze i klerycy po obiedzie wybierali się z magistrem na kilkugodzinną przechadzkę po okolicy. Ponadto, za sugestią o. Alfonsa Mazurka, przeora klasztoru, Franciszek trzy razy w tygodniu, tj. w poniedziałki, środy i piątki, grał po pół godziny na fisharmonii, aby nie utracić nabytej umiejętności oraz akompaniował wspólnocie zakonnej przy śpiewie Te Deum laudamus w czasie modlitwy nocnej o północy.
Chociaż porządek dnia tworzył określoną atmosferę i styl życia, to jednak Franciszek cały urok rozpoczętego życia zakonnego dostrzegał w ciszy i szczęściu wewnętrznym, jakie go przenikały i napełniały – jak sam pisał – "innym światem, którego drogi nikną w nieskończoności". Porządek dnia oraz przewidziane w nim zajęcia i inne czynności miały jedynie sprzyjać zasadniczemu wysiłkowi zmierzającemu do odkrywania szerszych horyzontów ludzkiej egzystencji i istotniejszych celów ludzkiego życia oraz konsekwentnego rozwoju duchowego, ukierunkowanego na świat Boga sięgający nieskończoności i wieczności. To z kolei sprawiało, że Franciszek czuł się szczęśliwy. Porządek dnia uważał za prawdziwe dobrodziejstwo, ponieważ ułatwiał on należyte wykorzystanie czasu i mobilizował do gorliwości w życiu zakonnym.
Śmierć brata Franciszka
o. Wiesław Kiwior OCD
Początek dnia nie wyróżniał się zewnętrznie niczym od innych dni, ale wewnętrznie Franciszek przeżywał go nieco inaczej. Wprawdzie podczas porannej medytacji odczuwał trudności w skupieniu swych myśli na Bogu, ale późniejsza Msza św. i Komunia św. sprawiły, że przedpołudniowa pracę przeżywał w obecności Chrystusa, co jeszcze przed dwoma dniami sprawiało mu wielkie trudności. Zmiana, za którą dziękował Jezusowi, nastąpiła za sprawą wczorajszego sakramentu pokuty i pojednania. Sam przyznaje, że odbyta spowiedź wlała w niego, jak zwykle, nowego ducha, a skutkiem tego było postanowienie i ćwiczenie się w tym, "by ciągle przebywać w obecności Bożej" oraz gorliwie kontynuować zachowywanie skromności oczu. Ustawiczna pamięć o obecności Bożej wpływała bardzo pozytywnie na jakość jego życia i dlatego po spowiedzi i wieczornej medytacji zapisał: "W obecności Boga trudno grzeszyć, a łatwo być cnotliwym. Na rozmyślaniu coraz wyraźniejsza obecność Boga". Podczas lekcji, która, zgodnie z porządkiem dnia, odbyła się po przedpołudniowej pracy, o. Rudolf zapytał go, co dla niego jest znakiem wybrania do życia w komunii z Bogiem w wieczności. Franciszek – jak zaznacza o. Rudolf – "ze zwykłą sobie wesołością odrzekł: Ja osobiście uważam, że powołanie do Zakonu". Franciszek zawsze bowiem uważał, że powołanie zakonne to sprawa szczególnej miłości Boga do osoby powoływanej, a życie po śmierci to pełnia tej miłości.
Po obiedzie nowicjusze wraz z o. Rudolfem, w ramach cotygodniowej rekreacji, wybrali się – ubrani w habity zakonne – do oddalonego o kilka kilometrów Siedlca, gdzie przy żniwach w tamtejszym klasztornym gospodarstwie pracowali klerycy razem z o. Bazylim Jabłońskim, magistrem. Pomagający w pracach żniwnych bracia do klasztoru w Czernej powracali na niedzielę. Decyzja o ich czasowym pobycie w Siedlcu była spowodowana pilnością prac żniwnych, brakiem w gospodarstwie pracowników, którzy zostali wezwani przez władze okupacyjne do budowy fortyfikacji ziemnych – wałów, okopów i rowów, a także faktyczne zaangażowanie kleryków do nie cierpiącej zwłoki pracy, aby w ten sposób uchronić ich przed przymusowym udziałem w budowie umocnień. W kaplicy, mieszczącej się we dworze, zakonnicy odmawiali modlitwę brewiarzową, odprawiali modlitwę myślną, a o. Bazyli sprawował dla nich codziennie Mszę św.
Franciszek bardzo się ucieszył, że pójdą do Siedlca, ponieważ w ten sposób mógł spotkać się ze współbraćmi, których już od paru dni nie widział, i mógł z nimi porozmawiać. Przed wyjściem dłużej niż zwykle modlił się przed Najświętszym Sakramentem w kaplicy nowicjackiej, a następnie razem z innymi powierzył się opiece Matki Bożej Szkaplerznej w modlitwie "Zdrowaś Maryjo", odmówionej przed Jej łaskami słynącym obrazem. Pamiętając o wczorajszym postanowieniu dotyczącym obecności Bożej, poprosił o. Rudolfa o pozwolenie na zabranie z kaplicy małego dzwonka, aby w czasie spaceru mógł przypominać sobie i współbraciom o tej rzeczywistości i prawdzie. Wyszli z klasztoru we czterech: o. Rudolf Warzecha, br. Franciszek Powiertowski, br. Mieczysław Woźniczka i br. Andrzej Zajdler. Podczas leśnej wędrówki i braterskich rozmów Franciszek wyrażał swoją radość ze zbliżającego się ze współbraćmi spotkania, co jakiś czas przypominał dzwonkiem o obecności Boga, opowiadał swoje przygody na polowaniu, w którym brał udział razem ze swoim wujem, był pełen wesela i humoru. Kiedy doszli na skraj lasu, natknęli się na żołnierzy niemieckich, którzy po wylegitymowaniu ich i wypytaniu czy w czasie spaceru nie napotkali w lesie jakichś ludzi, pozwolili im pójść dalej. W czasie krótkiego pobytu w Siedlcu Franciszek pytał braci kleryków o ich pracę, o zmęczenie i poprosił Magistra, a była to jego ostatnia prośba, o pozwolenie na zobaczenie dworskich pomieszczeń, w których współbracia mieszkają.
W drogę powrotną do Czernej, w grupie pięciu osób, gdyż dołączył do nich kleryk – br. Tadeusz Cholewa, wybrali się – według relacji o. Rudolfa – około godz. 15.00 i zamierzali iść tą samą drogą, którą przyszli. Na skraju lasu natknęli się jednak na patrol niemieckich żołnierzy, którzy im zabronili wchodzić do lasu i na pytanie którędy mogą wracać do klasztoru w Czernej, jeden z żołnierzy oświadczył, iż mogą iść ścieżką obok lasu, na Czatkowice. Idąc wskazaną drogą po pewnym czasie natknęli się na drugi patrol żołnierzy niemieckich, których br. Franciszek i br. Tadeusz zapytali, czy mogą iść dalej brzegiem lasu, na co otrzymali pozytywną odpowiedź. Dostosowując się do otrzymanego polecenia dalej szli jeden za drugim, a br. Franciszek, który szedł jako pierwszy lub drugi, dał znak dzwonkiem, aby współbracia pamiętali o obecności Boga. Tak doszli do miejsca zwanego Dzwonek nad Żbikiem, a ponieważ ścieżka rozwidlała się, dlatego przez chwilę zastanawiali się, którędy iść dalej. Wybrali najprawdopodobniej krótszą drogę, aby szybciej powrócić do klasztoru i w tym właśnie momencie padły strzały z broni palnej, z których jeden ugodził śmiertelnie najstarszego nowicjusza – br. Franciszka Powiertowskiego. Wypowiadając słowo "Jezu" upadł na ziemię, wydawał ciche jęki bólu i stracił przytomność. O. Rudolf odnotowuje, że była godz. 15.23. Pozostali zakonnicy rzucili się na ziemię, chowając się w rosnące przy ścieżce paprocie. Strzały nie ustawały. O. Rudolf zbliżył się do br. Franciszka i nad jego uchem wyszeptał formułę rozgrzeszenia. Pozostali bracia, ogarnięci strachem, zaczęli odmawiać litanię do św. Józefa. Br. Franciszek po kilku minutach nie dawał już znaków życia. O. Rudolf przyjął wyznanie grzechów pozostałych współbraci i udzielił im rozgrzeszenia, a następnie wszyscy, nadal leżąc ukryci w paprociach, zaczęli odmawiać różaniec. Po upływie ponad pół godziny lub prawie jednej godziny, w obawie, że żołnierze niemieccy podejdą do nich i będą rzucać granatami, br. Andrzej Zajdler odważył się podnieść i z białym materiałem na kiju oddalił się od leżących współbraci i skierował w stronę lasu, gdzie zauważył kolejny patrol żołnierzy niemieckich. Po dojściu do nich wytłumaczył, kim są i co się stało z br. Franciszkiem, a następnie, po wylegitymowaniu go, pod eskortą dwóch lub trzech żołnierzy powrócił do pozostałych współbraci, aby razem z nimi zabrać ciało Zmarłego i stawić się przed dowódcą oddziału. Bracia zabrali ciało br. Franciszka i stawili się przed dowódcą, a po udzieleniu odpowiedzi na postawione im pytania i po okazaniu dokumentów dowódca dokonał oględzin zwłok stwierdzając, że kula trafiła w kręgosłup i dalej przeszła przez jamę brzuszną. Oświadczył również, że żołnierze uznali idących skrajem lasu zakonników za przebranych partyzantów, na których wojsko niemieckie prowadziło w tym czasie obławę, i dlatego do nich strzelali. Z relacji świadków wynika, że strzelający nie należeli do drugiego spotkanego przez nich patrolu niemieckiego. Ze strony niemieckiej pojawiło się również stwierdzenie o mistrzowskim trafieniu, a zakonnicy odnieśli wrażenie, że żołnierze hitlerowscy potraktowali zastrzelenie br. Franciszka jako wyczyn sportowy. Na koniec polecili zabrać ciało Zmarłego i odejść – "fort gehen". Współbracia zanieśli ciało br. Franciszka do najbliższego gospodarstwa (Sawina), ułożyli je tam w pobliżu domu, a mieszkańcy tegoż domu oraz sąsiednich gospodarstw zebrali się przy Zmarłym i w cichej modlitwie polecali go Bogu. Niektórzy z nich głośno płakali. Około godz. 19.00 przyjechała furmanka wraz z o. Alfonsem Mazurkiem, przeorem klasztoru czerneńskiego, i po modlitwie zabrano ciało br. Franciszka, i przez Krzeszowice, w towarzystwie współbraci, przewieziono je do klasztoru w Czernej. Na miejsce dotarli około godz. 21.00. Przed kościół wyszli pozostali współbracia wspólnoty czerneńskiej i w milczeniu przyjęli Zmarłego. Jego ciało do pogrzebu przygotował br. Witalis Naruk, który stwierdził bardzo dużą ranę na wysokości żołądka. Br. Franciszek został trafiony od tyłu w kręgosłup pociskiem ekrazytowym, który spowodował bardzo duże obrażenia wewnątrz jamy brzusznej.
W piątek, 25 sierpnia 1944 roku, ciało br. Franciszka Powiertowskiego było złożone w ozdobionej zielenią i kwiatami kaplicy św. Jana od Krzyża, a bracia nowicjusze i klerycy czuwali przy nim po dwóch na modlitwie. Przygotowali także dla niego wieniec z liści dębowych jako znak chrześcijańskiej nadziei.
Pogrzeb br. Franciszka Powiertowskiego odbył się w sobotę rano, 26 sierpnia 1944 roku. Około godz. 9.00 współbracia w białych płaszczach i ze świecami w ręku oraz dzieci z Zakładu Ks. Siemaszki i wierni świeccy odprowadzili ciało Zmarłego na przyklasztorny cmentarz i złożyli w grobie, obok którego zaledwie cztery dni później złożono również ciało jednego z uczestników uroczystości pogrzebowej - o. Alfonsa Mazurka, przeora.
Sylwetka duchowa
o. Wiesław Kiwior OCD
Wydaje się, że kluczem do próby zrozumienia ducha br. Franciszka Powiertowskiego jest poszukiwanie przez niego sensu ludzkiego życia i w konsekwencji sensu swojego osobistego życia oraz jego konsekwentna realizacja. Ten egzystencjalny i twórczy niepokój spowodował, że przed wstąpieniem do Zakonu Jerzy był człowiekiem wytrwale poszukującym integralnej wizji swojego życia, a po znalezieniu się w Karmelu Terezjańskim wszystko starał się harmonijnie podporządkować swojemu zjednoczeniu z Bogiem przeżywanemu w wierze w doczesności i ukierunkowanemu na pełnię w wieczności. Wdrożenie w życie decyzji o wyborze życia zakonnego w Karmelu Terezjańskim zaowocowało u Jerzego pokojem, radością, szczęściem, uciszeniem ducha, zapałem, pogodnym i przyjacielskim uśmiechem towarzyszącym mu – jak zaznacza o. Rudolf – do ostatniej chwili życia. Tymi odczuciami dzielił się ze swoimi bliskimi w listach oraz odnotowywał je w swoim dzienniczku. Pisał: "Jestem szczęśliwy, zdrów i pełen zapału do nowego życia"; "Jestem bardzo szczęśliwy"; "Czuję się świetnie"; "Pełen jestem spokoju"; "(…) wstałem pełen radości wewnętrznej"; "Napełniło to mnie takim zapałem wewnętrznym, radością i miłością do Boga, że cały dzień spędziłem pod tym wrażeniem". W środowisku zakonnym był odbierany jako człowiek szlachetny, dobrze ułożony, całkowicie oddany Bogu, konsekwentnie dążący do zjednoczenia z Bogiem, żyjący miłością. O. Rudolf, zastępca magistra nowicjatu, uważał go za człowieka "o wyjątkowym charakterze i powołaniu", o. Bazyli Jabłoński, magister nowicjatu, twierdził, że "w ciągu swej długoletniej pracy nie miał wybitniejszego powołania – doskonalszego nowicjusza", a najbliższe otoczenie zakonne nie podnosiło przeciw niemu najmniejszego zarzutu.
Całkowite ukierunkowanie na Boga
Sens swojego życia br. Franciszek widział w całkowitym ukierunkowaniu swojej egzystencji na Boga, w przyjęciu Jego łaski, w kierowaniu się Jego wolą, w zjednoczeniu z Nim. Pisał do swojego brata Wojciecha: "Człowiek jeden ma cel w życiu: dążyć bezustannie do Boga, który jest wielkim dobrem. Oby ten cel coraz wyraźniej Cię pociągał i znajdował oddźwięk w Twojej duszy. Może nie zdajesz sobie sprawy, że jedynie w Bogu znajdziesz zaspokojenie swych tęsknot i pragnień. Spróbuj! Śmierć jest bramą do pięknego niewysłowionego świata; tylko by się tam dostać, trzeba przyjąć rękę Boga wyciągniętą ku nam, dać się kierować Jego woli". W jego relacji do Boga niezmiernie ważną rolę odegrało bardzo pozytywne osobiste doświadczenie relacji dziecko-rodzice, które odbierał w kategoriach obecności, komunii, miłości, troskliwej opieki, ufności i pokoju. To z kolei ułatwiło mu postrzeganie Boga jako bytu osobowego, stwórcy wszechświata i kierującego wszechświatem, Ojca pełnego dobroci, miłości, czułości i troskliwości. Uważał, że w relacji z Bogiem trzeba się stać jak dziecko: "Wierzcie, jest powrót. Trzeba trochę samotności i trochę łez, a cud stanie się rzeczywistością". Miejscem spotkania z Bogiem było dla niego własne wnętrze, serce.
W szczególny sposób przeżywał tajemnicę obecności i miłości Boga, a jego odpowiedzią była tęsknota za Bogiem i pragnienie zjednoczenia się z Nim. Pisał: "Tęsknię do Boga, do Jego obecności, czuję, że jest blisko mnie, tak jakby czekał"; "(…) uczułem pragnienie coraz większego zjednoczenia z Bogiem". Bardzo znamienne pod tym względem są słowa św. Pawła, które zapisał w swoich notatkach: "Cupio dissolvi et esse cum Christo", czyli "Pragnę odejść [z tego świata] i być z Chrystusem".
Odpowiedź miłości potwierdzanej życiem
Br. Franciszek, rozważając i doświadczając, kim jest Bóg, co On dla niego zrobił i co nadal robi, miał jedną odpowiedź: odpowiedź miłości potwierdzaną codziennym życiem. Wyznaje: "O Boże, jak chciałbym Cię kochać, jak najwięcej. (…) Dzięki Ci, o Boże, za te chwile ciszy, chociaż smutno mi, że nie mogę Cię kochać tak jakbym chciał. O Jezu, nie dopuść do tego, bym z własnej winy miał coś stracić, coś z miłości do Ciebie". Rozumie, że jedynie doświadczenie dobroci i miłości Boga oraz wzbudzenie w sobie miłości do Niego daje wystarczającą motywację do życia zgodnego z Jego wolą: "Gdyby Bóg nie okazał nam swej miłości i gdyby w sercach naszych nie było ukochania Jego, życie według Boskich praw byłoby niewolą ciążącą nam, bo przymusową, a wolna wola nie miałaby celu i buntowałaby się, byłaby ona dla nas, w tej beznadziejnej walce, prawdziwą męczarnią. Miłość Boga daje dopiero cel i pole działania dla woli ludzkiej". Jest więc przekonany, że samo nabycie wiedzy o Bogu nie jest jeszcze wystarczające do umiłowania Boga: "Na nic się przyda wszelka mądrość książkowa, jeśli człowiek prawd w niej zawartych nie pozna w głębi siebie samego".
Swoją codzienną miłość do Boga chciał wyrażać i rzeczywiście wyrażał całym swoim życiem. Przejawami tej miłości były m.in.:
Pamiętanie o obecności Boga
Bardzo wiele wysiłków podejmował, aby "bezustannie pamiętać na obecność Bożą", "bezustannie przebywać w obecności Boga" "każde zajęcie czynić razem z Nim, wszystko czynić jak najlepiej. Sama modlitwa to za mało". Widział w tym wielkie dobro duchowe: "W obecności Boga trudno grzeszyć, a łatwo być cnotliwym".
Modlitwa
Br. Franciszek był rozmiłowany w modlitwie, ponieważ postrzegał ją jako środek umożliwiający mu nawiązywanie kontaktu z Bogiem, poznawanie Go, przebywanie z Nim, rozmawianie z Nim. Zdarzało mu się budzić nawet kilka razy w nocy i modlić się. Modlitwę myślną uznawał za najpiękniejsze chwile, jakie przeżywał i dlatego nawet na nocną modlitwę szedł z radością. Przeżywanie modlitwy było u niego zróżnicowane: miał świadomość obecności Boga, Chrystusa w swej duszy; odczuwał obecność i bliskość Boga, Chrystusa; doznawał pociech; przeżywał oschłości i miał trudności ze skupieniem uwagi; odczuwał zmęczenie fizyczne, duchową ociężałość i senność. Szukał odpowiedniej dla siebie metody rozmyślania. Podczas modlitwy starał się przebywać w obecności Boga; wyobrażał sobie obecnego w nim Boga, Chrystusa, Dziecię Jezus; wyobrażał sobie sceny z Ewangelii; rozmyślał o niebie, o pokorze, o treściach Ewangelii; rozważał swoje postawy; poznawał prawdę o Bogu i o sobie. Osobiste doświadczenie modlitwy uwydatnia mu pewne napięcie pomiędzy przeżywaniem modlitwy jako przebywanie w bliskiej obecności Boga, i tego przede wszystkim pragnie, i jako rozważanie. Modlitwa rodziła w nim zapał, pragnienie pełnienia woli Bożej. Doświadczał, że modlitwa wymaga dużego wysiłku, ale jednocześnie widział jej zaskakujące owoce, postrzegał ją jako środek, który "odsłania szersze horyzonty i wyraźniejsze, piękniejsze cele w życiu" i umożliwia dostęp do świata, "którego drogi nikną w nieskończoności". Modlitwa br. Franciszka była dziękczynieniem, uwielbieniem, prośbą, adoracją, kontemplacją, słuchaniem, żarliwością uczuć.
Medytacja kończona konkretnym postanowieniem
Franciszek zdawał sobie sprawę z wpływu jego uczuciowego charakteru na codzienną medytację i dlatego chętnie skorzystał z rady spowiednika i kierownika duchowego, aby medytacja kończyła się postanowieniem lepszego postępowania w konkretnej sprawie. Podczas modlitwy myślnej starał się zatem "wzbudzać w sobie dużo siły i zapału do cnót", co rzeczywiście zaowocowało gorliwością i przekonaniem, w wyniku konkretnego doświadczenia, że "przy zapale, za łaską Bożą, wszystko wydaje się i jest naprawdę łatwe do wykonania". Jednym z takich postanowień było "pilnować oczu i pamiętać stale na P. Jezusa we mnie zamieszkałego". Niekiedy postanowienia i pragnienie ich realizacji same mu się narzucały.
Troska o życie sakramentalne
Bardzo ważnymi momentami w jego codziennym życiu była Msza św., Komunia św. oraz sakrament pokuty i pojednania. Spotkania z Jezusem Chrystusem w Komunii św. były dla Franciszka źródłem pociechy, pokoju, radości, ufności, uczucia łaski wewnętrznej i miłości, uczuciowej komunii z Bogiem. Odczuwał wielkie pragnienie przyjęcia Komunii św. Praktykował również Komunię duchową i adorował Najświętszy Sakrament. Świadomość obecności Jezusa Chrystusa w jego duszy towarzyszyła mu w ciągu dnia. Sakrament pokuty i pojednania, z którego korzystał w każdą środę, dodawał mu otuchy, wlewał w niego nowego ducha i wpływał pozytywnie na jego przemianę.
Nieustanna praca nad sobą
Ogromne pragnienie zjednoczenia z Bogiem mobilizowało br. Franciszka do podwójnego wysiłku: ćwiczenia się w cnotach i zwalczania niedoskonałości. Chciał w ten sposób, na ile to było dla niego możliwe, stwarzać w swej duszy jak najlepsze warunki do rozwijania zażyłej komunii z Bogiem. Pisał: "Zacząłem obserwować ten ideał w duchu i starałem wzbudzać w sobie te wszystkie jego uczucia św., do których sam, tak mi się wydawało, nie byłem zdolny. Przez naśladowanie to zacząłem powoli się zmieniać"; "Obym mógł pod wpływem tych łask postępować jak najlepiej"; "Pracuję, aby z uwagą odmawiać brewiarz"; (…) rozważałem pokorę i wzbudzałem akty jej"; "Postanowiłem dołożyć starań, ażeby ćwiczeniem się w cnotach Bogu się przypodobać"; "Pragnę zachować skromność oczu"; "Trudno pamiętać o tym, by każdą czynność ofiarować Bogu"; "(…) wstyd, że z takim ociąganiem wewnętrznym pracowałem"; "Dałem poznać O.R. jak czynię to niechętnie. Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu. Spowiedź św., postanowiłem się poprawić"; "(…) mam ćwiczyć się w cnocie skromności. Oczy w dół"; "Postanowiłem przykładać się do miłości bliźniego i pokory"; "Cały wysiłek skupia się na tym, aby co dzień zrobić choć jeden maleńki krok na jednej z tych dróg". Franciszek pracował nad osłabianiem i eliminowaniem niedoskonałości: "(…)byłem z tego powodu [współbrat uprzedził go do kołatki] roztargniony i rozgoryczony, walczyłem z tym, (…) dręczyły mnie pyszne myśli. Postanowiłem sobie nie zrywać się tak raptownie: nie ubiegać się specjalnie o kłapaczkę"; "Boję się, że brat M. zaczyna mi się znów nie podobać. Mario, wybaw mnie od tego"; "(…) nastawał na mnie gniew na braci, chcąc mną owładnąć, dzięki Bogu poznałem sposób wewnętrznego odczuwania myśli złych, tak, że po chwili zupełnie się uspokoiłem" "na rekreacji uczucie opuszczenia i smutku, starałem się je zwalczać, a właściwie ofiarować Bogu".
Dowartościowanie kierownictwa duchowego
Franciszek chętnie korzystał z pomocy kierownika duchowego i umiejętnie wykorzystywał ofiarowaną mu pomoc. Z tego rodzaju posługi korzystał w ramach sprawozdań duchowych składanych magistrowi nowicjatu oraz przy okazji sakramentu pokuty i pojednania. Przedmiotem sprawozdań przed magistrem był ogólny postęp duchowy, a ze spowiednikiem omawiał m.in. sposób medytacji i faktyczny jej przebieg, cnotę pokory i pamiętanie o obecności Bożej. Owocem kierownictwa duchowego był wzrost zapału do pielęgnowania cnót i faktyczna praktyka cnót.
Asceza
Uświadomiwszy sobie, że "Bóg tej duszy się udziela, która wyrzeka się naprawdę wszystkiego dla Niego", Franciszek postanowił wykorzystywać nadarzające się okazje do praktykowania wyrzeczenia. Wyznaje: "Przypomniałem sobie, że wybrałem najładniejszą oprawę (…) książek. Poszedłem do O. Magistra, chcąc zamienić na gorsze; wszystkie rozdane, nie wiem, co robić. Jeśli nadarzy się sposobność, to zamienię"; "(…) powstrzymałem się od deseru"; "Towarzyszyłem na 2-giej rekreacji br. R., chociaż pragnąłem patrzeć na grę w bilard"; "(…) na rozmyślaniu walka z myślami zewnętrznymi"; "Przy jedzeniu wciąż jeszcze mam pożądanie pokarmu. Odbija się to ujemnie na stanie duszy"; "Umartwiałem się w pragnieniu wody i dyscyplinie na cześć N.M.P."; "Postanowiłem (…) pilnować oczu".
Miłość bliźniego
Przejawiając wielką gorliwość w trosce o pielęgnowanie komunii z Bogiem, nie zapominał o bliźnich. Spotykane osoby obdarzał uśmiechem, modlił się o nawrócenie pewnej osoby; przeprosił za urażenie współbrata słowem; bardzo martwił się o los swojej rodziny w Warszawie w czasie Powstania Warszawskiego i modlił się: "Cała ufność moja w Bogu. (…) O Jezu, Mario, Józefie św., ratuj ich! O Boże miłosierdzia, zmiłuj się nad nami!"; chciał także prosić współbraci o modlitwę w intencji swojej rodziny; modlił się w intencji całej Ojczyzny; pamiętał o przyjaciołach, znajomych oraz interesował się ich problemami; interesował się, jak czują się rodzice i bracia; pragnął dla bliźnich największego dobra, jakim jest komunia, przyjaźń z Bogiem. Podejmując pracę nad wzrastaniem w miłości bliźniego, wyznaje: "Postanowiłem przykładać się do miłości bliźniego"; "Po obiedzie (…) chciałem grać; przemogłem się i pomagałem br. M."; "Brat M. miał dużo dziś pracy; żałuję, że mu nie pomogłem; mam wyrzuty sumienia".
Sława cnót i męczeństwa
o. Wiesław Kiwior OCD
Po odejściu br. Franciszka Powiertowskiego do wieczności ocena jego życia i śmierci wydawana przez wspólnotę czerneńską była jednoznaczna: "pozostawił po sobie niezatarte wspomnienie", "był całkowicie oddany P. Jezusowi i konsekwentnie dążył do (…) zjednoczenia z Bogiem. Łaska (…) działała w nim bardzo silnie…", "(…) złożył ze swego życia ofiarę Bogu na intencję Ukochanych w Warszawie". Magister nowicjatu twierdził, że "nie miał wybitniejszego powołania – doskonalszego nowicjusza", a jego zastępca pisał, iż br. Franciszek zakończył życie w "(…) doskonałym akcie – i to habitualnym – miłości, całkowitego oddania się Bogu, wypełnienia Bogiem każdej chwili, każdej myśli i każdego słowa, każdej czynności". Takie opinie były również w innych ośrodkach Karmelu Terezjańskiego w Polsce. Moc i zasięg tej opinii spowodowały, że wspólnota czerneńska wkrótce przygotowała i wydała, w dostępny sobie wówczas sposób, Wspomnienia po br. Franciszku Powiertowskim, zaznaczając, że "(…) zapiski zostały zebrane na pociechę i pamiątkę Szlachetnej i Ukochanej Rodziny Zmarłego oraz [na] zachętę uczącej się młodzieży Karmelu"
.Rodzony brat, za którego Franciszek szczególnie się modlił, po przeczytaniu Dzienniczka poprosił o spowiedź i przyjął Komunię św. Cała rodzina br. Franciszka jest mocno przekonana, że to dzięki jego ofierze i wstawiennictwu u Boga nikt nie zginął w czasie wojny i Powstania Warszawskiego. Wanda Powiertowska, z domu Tańska, i jej córka Małgorzata, ocalenie swojego życia z rąk Gestapo w czasie wojny zawdzięczają wstawiennictwu swojego szwagra i ojca chrzestnego. W całej rodzinie nadal istnieje przekonanie o skuteczności wstawiennictwa Jerzego przed Bogiem, tak iż wszystkie swoje trudne sprawy i problemy powierzają Bogu przez wstawiennictwo ich ukochanego Jurka. Z wielkim szacunkiem przechowują nieliczne pozostałe po nim pamiątki oraz odpisy Wspomnień, obejmujące m.in. Dzienniczek i kilka listów.
Śmierć br. Franciszka była i nadal jest w różny sposób odnotowywana w książkach, czasopismach, tygodnikach, pismach okolicznościowych. W październiku 1989 roku w pobliżu miejsca jego śmierci został postawiony i uroczyście poświęcony – z udziałem dużej ilości wiernych świeckich, karmelitów bosych, duchowieństwa diecezjalnego, sióstr zakonnych – pomnik, przy którym składane kwiaty są oznaką pamięci i kultu prywatnego ze strony wiernych z najbliższej okolicy.
Długoletni magister nowicjatu w Czernej a zarazem naoczny świadek życia i śmierci br. Franciszka Powiertowskiego, o. Rudolf Warzecha, w swojej posłudze formacyjnej mówił nowicjuszom o br. Franciszku i stawiał go jako wzór do naśladowania.
Należy żywić nadzieję, że spełnią się do końca słowa zapisane we wstępie do Wspomnień oraz w Kronice Nowicjatu w Czernej: "Odszedł, by przed tronem Bożym był orędownikiem, tak swych Ukochanych na świecie, jak i rodziny zakonnej, a może kiedyś i wielu, wielu dusz…".
Historia procesu beatyfikacyjnego
o. Wiesław Kiwior OCD
12.03.2001
Zgłoszenie kandydatury br. Franciszka Jerzego Powiertowskiego OCD do J.E. Ks. Bp. Jana Szlagi, ordynariusza Diecezji Pelplińskiej, z prośbą o włączenie go do procesu beatyfikacyjnego Męczenników z okresu II wojny światowej.
29.09.2001
Biskup Pelpliński powiadamia Przełożonego prowincjalnego Krakowskiej Prowincji OCD, że Biskupi zgromadzeni na Konferencji Episkopatu Polski wyrazili pozytywną opinię dotyczącą włączenia br. Franciszka Jerzego Powiertowskiego OCD do procesu beatyfikacyjnego II grupy Męczenników z okresu II wojny światowej.
9.10.2001
Przełożony prowincjalny Krakowskiej Prowincji OCD powiadamia Prowincję o włączeniu br. Franciszka Jerzego Powiertowskiego OCD do procesu beatyfikacyjnego Męczenników II wojny światowej.
18.10.2001
Prośba Przełożonego prowincjalnego, skierowana do całej Prowincji, o składanie świadectw i zgłaszaniu wspomnień oraz materiałów dotyczących br. Franciszka Jerzego Powiertowskiego OCD.
12.09.2002
Ks. Kard. Franciszek Macharski, metropolita krakowski, wyraża zgodę, aby Biskup Pelpliński prowadził proces beatyfikacyjny br. Franciszka Jerzego Powiertowskiego OCD wraz z Męczennikami Diecezji Pelplińskiej.
15.02. 2003
Nihil obstat Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych na prowadzenie procesu beatyfikacyjnego Męczenników Diecezji Pelplińskiej oraz zezwolenie na dołączenie do nich pozostałych Męczenników z okresu II wojny światowej.
20.03.2003
Warszawa: spotkanie postulatora sprawy (ks. mgr Andrzej Żur) i osób wyznaczonych do pełnienia funkcji wicepostulatorów w procesie beatyfikacyjnym Męczenników II wojny światowej.
14.09.2003
Zgłoszenie kandydatów do Komisji Teologicznej, Komisji Historycznej i do Trybunału Rogatoryjnego oraz zgłoszenie świadków.
17.09.2003
Nowy postulator sprawy (ks. dr Wiesław Mazurowski) mianuje wicepostulatorów.
17.09.2003
Warszawa – Sekretariat Episkopatu Polski: uroczyste rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego (I sesja) ks. Henryka Szumana i 121 Towarzyszy.
28.10. 2003
Warszawa: spotkanie robocze Postulatora sprawy i wszystkich Wicepostulatorów (sprawy organizacyjne, fundusz postulacyjny, biuletyn informacyjny – red. ks. dr. Wojciech Węckowski).
28.10.2003
Mianowanie Trybunału Rogatoryjnego przez Ks. Kard. Franciszka Macharskiego, metropolitę krakowskiego, dla sprawy beatyfikacyjnej Sł. B. Franciszka Jerzego Powiertowskiego OCD w składzie: ks. prof. dr hab. Stefan Ryłko CRL – delegat arcybiskupa; ks. lic. Krzysztof Bogdał – promotor sprawiedliwości; ks. mgr Stanisław Molendys – notariusz; ks. mgr Marian Szczecina CRL – notariusz.
27.01.2004
Warszawa: spotkanie robocze Postulatora sprawy i Wicepostuatorów.
Marzec 2004
Ukazuje się pierwszy numer biuletynu Męczennicy.
16.03.2004
Kraków – Kuria Krakowskiej Prowincji OCD: otwarcie procesu rogatoryjnego w sprawie beatyfikacji Sł. B. br. Franciszka Jerzego Powiertowskiego OCD i przesłuchanie świadków (o. Otto Filek OCD i o. Szczepan Praśkiewicz OCD, s. Jolanta Cieślińska OCD – Klasztor Karmelitanek Bosych).
20.03.2004
Przesłuchanie świadków (Czerna – ks. Stefan Kulka; Żbik – p. Anna Matysik).
25.03.2004
Zezwolenie Ks. Bp. Kazimierza Romaniuka, ordynariusza Diecezji Warszawsko-Praskiej, na przesłuchanie świadków na terenie tejże Diecezji w domu zakonnym Sióstr Albertynek (Warszawa, ul. Kawęczyńska 4a).
19.04.2004
Warszawa: przesłuchanie świadków (p. Jan Powiertowski, p. Małgorzata Zimowska, p. Elżbieta Kielecka).
20.04.2004
Mianowanie Komisji Historycznej w składzie: o. prof. dr hab. Benignus Józef Wanat OCD i o. prof. dr hab. Józef Karol Marecki OFMCap. Mianowanie Komisji Teologicznej w składzie: o. prof. dr hab. Dominik Wider OCD i ks. prof. dr hab. Stefan Koperek CR.
4.05.2004
Warszawa: spotkanie robocze Postulatora sprawy i Wicepostulatorów.
Lipiec 2004
Ukazuje się drugi numer biuletynu Męczennicy.
01.08.2004
O. prof. dr hab. Dominika Wider OCD przekazuje ocenę teologiczną pism Sł. B. br. Franciszka Jerzego Powiertowskiego OCD.
21.09.2004
Warszawa: spotkanie robocze Postulatora sprawy i Wicepostulatorów.
10.12.2004
Decyzja o przygotowaniu strony internetowej poświęconej procesowi beatyfikacyjnemu ks. Henryka Szumana i 121 Towarzyszy, męczenników z okresu II wojny światowej.
Styczeń 2005
Ukazuje się trzeci numer biuletynu Męczennicy.
20.01.2005
Zakończenie prac Komisji Historycznej w rogatoryjnym procesie beatyfikacyjnym Sł. B. br. Franciszka Jerzego Powiertowskiego OCD.
Kwiecień 2005
Opublikowanie życiorysu Sł. B. br. Franciszka Jerzego Powiertowskiego OCD (W. Kiwior OCD, Franciszek Jerzy Powiertowski OCD (1917-1944), w: Karmelici bosi w Polsce 1605-2005. Księga jubileuszowa, red. Cz. GIL OCD, Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 2005, 469-504).
30.04.2005
Ks. prof. dr. hab. Stefan Koperek CR przekazuje ocenę teologiczną pism Sł. B. br. Franciszka Jerzego Powiertowskiego OCD.
12. 04.2005
Warszawa: spotkanie robocze Postulatora sprawy i Wicepostulatorów.
Maj – Lipiec 2005
Tłumaczenie dotychczasowych akt sprawy na język włoski.
14.06.2005
Warszawa: spotkanie robocze Postulatora sprawy i Wicepostulatorów.
Z kroniki klasztoru w Czernej
Męczeńska śmierć brata Franciszka od św. Józefa
Pod datą 24 sierpień 1944 kronikarz klasztoru zapisał:
Dzisiaj bracia nowicjusze z ojcem Rudolfem wybrali się po południu na przechadzkę, do Siedlca, aby odwiedzić pracujących tam przy żniwach braci studentów, pod opieką wielebnego ojca Magistra. Praca przy żniwach stała się konieczną, tak z powodu braku robotników, jako też, że "niepracujących" pociągnęliby do kopania okopów wzdłuż granicy Generalnego Gubernatorstwa a "kresem Rzeszy". Po odwiedzinach wybraliśmy się w powrotną drogę, gdy w tym na skraju lasu zatrzymali nas żołnierze niemieccy, oznajmiając, że lasem iść nie wolno, gdyż jest obława na desantów. Powiedzieli nam, żeby iść koło lasu na Czatkowice. Tak też wyruszyliśmy. Zaledwie uszliśmy paręset metrów, nad Żbikiem, aż naraz posypały się strzały i brat Franciszek ze słowem "Jezu" padł na drogę. Reszta braci zorientowała się szybko i - czołgając się - ukryła się w pobliskiej paproci. Była godzina trzecia z minutami. Po kilkunastu minutach brat Franciszek rozgrzeszony przez ojca Rudolfa już nie żył. W wielkim strachu, odmawiając litanię do św. Józefa i różaniec, przeleżeliśmy do godziny, aż wreszcie zdecydował się brat Andrzej Bobola, warszawianin, pójść na przeciwko Niemców, wziąwszy na kij białą koszulę. Po niedługim czasie wrócił oznajmiając, że Niemcy polecili przynieść nieboszczyka. Nastąpił quasi protokół: zbadanie papierów, gdzie został raniony zmarły i "proszę odejść". Wieczorem przyjechała furmanka i nasz ojciec Przeor, i przez Krzeszowice przewieźliśmy zwłoki drogiego brata do klasztoru. Został ranny - jak się okazało - w kręgosłup i żołądek. Żałowaliśmy bardzo drogiego brata, tak wielkie nadzieje obiecującego na przyszłość. Ale to wszyscy wiedzieliśmy, że Bóg wybrał sobie na ofiarę najgodniejszego i najbardziej do śmierci przygotowanego. Nie ulega wątpliwości, że śp. brat Franciszek uczynił ofiarę ze swego życia - w cichości swego serca - za Warszawę, za najbliższych ze swojej rodziny, by nikt z nich nie zginął bez szaty godowej. "Ojcze Magistrze - mawiał na rekreacjach po wybuchu powstania warszawskiego - co ja bym dał, aby tylko nikt nie umarł z moich krewnych bez łaski!". I prosił ojca Magistra o pozwolenie na różne ofiary. Ale gdy ojciec Magister odmawiał, widocznie Bóg sam wziął go za słowo. Jak się później okazało, nikt z Jego rodziny w czasie powstania nie zginął. Wszyscy po uwolnieniu udali się do punktu zbornego - do Jurka w Czernej. Niestety, Jurek już był w grobie. Zrobiło to na nich wstrząsające wrażenie. Jeden z braci, lekarz, po przeczytaniu wspomnienia i pamiętników zmarłego brata, popłakał się i prosił o spowiedź. Boże, niezbadane są drogi Twoje! "Stawszy się za krótki czas doskonałym, przeżył czasu wiele". Po śmierci śp. brata Franciszka wielebny ojciec Magister oświadczył, że w czasie całej pracy swej na stanowisku mistrza nowicjatu nie miał tak wiernej duszy.